niedziela, 30 czerwca 2019

Romans szulera/Le Roman d'un tricheur (1936)

Film o człowieku z inklinacją do złodziejstwa

Reżyseria: Sacha Guitry
Kraj: Francja
Czas trwania: 1 h 16 min.

Występują: Sacha Guitry, Serge Grave, Pierre Assy, Marguerite Moreno, Jacqueline Delubac, Rosine Derean, Elmire Vautier

Sacha Guitry był popularnym francuskim dramatopisarzem i aktorem teatralnym działającym na scenie niemal od początku XX. stulecia. Po rozpowszechnieniu się technologii dźwięku zainteresował się również kinem. Romans szulera był jego pierwszym filmem, który został zauważony za granicą i uznany za ważne wydarzenie artystyczne. Dzieło to rzeczywiście jest propozycją nowego podejścia. Wyziera z niego obraz Guitry'ego jako twórcy indywidualistycznego i pragnącego tworzyć po swojemu. W przypadku Romansu nie tylko wyreżyserował film, ale także napisał do niego scenariusz (na podstawie własnej sztuki) i zagrał główną rolę. Ponadto zapewnił nietypowy sposób narracji, który sprawia wrażenie, że autor zza kadru czuwa nad całością filmu. Romans szulera jest bowiem opowiedziany w formie retrospekcji. Jest to relacja głównego bohatera, który siedzi przy stoliczku w kawiarni i pisze własną autobiografię. Wszystkie sceny z przeszłości (czyli 90% filmu) są opowiadane przez narratora, który nie tylko komentuje akcję, ale również wypowiada poszczególne kwestie dialogowe. Mogłoby się wydawać, że taki styl opowiadania jest archaiczny i zniechęca do oglądania. Ku mojemu zdziwieniu sprawdził się całkiem nieźle, a w każdym razie nie był uciążliwy. Miałem raczej wrażenie, jakbym oglądał powieść graficzną. Co ważne, powieść dobrze napisaną i wciągającą.

Bohaterem filmu jest starzejący się szuler (nie poznajemy jego prawdziwego nazwiska). Jego historia zaczyna się od dzieciństwa. Ukarany przez ojca za kradzież, nie otrzymał porcji przepysznej potrawki z grzybów, której zjedzenie wszyscy jego krewni przypłacili śmiertelnym zatruciem. Wstrząśnięty śmiercią rodziny i przekonany, że zły uczynek uratował mu życie, bohater nabiera przekonania, iż występek niekiedy popłaca. Historia jego życia jest złożona. Zaciąga się do wojska, pracuje jako krupier w kasynie w Monte Carlo, ma kilka romansów z występnymi kobietami i dokonuje licznych bezczelnych oszustw. Ponieważ żyje według dewizy, że pieniądze należy wydawać równie szybko, jak się je zdobywa, jego życie to ciągłe zmiany. Przemieszcza się z miejsca na miejsce niczym niespokojny duch, poszukując nowych okazji i umykając przed ścigającymi go przedstawicielami władzy. Takie jest właśnie życie szulera.

Oryginalność opowieści Guitry'ego polega między innymi na zawarciu 50 lat biografii bohatera w formie spójnej, niezbyt długiej fabuły. W rezultacie szulera  odgrywa kolejno trzech różniących się wiekiem aktorów. Życie tego człowieka jest jeszcze bardziej zmienne niż wygląd. Jego kolejne profesje zmieniają się jak w kalejdoskopie, a wraz z nimi ewoluuje postawa życiowa. Szuler definiuje siebie poprzez swój stosunek do oszustwa, który waha się od ostrożnego, poprzez entuzjastyczne, aż do nałogu i koniecznego odwyku. W każdym ze swych wcieleń jest to natomiast człowiek szarmancki i nieodparcie sympatyczny. Świadczą o tym także kobiety jego życia - znacznie starsza, dystyngowana Hrabina, która uczyniła z niego mężczyznę; przebiegła kochanka, z którą dokonał brawurowego skoku na jubilera oraz żona, której historia jest zbyt ekstrawagancka, żeby ją tutaj przytaczać. 

Tym, co zapewnia filmowi Guitry'go urok, jest przepełniający go czarny humor. Już początkowa opowiastka o śmiertelnym zatruciu grzybami przedstawiona jest w sposób na poły kpiarski. Swe dzieje związane z karierą krupiera i oszusta przepełnia narrator autoironią. Nie sposób nie polubić faceta, który dowcipkuje ze swego podszytego oszustwem małżeństwa, robi sobie żarty z kleptomańskich skłonności i pożycza od kelnera zegarek, żeby jego dawna miłość nie rozpoznała go po jego własnym. Nie żeby miał coś przeciwko niej. Po prostu woli nie mieszać przeszłości z teraźniejszością. Wystarczy, że dokonał tego przedstawiając widzom swą opowieść. Na koniec wspomnę jeszcze o napisach początkowych, które także zrobione są inaczej niż zwykle - w sfilmowanej sekwencji reżyser przedstawia po kolei najważniejszych członków obsady i ekipy, oddając im tym samym honory.

Romans szulera to film nad wyraz oryginalny i przyjemny w odbiorze. Pomysł z narracją zza kadru może początkowo odrzucać, warto jednak dać mu szansę. Pozwoli to doświadczyć doprawdy oryginalnej i zabawnej historii. Ciekaw jestem, czy wpadnę jeszcze kiedyś w swej wędrówce po dziejach kina na Sachę Guitry'ego i jego oryginalne pomysły. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 29 czerwca 2019

Dzisiejsze czasy/Modern Times (1936)

Film o niebezpieczeństwie mechanizacji

Reżyseria: Charlie Chaplin
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 26 min.

Występują: Charlie Chaplin, Paulette Goddard, Henry Bergman, Tiny Sandford, Chester Conklin

Dzisiejsze czasy, które trafiły do kin na początku roku 1936, były ostatnim filmem niemym Charliego Chaplina i postscriptum w historii kina niemego jako nurtu. Początkowo Chaplin miał zamiar nakręcić film dźwiękowy, jednak już na etapie pisania scenariusza uznał, że to niedobry pomysł. Zwyciężyła obawa, że Tramp - wąsaty człowieczek w meloniku - utraci swój urok, kiedy zacznie mówić. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że obraz nie jest całkowicie pozbawiony dialogów. W kilku scenach pojawia się głos odtwarzany z taśmy, a w finale Chaplin wykonuje piosenkę. Co do zasady mamy jednak do czynienia z narracją obrazem wspomaganą przez plansze tekstowe.

Pomysł na film krytykujący modernizm, mechanizację i kolektywizm pojawił się u Chaplina pod wpływem wydarzeń związanych z Wielkim Kryzysem. Kluczowe znaczenie miała podobno rozmowa artysty z Mahatmą Gandhim, który przekonywał go o swojej niechęci do nowoczesnej technologii. Kiedy pojawiają się w rozmaitych podsumowaniach, Dzisiejsze czasy przywoływane są głównie ze względu na sceny w fabryce. Stanowią one niewielki lecz ważny fragment filmu, a przede wszystkim ociekają pomysłowością i humorem. Najpierw oglądamy perypetie chaplinowskiego Trampa przy linii produkcyjnej, za którą nie potrafi on nadążyć. Później bohater zostaje wyznaczony do testowania automatycznej maszyny karmiącej. Urządzenie ma na celu zapewnić oszczędność czasu, eksperyment okazuje się jednak katastrofą. Krytyka dehumanizacji i uczynienia człowieka tylko jednym z elementów bezdusznego mechanizmu jest tyleż jaskrawa, co trafna. Niezwykle pomysłowe sceny zasłużenie trafiły do galerii filmowej klasyki.

Obok mechanizacji, Chaplin poddaje krytyce także wrogi jednostce system społeczny. Przedstawiciele policji są w Dzisiejszych czasach pozbawioną litości siłą, której głównym celem jest opresja. Tłumią robotnicze demonstracje, wielokrotnie aresztują głównego bohatera za błahe przewinienia, a nawet próbują zatrzymać jego nieletnią przyjaciółkę za dawne grzeszki po tym, kiedy już udało się jej ustatkować i znaleźć pracę. Jednocześnie Chaplin dystansuje się od sympatii komunistycznych - Tramp nie bierze czynnego udziału w protestach i próbuje po prostu żyć po swojemu, korzystając z przyrodzonej wolności.

Skoro mowa o przyjaciółce protagonisty, w Dzisiejszych czasach Chaplin w końcu doczekał się równorzędnej partnerki ekranowej w osobie jego ówczesnej dziewczyny Paulette Goddard. Ta młoda, pełna wdzięku, biegająca na bosaka dziewczyna otrzymała prawie tyle samo czasu ekranowego co główny bohater i w pełni go wykorzystała. To właściwie żeński odpowiednik Trampa, niejednokrotnie wykonujący równie karkołomne numery, co on sam. Jest świetna na przykład w scenie z kradzieżą bananów albo podczas prezentacji wspólnikowi rozsypującej się chatki, w której zamieszkują. O ile Chaplin jest reprezentantem pogodnego dziwactwa, ona jest przedstawicielką osieroconej przez kryzys młodzieży, która desperacko usiłuje wyrwać się z biedy. A przy tym ma to "coś" w swoim zawadiackim spojrzeniu.

Jeżeli chodzi o sceny czysto komediowe, film obfituje w pomysłowe slapstickowe gagi. W jednej ze scen Tramp jeździ z zawiązanymi oczami na wrotkach przy krawędzi przepaści. W innej wyjątkowo nieudolnie usiłuje nauczyć się pracy kelnera. Po bandzie pojechał Chaplin podczas sekwencji w więzieniu, kiedy Tramp przypadkowo zażywa kokainę i pod jej wpływem sieje zamieszanie, na dokładkę przypadkowo powstrzymując bunt więźniów.  No i wreszcie końcowa piosenka, którą bohater wyśpiewuje przedziwnym, wymyślonym przez siebie językiem, doprowadzając publiczność do łez. Kreatywność Chaplina osiągnęła w Dzisiejszych czasach swoje apogeum. Warto przy tym wspomnieć, że równie wysoką jakość prezentuje napisana przez niego przy współpracy z Alfredem Newmanem oprawa dźwiękowa.

Dzisiejsze czasy to najlepszy z widzianych przeze mnie dotąd filmów Charliego Chaplina i prawdziwa klasyka kina. Artysta udowodnił, że film niemy nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i w doskonały niemal sposób połączył satyrę społeczną z wyrafinowaną rozrywką. Początkowe sekwencje w fabryce słusznie przeszły do legendy, a późniejsze gagi niewiele tylko im ustępują. Efektem jest jeden z najlepszych filmów, jakie było mi dane oglądać. Wystawiam 10 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 28 czerwca 2019

Na celowniku mafii/Bullets of Ballots (1936)

Film o niesłychanie skutecznej przykrywce

Reżyseria: William Keighley
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 21 min.

Występują: Edward G. Robinson, Joan Blondell, Barton MacLane, Humphrey Bogart, Frank McHughes, Joe King

Koniec amerykańskiej prohibicji, który nastąpił w roku 1933, sprawił, że świat mafii przystanął dla nabrania oddechu. Produkcja i handel alkoholem znowu były legalne, a gigantyczne źródło zysków dla przestępców dosłownie wyparowało. Byli zmuszeni się przebranżowić i poszukać na siebie nowego pomysłu. W kinie koniec prohibicji nałożył się z wprowadzeniem cenzorskiego Kodeksu Haysa i poskutkował wygaśnięciem mody na filmy gangsterskie. Człowiek z blizną czy Mały cezar stały się nagle reliktami niezbyt chlubnej przeszłości. Przez chwilę wydawało się, że filmy o mafii poszły w odstawkę wraz ze zorganizowaną przestępczością. Oczywiście były to tylko pozory. Stare psy nauczyły się nowych sztuczek, a w branży pojawili się nowi gracze. Dokładnie tak wygląda sytuacja w filmie Na celowniku mafii, który opisuje czas zmiany nie tylko dosłownie, poprzez swoją fabułę, ale także symbolicznie. Naprzeciw siebie stają bowiem doświadczony Edward G. Robinson, znany z legendarnej roli w Małym cezarze oraz nowy specjalista od czarnych charakterów, dopiero co wypromowany w Skamieniałym lesie Humphrey Bogart.

Głównym bohaterem filmu jest policyjny detektyw Johnny Blake, który otrzymuje zadanie infiltracji organizacji przestępczej. Oficjalnie zostaje wyrzucony ze służby, a prawdę zna tylko jego szef, kapitan MacLaren. Blake prędko otrzymuje propozycję współpracy z mafią od swojego znajomego bossa Ala Krugera. By zdobyć zaufanie przestępców, pomaga im rozszerzyć swoje modus operandi na sferę hazardu, co okazuje się strzałem w dziesiątkę. Blake jest coraz bliżej rozpracowania struktury organizacji, jednak po piętach depcze mu Nick Finner, jednego z najmniej ufnych i najbardziej skłonnych do przemocy członków organizacji.

Fabuła Na celowniku mafii jest co prawda bogata w postacie z obu stron barykady, ale tak naprawdę najistotniejszy jest tutaj pojedynek dwóch znakomitych aktorów. Robinson gra zadziornego konusa, który potrafi prawym sierpowym rozłożyć na łopatki większych od siebie zawodników. Jako policjant pod przykrywką jest sprytny, wygadany i konsekwentny. Działa dyskretnie, opierając się na tych, którzy darzą go sympatią. Stara się raczej tworzyć warunki, w których jest użyteczny, niż zbytnią aktywnością zwracać na siebie uwagę. Mimo wszystko nieco bawi naiwność, z jaką mafiozi łykają jego fortele. Były policjant oprowadzany po mafijnym pokoju rozliczeń wzbudza podejrzenia tylko u paranoika Finnera. Reszta jest zachwycona jego pomysłami na zwiększanie zysków. Nawet wówczas, gdy policja zaczyna powoli likwidować co pomniejsze przestępcze biznesy. No cóż, także dla nich był to nowy świat.

Grany przez Bogarta Finner został pomyślany jako postać drugoplanowa, jednak z uwagi na dużą charyzmę i konfrontacyjne sceny z Robinsonem zdecydowanie można go uznać za postać równorzędną z protagonistą. Bogart jest w swojej roli opanowany, spokojny i metodyczny. W przeciwieństwie do innych gangsterów nie ma skrupułów przed rozwiązaniami o charakterze ostatecznym. W połączeniu z niepohamowaną ambicją czyni to z niego śmiertelnie niebezpiecznego przeciwnika. Najbardziej imponuje jego zimna krew - sukinsyn nie traci rezonu nawet w sytuacjach podbramkowych.

Stylistyka filmu jest raczej tradycjonalistyczna. Mimo zainteresowania gangsterów nowymi branżami, takimi jak hazard, wymuszenia i przestępstwa finansowe, wykorzystują oni charakterystyczne do dziś atrybuty mafii. Przestępcy noszą prochowce i palą jak smoki. Dzielą się przy tym na amatorów cygar i fanów papierosów. Obecny jest także charakterystyczny dla mafijnych opowieści wątek kobiety jako źródła nieszczęścia. Chodzi o dziewczynę Blake'a graną przez Joan Blondell, która najpierw zostaje przez niego potraktowana przedmiotowo podczas infiltracji gangu, później natomiast staje się największym zagrożeniem dla dekonspiracji. Pewne motywy ugruntowały się jako stale elementy kina gangsterskiego i takimi miały już pozostać.

Na celowniku mafii to film pokazujący, że wprowadzenie do Hollywood cenzury wcale nie zakończyło kariery filmów gangsterskich. Z dzisiejszego punktu widzenia może się wydawać nieco naiwny i oklepany, trzeba jednak pamiętać, że w latach trzydziestych zastosowane rozwiązania fabularne nie były jeszcze tak wyświechtane. Kryminały o policjantach pod przykrywką były właściwie nowością. Jeśli chodzi o mnie, dobrze się bawiłem, oglądając rywalizację dwóch znakomitych aktorów, nawet mimo konieczności przymknięcia oka na naiwność pewnych rozwiązań. Wystawiam przyzwoite 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 27 czerwca 2019

Jedyny syn/Hitori musuko (1936)

Film o poświęceniu

Reżyseria: Yasujiro Ozu
Kraj: Japonia
Czas trwania: 1 h 22 min.

Występują: Choko Iida, Himori Shin'ichi, Yoshiko Tsubouchi, Chishu Ryu

Yasujiro Ozu zadebiutował w świecie dźwięku filmem Jedyny syn. Fakt ten był dla niego na tyle znaczący, że zawarł w scenariuszu krótką scenę, w której bohaterowie w kinie oglądają po raz pierwszy film dźwiękowy. Mimo tej czytelnej oznaki entuzjazmu japoński mistrz zachował wstrzemięźliwość w zastosowaniu nowego instrumentu. Dialogi odgrywają co prawda ważną rolę w rozwoju akcji, ale równie często bohaterowie milczą. Jedyny syn jest bowiem okazem filmowego minimalizmu. Oszczędnie dysponując środkami wyrazu, Ozu wykreował w nim niemalże intymną atmosferę, w której postacie przeżywają swoje życiowe dylematy głównie wewnętrznie. Jak wskazuje sugestywny tytuł, mamy tu przecież do czynienia z niepowtarzalną relacją matki i jej jedynego dziecka.

Tsune jest wdową samotnie wychowującą czternastoletniego syna Ryosuke. Żeby go utrzymać, pracuje za nędzne grosze w miejscowej przędzalni jedwabiu. Nauczyciel syna przekonuje Tsune, że powinna wysłać go do zamiejscowej szkoły średniej i na studia. Mimo początkowego wahania, kobieta decyduje się wesprzeć dziecko kosztem osobistych wyrzeczeń. Mija trzynaście lat. Tsune przybywa w odwiedziny do Ryosuke, który mieszka w Tokio i pracuje jako nauczyciel. Ku jej zaskoczeniu okazuje się, że syn ożenił się i ma roczne dziecko. Ryosuke i jego żona Sugiko przyjmują kobietę niezwykle gościnnie, starając się jednak ukryć fakt, że są biedni. Przedłużający się pobyt matki sprawia, że dalsze utrzymywanie fasady radości i beztroski staje się niemożliwe.

Jedyny syn wymaga od widza dużo cierpliwości. Akcja rozwija się niezwykle powoli i przez długi czas trudno się domyśleć, do czego zmierza. Kamera Shojiro Sugimoto uważnie studiuje każdy dopracowany wizualnie kadr, zazwyczaj statyczny lub z ograniczonym tylko ruchem. Postacie dużo rozmyślają, obserwują pozornie nieistotne szczegóły lub oddają się niewiele znaczącym rozmowom. Wydawać by się mogło, że nic się nie dzieje, gdyby nie kilka sygnałów, które wskazują, że coś jest nie tak. Nie bez powodu przecież uśmiechający się i przymilający do matki Ryosuke nie poinformował jej o ważnych zmianach w swoim życiu. Ponadto jesteśmy świadomi, że tak prozaiczne czynności jak wizyta w kinie czy zakup zupy od ulicznego handlarza finansowane są przez małżonków za pieniądze pożyczone po kryjomu od znajomych. Cichy konflikt zostaje uzewnętrzniony pod koniec filmu w szczerej rozmowie matki z synem, a następnie pogłębiony w zakończeniach poświęconych osobno każdej z tych postaci. Dopiero wtedy do widza dociera, jak wielki ładunek emocjonalny tkwił we wszystkich czynnościach i gestach mających na celu zachowanie fasady i dokarmienie cudzych marzeń. Matka i syn okazują się swoim lustrzanym odbiciem, dzieląc tę samą skłonność do osobistych wyrzeczeń i jednocześnie niezdolność do osiągnięcia osobistej satysfakcji. Pozostaje jedynie podziw dla reżysera, który w niezwykle oszczędny i prosty sposób przybliżył nam szczegóły podstawowej, niezwykłej relacji, która łączy Tsune i jej syna.

Drugim obok inteligentnej narracji atutem Jedynego syna jest precyzyjna, zapadająca w pamięć kompozycja kadrów. Scenografia została pieczołowicie dopracowana. Niemal każde ujęcie wydaje się istotne i niepowtarzalne, dzięki podkreśleniu niezwykłości tego, co zostaje nam ukazane. Czy są to przędzarki do jedwabiu, przy których młoda Tsuke uwija się jako robotnica, czy "przybrudzone" mieszkanko Ryosuke albo zapisana wzorami geometrycznymi tablica, przy której ten ostatni naucza matematyki - wszystko wydaje się istotne dlatego, że właśnie ten element operator postanowił nam pokazać. Nieruchome przedmioty uczestniczą w opowiadaniu historii na równi z aktorami, przynosząc więcej prawdy o życiu bohaterów, niż ich słowa i spojrzenia kryjące się za fasadą wymuszonej japońskiej uprzejmości. 

Jedyny syn to przykład filmu osobnego. Yasujiro Ozu zastosował w nim własny, autorski język kina, skupiając się jednocześnie na swoim ulubionym temacie, jakim są relacje rodzinne. Głębia i uniwersalność jego spojrzenia zaskakują także dlatego, że sięgnął do najzwyklejszych ludzkich problemów i przedstawił je oprawione w dyskretny lecz silny ładunek emocjonalny. Powstał film piękny, wzruszający i dający do myślenia. Zdecydowanie warto po niego sięgnąć. Wystawiam 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 26 czerwca 2019

Dodsworth (1936)

Film o wszechstronnym kryzysie małżeńskim

Reżyseria: William Wyler
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 40 min.

Występują: Walter Huston, Ruth Chatterton, Mary Astor, Paul Lukas

Podróż jako okazja do poznania samego siebie to motyw obecny w sztuce co najmniej od czasów Odysei. Zazwyczaj jest to okazja do przeżywania przygód, ale przy odpowiedniej dozie kreatywności można w ten sposób zbudować niezłą głębię psychologiczną. Scenarzysta Sidney Howard i reżyser William Wyler dokonali tej trudnej sztuki w filmie Dodsworth, łącząc wątek podróży z pozornie niezbyt do niego pasującym gatunkiem melodramatu. Jest to historia miłosna bardzo nietypowa, nie tylko dlatego, że opowiada o losach małżeństwa z długoletnim stażem, ale również z tego powodu, że nie opisuje narodzin wielkiej miłości, a przeciwnie - jej rozpad.

Bohaterami filmu są Samuel i Fran Dodsworthowie, bogate amerykańskie małżeństwo, które po spieniężeniu przez Samuela udziałów w jego firmie postanawia spędzić resztę życia, korzystając z jego uroków. Na dobry początek małżonkowie wyruszają w rejs do Europy, jednak bardzo szybko wychodzi na jaw ich znudzenie sobą oraz sprzeczne oczekiwania. Samuel pragnie zwiedzać, poznawać nowe rzeczy i cieszyć się beztroską. Fran ma ambicje towarzyskie - pragnie być doceniana, adorowana i obracać się w wyższych sferach. Tarcia między małżonkami nasilają się jeszcze bardziej, kiedy oboje spotykają na swej drodze osoby płci przeciwnej gotowe dzielić ich zainteresowania.

Dodsworth jest filmem zaskakująco wielowarstwowym. Można go postrzegać jako obraz kryzysu małżeńskiego wywołanego niezgodnością charakterów. Zgodnie z nowobogackim modelem rodziny, prowadzący firmę Sam nie spędzał zbyt wiele czasu z żoną, a jego życiem była praca (możemy to zaobserwować w nakręconych z jego perspektywy pierwszych minutach filmu). Nieprzyzwyczajeni do siebie małżonkowie odkrywają się na nowo dopiero podczas podróży i nie są zachwyceni tym, czego się dowiadują. Ich konflikt ma jednak także inne poziomy. W przypadku Fran mamy do czynienia z narastającym strachem przez starością, co skutkuje coraz większą niechęcią do znacznie starszego od niej męża. Z kolei Samuel pragnie nacieszyć się odzyskaną po latach harówki wolnością, czego niepracująca zawodowo Fran nie potrafi zrozumieć. Ich aspiracje i oczekiwania znajdują zresztą ciekawe odbicie w obiektach zainteresowań, jakie napotykają na swej drodze. W przypadku Fran są to kolejni pretensjonalni gogusie, w przypadku Sama - zaradna i niezależna rozwódka Edith. Jeszcze inną perspektywą, z której możemy spoglądać na małżeński kryzys Dodsworthów, jest rozdarcie między powinnością wobec współmałżonka a własnymi pragnieniami - każde z nich w inny sposób podchodzi do tego dylematu.

Ciekawe idee idą w Dodsworthu w parze z mistrzowskim wykonaniem. Znakomicie spisują się aktorzy - pełen energii dżentelmen Walter Huston jako Sam, kapryśna i humorzasta Ruth Chatterton w roli Fran, a także delikatna i zmysłowa Mary Astor jako Edith (ta aktorka zdaje się stworzona do podobnych ról). Na uwagę zasługuje także kilkuminutowy epizod w wykonaniu seniorki Marii Uspienskiej, która daje Fran życiowy wykład na temat niestosowności jej zachowania. Znakomita jest reżyseria Wylera, który nadał filmowi składającemu się z serii rozmów niesamowity klimat. Każda scena posiada odmienną atmosferę - posępności, znudzenia, irytacji, nadziei - wszystko zgodnie z aktualnym stanem psychicznym bohaterów. Umiejętnie wspomaga go operator Rudolph Mate, który chętnie eksperymentuje z pozycjami kamery i nader skutecznie wykorzystuje technikę głębokiego zbliżenia, polegającą na wykorzystaniu w narracji kilku elementów kadru jednocześnie.

Dodsworth jest znakomitym filmem o rzadko spotykanej w Hollywood głębi psychologicznej. Zadbano o szczegółowe wyłożenie motywacji postaci i przekonujące przedstawienie ich dylematów. Chociaż w małżeńskim konflikcie łatwo jest wziąć stronę Sama, także problemy jego żony otrzymały swoje miejsce i nie sposób potraktować jej jako jednowymiarowej egoistki.  Fakt, że Wyler i Howard skupili się w Dodsworthu na niezwykle przyziemnym i życiowym temacie, jednocześnie nie oferując łatwych odpowiedzi, budzi szacunek. Do tego dochodzi jeszcze dyskretne piękno artystycznej strony filmu. Mamy do czynienia z jednym z najlepszych hollywoodzkich filmów lat trzydziestych. Wystawiam 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 25 czerwca 2019

Anthony Adverse (1936)

Film o podróżującym młodzieńcu

Reżyseria: Mervyn LeRoy
Kraj: USA
Czas trwania: 2 h 20 min.

Występują: Fredric March, Olivia de Havilland, Donald Woods, Anita Louise, Claude Rains, Edmund Gwenn, Gale Sondergaard

Sukces takich filmów jak Kapitan Blood i Bunt na Bounty spowodował pojawienie się ich naśladowców. W Hollywood zaczęto coraz chętniej tworzyć filmy kostiumowe, podparte mniej lub bardziej luźnym tłem historycznym, z reguły opowiadające o awanturniczych perypetiach młodych męskich protagonistów. W ten nurt wpisuje się Anthony Adverse, adaptacja zapomnianej dziś powieści przygodowej Herveya Allena. Rzecz dzieje się w czasach napoleońskich, a akcja filmu przeskakuje między takimi lokacjami jak Włochy, Francja, Kuba czy Afryka Zachodnia. Na fotelu reżyserskim zasiadł znany z oryginalności Mervyn LeRoy, w rolach głównych obsadzono natomiast doświadczonego Fredrica Marcha i nową gwiazdę Olivię de Havilland. Film spotkał się z ciepłym przyjęciem, zdobywając kilka Oscarów (m.in. za zdjęcia i muzykę) i nominację w kategorii najlepszego filmu. Znalazło się jednak kilku malkontentów, którzy nie podzielali entuzjazmu, sugerując wręcz, że król jest nagi. Tak się składa, że przychylam się do ich zdania.

Film opowiada historię tytułowego Anthony'ego Adverse, młodego mężczyzny podrzuconego jako niemowlę do klasztoru i wychowanego przez zakonnice. Szczegóły jego poczęcia i narodzin są szczegółowo przybliżone podczas pierwszych 40 minut filmu. Później śledzimy dzieje młodości Anthony'ego - pracę dla kupca Johna Bonnyfeathera (który trzyma przed bohaterem w tajemnicy, że jest jego dziadkiem), młodzieńczą miłość do Angeli - córki kucharki i aspirującej śpiewaczki, wyprawę w interesach do Hawany, a następnie epizod handlu niewolnikami w Afryce. Ostatnie sceny obejmują spotkanie Anthony'ego z Napoleonem, który stawia go przed nowymi życiowymi perspektywami.

Główny problem Anthony'ego Adverse polega na epizodyczności fabuły i braku motywu przewodniego. Pierwsza ćwiartka filmu poświęcona jest skomplikowanej historii przyjścia głównego bohatera na świat. W rezultacie spodziewamy się, że wydarzenia te będą miały swoje konsekwencje w dalszej części filmu. A figę. Co prawda pojawiają się osoby zamieszane w te wydarzenia, ale do końcowej konfrontacji... nie dochodzi. Podobnie problematyczny jest epizod w Afryce, który sam w sobie znakomity, nie ma właściwie żadnych konsekwencji dla życia Anthony'ego. Bohater powraca do Europy i zajmuje się innymi sprawami. Z uwagi na taką konstrukcję fabuły, protagonista jawi nam się jako nijaki. Spotykają go kolejne przygody, bywa w ciekawych miejscach, dokonuje kilku odważnych czynów. I co? I nic. Nowa scena - nowa historia, zupełnie jak w amerykańskim komiksie. Trudno powiedzieć, że Anthony na skutek swoich przeżyć czegoś się uczy, szczególnie że niezbyt często wykazuje się inicjatywą, raczej realizując pomysły i plany innych osób.

Pozytywnym wyjątkiem w mocno przeciętnej fabule jest wspomniany epizod afrykański. Anthony trafia do faktorii zajmującej się handlem niewolnikami. Pomimo początkowej odrazy do tego procederu, postanawia wziąć w nim udział, żeby odzyskać pieniądze należne jego pracodawcy. Z czasem paskudne lecz dochodowe zajęcie zaczyna go wciągać. W jego "przygodzie" towarzyszą mu dobry i zły duch - ksiądz niosący pomoc niewolnikom oraz chciwa służka, która zostaje jego kochanką. Całkiem ciekawie przybliżono w tych scenach wędrówkę bohatera do jądra ciemności. Tylko że... epizod dobiega końca i nic z niego nie wynika.

Od strony technicznej Anthony Adverse cechuje się dużym profesjonalizmem. Przygotowano różnorodne zestawy historycznych kostiumów dopasowane do poszczególnych lokalizacji. Stworzono także kilka charakterystycznych miejsc, w szczególności klasztor, w którym wychowywał się Anthony oraz afrykańską faktorię handlową. Reżysersko na wyróżnienie zasługuje scena starcia dwóch karoc na alpejskiej przełęczy - jak na ówczesne możliwości realizacyjne wręcz mrożąca krew w żyłach. Akcji towarzyszy wspaniała muzyka stworzona przez Ericha Wolfganga Korngolda - oparta na klasyce, świetnie dopasowana do akcji ścieżka dźwiękowa, która zasłużenie została nagrodzona Oscarem. Szkoda, że cała ta otoczka wieńczy wielką pustkę.

Anthony Adverse to film pogubiony i niedopracowany fabularnie. Dziwne, otwarte zakończenie zdaje się sugerować powstanie drugiej części, w której liczne otwarte wątki mogłyby się odczekać konkluzji. Nic jednak nie wskazuje, żeby choćby prowadzono prace nad taką kontynuacją. W rezultacie mamy dopieszczony technicznie, bardzo długi film o niczym. Jego bohater, przez większość czasu bierny, może i w pewien sposób dorasta... ale interesujący jest tylko w jednym epizodzie, którego konsekwencje następnie spływają po nim jak woda po kaczce. Ten film to wręcz modelowy przykład zmarnowanego potencjału. Wystawiam 5 gwiazdek. Technikalia to nie wszystko.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 24 czerwca 2019

Święty Tukaram/Sant Tukaram (1936)

Film o stoiku i nierobie

Reżyseria: Vishupant Govind Damle i Sheikh Fattelal
Kraj: Indie
Czas trwania: 2 h 7 min.

Występują: Vishupant Pagnis, Awali, Sri Bhagwat

Chociaż indyjskie kino rozwijało się prężnie już w latach 20. (czego dowodem chociażby epicki film A Throw of Dice), europejska publika zainteresowała się nim szerzej dopiero po sukcesie Świętego Tukarama. Film ten zawędrował w jakiś sposób na Festiwal Filmowy w Wenecji, gdzie zrobił furorę z uwagi na profesjonalizm wykonania i odmienność. Opowiedziana w nim historia czerpie szerokimi garściami z indyjskiej mitologii i kultury. Z tego powodu zdecydowanie nie mogłaby się rozgrywać w jakimkolwiek innym kraju. Mamy bowiem do czynienia z hagiograficznym żywotem autentycznego hinduskiego świętego. W dodatku pierwowzór protagonisty był poetą i muzykiem, skutkiem czego ważny element dzieła stanowią śpiewane przez Tukarama utwory o charakterze moralizatorskim. Końcowy produkt to film dziwny, nie do końca zrozumiały dla kogoś niezaznajomionego z hinduistyczna moralnością, a jednocześnie okno pozwalające zajrzeć do dziwnego świata hinduskich świętych i bóstw.

Obraz opowiada o życiu Tukarama, indyjskiego rolnika, który większość czasu spędza na religijnych rozmyślaniach, śpiewaniu pieśni i niesieniu bliźnim dobrej nowiny. Poznajemy także jego praktyczną, antyreligijną żonę Jijaj, dwójkę dzieci oraz wroga - miejskiego bramina Salomalo, który z niechęcią spogląda na ludowego mędrca odbierającego autorytet jego kaście. Film przedstawia kolejne utarczki Tukarama z Salomalo, ukazuje praktyczne konsekwencje wypływające z jego nauk, a także przybliża kilka cudów dowodzących przychylności wedyjskich bóstw wobec swego wybrańca.

Tukaram jest bardzo dziwnym świętym. Zawsze pogodny, pozbawiony silnych emocji, głównie medytuje, podśpiewuje lub biernie przygląda się wypadkom z niezmienną, nieco głupkowatą miną. Reprezentuje on typ ascety, który jest oddalony od ziemskich problemów, pokornie przyjmując wyroki bogów i zachowując spokój ducha. Film pokazuje praktyczne konsekwencje takiej postawy dla jego rodziny. Tukaram nieustannie wplątuje swoich bliskich w kłopoty. Nie okazuje współczucia choremu synowi, licząc na jego cudowne uzdrowienie. Zatrudniony do pilnowania krów, pogrąża się w medytacjach i dopuszcza, aby weszły w szkodę. Fałszywie oskarżony o plagiat, karnie wrzuca rękopisy swoich pieśni do rzeki. Ponieważ jednak cieszy się przychylnością boga Pandurana, nigdy nie ponosi konsekwencji swej beztroski. Bóstwo za pomocą cudów uzdrawia chorego syna, mnoży plony z pola stratowanego przez krowy i zwraca rękopisy. Wszystko przy pełnym godności spokoju Tukarama. Tylko dzięki boskiej interwencji święty okazuje się pogodnym dziwakiem, a nie bezmyślnym sprawcą nieszczęść swoich bliskich. Taki bieg wypadków mocno spłyca wymowę jego historii. Cóż to za bohater, który nie musi ponosić konsekwencji własnych wyborów? Wyborów, które w każdym przypadku preferują bierność ponad działanie i akceptację wyroków losu, miast sprzeciwu. W kulturze europejskiej trudno sobie w ogóle wyobrazić, żeby taka osoba mogła pełnić w fabule rolę protagonisty.

Rodzina świętego stanowi jego łącznik ze światem doczesnym. Popędliwa żona (kapitalna rola amatorskiej aktorki Awali) otwarcie pogardza bóstwami męża i krytykuje jego postawę. Jednocześnie, jak na porządną hinduskę przystało, wiernie służy Tukaramowi, na przykład przynosząc mu obiad na szczyt wzgórza, na którym postanowił pomedytować. Przyziemność i cierpkość Jijaj stanowią celny kontrapunkt dla górnolotności jej męża, a także źródło wielu zabawnych sytuacji. Jeżeli chodzi o dzieci Tukarama, nie poświęca im on należytej uwagi, ale i tak darzą go nabożną czcią, chociażby podejmując wraz z nim mistyczne głodówki. Ważną postacią jest Salomalo, śmiertelny wróg Tukarama, który nieustannie wymyśla kolejne fortele mające skompromitować swego konkurenta do rządu dusz. Każdy kolejny plan pali na panewce dzięki nadprzyrodzonej interwencji. W rezultacie ekspresyjny bramin zaczyna przypominać kojota bezskutecznie ścigającego Strusia Pędziwiatra - równie komiczny i absurdalny w swej bezradności.

Święty Tukaram jest filmem o niedostosowanym społecznie dziwaku, któremu zdarzyło się mieć rację. Ponoć fizyczne podobieństwo aktora Vishnupata Pagnisa do prawdziwego Tukarama i jego odrealniony styl gry sprawił, że został na stałe skojarzony ze swym bohaterem. Mimo niewątpliwych cnót w postaci stoickiego spokoju i dystansu do świata, Tukaram nie wzbudził mej sympatii. Nie podobały mi się jego śpiewy, poezja w tłumaczeniu na angielski zdała się pretensjonalna, a dziwaczne ideały prowadzące do całkowitego zignorowania doczesności - co najmniej wątpliwe. Jakiż on irytujący, z tym uśmieszkiem spod sumiastych wąsów, którym kwituje wszystko, co go spotyka. Znacznie ciekawszą postacią jest jego twarda żona skazana na życie u boku dziwaka. Kiedy ona piecze placki na obiad, Tukaram wsiada do niebiańskiego powozu umieszczonego na plecach gigantycznego orła. Ja tam wolę zostać na placki. Wystawiam 6 gwiazdek. Do obejrzenia raczej jako ciekawostka.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 23 czerwca 2019

Król kobiet/The Great Ziegfeld (1936)

Film o człowieku rodem z amerykańskiego snu

Reżyseria: Robert Z. Leonard
Kraj: USA
Czas trwania: 3 h 4 min.

Występują: William Powell, Louise Rainer, Myrna Loy, Frank Morgan, Virginia Bruce, Reginald Owen, Nat Pendleton

Amerykańskie kino zawdzięczało broadwayowskim teatrom bardzo wiele. Były one biblioteką spektakli adaptowanych na duży ekran, kopalnią nowych gwiazd, reżyserów, scenarzystów i scenografów, a także źródłem koncepcji całego gatunku filmowego, jakim stał się musical. Bez Broadwayu nie byłoby Hollywood takiego, jakim go znamy. Artyści kinowi nie zapominali zresztą o swoich korzeniach, często oddając w filmach hołd teatralnemu środowisku. Kiedy w 1932 roku zmarł Florenz Ziegfeld, legendarny broadwayowski impresario, wytwórnia Universal zakupiła od wdowy po nim prawa do nakręcenia filmu biograficznego. Była to nie lada gratka, ponieważ życie Ziegfelda było nierozłącznie splecione z historią Broadwayu. Wskutek pewnych zawirowań prawa do obrazu zostały sprzedane MGM-owi razem z kontraktem obsadzonego w tytułowej roli Williama Powella. Ponieważ scenariusz przewidywał przedstawienie na ekranie historii wciąż żyjących współpracowników tytułowego bohatera, pomysł na film spotkał się z mieszanymi uczuciami. W rezultacie nazwiska kilku bohaterek Króla kobiet zmieniono na fikcyjne. Mimo tych kontrowersji monumentalny, trzygodzinny musical odniósł duży sukces zwieńczony Oscarem dla najlepszego filmu. Nawiasem mówiąc, w chwili premiery był najdłuższym kinowym filmem wszech czasów. Choć obecnie oceniany jest dość krytycznie, Król kobiet stanowił ważny krok w rozwoju musicalu oraz rodzącego się właśnie podgatunku filmu biograficznego.

Opowieść o Ziegfeldzie jest iście monumentalna. Wypełniony do granic możliwości dialogami, występami artystycznymi i szczegółami życia impresaria film i tak wydaje się mocno skróconą wersją jego biografii. Bohater rozpoczyna karierę jako promotor jarmarcznego siłacza i rywalizuje z podobnym sobie spryciarzem - Billingsem, który opiekuje się pięknością tańczącą arabski taniec brzucha. Z czasem współzawodnictwo Ziegfelda z Billingsem zmienia się w przyjacielską rywalizację, a w końcu we współpracę. Obserwujemy, jak impresario podbija sceny Broadwayu dzięki sprowadzeniu z Europy utalentowanej śpiewaczki Anny Held, która wkrótce zostaje jego żoną. Jesteśmy świadkami kolejnych ryzykownych pomysłów, które przynoszą mu nie tylko sukcesy, ale także i porażki. Ziegfeld raz za razem upada, by się podnieść i powrócić z nowymi koncepcjami. Ostatnimi przeszkodami na jego drodze będą: rozwój kina jako konkurencji dla teatru oraz Wielki Kryzys.

Robert Z. Leonard, specjalista od musicali, poszedł w Królu kobiet nieco inną drogą niż w swoich poprzednich filmach muzycznych. Mamy do czynienia z pełnokrwistą biografią uzupełnianą muzyką tylko wówczas, kiedy prezentowane są najważniejsze artystyczne dokonania Ziegfelda. Jednocześnie mimo długości filmu historię jego życia ogląda się ciekawie. Zasługa to głownie Williama Powella, który szeroko rozwinął w tej roli skrzydła. Jego Ziegfeld to człowiek niezwykłego hartu ducha, pełny pomysłów, niezałamujący się porażkami i promieniujący pozytywną energią. Posiada przy tym, na co wskazuje trafny polski tytuł filmu, smykałkę do postępowania z kobietami. Dzięki urokowi osobistemu, pewnej dozie bezczelności i odwadze pozyskuje do swoich spektakli kolejne gwiazdy. Kobiety te tak naprawdę podejmują wielkie ryzyko, współpracując z człowiekiem, którego nie trzymają się pieniądze. A jednak ciężko nie wierzyć w kogoś, kto posiadł zdolności błyskawicznej improwizacji i uczenia się na własnych błędach. Znakomita to rola, zresztą sam Powell wskazywał ją jako najbardziej dopracowaną ze swoich aktorskich kreacji.

Na osobne omówienie zasługują wspomniane muzy. Bardzo od siebie różne, z każdej jednak główny bohater zdołał wyciągnąć to, co najlepsze. Pierwszą jest Anna Held, podebrana Billingsowi w Europie. Afektowana, humorzasta, jest prawdziwą diwą, która rozwija skrzydła dzięki radom swego protektora i wymyślonej przez niego kampanii promocyjnej (jej elementem są przecieki o kąpielach gwiazdy w mleku). Kolejna niewiasta to zadziorna, leniwa i chciwa Audrey Dane (bardzo wyrazista kreacja w wykonaniu Virginii Bruce), która zostaje gwiazdą nowego spektaklu Ziegfeld Follies, a następnie wywołuje bałagan w życiu osobistym bohatera. Fannie Brice (grana przez samą siebie) zostaje przez impresaria wyciągnięta z podrzędnej burleski i uczyniona wielką śpiewaczką. W końcu Billie Burke, jego druga żona, nie będąca już artystką, a raczej duchowym wsparciem. Obok kobiet poznajemy także współpracowników Ziegfelda. Billings - jego przyjaciel i rywal o tubalnym śmiechu, lokaj Sidney pozyskany obietnicą osobistego szacunku i wierny Ziegfeldowi do końca życia oraz księgowy Sampson wiecznie doprowadzany przez rozrzutność szefa do białej gorączki.

Tłem historii Ziegfelda są losy Broadwayu, którego impresario jest istotną częścią. Nie ukazano tu zbyt wyraźnie kolejnych etapów ewolucji amerykańskiego teatru. Wyrazistymi punktami są tylko - rozwój kina i związany z nim odpływ gwiazd oraz Wielki Kryzys, który prowadzi teatry do tymczasowego upadku. Sporo wysiłku włożono natomiast w oddanie scenicznej atmosfery poszczególnych spektakli. Przedstawienia przygotowano z dużym przepychem, wykorzystując między innymi monumentalne dekoracje (w tym gigantyczny "tort weselny"). Wszystko jednak z zachowaniem zasad realizmu - nie ma tu niczego, co nie zdałoby egzaminu w prawdziwym teatrze. Dużą kreatywnością wykazał się także specjalista od kostiumów, osławiony Adrian, który otrzymał na ten cel obfity budżet i w pełni go wykorzystał. Wspomnieć też trzeba o muzyce, utrzymanej w duchu "scenicznego jazzu" i zebranej w całość przez Waltera Donaldsona. Ścieżka dźwiękowa pozbawiona jest oczywistych hitów, jednak ładnie wkomponowuje się w klimat filmu.

Król kobiet jest dzisiaj oceniany jako jeden ze słabszych filmów oscarowych - rzekomo zbyt długi, przegadany, odległy od współczesnych problemów. Nie zgadzam się z tym podejściem. William Powell wykreował bohatera z krwi i kości - pogodnego, energicznego, zaczynającego wciąż od nowa człowieka amerykańskiego snu. Warto poświęcić nieco czasu, żeby zapoznać się z wciągającą i budzącą sympatię historią nietuzinkowej osobowości. Król kobiet otrzymuje ode mnie 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 22 czerwca 2019

Romantyczna pułapka/Libeled Lady (1936)

Film o kłamliwych pismakach

Reżyseria: Jack Conway
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 38 min.

Występują: William Powell, Myrna Loy, Jean Harlow, Spencer Tracy, Walter Connolly

Gagi opierające się na pojedynkach słownych pomiędzy protagonistami płci przeciwnej pojawiały się w filmach amerykańskich praktycznie od początku ery dźwięku. Błyskotliwe dialogi nie były jednak znakiem firmowym hollywoodzkiego kina. Tę sytuację odmieniły dwa klasyczne filmy. Ich noce z Clarkiem Gable'em i Claudette Colbert były komedią romantyczną opartą na przeciwieństwie charakterów głównych postaci. W pogoni za cieniem to natomiast dialogowa szermierka bez trzymanki w wykonaniu świetnie dobranej pary aktorskiej: Williama Powella i Myrny Loy. Producenci z MGM-u prędko dostrzegli potencjał kryjący się w tym duecie i w rezultacie Powell wraz z Loy byli wielokrotnie obsadzani jako kochankowie, małżonkowie, współpracownicy lub w innych koligacjach dających okazję do kwiecistych rozmów. Na tym właśnie schemacie oparto Romantyczną pułapkę - zwariowany film o pozbawionych skrupułów dziennikarzach. Żeby było ciekawiej, w drugiej roli żeńskiej obsadzono Jean Harlow, ówczesną partnerkę Williama Powella, natomiast uzupełniający obsadę Spencer Tracy podczas zdjęć miał jakoby nawiązać romans z Loy. Jednym słowem pomiędzy odtwórcami głównych ról iskrzyło, co mogło doprowadzić zarówno do pożądanej chemii na ekranie, jak i do konfliktu i klęski filmu.

Historyjka, którą opowiada Romantyczna pułapka, jest wyjątkowo niemoralna, dość niedorzeczna i wyraźnie służy jedynie za tło dla pojedynków aktorskich. Nowojorski tabloid publikuje fałszywą plotkę szargającą reputację młodej milionerki Connie Allenbury. Kobieta grozi gazecie pozwem na miliony dolarów. Redaktor naczelny Warren Haggerty postanawia kontratakować. Wynajęty przez niego pisarz i kobieciarz Bill Chandler ma sprokurować prawdziwą kompromitującą sytuację, która pozwoli ośmieszyć milionerkę. Chandler otrzymuje do pomocy zaniedbywaną narzeczoną Haggerty'ego, Gladys, która bierze z kobieciarzem ślub, by odegrać w całej intrydze rolę zdradzonej żony. Ku rozpaczy Warrena plan okazuje się trudniejszy do wykonania, niż można się było spodziewać. Przeszkodami okazują się - twardy charakter Connie oraz niespodziewane uczucia, które rodzą się pomiędzy poszczególnymi członkami dziwacznego czworokąta.

W tle Romantycznej pułapki można dostrzec satyrę na tak zwane "żółte dziennikarstwo", które samodzielnie tworzy fakty, aby je następnie opisywać. Filmowe pismaki okazują się pozbawionymi skrupułów draniami, w szczególności grany przez Spencera Tracy'ego Haggerty. Ten nabuzowany testosteronem redaktor żyje w ciągłym napięciu, którego nie ma czasu rozładować (potwierdza to żałosny stan psychiczny jego narzeczonej). Dla swojej gazety skłonny jest poświęcić szczęście osobiste - zarówno własne, jak i innych osób. Jean Harlow jako Gladys wychodzi ze swego zwyczajowego emploi seksbomby. Zamiast tego mamy do czynienia ze zwykłą dziewczyną, która staje się przedmiotem nieczystej rozgrywki, a sama pragnie, żeby po prostu ktoś okazał jej zainteresowanie. Smutna postać, chociaż momentami potrafi zabłysnąć cięta ripostą. Chyba dobrze, że pozostaje na drugim planie.

Najlepsze sceny filmu rozgrywają się oczywiście pomiędzy Powellem i Loy. Kobieciarz usiłujący uwieść niezależną i asertywną dziewczynę odkrywa, że ma przed sobą trudny orzech do zgryzienia. Aktorzy wykazują się właściwym sobie wdziękiem i elokwencją. Podobała mi się zwłaszcza Loy, która wciela się w osobę pewną siebie i daleką od romantycznej naiwności. W tym miejscu wyróżnić wypada także piątego członka obsady - Waltera Connolly'ego, który wcielił się w postać ojca Connie i zapalonego wędkarza. Przytyło mu się od ostatniej roli, w której go widziałem, jest jednak nadal znakomity. W pamięć zapadają szczególnie sceny z nim, Loy i Powellem na rybach, które są najzabawniejszymi momentami filmu.

Romantyczna pułapka satysfakcjonuje aktorsko, ale fabularnie trochę zawodzi. W dialogach głównych bohaterów zabrakło pazura, który był obecny we W pogoni za cieniem. O niedostatkach skryptu najlepiej świadczy fakt, że kluczowe rozmowy, w których postacie wyjaśniają sobie swoje plany i motywacje, odbywają się poza kadrem i są nam tylko streszczone. Scenarzyści poszli trochę na łatwiznę i nie wykorzystali do końca potencjału tkwiącego w aktorach. Dzięki talentowi tych ostatnich film toczy się właściwie sam, na koniec pozostaje jednak uczucie niedosytu. Odniosłem wrażenie, że reżyser chciał automatycznie skopiować przepis na sukces W pogoni za cieniem, nie wkładając w to dostatecznego wysiłku. Romantycznej pułapce udało się zdobyć popularność wśród widzów i nominację do Oscara. Moim zdaniem jednak artystycznie zawiodła. Wystawiam 7 gwiazdek, głównie ze względu na znakomite aktorstwo.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 21 czerwca 2019

Zbrodnia pana Lange/Le Crime de Monsieur Lange (1936)

Film o zaletach kolektywizmu

Reżyseria: Jean Renoir
Kraj: Francja
Czas trwania: 1 h 16 min.

Występują: Rene Lefevre, Florelle, Jules Berry, Marce Levesque

W połowie lat 30. Jean Renoir, podobnie jak wielu innych francuskich artystów, związał się z Frontem Ludowym - silnie lewicowym ruchem politycznym. Tak jak jego kolegów, pociągał go ideał równości społecznej. Pociągał tak mocno, że Renoir rozpoczął praktykowanie sztuki zaangażowanej. Wątki wspierające internacjonalistyczne interesy robotników były obecne już w jego poprzednim filmie, Tonim. Zbrodnią pana Lange reżyser odsłonił całkowicie karty, tworząc prokomunistyczną agitkę. Jak przystało na dzieło wizjonera, film posiada wysokie walory artystyczne. Niepozbawiony jest także ciętego humoru. Mimo wszystko komunistyczny wydźwięk jest wręcz nachalny. Zaangażowanie polityczne wpłynęło na dalsze losy Renoira. Już do końca okresu międzywojennego współpracował z francuskimi komunistami przy produkcji kolejnych dzieł zaangażowanych, natomiast później w obawie przed aresztowaniem przez nazistów zmuszony był wyemigrować do USA.

Tytułową zbrodnię pana Lange poznajemy dopiero na końcu filmu. W jego trakcie śledzimy natomiast perypetie tytułowego bohatera i jego znajomych pracujących w paryskim wydawnictwie. Lange jest tam zatrudniony jako autor satyrycznych historyjek rozgrywających się na Dzikim Zachodzie. Czarnym charakterem filmu jest Paul Batala - właściciel wydawnictwa, szubrawiec, drań i bezwzględny kapitalista wyzyskujący swoich podwładnych. Kiedy do pracowników dochodzi wieść, że Batala zginął w katastrofie kolejowej, postanawiają kolektywnie przejąć kontrolę nad interesem. Pod przewodnictwem Lange'a i jego dziewczyny Valentine powstaje Spółdzielnia - twór optymizmu i obraz świetlanej przyszłości klasy robotniczej.

Jak to zazwyczaj bywa w filmach propagandowych, najzabawniejszą częścią Zbrodni pana Lange jest satyra na ideologicznych przeciwników, czyli w tym wypadku - na krwiożerczy kapitalizm uosobiony przez Batalę. Brawurowo zagrany przez Julesa Berry'ego biznesmen to prawdziwy sukinsyn. Nie dość, że w złej wierze namawia Lange'a do podpisania niekorzystnego dlań kontraktu, to bez skrupułów wykorzystuje swoje wpływy, nawiązując seksualne relacje z licznymi pracownicami. Nastawienie tego paskudnego osobnika do świata dobrze podsumowuje rozmowa, jaką odbywa w pociągu ze współpasażerem-księdzem tuż przed felerną katastrofą. Renoir zdaje się sugerować, że walka z takimi ludźmi czystymi metodami jest pozbawiona sensu. Antytezą bezwzględnego imperium Batali jest założona po jego zniknięciu spółdzielnia - prawdziwa socjalistyczna idylla. Wszyscy się wspierają, decyzje podejmowane są kolektywnie i wydawnictwo natychmiast zaczyna odnosić gigantyczne sukcesy. Jest to obraz tak cukierkowy, że momentami robi się niedobrze od prokomunistycznego entuzjazmu. Wedle wyraziście wyartykułowanego przesłania kolektywna inicjatywa jest, mimo przejściowych trudności, najlepszą droga do sukcesu. Pomarzyć, dobra rzecz, panie Renoir.

Artystycznie Zbrodnia pana Lange prezentuje wysoki poziom. Ciekawa jest w szczególności praca kamery, z pomysłowym wykorzystaniem ruchu do oddania rozchwianych emocji postaci. Interesującym rozwiązaniem okazało się także wykorzystanie westernowej serii Lange'a jako zakamuflowanego komentarza do głównej osi fabuły. Nie śledziłem jej zbyt uważnie, ale można z niego wyłapać rozmaite smaczki. Ze spostrzeżeń natury obyczajowej, nie sposób nie zauważyć swobodnego podejścia Francuzów do seksu. Kobiece bohaterki prowadzą jawne romanse, które są komentowane (bez zbędnej pruderii) przez ich znajomych. Nie ma w tym cienia moralizatorstwa. Seks jest naturalną częścią życia bohaterów filmu - gigantyczna odmiana w porównaniu z aluzyjnym i ugrzecznionym kinem amerykańskim.

Zbrodnia pana Lange uważana jest za jedno ze sztandarowych dzieł Jeana Renoira. Muszę przyznać, że jestem daleki od zachwytów nad tym filmem. Doceniam trafną ironię postaci pana Batali oraz ciekawe eksperymenty narracyjne. Na to wszystko nakłada się jednak niesmak związany z ideologicznymi klapkami na oczach reżysera. Jego entuzjazm jest tak wielki, że posuwa się nawet do usprawiedliwienia tytułowej zbrodni w imię wyższych pobudek. Wizja świata w marksistowskiej czerni i bieli niezbyt mnie podnieca, szczególnie u reżysera francuskiego, który w przeciwieństwie do takiego na przykład Eisensteina dokonał ideologicznego wyboru z własnej i nieprzymuszonej woli. Mimo pewnych zalet, wystawiam Zbrodni tylko 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 20 czerwca 2019

Chronometry - nagrody blogowe (rok 1935)

Rok 1935 zaowocował nowymi nurtami kinowymi. Przyblokowane w rozwoju wskutek cenzury Hollywood rozpoczęło poszukiwania na obszarach dotychczas słabo eksplorowanych. Odważniej sięgano do dorobku literatury, adaptując na ekran dzieła Szekspira i Dickensa. Pojawiły się także pierwsze dopracowane filmy przygodowe stawiające na szybką i efektowną akcję. Nie brakowało musicali, chociaż gatunek ten przechodził z wolna od defensywy. Dziwi natomiast brak dobrych filmów kryminalnych. Kino gangsterskie chyba już się przejadło, natomiast tak zwany noir dopiero kiełkował. W kinie europejskim działo się niewiele ciekawego. Poza Hitchcockiem i Renoirem nikt nie zaznaczył swojej odrębności. Cieszy natomiast zaskakująca (i niestety chwilowa) obecność w gronie najlepszych oryginalnego japońskiego reżysera Sadao Yamanaki.

W roku 1935 miał miejsce obfity wysyp dobrych ról drugoplanowych. Został on zauważony także przez Akademię Filmową, która właśnie przymierzała się do przyznawania Oscarów za najlepsze występy na drugim planie. Męscy debiutanci odegrali większą rolę niż kobiety - na scenę wkroczyły między innymi takie tuzy jak Errol Flynn i Basil Rathbone. Pozycję na szczycie ugruntowali natomiast Clark Gable i Charles Laughton. Wśród aktorek odnotować trzeba wejście do hollywoodzkiej superligi Bette Davis. W gronie reżyserskim swój ostatni ważny film nakręcił Josef von Sternberg, z cienia wyszedł natomiast Michael Curtiz, dotąd kręcący głównie filmy klasy B. Kapitan Blood miał się dla niego stać punktem zwrotnym w karierze.

Średnia ocen na blogu osiągnęła wartość 7,26, w dalszym ciągu niską. Ponownie kilka filmów z mojej listy nie odczekało się recenzji, ponieważ uznałem je za zbyt bezbarwne. Mimo to łatwiej niż poprzednio było mi wyłuskać nominacje do poszczególnych kategorii Chronometrów. Talentów w świecie filmowym nie brakowało. Problematyczny był raczej sposób ich wykorzystania. Przejdźmy do nagród.

Najlepsza muzyka

Nominowani:
Irving Berlin - Panowie w cylindrach - za świetnie napisane numery taneczne, w tym legendarny Cheek to Cheek.
Erich Wolfgang Korngold - Kapitan Blood - za perfekcyjne dopasowanie oprawy muzycznej do rozwoju akcji.
Erich Wolfgang Korngold - Sen nocy letniej - za bardzo dobrą adaptację utworów Felixa Mendelssohna do potrzeb filmu.
John Leipold i Hein Erich Roemfeld - Diabeł jest kobietą - za rytmiczne hiszpańskie dźwięki, od których grzeje się krew.
Goro Nishi - Sazen Tange i Dzban Miliona Ryo - za piękną japońską muzykę wplecioną umiejętnie w fabułę.

Tylko pięć nominacji, ale walka była zażarta. Tym bardziej, że każda z wyróżnionych ścieżek dźwiękowych prezentuje zupełnie inny styl (dotyczy to także dwóch bardzo od siebie odmiennych soundtracków Ericha Wolfganga Korngolda). Zwycięża Irving Berlin, który nie tylko idealnie wpasował się w dowcipny nastrój Panów w cylindrach, ale stworzył co najmniej jeden ponadczasowy standard muzyczny. 

Najlepsza kinematografia
(kategoria obejmuje zdjęcia, montaż i efekty specjalne)

Nominowani:
Joseph H. August - Potępieniec - za stworzenie w filmowym studio posępnej i niepokojącej atmosfery Dublina.
William H. Daniels - Anna Karenina - za inteligentny, nieszablonowy sposób filmowania, w szczególności sceny uczty.
Arthur Edeson i Margaret Booth - Bunt na Bounty - za wspaniałe zdjęcia Tahiti, pomysłowe kadrowanie Charlesa Laughtona oraz świetny montaż.
Ernest Haller i Hal Mohr - Kapitan Blood - za atrakcyjnie przedstawione sceny akcji, innowacyjne wykorzystanie ruchu i nietypowe ujęcia.
Charles Lang - Bengali - za udane sprzedanie kalifornijskich gór jako indyjskiej egzotyki.

John J. Mescall - Narzeczona Frankensteina - za efekty specjalne, w szczególności finałową burzę.
Josef von Sternberg - Diabeł jest kobietą - za zawładnięcie filmową przestrzenią przy użyciu prostych środków.

W kategorii zdjęciowej wybór był bardzo trudny. Z uwagi na rozkwit filmów przygodowych w wielkim stylu powróciły zdjęcia plenerowe, praktycznie nieobecne w kilku poprzednich zestawieniach. Największe wrażenie konsekwentnie robią na mnie jednak operatorzy twórczo wykorzystujący możliwości oświetlenia. Josef von Sternberg tym razem osobiście stanął za kamerą w filmie Diabeł jest kobietą i efekt stylistyczny był oszałamiający. Jeszcze lepiej spisał się Joseph H. August w Potępieńcu. Jego targany wojną domową Dublin to prawdziwe miasto z Piekła rodem. Wszystko dzięki twórczemu nawiązaniu do dorobku kina niemego, szczególnie tego rodem z Niemiec.

Najlepsza scenografia
(kategoria obejmuje również kostiumy)

Nominowani:
Hans Dreier i Josef von Sternberg - Diabeł jest kobietą - za serpentyny i niesamowite kostiumy Marlene Dietrich.
Cedric Gibbons - Bunt na Bounty - za przygotowanie okrętów do drogi.
Anton Grot - Kapitan Blood - za umiejętne przedstawienie dusznych Karaibów oraz marynistycznej scenerii.
Anton Grot - Sen nocy letniej - za fantazyjną scenerię związaną z magicznym światem elfów.
Charles D. Hall i Vera West - Narzeczona Frankensteina - za laboratorium szalonego naukowca oraz charakteryzację jego monstrów.
Van Nest Polglase i Bernard Newman - Panowie w cylindrach - za oryginalne pomysły na plany zdjęciowe (altana w deszczu) i dobry gust w doborze kostiumów.

Większość nazwisk w kategorii scenograficznej przewijała się wcześniej przez Chronometry. Wyjątkiem jest Anton Grot, który wszedł do rozgrywki aż dwoma filmami - jednym całkowicie fantastycznym, drugim zaś osadzonym w klimatach morskich. W tematyce marynistycznej wykazał się również Cedric Gibbons, przygotowując repliki XVIII-wiecznych okrętów na potrzeby Buntu na Bounty. Pozostałe trzy nominacje wyróżniają się między innymi znakomitymi kostiumami. Zwycięża fenomenalny Hans Dreier, tym razem wspomagany przez  Josefa von Sternberga. Panowie sporządzili dla Marlene Dietrich bardziej fantazyjne i wymyślne stroje niż kiedykolwiek wcześniej, dokładając do tego szalony wystrój planów zdjęciowych (ach, ten karnawał).

Najlepszy scenariusz

Nominowani:
Laird Doyle - Kusicielka - za historię gorzkiego i niejednoznacznego romansu.
Alfred Hitchcock, Charles Bennett i Ian Hay - 39 kroków - za wartką, pełną zwrotów akcji opowieść z dreszczykiem.
Talbot Jennings, Jules Furthman i Carey Wilson - Bunt na Bounty - za połączenie pojedynku charakterologicznego z socjologicznym studium władzy na okręcie.
Shintaro Mimura - Sazen Tange i Dzban Miliona Ryo - za przewrotne podejście do tematu bogactwa i pragnień.
Casey Robinson - Kapitan Blood - za ambitną adaptację powieści pirackiej.

Większość dobrych filmów z 1935 roku skupiała się przede wszystkim na akcji. I widać to również w nominacjach. Psychologicznym rodzynkiem jest w tym zestawieniu Kusicielka Lairda Doyle'a - film zaskakujący chyba także dla jego twórców. Bunt na Bounty wyróżnia się zarówno dzięki złożonym charakterologicznie postaciom, jak ich niezwykłym wyczynom.  Srebrny Chronometr otrzymuje Shintaro Mimura za scenariusz do Sazena Tange i Dzbana Miliona Ryo. Ten film postawił na coś zupełnie odmiennego od przyjętych konwencji. Poszukiwanie skarbu poprzez zaprzestanie jego poszukiwań to niezwykła metafora, nieprzypadkowo stworzona przez przedstawiciela kultury orientalnej.

Najlepsza aktorka drugoplanowa

Nominowane:
Alice Brady - Poszukiwaczki złota 1935 - za udaną komediową rólkę skąpiradła.
Hattie McDaniel - Mam 19 lat - za brawurową postawę podczas felernej rodzinnej kolacji.
Edna May Oliver - David Copperfield - za postać szorstkiej ciotki o złotym sercu.
Blanche Yurka - W cieniu gilotyny - za mrożący krew w żyłach portret rewolucyjnej prządki śmierci.

Tym razem udało mi się dostrzec nieco więcej kobiecych ról drugoplanowych zasługujących na wyróżnienie. Jedna jest dramatyczna - Blanche Yurka jako złowieszcza przywódczyni paryskich rewolucjonistów. Pozostałe aktorki dały dowód talentu komediowego. Najlepiej zrobiła to Edna May Oliver, która jako ciotka Davida Copperfielda pokazała, jak oddzielić poczciwość od cukierkowatości.

Najlepszy aktor drugoplanowy

Nominowani:
W.C. Fields - David Copperfield - za zagraną na poważnie rolę ekscentryka nad ekscentrykami.
Edward Everett Horton - Panowie w cylindrach - za zabawną postać safanduły.
John Laurie - 39 kroków - za niewielką lecz pamiętną rolę podejrzliwego wieśniaka.
Basil Rathbone - Anna Karenina - za aktorskie dotrzymanie kroku Grecie Garbo jako jej pozbawiony emocji mężulek.
Guy Standing - Bengali - za postać interesującego, rozdartego wewnętrznie weterana.

Roland Young - David Copperfield - za urokliwą kreację nikczemnego obłudnika.

Dobrych męskich ról drugoplanowych była cała masa. Były to zarówno drobne acz pamiętne rólki (John Laurie), jak i rozbudowane psychologicznie kreacje (Guy Standing). Coraz odważniej poczynał sobie w Hollywood Basil Rathbone, który był bliski nominacji także za inne filmy. Najbarwniejsze grono postaci drugoplanowych zawdzięczamy adaptacjom dzieł Karola Dickensa. Srebrny Chronometr otrzymuje W.C. Fields, komik, który w Davidzie Copperfieldzie wcielił się w plątonogiego dżentelmena-żebraka.


Najlepsza aktorka

Nominowane:
Bette Davis - Kusicielka - za wiele przekonujących masek kryjących przygnębiające wnętrze bohaterki.
Marlene Dietrich - Diabeł jest kobietą - za ostateczne wcielenie femme fatale.

Greta Garbo - Anna Karenina - za wyniosły, liryczny patos i udowodnienie własnej niezwykłości.
Katharine Hepburn - Mam 19 lat - za pełne wejście w rolę zakłamanej nastolatki.

Tylko cztery nominacje, ale za to jakie. Mamy tu same królowe kina. Katharine Hepburn po raz kolejny odnotowała ocierającą się o geniusz rolę w słabym filmie. Greta Garbo szybowała ponad głowami innych jako Anna Karenina. Marlene Dietrich godnie pożegnała się ze swym reżyserskim mistrzem jako kobieta ze wszech miar fatalna. Srebrny Chronometr trafia do najmniej doświadczonej z nominatek - Bette Davis za rolę w Kusicielce. Wiedźmowata aktorka dała popis wszechstronnego warsztatu w bardzo złożonej psychologicznie roli.


Najlepszy aktor

Nominowani:
Errol Flynn - Kapitan Blood - za nowy rodzaj ekranowego awanturnika z wewnętrzną głębią.
Clark Gable - Bunt na Bounty - za niemal równorzędne stawienie czoła przytłaczającej osobowości Charlesa Laughtona.
Charles Laughton - Bunt na Bounty - za ekspresyjną kreację złego człowieka budzącego nieodparty respekt.
Fredric March - Nędznicy - za wyrazistość i sprawne pociągnięcie roli w nieudanym filmie.
Victor McLaglen - Potępieniec - za zdumiewające połączenie zbydlęcenia z tragicznym patosem.
Kunitaro Sawamura - Sazen Tange i Dzban Miliona Ryo - za budzącą sympatię postać człowieka preferującego spokój ponad dobra materialne.

Wśród aktorów panowała przeogromna różnorodność. Cieszy powrót do formy Fredrica Marcha, ponownie w roli człowieka rozdartego wewnętrznie. Errol Flynn i Clark Gable zagrali przystojnych mężczyzn dokonujących wielkich rzeczy; Victor McLaglen - paskudnego człowieka, żałującego swego okropnego czynu; Kunitaro Sawamura - bohatera, który robił wszystko, żeby żadnych czynów nie dokonywać. Zwycięzcą zostaje Charles Laughton, który w Buncie na Bounty wcielił się w złoczyńcę, którego nie sposób nie szanować.


Najlepszy reżyser

Nominowani:
Clarence Brown - Anna Karenina - za udane przeniesienie na ekran tołstojowskich dylematów.
Michael Curtiz - Kapitan Blood - za sprawne sklecenie atrakcyjnego filmu akcji z różnorodnych elementów.
John Ford - Potępieniec - za skutecznie sięgnięcie do najlepszych rozwiązań kina niemego.
Alfred E. Green - Kusicielka - za nadanie niezwykłego pazura pozornie pospolitemu melodramatowi.
Alfred Hitchcock - 39 kroków - za umiejętne trzymanie nerwów widza na wodzy.
Josef von Sternberg - Diabeł jest kobietą - za odważne wplecenie wątków autobiograficznych do opowieści o skrajnych emocjach.

Wśród nominatów prawie same znane nazwiska. Alfred Hitchcock nabierał formy, chociaż nie była to jeszcze reżyserska ekstraklasa. Znakomitymi pomysłami zaskoczył słabo dziś pamiętany Alfred E. Green. Josef von Sternberg godnie pożegnał się z Marleną Dietrich, by na wiele lat odejść w cień. Tymczasem Michael Curtiz z podniesionym czołem wkroczył do hollywoodzkiej czołówki. Srebrny Chronometr zgarnia John Ford, który w Potępieńcu postanowił sięgnąć do dorobku niemieckiego ekspresjonizmu, z rewelacyjnym skutkiem.

Najlepszy film

Nominowani:
Bunt na Bounty - za połączenie doskonalej oprawy wizualnej z wielowarstwową fabułą.
Diabeł jest kobietą - za bombowe podsumowanie współpracy legendarnego duetu reżysersko-aktorskiego.
Potępieniec - za niezwykłą wędrówkę po zakamarkach umysłu zdrajcy.
Sazen Tange i Dzban Miliona Ryo - za wymykającą się wszelkim schematom opowieść o ludzkich pragnieniach.

Wybitnych dzieł filmowych nie było w 1936 roku zbyt wiele, ale cztery wyróżnione filmy zdecydowanie zasługują na takie miano. Sazena Tange i Dzban Miliona Ryo doceniłem za oryginalność i odrzucenie konwencji. Potępieniec to majstersztyk techniki filmowej i głębokie studium psychologiczne. Diabeł jest kobietą był ostatnim wspólnym filmem niezwykłego duetu aktorsko-reżyserskiego i bezprecedensowym dziełem autobiograficznym. Bunt na Bounty jest chyba najbardziej konwencjonalnym z nominatów, zachwyca za to rozmachem, sprawnością realizacji i uniwersalnością przekazu. Każdy fan kina znajdzie w tym filmie coś atrakcyjnego i wartościowego dla siebie.

piątek, 7 czerwca 2019

Więzień na Wyspie Rekinów/The Prisoner of Shark Island (1936)

Film o koźle ofiarnym

Reżyseria: John Ford
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 36 min.

Występują: Warner Baxter, Gloria Stuart, Claude Gillingwater, Arthur Byron, O.P. Heggie, Ernest Whitman, Francis McDonald

Zabójstwo Abrahama Lincolna wzbudziło w amerykańskiej opinii publicznej ogromne oburzenie. Kiedy morderca John Wilkes Booth zginął podczas próby aresztowania, w imię sprawiedliwości zaczęto się domagać ukarania jego prawdziwych i domniemanych wspólników. Oskarżono i osądzono osiem osób, z których część powieszono, część natomiast skazano na pobyt w ciężkim więzieniu na wyspie Dry Tortugas. Z dzisiejszej perspektywy wina co najmniej części z nich wydaje się wątpliwa. W roku 1936 Darryl F. Zanuck, członek zarządu wytwórni Twentieth Century Fox, zainteresował się ksiązką o losach jednego ze skazańców, lekarza Samuela Mudda. Dzięki zaangażowaniu Zanucka (jako producenta), Johna Forda (reżysera) i Nunnally Johnsona (scenarzysty) powstał Więzień na Wyspie Rekinów, opowieść o losach niewinnego człowieka skazanego za zbrodnię, której nie popełnił.

Pierwsze sceny filmu przybliżają okoliczności zabójstwa Lincolna i pościgu za mordercą. Samuel Mudd zostaje mimowolnie wplątany w całą aferę, kiedy ranny Booth zjawia się w nocy na jego progu i prosi o opatrzenie złamanej nogi. Wkrótce Booth odjeżdża, a jego śladem przybywają żołnierze. Dopiero po swoim aresztowaniu lekarz dowiaduje się, że pomógł mordercy prezydenta. Następuje pokazowy proces, którego werdykt zapada jeszcze przed przesłuchaniem oskarżonych. Ostatecznie Mudd unika stryczka, trafia jednak do drakońskiego tropikalnego więzienia. Warunki są tam straszliwe, a na domiar złego strażnicy traktują go, jakby osobiście zastrzelił Lincolna. Lekarz nie ma jednak zamiaru się poddawać i planuje ucieczkę.

Więzień na Wyspie Rekinów przedstawia dość zaskakujące oblicze okresu Rekonstrukcji po wojnie secesyjnej. Scenariusz wyraźnie bierze stronę pokonanych Południowców, do których należy także Mudd, były właściciel niewolników. Proces związany z zabójstwem Lincolna przedstawiono jako farsę urągającą elementarnym zasadom sprawiedliwości. Jankesi z Północy ukazani są jako żądni zemsty ciemiężyciele, a wyzwoleni niewolnicy jako tępa masa bezradna bez swych dawnych panów, albo dążąca do krwawego buntu. Bohater filmu okazuje się niezłomnym herosem również dlatego, że w krytycznych chwilach potrafi zapanować nad tłumem murzyńskich dezerterów, przemawiając do ich niewolniczej mentalności. Dziwi tak jednostronne podejście w filmie z drugiej połowy lat trzydziestych. Rasizm niektórych scen aż bije po oczach. Również sportretowanie Mudda jako bohatera bez skazy nie jest do końca zgodne z prawdą - zdania na jego temat są do dziś podzielone. Jednym słowem, scenarzysta dał popis hollywoodzkiej tendencyjności, tym razem zalatującej dodatkowo rasizmem i konfederackim resentymentem. Film ma jednak także drugie, lepsze oblicze.

John Ford na dobre rozwinął reżyserskie skrzydła już w Potępieńcu. Więźniem na Wyspie Rekinów udowodnił, że potrafi stworzyć wciągający film, także mając do dyspozycji słabszy scenariusz. Więzień to prawdziwa uczta wizualna. Poczynając od dopracowanych początkowych scen z przemówieniem i zabójstwem Lincolna, poprzez mroczną sekwencję procesu i wieszania skazanych zachwyca zastosowanie oświetlenia do wytworzenia odpowiedniego nastroju. Kiedy akcja przenosi się do piekielnego obozu koncentracyjnego, bez trudu wczuwamy się w sytuację umęczonych ludzi w przepoconych ubraniach, egzystujących w niezdrowym, malarycznym klimacie. Później Ford serwuje ze wszech miar genialną scenę próby ucieczki opowiedzianą prawie bez użycia słów - prawdziwy majstersztyk montażu równoległego. Ostatnia sekwencja związana z epidemią malarii i buntem czarnoskórych żołnierzy to już naprawdę dziewiąty krąg Otchłani z zapierającymi dech w piersiach wyczynami zdesperowanego Mudda, który przejmuje w końcu kontrolę nad swoim losem.

Trzeba w tym miejscu przyznać Warnerowi Baxterowi, że aktorsko stanął na wysokości zadania. Współczucie, godność, determinacja, desperacja - jego Mudd ma w sobie wszystkie te emocje. Podobnie jak Gary Cooper w Bengali, Baxter położył podwaliny pod archetyp hollywoodzkiego bohatera kina akcji. Niezbyt dopisali mu co prawda partnerzy z planu. Gloria Stuart w roli jego żony jest nudnawa, Arthur Byron jako opętany resentymentem teść - nieznośny, natomiast Claude Gillingwater jako mściwy dowódca więziennego garnizonu - nienaturalny i irytujący. Jedynie czarnoskóry Ernest Whitman w roli starego znajomego Mudda oraz Francis McDonald jako Booth prezentują dobre aktorstwo. Niedostatki drugiego planu nie mają jednak większego znaczenia, gdyż prowadzony pewną ręką Forda Baxter w pełni wystarcza.

Więzień na Wyspie Rekinów to niezwykle kontrowersyjny obraz. Jednostronnie entuzjastyczne spojrzenie na Konfederatów razi, a rasistowskie akcenty wywołują niesmak. Z drugiej strony jest to widowisko wręcz niesamowite, budujące napięcie, wciągające, oferujące powiew świeżości. Warto go obejrzeć dla niesamowitych scen akcji, które dowodzą, że John Ford osiągnął artystyczny szczyt. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 6 czerwca 2019

Elegia Naniwy/Naniwa erejii (1936)

Film o buntowniczce

Reżyseria: Kenji Mizoguchi
Kraj: Japonia
Czas trwania: 1 h 12 min.

Występują: Isuzu Yamada, Yoko Umemura, Chiyoko Okura, Shinpachiro Asaka

W 1936 roku na scenę wkroczył drugi z trzech wielkich klasyków kina japońskiego - Kenji Mizoguchi. (Pierwszy to Yasujiro Ozu, a trzecim stanie się dopiero w latach powojennych Akira Kurosawa). Co prawda Mizoguchi kręcił filmy jeszcze w latach 20., ale jak sam twierdził, Elegia Naniwy była jego pierwszym znaczącym dokonaniem reżyserskim. Rzeczywiście Elegia jest dziełem wyrazistym, zdecydowanie odmiennym innych współczesnych jej filmów japońskich. Surowy, niemal ascetyczny styl połączono z wrażliwością na problemy społeczne. Mizoguchi okazuje się krytykiem japońskiego społeczeństwa widzianego z kobiecej [sic!] perspektywy. Niezwykła przenikliwość reżysera w dużej mierze rekompensuje jego nieociosany jeszcze warsztat.

Elegia Naniwy jest opowieścią obyczajową rozgrywającą się w międzywojennej Osace. Film opowiada o losach Ayako Murai, telefonistki, która staje przed życiowym dylematem. Otrzymuje ona mianowicie propozycję zostania konkubiną swego pracodawcy, zmęczonego nieudanym małżeństwem. Dziewczyna waha się, ostatecznie jednak przyjmuje ofertę, aby dopomóc zadłużonemu ojcu w spłacie zobowiązań. Romans szybko wychodzi na jaw z powodu czujności zazdrosnej żony pracodawcy. Związek zostaje zakończony. Rodzina i narzeczony Ayako odnoszą się bardzo nieprzychylnie do jej hańbiącego zachowania. Kiedy jednak okazuje się, że brat dziewczyny nie ma z czego opłacić czesnego za studia, bohaterka wyszukuje sobie nowego zalotnika.

Chociaż Mizoguchi poświęca nieco miejsca pracodawcy Ayako i jej krewnym, wydarzenia przedstawione są głównie z perspektywy dziewczyny. Dziwna to bohaterka, prawie nie okazująca emocji za wyjątkiem chwil, kiedy agresywnie odpowiada na czyjeś zaczepki. Wydaje się też materialistką. Zarówno z narzeczonym, jak i ze swoimi sponsorami dyskutuje głównie o pieniądzach, targuje się, zastanawia jak wyciągnąć więcej. Zdawać by się mogło, że to okropna osoba. Tylko że ani jena ze swoich zarobków nie wydaje na siebie. Zamiast tego ratuje zadłużonego po uszy ojca-fajtłapę i wspomaga studiującego brata. Mizoguchi poddaje tu krytyce japońską cnotę giri (poczucia powinności) oraz tamtejsze pojmowanie honoru. Ayako poświęca własną godność, by wspomóc bliskich. Jednocześnie duma i honor nie pozwalają jej ujawnić prawdy, ani domagać się wdzięczności. Przy okazji wychodzi na jaw paskudny szowinizm jej bliskich. Ojciec nie widzi niczego nagannego w przyjęciu od córki pieniędzy i jednocześnie potępia sposób ich zarobienia. Ostateczny los Ayako jest zarówno porażką (rozpad relacji rodzinnych) jak i zwycięstwem (uwolnienie od szkodliwych relacji i osobista wolność). Ciekawe to i niejednoznaczne spojrzenie na japońskie normy społeczne, które z perspektywy europejskiej zdają się niezdrowe i bezduszne.

Oprawa Elegii Naniwy pozostawia sporo do życzenia. Film toczy się w wolnym tempie. Mizoguchi prawie nie korzysta z ruchu kamery, montując sceny ze statycznych obrazków. Dominują długie ujęcia, często pozbawione jakiegokolwiek ruchu postaci. Można argumentować, że reżyser pragnie skupić się na treści, jednak taka ascetyczna forma okazuje się nieco usypiająca. Również aktorstwo nie zrobiło na mnie najlepszego wrażenia. Dziwna emocjonalność Isuzu Yamady eksponuje obcość i nietypowość jej bohaterki, trudno jednak nawiązać z nią więź. Pozostaje dziwna, odmienna, osobna. Pozostali aktorzy z drewnianymi minami recytują swoje kwestie, raczej odstraszając niż zaciekawiając. Jednym słowem, z estetyką nie jest najlepiej. Mizoguchi musi jeszcze popracować nad swoim instrumentarium.

Elegia Naniwy to interesujący obyczajowy obrazek Japonii. Czuć w nim niezwykłą wrażliwość reżysera, który w odmienny sposób spogląda na kwestie uznawane w jego kulturze za oczywiste. Film jest daleki od ideału, a jednak pozostaje w pamięci i zmusza do zastanowienia nad losem buntowniczej Ayako, która chciała osiągnąć prawdziwą wolność. Mimo wszelkich zastrzeżeń wystawiam 7 gwiazdek.
 
źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 5 czerwca 2019

Pasteur/The Story of Louis Pasteur (1936)

Film o człowieku konsekwentnym

Reżyseria: William Dieterle
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 22 min.

Występują: Paul Muni, Josephine Hutchinson, Donald Woods, Fritz Leiber, Henry O'Neill, Porter Hall

Świat nauki nigdy nie cieszył się szczególnym zainteresowaniem filmowców. Przypuszczalnie panowały obawy, że rozsmakowani w historiach miłosnych i sensacyjnych widzowie nie zaakceptują tak odmiennej tematyki. Bo też interesujące przedstawienie na ekranie żmudnej i mało widowiskowej pracy badawczej było nie lada wyzwaniem. Poległ przy nim reżyser tej klasy co John Ford, który w 1931 roku nakręcił zupełnie nieudanego Arrowsmitha. Biorąc to wszystko pod uwagę, zaskakujący zdaje się fakt, że film taki jak Pasteur w ogóle powstał. Zawdzięczamy to Paulowi Muniemu. Ów szalenie ambitny aktor poszukiwał odmiany po pełnych dramatyzmu występach w Człowieku z blizną i Jestem zbiegiem. Pozbawiony efekciarstwa scenariusz Pierre'a Collingsa i Sheridana Gibneya spodobał mu się na tyle, że postanowił przeforsować go w wytwórni Warner Bros. Dzięki zawartemu w kontrakcie prawu do  kontroli fabuły Muni zapobiegł wszelkim producenckim ingerencjom. Chwała mu za to. Pasteur odniósł sukces, otrzymał Oscara za najlepszy scenariusz i rozpoczął nową modę na tak zwane filmy biograficzne.

Wyreżyserowany przez William Dieterle obraz opowiada o życiu francuskiego naukowca Ludwika Pasteura, którego przełomowe odkrycia na polu mikrobiologii zrewolucjonizowały medycynę. Fabuła skupia się na najważniejszych odkryciach Pasteura. Oglądamy jego wysiłki w celu upowszechnienia zasad higieny wśród lekarzy. Związany z tym skandal obyczajowy kończy się dla bohatera kilkuletnią banicją i zakazem praktykowania medycyny. Kolejnym etapem kariery chemika są eksperymenty na owcach w celu opracowania szczepionki na wąglika, później zaś skupia się on na poszukiwaniu lekarstwa na wściekliznę. Początkowo krytykowany i wyśmiewany, konsekwentnie prze do celu, nawet za cenę własnego zdrowia.

Pasteur jest bardzo nietypowym bohaterem filmowym. Introwertyczny, oszczędny w ruchach, małomówny i świdrujący rozmówców przenikliwym spojrzeniem. Muniemu w trudny do opisania sposób udało się oddać wewnętrzną siłę swojego bohatera. Pasteur demonstruje niezwykłą wytrwałość i hart ducha. Działa metodycznie, bez pośpiechu testując swoje hipotezy i nie zważając na krytykę. Jego główni antagoniści to najlepsi lekarze Francji na czele z doktorem Charbonnetem, który szuka zemsty za dawne upokorzenie. Bohater jest przez nich traktowany pogardliwie, ponieważ z zawodu jest chemikiem, a nie medykiem. Ponieważ jednak nie uchyla się od wyzwań (podejmuje na przykład niezwykły zakład polegający na zakażeniu szczepionych owiec wąglikiem), przeciwnicy stopniowo przechodzą na jego stronę. W filmie występuje sporo postaci historycznych, nie tylko słynnych ludzi nauki, ale także polityków (Napoleon III, Louis Thiers). Ich obecność pomaga zrekonstruować klimat epoki, niby przyjaznej nauce, ale jednak w dużej mierze uzależniającej ją od kaprysów ludzi władzy.

 Największą zaletą oscarowego scenariusza jest to, że nie idzie na skróty. Autorzy ustami Pasteura i jego przeciwników przystępnie tłumaczą podstawy naukowych teorii oraz zastrzeżenia. Bez obaw jednak, nie jest to sztywny akademicki dyskurs. Zaciekłe debaty odbywają się podczas rutynowych czynności, jak przygotowanie się przez lekarza do zabiegu czy też szczepienie zwierząt. Wskazanie praktycznych konsekwencji odkryć Pasteura pozwala sobie uzmysłowić ich fundamentalne znaczenie. Pomyśleć, że w połowie XIX wieku za zbędne uważano na przykład umycie rąk przed odbieraniem porodu. Nie ma natomiast w filmie taniego efekciarstwa, zbędnych wątków miłosnych lub absurdalnych uproszczeń, które były zmorą Arrowsmitha. Wskutek takiego podejścia trochę ucierpiały postacie kobiece. Są tylko dwie - wierna żona Pasteura, która stoi przy nim od początku do końca, oraz jego córka, która zostaje żoną jednego ze współpracowników. Obie panie pełnią rolę tła wydarzeń rozgrywających się w męskim świecie i nie wnoszą do nich zbyt wiele. To nie były jeszcze czasy Marii Skłodowskiej.

Pasteur to film niepozorny, podobnie jak niepozorna jest dopracowana tytułowa rola Paula Muniego. Uważam go jednak za ważne wydarzenie w historii kina. To jeden z nielicznych przykładów dziełą traktującego o czymś ważnym, stworzonego przy użyciu standardowego hollywoodzkiego warsztatu, a przy tym niezmiernie interesującego. William Dieterle i Paul Muni udowodnili, że można ciekawie opowiedzieć o takich tematach jak obserwacje pod mikroskopem czy propagowanie higieny. Że brodaty, flegmatyczny naukowiec z pasją broniący swoich poglądów może być równie atrakcyjną postacią co gangster czy gwiazda estrady. Tym bardziej cieszy, że Pasteura docenili zarówno widzowie, jak i krytyka. Ten film jest dowodem, że przy odrobinie chęci można było wyjść poza ramy konwencji i osiągnąć sukces komercyjny i artystyczny. Wystawiam 9 gwiazdek i gorąco polecam.

źródło grafiki - www.imdb.com