niedziela, 24 listopada 2019

Rok 1937 - najlepsze z najlepszych

Sześć filmów z roku 1937 oceniłem na dziewiątkę. Całkiem sporo. Dwa z nich zdążyłem obszerniej zrecenzować. Cztery kolejne obejrzałem podczas okresu mojego "kryzysu twórczego". Trzy powstały w Hollywood, dwa we Francji, jeden w Japonii. Poniżej kilka słów o każdym z nich.

Make Way for Tomorrow
(reż. Leo McCarey, wyst. Victor Moore i Beulah Bondi)
Odbierając Oscara za najlepszą reżyserię w Nagiej prawdzie, Leo McCarey powiedział, że krytycy nagrodzili go za niewłaściwy film. Bardziej cenił sobie niepozorną opowieść o starszym małżeństwie, które z powodu braku środków do życia zostaje zmuszone do wyprowadzki ze swojego mieszkania. Każdy małżonków zamieszkuje z innym ze swoich dzieci na przeciwstawnych końcach kraju. Szybko staje się jasne, że rodzice są dla latorośli niewygodnym brzemieniem. Jak głosiło hasło z plakatu, "ich dzieci chcą żyć własnym życiem. Czy można mieć do nich o to pretensje?" Temat został przez scenarzystę i reżysera mocno przepracowany, a odpowiedzi są niełatwe i mało przyjemne. Pominięcie filmu przez Akademię było prawdopodobnie spowodowane nietypową dla Hollywood brutalną szczerością. A właśnie ta szczerość stanowi o wartości filmu. Przejmujące kreacje obojga głównych aktorów, reżyserska odwaga McCareya  i przede wszystkim znakomity scenariusz czynią z Make Way for Tomorrow dzieło, które w przeciwieństwie do jego bohaterów nie starzeje się ani trochę.

Towarzysze broni (La Grande Illusion)
(reż. Jean Renoir, wyst. Jean Gabin, Marcel Dalio, Pierre Fresnay, Erich von Stroheim, Dita Parlo)
Pierwszy "film obozowy" i pierwsza produkcja obcojęzyczna wyróżniona przez Akademię Filmową nominacją do nagrody głównej. W warstwie fabularnej śledzimy grupę francuskich oficerów snujących plany ucieczki z kolejnych obozów jenieckich. W warstwie "meta" Jean Renoir ukazuje absurd nacjonalizmów i sztuczność podziałów narodowych, zestawiając ze sobą Francuzów i Niemców pochodzących z różnych warstw społecznych. Szczególnie przejmująca jest historia romansu jednego z uciekinierów z niemiecką chłopką, która z rąk Francuzów straciła wcześniej męża i trzech braci. Ten film to także życiowa rola Ericha von Stroheima jako komendanta więzienia - dawnego asa lotnictwa z podciętymi skrzydłami. Chyba żadna postać nie ukazuje lepiej od niego melancholijnego odejścia w przeszłość świata dziewiętnastowiecznej arystokracji. Więcej w recenzji.

Zapamiętają (They Won't Forget)
(reż. Mervyn LeRoy, wyst. Claude Rains, Gloria Dickson, Edward Norris)
Sugestywnie nakreślony portret amerykańskiego Południa, na którym rzewnie wspomina się wojennych bohaterów Konfederacji i czasy niewolnictwa. Na tym tle rozgrywa się śledztwo w sprawie morderstwa młodej uczennicy. Głównymi podejrzanymi są biały nauczyciel i czarnoskóry woźny. Mervyn LeRoy skupia się na medialnych i politycznych aspektach całej afery. Przedstawia ją jako proces społeczny, w którym prawda odgrywa rolę podrzędną w stosunku do stereotypów i interesów stron. Odważnym zabiegiem jest nieujawnianie szczegółów zbrodni i pozostawienie widzowi możliwości zajęcia własnego stanowiska w sprawie winy i niewinności oskarżonego. Więcej w recenzji.

Człowieczeństwo i papierowe ozdoby (Ninjo Kami Fusen)
(reż. Sadao Yamanaka, wyst. Chojuro Kawarazaki, Kanemon Nakamura)
Krople deszczu padającego nocą na grząskie uliczki slumsów. Papierowy balon niesiony wiatrem przez zaułki. Mieszkańcy dzielnicy nędzy snujący się po ulicach, prowadzący swoje małe interesiki, od czasu do czasu dowiadujący się o wyprowadzce bądź śmierci sąsiadów. Film opowiada historię przyjaciół - fryzjera i ronina, którzy za wszelką cenę pragną udowodnić sobie i światu, że ich życie ma znaczenie. Fryzjer wbrew zakazowi szefa miejscowego półświatka organizuje hazardowe popijawy i obrywa za to po uszach. Ronin usiłuje pójść w ślady swego szanowanego ojca i zaciągnąć się na służbę do wspomnianego bossa. Jest jednak notorycznie zbywany, co stara się utrzymać w tajemnicy przed żoną. Zdecydowani przerwać pasmo upokorzeń przyjaciele podejmują w końcu ryzykowny krok i porywają dla okupu córkę swego gnębiciela.

Film jest bardzo smutny, zachowując jednocześnie specyficzny egzystencjalistyczny urok. Chociaż wysiłki bohaterów od początku zdają się być skazane na klęskę, nie sposób nie kibicować im w wysiłkach, aby nadać własnemu nędznemu życiu jakąś wartość. Wszystko to sfilmowano przepięknymi dyskretnymi ujęciami podkreślającymi ergonomiczność i kruchość otoczenia bohaterów zbudowanego z papieru, bambusa i innych materiałów równie nietrwałych co ludzkie życie. Jeśli uronić przy jakimś filmie łezkę, to właśnie przy Człowieczeństwie i papierowych ozdobach. Sadao Yamanaka z niezwykłym wyczuciem potrafi uchwycić ulotność ludzkiej egzystencji. Ponurym postscriptum pozostaje fakt, że reżyser doświadczył jej na własnej skórze, wkrótce po premierze filmu umierając przedwcześnie w wojskowym szpitalu w Mandżurii.


Naga prawda (The Awful Truth)
(reż. Leo McCarey, wyst. Cary Grant, Irene Dunne, Ralph Bellamy)
"Niezasłużony" Oscar za reżyserię dla Leo McCareya, nie tylko dlatego, że sam laureat uznał swój inny film za godniejszy tej nagrody. Ważniejszym argumentem wydaje się, że głównym reżyserskim dokonaniem McCareya w Nagiej prawdzie było... tworzenie na planie atmosfery improwizacji i oddanie pola do popisu aktorom. Co ciekawe, taka postawa wyjątkowo nie przypadła do gustu Cary'emu Grantowi, który oczekiwał jasnych wskazówek i popadł z liberalnym reżyserem w konflikt. Jak pokazał końcowy efekt, Grant nie miał racji. Jego improwizowany talent komediowy rozkwitł w Nagiej prawdzie na całego. Błyskotliwe dialogi, charakterystyczny wdzięk połączony z momentami słodkiej niezdarności (ach ta scena niespodziewanego upadku z krzesła), no i fakt, że mierzący metr dziewięćdziesiąt Cary wygląda w garniturze lepiej od każdego z dotychczasowych amantów Hollywoodu, niespodziewanie uczynił z niego gwiazdę numer jeden. W filmie błyszczą także Irene Dunne jako ekranowa żona Granta i Ralph Bellamy w roli maminsynkowatego konkurenta o jej wdzięki. Wrażenie robią także efektownie zaprojektowane kostiumy tych nowobogackich bohaterów. A o czym jest sam film? O rozwodzącym się małżeństwie, które jednak nie potrafi na dobre ze sobą skończyć. Fabuła jednak to tylko pretekst dla spontanicznych popisów Granta i pozostałych aktorów. Czasem warto dać swojej ekipie wolną rękę, nawet jeśli samym zainteresowanym wydaje się, że to niedobry pomysł.

Pepe le Moko
(reż. Julien Duvivier, wyst. Jean Gabin, Lucas Girdoux, Mireille Balin, Line Noro, Fernand Charpin)
Zaskakujący psychologiczną przenikliwością film o romantycznym rabusiu ukrywającym się przed władzami w zakazanej dzielnicy Algieru. Tytułowy Pepe le Moko, szanowany przez tubylców przywódca bandy złodziei, kpi sobie z francuskiej policji, czerpiąc przy tym z życia pełnymi garściami. Jego jedyną słabością jest pociąg do pięknych kobiet. I właśnie tę piętę achillesową zamierza wykorzystać przebiegły inspektor Slimane, żeby wywabić Pepe z jego bezpiecznej dzielnicy i wpakować za kratki. Film fascynuje obsadą złożoną z bardzo charakterystycznych aktorów i aktorek. Oko przyciąga także oryginalna arabska architektura i scenografia. Dzieło Juliena Duviviera można odczytywać jako alegorię nostalgii - Pepe i jego kochanka wzdychają do pięknego Paryża, w którym spędzili swoje najlepsze lata, i do którego nie mogą wrócić. Także inne postacie tęsknią za rodziną czy młodością, która przeminęła. Tylko Slimane dopiero czeka na moment swojej chwały, dzięki czemu nie brak mu cierpliwości. Pepe le Moko to wciągający, przemyślany film, którego główna wartość leży w jego oryginalności.

źródło grafiki - www.imdb.com

Powrót po przerwie i nowa formuła

Długo nic nie pisałem i nosiłem się z myślą o zamknięciu bloga. Nie z powodu znudzenia tematem, ale przez brak czasu. Prawie codzienne poświęcanie kilku godzin na oglądanie i pisanie o filmie, który nie zawsze był tego wart... Cóż, w pewnym momencie poczułem się zmęczony. Stąd przerwa w pisaniu, która zaczęła się robić coraz dłuższa. I uporczywie odzywająca się z tyłu głowy myśl, że trzeba podjąć jakąś decyzję. Problem w tym, że każdy wybór wydawał się niedobry. Rezygnować z bloga, który prowadziłem półtora roku i który dawał mi wiele radości? A z drugiej strony świadomość, że w taki sposób jak dotychczas dłużej tego nie pociągnę. Czas więc na zmianę formuły. W następujący sposób:

1. Nie czuję potrzeby pisania o filmach, które niczym mnie nie zainteresowały. Nie czuję się nawet zobowiązany oglądać je do końca. W dodatku mniej więcej wiem już, czego się spodziewać po niektórych reżyserach czy podgatunkach znajdujących się na mojej liście - niczego ciekawego. Stąd lista opisywanych pozycji ulegnie pewnemu zawężeniu. Może nie przesadnie dużemu, ale jednak.

2. Nie będę tak obszernie jak dotąd opisywał każdego obejrzanego filmu. Ten przywilej zostawiam dla naprawdę dobrych pozycji. Będą się natomiast pojawiały posty zbiorcze z krótszymi omówieniami filmów mniej wybitnych, o których jednak mam coś do powiedzenia. Wpisy będą więc rzadsze.

3. Ponieważ moje filmowe doświadczenie rośnie, za jakiś czas zaczną się także pojawiać różnego typu artykuły przekrojowe. Na przykład o Fritzu Langu, slapstickowym humorze kina niemego albo innych ciekawiących mnie nurtach. Nie spieszy mi się do tych tekstów aż tak bardzo, ale ich czas nadejdzie.

To chyba tyle tematów organizacyjnych. Chronofilmoteka powraca do istnienia.

sobota, 3 sierpnia 2019

Na krawędzi świata/The Edge of the World (1937)

Film o odludziu

Reżyseria: Michael Powell
Kraj: Wielka Brytania
Czas trwania: 1 h 15 min.

Występują: Niall MacGinnis, Eric Berry, Belle Chrystall, John Laurie, Finlay Currie

Losy mieszkańców małych wysepek żyjących w surowych warunkach z dala od zdobyczy cywilizacji to temat przyciągający nie tylko etnografów, ale i filmowców. Wystarczy wspomnieć choćby paradokumentalne dokonania Roberta E. Flaherty'ego. Jeszcze ciekawiej robi się, kiedy jakiś czynnik sprawia, że w populacji następują zmiany - wyspiarze modernizują się albo postanawiają opuścić swoje miejsce zamieszkania. Historia takiej społeczności zainteresowała Michaela Powella, brytyjskiego filmowca dotychczas specjalizującego się w produkcjach niskobudżetowych. Zaciekawiony zjawiskiem wyludniania się szkockich wysp, Powell postanowił nakręcić film o depopulacji archipelagu St Kilda. Była to grupa małych wysepek położonych na Oceanie Atlantyckim, kilkadziesiąt kilometrów od wybrzeży Szkocji, opuszczona przez wszystkich mieszkańców na początku XX wieku. Kręcenie filmu wiązało się ze skomplikowaną wyprawą całej ekipy w rejony oddalone od szlaków transportowych. Spędzili tam kilka miesięcy, właściwie tak samo pozbawieni kontaktu ze światem, jak bohaterowie ich filmu. Bez wątpienia pomogło mi to uchwycić na taśmie filmowej atmosferę izolacji, nie mówiąc o okazji do wykonania doskonałych plenerowych zdjęć. Powell udowodnił swój reżyserski talent i zyskał popularność, dzięki której mógł zacząć kręcić "poważne" filmy. A przy okazji dostarczył relacji z życia wspólnoty, która w innym wypadku zostałaby pewnie całkowicie zapomniana.

Film ma formę dramatu obyczajowego bogato okraszonego ujęciami natury. Akcja toczy się na wysepce Hirta zamieszkanej przez społeczność kilkudziesięciu mieszkańców. Zajmują się oni głównie rybactwem i hodowlą owiec. Wśród wyspiarzy toczy się debata nad sensownością dalszego zamieszkiwania w miejscu ubożejącym i odciętym od cywilizacji. Twarzami sporu są Robbie Manson - energiczny młody mężczyzna, który pragnie poznawać świat i namawia do tego samego innych, oraz jego przyjaciel Andrew Gray, który woli pozostać wierny tradycji. Podczas obrad wyspiarskiego "zgromadzenia" mężczyźni podejmują decyzję o pojedynku. Społeczność pójdzie za głosem tego z nich, który pierwszy zdoła wspiąć się na niebezpieczne nadbrzeżne urwisko.

Na krawędzi świata to przepiękny, niemal paradokumentalny obraz, który wywołał u mnie uczucia nostalgii i ucieczki od rzeczywistości. Ujęcia przedstawiające wyspiarskie skały, wrzosowiska, zgrzebne domki, owce, wzburzone morze - wszystko zostało sfilmowane niezwykle starannie i wzbudza prawdziwy zachwyt. Trójka kamerzystów zdołała na czarno-białym filmie uchwycić piękno przyrody, starannie dobierając obrazy najbardziej charakterystyczne dla odizolowanych, surowych wysp.  Co więcej, natura odgrywa ważną rolę w snutej opowieści. Niebezpieczne skały służą jako tło pojedynku, nieprzyjazne morze odgradza mieszkańców od reszty świata, surowe otoczenie zmusza ich natomiast do utrzymywania silnych więzi i podejmowania wspólnych decyzji. Rzadko filmowcom udaje się tak dobrze pokazać związek społeczności z jej środowiskiem. Zdjęcia są także znakomite od strony technicznej. Odważne ujęcia i ruch kamery na impresjonistyczną modłę oddają w kluczowych momentach emocje bohaterów.

Od strony fabularnej film jest zarówno szerokim portretem społeczności, jak i zbliżeniem na życie niektórych ważniejszych jej członków. Mamy tu kilka archetypów - na przykład buntowniczego młodzika czy konserwatywnego ojca - ale też oryginalny przypadek kobiety skazanej na los samotnej matki (bo ojciec dziecka nieświadomy jej stanu opuścił wyspę, a statek zawija tam tylko raz do roku). Zaskakuje bardzo pozytywny portret wspólnoty. Mieszkańcy wyspy są ze sobą zżyci, mają wypracowane sposoby podejmowania decyzji i w pewnym sensie stanowią jedną wielką rodzinę. Nawet ojciec dowiadujący się o nieślubnej ciąży córki okazuje zaskakującą jak na purytańskiego Szkota tolerancję. Jeżeli chodzi o decyzję o ostatecznym opuszczeniu wyspy, Powell zadbał o przedstawienie argumentów obydwu stron. Z jednej strony mamy harmonię, tradycję i przywiązanie do skrawka ziemi, na którym można żyć po swojemu. Z drugiej są prozaiczne problemy związane z brakiem łączności czy opieki lekarskiej. Ważną rolę odgrywa także sentyment pięknie wyrażony w ryzykownej wyprawie jednego z wyspiarzy po mewie jaja znajdujące się w gnieździe na urwisku. Trudno nie uronić łezki, kiedy wyspiarze zbierają w końcu skromny dobytek i opuszczają swój mały świat.

Na krawędzi świata to przepiękny film, zawierający w sobie nutę pionierskiego romantyzmu i zwykłą prozę życia. Michael Powell połączył impresjonistyczne zdjęcia natury z ciekawym socjologicznie tematem, tworząc obraz bliższy fabularyzowanemu dokumentowi niż dramatowi. Trzeba poświecić mu nieco uwagi, ale w zamian oferuje bardzo oryginalne przeżycia. Szkoda, że nie powstawało takich więcej. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 2 sierpnia 2019

Zapamiętają/They Won't Forget (1937)

Film o sprawiedliwym procesie

Reżyseria: Mervyn LeRoy
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 34 min.

Występują: Claude Rains, Gloria Dickson, Edward Norris, Otto Kruger, Clinton Rosemond, Lana Turner

W 1936 roku Fritz Lang zadebiutował w Hollywood filmem Jestem niewinny poruszającym temat zjawiska samosądu i linczu. Rok później tę samą tematykę wziął na warsztat inny reżyser zainteresowany tematami społecznymi - Mervyn LeRoy. Podczas gdy film Langa unikał kwestii rasowych i opowiadał o człowieku, o którym z góry było wiadomo, że został niewinnie oskarżony, Zapamiętają podchodzi do tematu od innej strony. Akcja dzieje się na amerykańskim Południu, gdzie żyją jeszcze weterani wojny secesyjnej, w publicznych miejscach stoją pomniki konfederackich generałów, a Czarni z uniżonością pełnią poślednie role ogrodników i dozorców. Fabuła została oparta na prawdziwej historii człowieka oskarżonego o morderstwo, którego wina lub niewinność do dnia dzisiejszego budzi wątpliwości. Dwa powstałe w tym samym czasie filmy o tak podobnej tematyce bez żadnej wątpliwości wskazują na jedną rzecz - podatność ludzi na przekaz skierowany do emocji i wynikającą z niego łatwość manipulacji masami.

Zapamiętają otwiera dość rozbudowana sekwencja parady podczas Dnia Pamięci Konfederacji. Uczniowie lokalnej szkoły średniej zostają zwolnieni z lekcji celem uczestnictwa w uroczystościach. Jedna z uczennic, Mary Clay, wraca na chwilę do budynku szkoły po zapomnianą kosmetyczkę. Jakiś czas później zostaje znaleziona martwa w szkolnej piwnicy. Nadzór nad śledztwem obejmuje ambitny prokurator okręgowy Andrew Griffin. Głównymi podejrzanymi są czarnoskóry szkolny woźny oraz Robert Hale, nielubiany nauczyciel pochodzący z jankeskiej części USA. Obaj byli w czasie zbrodni w budynku, obaj też plączą się w zeznaniach. Griffin za pomocą zaprzyjaźnionych dziennikarzy podgrzewa atmosferę, mając zamiar wykorzystać proces dla zbicia kariery politycznej.

Z wielu ciekawych elementów Zapamiętają najbardziej zwrócił moją uwagę wyrazisty portret południowego miasteczka. Czuć odrębność mieszkańców, którzy mówią charakterystycznym akcentem, nie lubią obcych i czują się w prawie samodzielnie wymierzać sprawiedliwość. Murzyni są obywatelami drugiej kategorii, ale jeszcze większą niechęcią darzeni są Jankesi, traktowani jako obcy element. Najwyraźniej resentyment po przegranej 70 lat wcześniej wojnie secesyjnej nadal pozostawał żywy. W tym kontekście scena, w której dyrektor szkoły wspólnie z uczennicami wyśmiewa jankeskiego nauczyciela nie znającego daty lokalnego święta jest wręcz szokująca.

LeRoy dużo miejsca poświęca politycznemu i medialnemu kontekstowi afery. Pilnuje się przy tym, żeby nie opowiadać się zbyt zdecydowanie po żadnej ze stron. Umiejscowiony w centrum fabuły prokurator Griffin jest ambitnym politykiem, który jednak nie robi niczego wbrew prawu. Z uporem dąży do uzyskania wyroku skazującego, ale trudno powiedzieć, żeby działał niesprawiedliwie czy tendencyjnie. Gorliwe wypełnianie obowiązków to droga do korzyści osobistych, ale trudno mieć do niego o to pretensje. Podobnie media, żerujące na sensacji, jednocześnie spełniają swoją informacyjną rolę. Dziennikarze starają się zaspokoić rzeczywiste zainteresowanie opinii publicznej, które sami wykreowali. Ale nie zmyślają niczego. Piszą o faktach. Nasuwa się wniosek, że instytucje te zawodzą po prostu dlatego, że starają się "za bardzo". Niedoskonałość systemu w tym wypadku prowadzi do ponurych konsekwencji.

Jeżeli idzie o dwóch oskarżonych, jesteśmy postawieni w takiej samej sytuacji jak uczestnicy procesu. W trakcie filmu pojawiają się argumenty zarówno na rzecz winy nauczyciela, jak i woźnego. Twórcy celowo postanowili nie udzielać jednoznacznej odpowiedzi na temat przebiegu morderstwa. Dzięki temu końcowy los oskarżonych jeszcze bardziej daje do myślenia. Na ekranie zdecydowanie więcej miejsca poświęcono nauczycielowi. Poznajemy jego energiczną żonę, na procesie uczestniczy także matka, sam Hale również jest człowiekiem sympatycznym, któremu łatwo współczuć. Woźny pojawia się rzadko i nie wychodzi poza rolę zastraszonego, słabo rozgarniętego Murzyna, który obawia się, że powieszą go na najbliższej gałęzi. Trudno powiedzieć, dlaczego zminimalizowano jego udział. Nasuwające się wnioski związane z rasizmem w tym przypadku należy odrzucić. Może po prostu przyjęto niegłupie założenie, że nie wszyscy ludzie są tak samo skomplikowani.

Od strony realizacyjnej Zapamiętają został przygotowany profesjonalnie. Zwraca uwagę scenografia zawierająca wiele "południowych" smaczków. Wśród aktorów nie ma postaci tak wyrazistych jak grający w Jestem niewinny Spencer Tracy. Warto jednak zwrócić uwagę Claude'a Rainsa jako zdeterminowanego prokuratora usiłującego pogodzić interes osobisty ze społecznym. Zapamiętają jest także filmowym debiutem szesnastoletniej Lany Turner, która wcieliła się w niewielką ale ważną rolę ofiary morderstwa.

Mervyn LeRoy wybrał inne od Fritza Langa podejście do kwestii sprawiedliwości. Skupił się mocno na roli polityków, mediów oraz kulturowej specyfice Południa. Bardzo mi się podobało, że film nie daje oczywistych odpowiedzi, stawiając widza właściwie w pozycji członka opinii publicznej. Wyciągnięcie jednoznacznych wniosków jest tak samo trudne, jak wskazanie prawdziwego winnego. Nie tylko morderstwa, ale także tragicznych kolei procesu i losu jednego z oskarżonych. Nie sposób tu wskazać jednego czynnika - rasizmu, nietolerancji, nadgorliwości, publicznego wzburzenia. Żaden nie był decydujący, a wszystkie zawiniły po trochu. Tak jak to w życiu. Za tę życiowość przyznaję Zapamiętają 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 1 sierpnia 2019

Wzgardzona/Stella Dallas (1937)

Film o wysokich aspiracjach

Reżyseria: King Vidor
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 45 min.

Występują: Barbara Stanwyck, John Boles, Anne Shirley, Barbara O'Neil, Alan Hale

Czasem dobre chęci i otwarte nastawienie nie wystarczają, bo napotykamy film tak obcy i odległy od naszego światopoglądu, że nie potrafimy do niego wykrzesać cienia sympatii. Taki problem dopadł mnie z Wzgardzoną. Obraz nakręcony przez cenionego przeze mnie Kinga Vidora, z rolą główną znakomitej Barbary Stanwyck, skupia się na problemach związanych z awansem społecznym. Główna bohaterka, ogarnięta obsesją zdobycia pozycji w tak zwanym towarzystwie, lekkomyślnie niszczy swoje małżeństwo, a później próbuje uratować córkę podobnym losem. Jest to rzeczywiście życiowe wyzwanie, ale niestety stoi za nim kompletna myślowa pustka, która wywołała u mnie głównie niesmak.

Film opowiada o życiu Stelli, córki robotnika z Massachusetts, dziewczyny na swój sposób ambitnej i marzącej o życiu podpatrzonym w rubrykach towarzyskich. By zrealizować swój cel, sprytnie uwodzi pochodzącego z "towarzystwa" Stephena Dallasa i bierze z nim szybki ślub. Prędko okazuje się, że mąż był jej potrzebny tylko do zdobycia pozycji społecznej. Stella nie jest zainteresowana życiem rodzinnym. Pragnie brylować na upragnionych salonach, choć nie do końca wie, jak się do tego zabrać. Chwile towarzyskiej chwały prędko dobiegają końca. Dallasom rodzi się córka, a wkrótce potem dochodzi między nimi do separacji. Stephen wyjeżdża do Nowego Jorku, Stella zostaje na prowincji, samotnie wychowując małą Laurel. Dziewczynka tylko kilka razy w roku odwiedza ojca. Jej matka, zamiast korzystać z uroków życia, zaprzyjaźnia się z wulgarnym pijakiem Edem. Mijają lata. Kiedy Laurel staje na progu dorosłości, staje się oczywiste, że to ojciec i jego nowa rodzina mogą jej zapewnić odpowiedni start w życiu. Stella zamierza jednak walczyć o względy córki i udowodnić wszystkim, że także ona jest coś warta.

Od strony obyczajowej Wzgardzona dostarcza złożonego obrazu rodzinnych konwenansów międzywojennej Ameryki. Mamy tu odważne jak na Hollywood kwestie rozwodu, separacji i pewnego stopnia rodzinnej patologii. Chociaż Stella stara się być dobrą matką, jest oczywiste, że nie potrafi dać córce odpowiedniego przykładu. Dla pozbawionej gustu nuworyszki nie ma miejsca w świecie eleganckich pań i panów. Stella ubiera się zbyt krzykliwie, nie potrafi się zachować w towarzystwie i ma przyjaciół z marginesu społecznego. Z jej marzeń o "bywaniu na salonach" niewiele zostało. Dlatego bardzo pragnie, żeby Laurel mogła prowadzić takie życie, do jakiego ona aspirowała. I tutaj pojawia się mój gigantyczny problem z tym filmem.

Barbara Stanwyck gra Stellę po prostu doskonale. To postać wielowymiarowa - chorobliwie ambitna, egoistyczna, momentami prostacka, ale zdolna też do poświęceń. Stanwyck sprzedaje ją w stu procentach. Mimo to nie potrafiłem się zaangażować w śledzenie losów Stelli. Te wszystkie jej starania i ambicje są takie... płytkie. Widać to już na początku filmu, kiedy zaraz po porodzie wyciąga męża na bal, bo chce w końcu zacząć bywać, tańczyć, bawić się. Przez takie błahostki i brak cierpliwości bardzo szybko odrzuca to, co wartościowe - dobrego człowieka i szansę na realizację swoich aspiracji. Dla córki planuje takie samo wyśnione życie, udowadniając, że niczego się nie nauczyła. Ostatecznie do rangi wyzwania urasta problem przecięcia pępowiny i wyekspediowania Laurel w dorosłość. I wielki, wzruszający sukces - że udało się młodą dobrze wydać za mąż. Czy powtórzy błędy matki, nie wiadomo, ale przedstawiono tę scenę jako odkupienie Stelli.

Otóż ja tego nie kupuję. Stanwyck pięknie zagrała prostaczkę pozbawioną zdolności do refleksji, a Vidor zaaranżował wszystko tak, żebyśmy jako widzowie drżeli nad jej losem i ronili łzy współczucia. Osobiście się z tego kółeczka adoracji dla płytkiej kobiety wypisuję. Nie wszystkie marzenia są tak samo wartościowe. Ciężko mi się Wzgardzoną oglądało i nie chciałbym powtarzać tego doświadczenia. Mimo całej sympatii dla Stanwyck wystawiam 5 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 31 lipca 2019

Eskapada/Angel (1937)

Film o znudzonych dygnitarzach

Reżyseria: Ernst Lubitsch
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 27 min.

Występują: Marlene Dietrich, Herbert Marshall, Melvyn Douglas

Kiedy Ernst Lubitsch został kierownikiem produkcji wytwórni Paramount, z powodu nadmiaru obowiązków na pewien czas porzucił reżyserski stołek. Nawet po rezygnacji z tej funkcji długo nie mógł wrócić do formy. Eskapada była jego pierwszym filmem od 1934 roku, w dodatku nadzorowanym także ze stanowiska producenta. Nie był to triumfalny powrót. Nakręcony dość minimalistycznie film sprawia wrażenie, jakby Lubitsch próbował przypomnieć sobie wypróbowane wcześniej rozwiązania, z nie do końca udanym skutkiem. Wrażenie to potęguje Marlene Dietrich obsadzona w roli seksbomby, ale jakże odległa od swoich znakomitych ról u Josefa von Sternberga. Wydawać by się mogło, że akurat Lubitsch zdoła ją odpowiednio ułożyć i poprowadzić. Chociaż nie poniósł zupełnej klęski, równie daleko było mu do sukcesu.

Film opowiada o miłosnym trójkącie, w którego centrum znajduje się uwodzicielska Maria Baker, grana przez Dietrich. Przebywając incognito w Paryżu, przypadkiem poznaje tam Anthony'ego Haltona, byłego wojskowego, który właśnie powrócił z Indii. Oboje spędzają razem upojny wieczór, po którym rozstają się, nie poznając swoich imion, ani adresów. Maria powraca do Londynu, gdzie mieszka ze swoim mężem Frederickiem - brytyjskim dyplomatą. Romans z Anthonym miał być tylko przelotną rozrywką znudzonej żony, której mąż poświęca za mało czasu. Wszystko się zmienia, kiedy nieświadomy niczego Anthony również przybywa do Londynu. Mężczyzna przypadkowo zaprzyjaźnia się z Frederickiem i zostaje przedstawiony Marii. Pomiędzy niedawnymi kochankami rozpoczyna się gra pozorów.

Scenariusz Eskapady ma bardzo ścisłą, trzyaktową strukturę. Najpierw jesteśmy świadkami przelotnego romansu pomiędzy Marią a Anthonym w Paryżu. Później poznajemy męża kobiety i dowiadujemy się nieco więcej na temat ich relacji. Ostatecznie następuje konfrontacja, podczas której każdy z członków trójkąta udaje przed pozostałymi ignorancję, pragnąć ugrać jak najwięcej dla siebie. Mąż i kochanek zostali przedstawieni jako nienaganni dżentelmeni darzący się nawzajem szacunkiem i sympatią. Tylko niefortunny zbieg okoliczności sprawił, że muszą rywalizować o tę samą kobietę. Herbert Marshall i Melvyn Douglas posiadają duży urok osobisty, grają jednak ostrożnie, preferując angielską powściągliwość i wyraźnie starając się nie wejść w paradę Dietrich. Najwyraźniej byli przekonani, że to miał być jej film. Niestety efekt jest taki, że najlepszą sceną Eskapady jest konwersacja kamerdynerów, którzy oceniają stan emocjonalny Barkerów i ich gościa po resztkach pozostawionych przez nich na talerzach. To jedyny w filmie moment, który można nazwać błyskotliwym.

Eskapadzie brakuje zawadiackiego uroku, jaki Lubitsch potrafił nadać Sztuce życia czy Złotym sidłom. Rozmowy bohaterów zawierają sporo aluzji i dwuznaczności, ale nie są lekkie ani dowcipne. Najbardziej zawodzi Dietrich, która bez pomysłowego oświetlenia Sternberga nie wygląda już tak uwodzicielsko, zahaczając momentami o autoparodię. Najgorsze jest jednak to, że jej postać odgrywa w fabule rolę przedmiotową. To nie jest niezależna agentka wywiadu o kryptonimie X-27 ani femme fatale manipulująca kochankami jak marionetkami. Zredukowano ją do roli znudzonej żony, dla której szczytem marzeń jest wyjazd z mężem na wakacje. Nic dziwnego, że obaj rywalizujący o nią panowie zachowują emocje na wodzy. Nie było cię czym ekscytować. To tylko salonowa gierka jakich wiele.

Eskapada nie jest filmem złym. Rzecz w tym, że zawodzi oczekiwania i nie reprezentuje poziomu, do którego przyzwyczaili widzów reżyser i jego gwiazda. To przeciętny melodramat, za mało zabawny, za mało pikantny i tylko z przebłyskami dobrych pomysłów. Niczym nie odstręcza, ale zdecydowanie można go sobie darować. Wystawiam 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 30 lipca 2019

Ziemia błogosławiona/The Good Earth (1937)

Film o patriarchalizmie

Reżyseria: Sidney Franklin
Kraj: USA
Czas trwania: 2 h 17 min.

Występują: Paul Muni, Luise Rainer, Walter Connolly, Tilly Losch, Charley Grapewin

Od śmierci producenta Irvinga Thalberga minęło pół roku, kiedy w kinach zagościł film okrzyknięty jego "ostatnią wielką produkcją". Ziemia błogosławiona była jednym z droższych i ambitniejszych przedsięwzięć MGM-u. Film oparty na powieści Pearl Buck, którego akcja rozgrywała się na początku XX wieku w Chinach, kręcono trzy lata. Ambitny Thalberg początkowo pragnął wykorzystać oryginalne chińskie plenery i prowadził w tej sprawie negocjacje z samym Czang Kaj-szekiem. Zbyt wygórowane żądania Azjatów co do kontroli nad scenariuszem oraz niestabilna sytuacja wewnętrzna Państwa Środka zaważyły na fakcie, że pola ryżowe i zagony pszenicy filmowano jednak na ranczu w Kalifornii. Drugi ambitny pomysł Thalberga miał polegać na obsadzeniu w głównych rolach Chińczyków lub Amerykanów pochodzenia azjatyckiego. I tutaj się nie udało, tym razem z uwagi na obostrzenia Kodeksu Haysa, który zabraniał "mieszania ras" na kinowym ekranie. Ostatecznie najważniejsze role zagrali znani amerykańscy aktorzy - Paul Muni, Luise Ranier czy Walter Connolly zostali całkiem przekonująco ucharakteryzowani na Azjatów. Pewien niesmak pozostał, ale takie to były czasy. Ameryka była zmuszona udawać Chiny, żeby nie urazić uczuć rasistów z Południa.

Film opowiada o losach rodziny chińskich rolników. Rozpoczynamy ślubem Wanga, inteligentnego młodego gospodarza, z O-Lan, niewolnicą służącą dotąd najbogatszej rodzinie w wiosce. Małżeństwo okazuje się udane. Pracowitość Wanga i wytrwałość O-Lan pozwalają im pomnożyć majątek i powiększyć areał gospodarstwa. Rodzą im się także dwaj synowie i córka. Los odmienia się wraz z nadejściem suszy, która zmusza Wangów do porzucenia gospodarstwa i udania się za pracą do wielkiego miasta. Tam poznają nędzę i chaos trwającej rewolucji. Cały czas trwają jednak w nadziei, że uda im się przeczekać trudne czasy, odłożyć nieco grosza i wrócić na ukochaną wieś.

Ziemia błogosławiona jest sagą rodzinną, która skupia się na dwóch kwestiach - więzi łączącej chińskiego rolnika z ziemią oraz roli kobiet w tamtejszej społeczności. Ziemia jest dla Wangów wartością najwyższą, a jej gromadzenie i dbanie o nią - źródłem cnót i szczęścia. Całe ich życie toczy się wokół upraw, a najbardziej monumentalne sceny obejmują walkę o ocalenie zbiorów przed huraganem, a następnie próbę odparcia plagi szarańczy. Nawet w obliczu głodu główny bohater odmawia sprzedaży pola, woląc zostawić je odłogiem i powrócić, gdy minie susza. Gdy natomiast uwaga Wanga zostaje odciągnięta od ziemi, jego rodzina natychmiast zaczyna ponosić szkody. Warto tu zaznaczyć, że w przedrewolucyjnych Chinach rolnik zajmował w hierarchii społecznej drugie miejsce po urzędniku, zatem posiadanie ziemi było oznaką wysokiego statusu społecznego.

Drugi wątek, związany z losem kobiet, ukazany jest na przykładzie życia O-Lan. Zaczyna jako niewolnica, zbyt zastraszona by choćby spojrzeć na swojego narzeczonego. Jego serdeczność i życzliwość jest wyraźnie nietypową postawą wśród chińskich małżonków. Widoczne jest to nawet w codziennych obyczajach, kiedy zadaniem gości jest komplementować gospodynię (zamkniętą za drzwiami kuchni), natomiast mąż winien kurtuazyjnie ją poniżać. Wang robi to wyraźnie z przymrużeniem oka. O-Lan wiele przechodzi podczas swego życia. Pracuje do samego porodu i niezwłocznie po nim wraca na pole. O włos unika rozstrzelania podczas miejskich zamieszek. Później zaś, gdy Wangowie stają się bogaci, jest zmuszona znosić obecność bezczelnej i rozrzutnej konkubiny męża. Luise Rainer znakomicie wcieliła się w postać tej cichej męczennicy, która tak wiele wypracowuje dla swej rodziny, nie otrzymując za to prawie żadnej nagrody. Nawet znakomity zazwyczaj Paul Muni wypada przy niej raczej śmiesznie niż przejmująco. Ziemia błogosławiona to opowieść o zacofaniu chińskiego społeczeństwa. Mimo że wiele kwestii złagodzono (podobno praca z cenzorami Haysa była prawdziwa katorgą), wyłania się z niej brzydki obrazek patriarchalnego koszmaru, w którym kobieta stanowi nieledwie przedmiot domowego użytku.

Od strony kinematograficznej szacunek budzi rozmach, z jakim zrealizowano poszczególne sceny plenerowe. Ponoć ekipa spędziła sporo czasu, uganiając się po USA za prawdziwymi stadami szarańczy, by zdobyć wiarygodne zdjęcia. Również działania żywiołów przedstawiono efektownie i wiarygodnie. A jednak pomijając cały ten rozmach i egzotykę Ziemia błogosławiona to prosty film o wartościach rodzinnych, które mogły rozkwitnąć nawet w tak opresyjnym społeczeństwie jak chińskie. Co prawda Wong nie zdaje sobie sprawy z wagi wyrzeczeń żony, a ona dba, aby za wiele mu nie zdradzić, jednak podświadomie stara się być dla niej dobry. To wzruszający, optymistyczny akcent, taki ku pokrzepieniu serc. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com