środa, 31 lipca 2019

Eskapada/Angel (1937)

Film o znudzonych dygnitarzach

Reżyseria: Ernst Lubitsch
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 27 min.

Występują: Marlene Dietrich, Herbert Marshall, Melvyn Douglas

Kiedy Ernst Lubitsch został kierownikiem produkcji wytwórni Paramount, z powodu nadmiaru obowiązków na pewien czas porzucił reżyserski stołek. Nawet po rezygnacji z tej funkcji długo nie mógł wrócić do formy. Eskapada była jego pierwszym filmem od 1934 roku, w dodatku nadzorowanym także ze stanowiska producenta. Nie był to triumfalny powrót. Nakręcony dość minimalistycznie film sprawia wrażenie, jakby Lubitsch próbował przypomnieć sobie wypróbowane wcześniej rozwiązania, z nie do końca udanym skutkiem. Wrażenie to potęguje Marlene Dietrich obsadzona w roli seksbomby, ale jakże odległa od swoich znakomitych ról u Josefa von Sternberga. Wydawać by się mogło, że akurat Lubitsch zdoła ją odpowiednio ułożyć i poprowadzić. Chociaż nie poniósł zupełnej klęski, równie daleko było mu do sukcesu.

Film opowiada o miłosnym trójkącie, w którego centrum znajduje się uwodzicielska Maria Baker, grana przez Dietrich. Przebywając incognito w Paryżu, przypadkiem poznaje tam Anthony'ego Haltona, byłego wojskowego, który właśnie powrócił z Indii. Oboje spędzają razem upojny wieczór, po którym rozstają się, nie poznając swoich imion, ani adresów. Maria powraca do Londynu, gdzie mieszka ze swoim mężem Frederickiem - brytyjskim dyplomatą. Romans z Anthonym miał być tylko przelotną rozrywką znudzonej żony, której mąż poświęca za mało czasu. Wszystko się zmienia, kiedy nieświadomy niczego Anthony również przybywa do Londynu. Mężczyzna przypadkowo zaprzyjaźnia się z Frederickiem i zostaje przedstawiony Marii. Pomiędzy niedawnymi kochankami rozpoczyna się gra pozorów.

Scenariusz Eskapady ma bardzo ścisłą, trzyaktową strukturę. Najpierw jesteśmy świadkami przelotnego romansu pomiędzy Marią a Anthonym w Paryżu. Później poznajemy męża kobiety i dowiadujemy się nieco więcej na temat ich relacji. Ostatecznie następuje konfrontacja, podczas której każdy z członków trójkąta udaje przed pozostałymi ignorancję, pragnąć ugrać jak najwięcej dla siebie. Mąż i kochanek zostali przedstawieni jako nienaganni dżentelmeni darzący się nawzajem szacunkiem i sympatią. Tylko niefortunny zbieg okoliczności sprawił, że muszą rywalizować o tę samą kobietę. Herbert Marshall i Melvyn Douglas posiadają duży urok osobisty, grają jednak ostrożnie, preferując angielską powściągliwość i wyraźnie starając się nie wejść w paradę Dietrich. Najwyraźniej byli przekonani, że to miał być jej film. Niestety efekt jest taki, że najlepszą sceną Eskapady jest konwersacja kamerdynerów, którzy oceniają stan emocjonalny Barkerów i ich gościa po resztkach pozostawionych przez nich na talerzach. To jedyny w filmie moment, który można nazwać błyskotliwym.

Eskapadzie brakuje zawadiackiego uroku, jaki Lubitsch potrafił nadać Sztuce życia czy Złotym sidłom. Rozmowy bohaterów zawierają sporo aluzji i dwuznaczności, ale nie są lekkie ani dowcipne. Najbardziej zawodzi Dietrich, która bez pomysłowego oświetlenia Sternberga nie wygląda już tak uwodzicielsko, zahaczając momentami o autoparodię. Najgorsze jest jednak to, że jej postać odgrywa w fabule rolę przedmiotową. To nie jest niezależna agentka wywiadu o kryptonimie X-27 ani femme fatale manipulująca kochankami jak marionetkami. Zredukowano ją do roli znudzonej żony, dla której szczytem marzeń jest wyjazd z mężem na wakacje. Nic dziwnego, że obaj rywalizujący o nią panowie zachowują emocje na wodzy. Nie było cię czym ekscytować. To tylko salonowa gierka jakich wiele.

Eskapada nie jest filmem złym. Rzecz w tym, że zawodzi oczekiwania i nie reprezentuje poziomu, do którego przyzwyczaili widzów reżyser i jego gwiazda. To przeciętny melodramat, za mało zabawny, za mało pikantny i tylko z przebłyskami dobrych pomysłów. Niczym nie odstręcza, ale zdecydowanie można go sobie darować. Wystawiam 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 30 lipca 2019

Ziemia błogosławiona/The Good Earth (1937)

Film o patriarchalizmie

Reżyseria: Sidney Franklin
Kraj: USA
Czas trwania: 2 h 17 min.

Występują: Paul Muni, Luise Rainer, Walter Connolly, Tilly Losch, Charley Grapewin

Od śmierci producenta Irvinga Thalberga minęło pół roku, kiedy w kinach zagościł film okrzyknięty jego "ostatnią wielką produkcją". Ziemia błogosławiona była jednym z droższych i ambitniejszych przedsięwzięć MGM-u. Film oparty na powieści Pearl Buck, którego akcja rozgrywała się na początku XX wieku w Chinach, kręcono trzy lata. Ambitny Thalberg początkowo pragnął wykorzystać oryginalne chińskie plenery i prowadził w tej sprawie negocjacje z samym Czang Kaj-szekiem. Zbyt wygórowane żądania Azjatów co do kontroli nad scenariuszem oraz niestabilna sytuacja wewnętrzna Państwa Środka zaważyły na fakcie, że pola ryżowe i zagony pszenicy filmowano jednak na ranczu w Kalifornii. Drugi ambitny pomysł Thalberga miał polegać na obsadzeniu w głównych rolach Chińczyków lub Amerykanów pochodzenia azjatyckiego. I tutaj się nie udało, tym razem z uwagi na obostrzenia Kodeksu Haysa, który zabraniał "mieszania ras" na kinowym ekranie. Ostatecznie najważniejsze role zagrali znani amerykańscy aktorzy - Paul Muni, Luise Ranier czy Walter Connolly zostali całkiem przekonująco ucharakteryzowani na Azjatów. Pewien niesmak pozostał, ale takie to były czasy. Ameryka była zmuszona udawać Chiny, żeby nie urazić uczuć rasistów z Południa.

Film opowiada o losach rodziny chińskich rolników. Rozpoczynamy ślubem Wanga, inteligentnego młodego gospodarza, z O-Lan, niewolnicą służącą dotąd najbogatszej rodzinie w wiosce. Małżeństwo okazuje się udane. Pracowitość Wanga i wytrwałość O-Lan pozwalają im pomnożyć majątek i powiększyć areał gospodarstwa. Rodzą im się także dwaj synowie i córka. Los odmienia się wraz z nadejściem suszy, która zmusza Wangów do porzucenia gospodarstwa i udania się za pracą do wielkiego miasta. Tam poznają nędzę i chaos trwającej rewolucji. Cały czas trwają jednak w nadziei, że uda im się przeczekać trudne czasy, odłożyć nieco grosza i wrócić na ukochaną wieś.

Ziemia błogosławiona jest sagą rodzinną, która skupia się na dwóch kwestiach - więzi łączącej chińskiego rolnika z ziemią oraz roli kobiet w tamtejszej społeczności. Ziemia jest dla Wangów wartością najwyższą, a jej gromadzenie i dbanie o nią - źródłem cnót i szczęścia. Całe ich życie toczy się wokół upraw, a najbardziej monumentalne sceny obejmują walkę o ocalenie zbiorów przed huraganem, a następnie próbę odparcia plagi szarańczy. Nawet w obliczu głodu główny bohater odmawia sprzedaży pola, woląc zostawić je odłogiem i powrócić, gdy minie susza. Gdy natomiast uwaga Wanga zostaje odciągnięta od ziemi, jego rodzina natychmiast zaczyna ponosić szkody. Warto tu zaznaczyć, że w przedrewolucyjnych Chinach rolnik zajmował w hierarchii społecznej drugie miejsce po urzędniku, zatem posiadanie ziemi było oznaką wysokiego statusu społecznego.

Drugi wątek, związany z losem kobiet, ukazany jest na przykładzie życia O-Lan. Zaczyna jako niewolnica, zbyt zastraszona by choćby spojrzeć na swojego narzeczonego. Jego serdeczność i życzliwość jest wyraźnie nietypową postawą wśród chińskich małżonków. Widoczne jest to nawet w codziennych obyczajach, kiedy zadaniem gości jest komplementować gospodynię (zamkniętą za drzwiami kuchni), natomiast mąż winien kurtuazyjnie ją poniżać. Wang robi to wyraźnie z przymrużeniem oka. O-Lan wiele przechodzi podczas swego życia. Pracuje do samego porodu i niezwłocznie po nim wraca na pole. O włos unika rozstrzelania podczas miejskich zamieszek. Później zaś, gdy Wangowie stają się bogaci, jest zmuszona znosić obecność bezczelnej i rozrzutnej konkubiny męża. Luise Rainer znakomicie wcieliła się w postać tej cichej męczennicy, która tak wiele wypracowuje dla swej rodziny, nie otrzymując za to prawie żadnej nagrody. Nawet znakomity zazwyczaj Paul Muni wypada przy niej raczej śmiesznie niż przejmująco. Ziemia błogosławiona to opowieść o zacofaniu chińskiego społeczeństwa. Mimo że wiele kwestii złagodzono (podobno praca z cenzorami Haysa była prawdziwa katorgą), wyłania się z niej brzydki obrazek patriarchalnego koszmaru, w którym kobieta stanowi nieledwie przedmiot domowego użytku.

Od strony kinematograficznej szacunek budzi rozmach, z jakim zrealizowano poszczególne sceny plenerowe. Ponoć ekipa spędziła sporo czasu, uganiając się po USA za prawdziwymi stadami szarańczy, by zdobyć wiarygodne zdjęcia. Również działania żywiołów przedstawiono efektownie i wiarygodnie. A jednak pomijając cały ten rozmach i egzotykę Ziemia błogosławiona to prosty film o wartościach rodzinnych, które mogły rozkwitnąć nawet w tak opresyjnym społeczeństwie jak chińskie. Co prawda Wong nie zdaje sobie sprawy z wagi wyrzeczeń żony, a ona dba, aby za wiele mu nie zdradzić, jednak podświadomie stara się być dla niej dobry. To wzruszający, optymistyczny akcent, taki ku pokrzepieniu serc. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 29 lipca 2019

Towarzysze broni/La Grande Illusion (1937)

Film o dobrych ludziach na złej wojnie

Reżyseria: Jean Renoir
Kraj: Francja
Czas trwania: 1 h 48 min.

Występują: Jean Gabin, Marcel Dalio, Pierre Fresnay, Erich Von Stroheim, Dita Parlo

Poważne filmy wojenne nie były w latach trzydziestych zbyt popularnym gatunkiem kinowym. Można odnieść wrażenie, że świat starał się zapomnieć o Wielkiej Wojnie, zamykając jednocześnie oczy na gromadzące się nad Europą czarne chmury. Dopiero 7 lat po Na zachodzie bez zmian pojawił się kolejny film, który mógł pretendować do miana antywojennego arcydzieła. Co więcej, Towarzysze broni nie byli dziełem amerykańskiego przemysłu filmowego, tylko indywidualnym projektem artystycznego samotnika z Francji - Jeana Renoira. Znany dotąd z kameralnych obrazów o życiu mieszczan i proletariuszy, reżyser zdołał zdobyć fundusze potrzebne do nakręcenia efektownego filmu wojennego. Od strony koncepcyjnej był to dalszy ciąg socjalistycznych rozważań Renoira, który skupił się na uwypukleniu różnic klasowych i podkreśleniu absurdu nacjonalizmu. W czasach, w których wszelkiego rodzaju totalitaryzmy rosły w siłę, był to głos bardzo potrzebny i został zauważony w kurczącym się demokratycznym świecie. W rezultacie Towarzysze broni okazali się pierwszym filmem nieanglojęzycznym, który został wyróżniony w ramach nagród Akademii Filmowej. Szkoda, że jego przesłanie nie miało bardziej namacalnych konsekwencji.

Chociaż akcja filmu toczy się podczas I Wojny Światowej, nie uświadczymy w nim żadnej bitwy. Zamiast tego śledzimy losy kilku francuskich oficerów, którzy trafiają do niemieckiej niewoli i są przetrzymywani w kolejnych obozach jenieckich. Francuzi utrzymują przyjazne stosunki ze swoimi niemieckimi strażnikami i nieustannie snują plany ucieczki. Film możemy z grubsza podzielić na trzy akty. W pierwszym bohaterowie usiłują uciec z typowego obozu jenieckiego za pomocą podkopu. Drugi obejmuje próby wydostania się z więzienia umiejscowionego w warownym zamczysku. Końcówka filmu to natomiast ukrywanie się dwójki zbiegów w chacie niemieckiej wdowy. Renoir chyba po raz pierwszy w karierze zdołał tak sprawnie połączyć film akcji z głębokim dramatem psychologicznym. Wciągająca, pełna zwrotów akcji fabuła została połączona z głęboką analizą psychologiczną bohaterów. W ten sposób obraz stał się atrakcyjnym widowiskiem dla dwóch zazwyczaj nieprzystających do siebie grup widzów.

Najważniejszymi bohaterami są trzej francuscy oficerowie przebywający w niewoli. Kapitan de Boeldieu jest arystokratą i zawodowym wojskowym, wywodzący się z rodziny robotniczej Marechal przed wojną był mechanikiem, natomiast Rosenthal pochodzi z bogatej rodziny żydowskiej. Mimo że są zbliżeni stopniem, Francuzi mocno różnią się od siebie. Boeldieu więcej wspólnego języka znajduje z komendantem więzienia, majorem von Rauffensteinem, który podobnie jak on jest arystokratą. Obaj mogą się bez przeszkód porozumiewać po angielsku, obaj też podzielają egzystencjalne poglądy klasowe (arystokraci jako klasa wymierająca). Proletariusz Marechal ma więcej wspólnego z niemieckimi strażnikami, a nawet z Żydem Rosenthalem, niż z dystyngowanym kapitanem.W końcówce filmu obserwujemy zaś miłość rodzącą się pomiędzy nim, a niemiecką chłopką, która na wojnie straciła męża i trzech braci. Z kolei Rosenthal to bezinteresowny burżuj, który otrzymuje od rodziny pękate paczki z prowiantem i chętnie dzieli się frykasami z towarzyszami niedoli. Podobno postać ta była reakcją Renoira na rosnące nastroje antysemickie.

Film jest świetnie zagrany. Wyróżnia się w szczególności dawno niewidziany Erich von Stroheim w roli niemieckiego komendanta więzienia. Jest to postać pełna tragicznego romantyzmu - as lotnictwa okaleczony podczas kraksy, służbista przekonany o bezsensie wojny i świadomy, że po jej zakończeniu nie będzie dla niego miejsca w nowym świecie. Na wilgotnym i chłodnym zamku pielęgnuje samotną doniczkę z gardenią będącą pewnego rodzaju symbolem jego sytuacji. Obok von Stroheima wyróżniłbym jeszcze Jeana Gabina w roli Boeldieu. Zawodowy oficer w jego wykonaniu jest zarówno wytworny i zdystansowany, jak gotowy do poświęceń (doskonała scena mycia nóg Marechalowi). Reszta obsady również staje na wysokości zadania. Ważnym elementem Towarzyszy jest muzyka, nie tylko towarzysząca ważnym scenom, ale pojawiająca się w mniej spodziewanych momentach. Na przykład znudzeni jeńcy wystawiają przedstawienie muzyczne, w którym część z nich występuje przebrana za kobiety. W innej zaś chwili na wieść o zwycięstwie wojsk francuskich jeńcy śpiewają na złość Niemcom Marsyliankę.

Film ma umiarkowanie optymistyczną wymowę. Renoir przedstawia przekonujące argumenty za tym, że Wielka Wojna była walką mocarstw. Zwykłych żołnierzy nie dzielił żaden interes narodowy, łączyła za wspólnota losu. Po nastaniu pokoju rządzący Europą arystokraci mieli odejść do lamusa, pozwalając robotnikom, chłopom i burżujom na harmonijne współżycie. W chwili, gdy pracował nad Towarzyszami, reżyser dobrze wiedział, że nic z tego nie wyszło. Jego film to oskarżenie wykrzyczane twarz nacjonalistom. A dla widzów, których tego rodzaju ideologiczne rozważania nie interesowały, Towarzysze mogą być po prostu piękną opowieścią o żołnierskim honorze, solidarności i przyjaźni. Nie ma tutaj czarnych charakterów, są tylko ludzie postawieni przed trudnymi wyborami. W każdej z ekranowych postaci można dostrzec szlachetność, każdej można dobrze życzyć. Niełatwe to osiągnięcie w filmie wojennym. Renoir otrzymuje za nie 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 28 lipca 2019

Śmiertelny zaułek/Dead End (1937)

Film o wykluczonych

Reżyseria: William Wyler
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 30 min.

Występują: Sylvia Sidney, Joel McCrea, Humphrey Bogart, Billy Halop, Leo Gorcey, Bernard Punsly, Claire Trevor

Po stworzeniu niezwykle ambitnego anty-melodramatu, jakim był Dodsworth, reżyser William Wyler wraz  producentem Samuelem Goldwynem podjęli próbę przedefiniowania kina gangsterskiego. Aby podnieść opowieść o losach ludzi z marginesu do rangi sztuki, postawili na teatr w kinie. Za wzór posłużył im dramat Sidneya Kingsleya przybliżający żywot wyrzutków z nowojorskiej dzielnicy nędzy. Narrację prowadzoną w stylistyce wrażliwości społecznej wzbogacono pomysłowymi zdjęciami Gregga Tolanda oraz aktorstwem cieszącego się coraz większą popularnością Humphreya Bogarta. Efekt - ciekawy film, który jednak nie zdołał wyeliminować pewnych problemów związanych ze swoim teatralnym rodowodem.

Śmiertelny zaułek rozgrywa się w nowojorskiej dzielnicy East End. Obok zniszczonych kamienic zamieszkałych przez nędzarzy i dziwki wznoszą się tu ogrodzone posiadłości bogaczy, którzy wykupują atrakcyjne tereny nad rzeką. Po ulicach włóczą się bandy wyrostków spędzających czas na przechwałkach, bójkach i drobnych kradzieżach. W trakcie filmu poznamy bliżej zasady panujące w jednej z takich band. Przyjrzymy się także życiu wykształconego robotnika, który próbuje wyrwać się z biedy. Obwąchamy stare kąty wraz z bogatym gangsterem, który postanowił odwiedzić dzielnicę swej młodości oraz będziemy towarzyszyć kilku samotnym kobietom, które wybrały odmienne strategie przetrwania w miejskiej dżungli.

W Dodsworthu Wyler postawił na psychologiczny styl prowadzenia fabuły. Śmiertelny zaułek jest z kolei mocno socjologizujący. Film rozpoczyna się od długiej sekwencji przestawiającej budzące się ze snu slumsy. Później stopniowo poznajemy około dziesięciu postaci, których losy będziemy śledzić podczas filmu. Do pewnego momentu obserwujemy typowy dzień wyjęty z ich życia. Nowojorczycy toczą zwyczajne rozmowy i wykonują codzienne czynności. Cierpi na tym trochę dramatyzm, a opowieść może się wydawać nudnawa. Mniej więcej od połowy filmu snute powoli historie zaczynają zazębiać się w całość, prowadząc do mocnego finału. Co najmniej kilku bohaterów odmieni jednak tego "zwykłego" dnia swoje życie.

Jeden z trzech głównych wątków filmu stanowią perypetie slumsowej młodzieży. Ważną rolę odegrali tutaj tak zwani "Dead End Kids" - grupa nastoletnich aktorów wywodzących się ze wspomnianej sztuki teatralnej Kingsleya. Goldwyn zaangażował ich, by uzyskać realistyczny portret grupy patologicznych wyrostków. Okazali się tak przekonujący, że w podobnych rolach wystąpili jeszcze w kilkudziesięciu innych filmach. Trzeba przyznać, że Dead End Kids są w swojej grze nadzwyczaj realistyczni. Kiedy pojedynkują się na przechwałki, plują na chodniki czy dokonują samosądów, gniew i pogarda wypisane na ich twarzach są niemal naturalne. Przez dobrą chwilę zastanawiałem się, czy nie mam do czynienia z naturszczykami.

Drugi wątek to historia Dave'a (w tej roli Joel McCrea) - architekta pracującego poniżej swoich kwalifikacji  i z powodu kłopotów finansowych bojącego się zaangażować w stały związek. Jego przeciwieństwem jest postać Humphreya Bogarta. Wymuskany gangster powracający na bagno, z którego wyrósł, zapłacił wysoką cenę za swój sukces. Kluczowe sceny Bogarta, najpierw z matką, która wstydzi się jego życiowych wyborów, następnie z dawną miłością obecnie zarabiającą na życie jako dziwka (fenomenalne 5 minut Claire Trevor), należą do najbardziej wstrząsających w filmie.

Od strony kinematograficznej najciekawszą częścią Śmiertelnego zaułka jest finał przedstawiający konfrontację gangsterów z Dave'em. Operator Gregg Toland, którego gwiazda płonęła w Hollywood coraz jaśniej, daje próbkę swoich możliwości. Cóż za fantastyczne ujecie, kiedy Bogart wraz z towarzyszem przechadzają się ciasną uliczką, a ich twarze na przemian pojawiają się i znikają w cieniach rzucanych przez prowizorycznie zabite deskami okna pustostanów. Jak niesamowicie przedstawiona została bójka w jednej z pustych kamienic i strzelanina na dachu, przy zbiorniku przeciwpożarowym. Trzeba było niezwykłej pomysłowości, żeby ukazać te brutalne sceny tak pięknie i sugestywnie, jak zrobił to Toland.

Śmiertelny zaułek spotkał się z dużym uznaniem krytyków, uzyskując nominacje do Oscarów dla najlepszego filmu oraz za scenografię, zdjęcia i najlepszą rolę drugoplanową (dla Claire Trevor). Jest niewątpliwym dowodem artystycznych aspiracji Williama Wylera i zawiera kilka bardzo poruszających scen. Jednak nie mogę go nazwać filmem w pełni udanym. Zanim akcja się rozwinie, zanim odpowiednio poznamy bohaterów i ich rozterki, jesteśmy zmuszeni oglądać dość ślimaczącą się wystawę gadających głów. Może to odstraszyć zwłaszcza współczesnego, przyzwyczajonego do szybkiego tempa widza. Wystawiam 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 27 lipca 2019

Więzień królewski/The Prisoner of Zenda (1937)

Film o dublerze, który przerósł swój pierwowzór

Reżyseria: John Cromwell
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 40 min.

Występują: Ronald Colman, Madeleine Carroll, C. Aubrey Smith, Raymond Massey, Mary Astor, David Niven, Douglas Fairbanks Jr.

Niezbyt znana w Polsce powieść Anthony'ego Hope'a Więzień na zamku Zenda cieszyła się dużą popularnością w krajach anglojęzycznych. Autor awanturniczej historii o królu i jego sobowtórze został na krótko okrzyknięty nowym Alexandre Dumasem. I chociaż nigdy nie udało mu się powtórzyć fenomenu debiutanckiej powieści, ona sama weszła do kanonu literatury przygodowej. Więzień był przenoszony na duży ekran wielokrotnie. Adaptacja z 1937 roku, w Polsce zatytułowana Więzień królewski, jest uważana za jedną z lepszych. Film wpisuje się w rozwijający się w Hollywood nurt kina przygodowego stawiającego na awanturnicze perypetie na z grubsza historycznym tle. Producent David O. Selznick twierdził, że inspiracją był także głośny skandal z abdykacją brytyjskiego króla Edwarda VIII. Do tego wydarzenia nieprzypadkowo nawiązywały plakaty reklamujące film. Obraz wyróżnia się jeszcze jedną kwestią - w obsadzie znalazło się wielu aktorów brytyjskich, dając w efekcie niezły przegląd reprezentacji "starego kraju" w Hollywood.

Akcja Więźnia rozgrywa się w fikcyjnym państwie położonym na Bałkanach. Przebywający tu na wakacjach Anglik Rudolf Rassendyll okazuje się niezwykle podobny fizycznie do miejscowego następcy tronu, również noszącego imię Rudolf. Cudzoziemiec zostaje zaproszony przez władcę na biesiadę, podczas której mężczyźni zaprzyjaźniają się. Niestety rankiem król zapada w narkotyczny sen wywołany wypiciem zatrutego wina. Jest to wynik intrygi jego brata, księcia Michaela, który chce zakłócić koronację i samemu zasiąść na tronie. Stronnicy Rudolfa namawiają Anglika, żeby zastąpił niedysponowanego władcę podczas ceremonii koronacyjnej. Wkrótce okazuje się, że będzie musiał wejść w jego rolę na dłużej, ponieważ Michael przy pomocy swego poplecznika Ruperta porwał brata i uwięził go na zamku Zenda.

Film dość powoli rozwija akcję, która początkowo skupia się na rozterkach następcy tronu związanych ze sprawowaniem władzy. Później obraz przechodzi w zręczną intrygę spod znaku płaszcza i szpady, przeplataną tu i ówdzie romansem. Roland Colman wciela się w podwójną rolę króla i jego sobowtóra, chociaż tylko w tej drugiej ma coś do roboty. Władca, za wyjątkiem pierwszych scen, przewija się już tylko jako bezwolny więzień. Jego dubler ma kilka niezłych momentów, przede wszystkim koronację, podczas której z trudem ukrywa niepewność siebie. Mimo wszystko nie uważam, żeby był to szczególnie udany film Colmana. Chociaż jego postacie są w centrum fabuły, nie przyciągają uwagi tak bardzo jak bohaterowie poboczni.

Ceremonia koronacji należy do najbardziej efektownych sekwencji w filmie. Jest pełna przepychu i kładzie nacisk na nie zawsze szczere reakcje uczestników. Przypominała mi w tym kapitalne momenty z Marszu weselnego Ericha von Stroheima. Końcówka filmu, rozgrywająca się w tytułowym zamku Zenda i obejmująca akcję odbicia króla, jest interesująca z innych powodów. Liczne zwroty akcji, świetny montaż i zdjęcia sprawiają, że trudno się oderwać od ekranu. Duża w tym zasługa filmowych złoczyńców. Raymond Massey bardzo przekonująco wciela się w zdegenerowanego królewskiego brata, a Douglas Fairbanks Jr. jako zawadiacki Rupert z uśmiechem wbijający wrogom noże w plecy to kreacja doprawdy brawurowa. Antybohaterowie potrafią nawet zasiać ziarno wątpliwości, że wszystko dobrze się skończy, choć przecież mamy do czynienia z hollywoodzką bajką.

Wśród aktorów na wyróżnienie zasługuje także weteran C. Aubrey Smith jako królewski szambelan. Zawodzą za to postacie kobiece - Madeleine Carroll i Mary Astor grające odpowiednio narzeczoną króla i nałożnicę jego brata. Są na tyle bezbarwne, że trudno było je od siebie odróżnić. Wątek romantyczny niewiele wnosi do filmowej historii, może poza uwypukleniem różnicy charakterów pomiędzy królem a jego sobowtórem. Sama w sobie miłość Rassendylla i królewskiej narzeczonej nie wyróżnia się niczym interesującym.

Więzień królewski okazał się sprawnie zrealizowanym filmem przygodowym z bardzo dobrymi scenami akcji. Barwna obsada drugoplanowa częściowo rekompensuje brak rozwoju psychologicznego głównych bohaterów i nędzny romans. Dodatkowy atut to świetna muzyka Alfreda Newmana. Całość oceniam na 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 25 lipca 2019

Historia jednej nocy/History Is Made at Night (1937)

Film o idealnej randce i jej konsekwencjach

Reżyseria: Frank Borzage
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 37 min.

Występują: Charles Boyer, Jean Arthur, Colin Clive, Leo Carrillo

Charles Boyer, popularny francuski aktor (wystąpił na przykład w Liliomie Fritza Langa), regularnie pojawiał się także w produkcjach Hollywood. Początkowo grywał w USA role drugoplanowe w mniej przebojowych filmach. Sytuacja uległa zmianie, kiedy w Stanach olbrzymią popularność zdobył sobie Mayerling. Boyer dzięki swej roli nieszczęśliwie zakochanego następcy tronu stał się nagle archetypem europejskiego romantycznego kochanka. Konsekwencją były propozycje ról takich jak ta w Historii jednej nocy. Obraz, będący kolejną produkcją weterana melodramatu Franka Borzage, eksploatuje klasyczne archetypy gatunku, ocierając się momentami o kicz. Aktorstwo Boyera okazuje się jednym z kluczowych elementów, które nadają filmowi wiarygodności i ratują go przed artystyczną klapą. W tym sensie trzeba uznać jego międzynarodową karierę za pożyteczny nabytek dla Hollywood.

Wbrew tytułowi tylko pierwszy akt filmu rozgrywa się w czasie jednej nocy. Irene Veil, żona amerykańskiego armatora, porzuca chorobliwie zazdrosnego męża i wyjeżdża do Paryża. Mężczyzna ukuwa plan mający skompromitować żonę przed procesem rozwodowym. Nastąpi to poprzez zaaranżowanie kompromitującej sytuacji z szoferem. Irene zostaje uratowana z opresji przez przypadkowego nieznajomego, który nokautuje natręta. Wybawiciel, imieniem Paul, zabiera kobietę na romantyczną randkę w wykwintnym lokalu. Zataja przed nią, że pracuje tam jako szef obsługi. Rano kochankowie obiecują sobie kolejne spotkanie. Tymczasem mąż knuje jeszcze bardziej złowieszczy plan zemsty.

Najlepszym i najbardziej rzucającym się w oczy elementem filmu jest postać Paula brawurowo zagrana przez Charlesa Boyera. To jest prawdziwy facet pozbawiony słabych punktów. Podczas pamiętnej nocy najpierw ratuje Irene z opałów, zachowując zimną krew i aranżując sytuację tak, żeby mogła wybrnąć z niej z twarzą. Później zaś zapewnia jej romantyczną przygodę życia. Jest homar, tango, są intrygujące rozmowy i pocałunki. Po takiej dawce emocji nietrudno uwierzyć, że kobieta zakochuje się w nim bez pamięci. Również w dalszej części filmu, kiedy kochankowie zostają rozdzieleni wskutek intryg męża, Paul okazuje godny podziwu hart ducha, do samego końca wykazując się klasą, inteligencją i honorem. Jego przeciwieństwem jest grany przez Colina Clive'a zazdrosny mąż - przypadek psychopaty ogarniętego obsesją na punkcie własnego wizerunku. Jego intrygi momentami ocierają się o diabolizm, a duże pieniądze i wpływy ułatwiają mu realizację obłędnych planów zemsty. Niezła rola.

Mniej imponująca jest niestety Jean Arthur w głównej roli żeńskiej. W dużej mierze winny jest temu seksistowski scenariusz, który nie daje bohaterce okazji do pokazania własnych atutów. Irene przez większość czasu ulega męskim urokom kochanka lub pada ofiarą podstępów męża. Praktycznie wcale nie funkcjonuje jako autonomiczna osobowość, będąc całkowicie uzależniona od wpływu facetów. Nie pomaga niezbyt wyrafinowane aktorstwo Arthur, która nie poradziła sobie między innymi w wyjątkowo sztucznej scenie rozpaczy odegranej przed mężem. W efekcie ciężko polubić tę postać. Irene pozostaje ozdobnikiem - pięknym obiektem pożądania, o który walczy dwóch samców.

Film jest wypełniony licznymi zwrotami akcji związanymi z intrygami psychopatycznego męża. Dzięki temu zaskakuje, chociaż nie zawsze na plus. Niektóre działania związane z wrobieniem Paula w poważne przestępstwo, czy też wysłania statku na kurs kolizyjny z górą lodową, nie wytrzymują zawieszenia niewiary. Zbyt łatwo można było ich uniknąć, gdyby ktoś ruszył głową. Za to jest na co popatrzeć. Na przykład zakończenie filmu wyraźnie nawiązuje do katastrofy pewnego słynnego okrętu, co zostało nader profesjonalnie przedstawione. Bohaterowie planują też podróż słynnym sterowcem Hindenburg, do której niestety nie dochodzi. Słynny statek powietrzny uległ spektakularnej katastrofie już po zakończeniu zdjęć, lecz jeszcze przed premierą Historii jednej nocy. Jest to przypadkowy, lecz jakże interesujący zbieg okoliczności.

Historia jednej nocy to konwencjonalny melodramat Franka Borzage'a wykorzystujący wielokrotnie sprawdzone przez reżysera rozwiązania. Jego główną zaletą jest aktorstwo męskiej części obsady (także Leo Carrillo jako szefa kuchni i przyjaciela Paula), a także wykreowanie autentycznie szampańskiego nastroju podczas tytułowej nocy. Główne słabości to niedopracowany scenariusz, któremu przydałoby się kilka krytycznych ingerencji, oraz niezbyt wysokich lotów aktorstwo Jean Arthur. Koniec końców, film okazał się atrakcyjnie opakowanym produkcyjniakiem, który obejrzałem z dużą przyjemnością. Wystawiam 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 23 lipca 2019

Niewidzialne małżeństwo/Topper (1937)

Film o widmowych sybarytach

Reżyseria: Norman Z. McLeod
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 37 min.

Występują: Constance Bennett, Cary Grant, Roland Young, Billie Burke

Akademia Filmowa po raz pierwszy wprowadziła Oscary za najlepsze role drugoplanowe w 1937 roku. Rok później nominację w tej kategorii uzyskał Roland Young za tytułową rolę w filmie Topper (po polsku Niewidzialne małżeństwo). Ta decyzja pokazała, że członkowie Akademii nie byli jeszcze zdecydowani, co dokładnie rozumieć przez rolę drugoplanową. Young został na filmowych plakatach umieszczony pod dwójką głównych gwiazd filmu - Constance Bennett i Carym Grantem, chociaż jego postać w fabule odgrywa równie ważną rolę, co tamci. Obiektywnie patrząc, cała trójka zagrała w Niewidzialnym małżeństwie role główne. Kim jednak był tatusiowaty, nieco dziwaczny Young w porównaniu z Grantem - bożyszczem kobiet, któremu rola w Niewidzialnym małżeństwie miała otworzyć drzwi do występów w innych popularnych komediach. Bennett natomiast od wielu lat cieszyła się statusem gwiazdy, bardziej cenionej za urodę i barwne życie towarzyskie niż za aktorstwo. Pocieszny facet w średnim wieku nie był widać godny stanięcia z tą dwójką w jednym szeregu. Odkładając na bok nierówne traktowanie aktorów, muszę przyznać, że cała trójka przyczyniła się do powstania bardzo udanej komedii. Film sprawdził się pomimo dość niecodziennego pomysłu na scenariusz. Jest to bowiem rzecz... o duchach.

Tytułowym małżeństwem są George i Marion, ludzie obrzydliwie bogaci, zadowoleni z życia i chętnie korzystający z jego uroków. Pewnego dnia rozbijają się na drzewie swoim sportowym samochodem i odkrywają, że... stoją przy swoich martwych ciałach. Zginęli. Ponieważ nie odnajdują żadnej drogi w zaświaty, domyślają się, że najpierw muszą załatwić zaległości na Ziemi. W ciągu swojego hulaszczego życia George i Marion nie uczynili nikomu nic złego, ale nie zrobili też niczego dobrego. Postanawiają to nadrobić, naprawiając życie swojego znajomego Cosmo Toppera - dyrektora banku, pantoflarza i sztywniaka niezdolnego do cieszenia się swoim bogactwem i możliwościami.

Komizm Niewidzialnego małżeństwa opiera się głównie na zestawieniu pary bon vivantów z całkiem niespontanicznym Topperem, którego usiłują zreformować. Jego dotychczasowe życie prowadzone było według ścisłego, co do minuty ustalonego przez żonę terminarza. Bankier jest nawet chętny na zmiany, nie bardzo jednak wie, jak się do tego zabrać. George i Marion są jego przeciwieństwem - uwielbiają śpiewać, tańczyć, pić i szybko jeździć samochodem. Prędko też odkrywają zalety bycia duchami - niewidzialność na życzenie i możliwość płatania innym bezkarnych figli. Kiedy biorą Cosmo pod swoją pieczę, wspólnie fundują obsłudze luksusowego hotelu wieczór, którego prędko nie zapomną. Cała aktorska trójca - Young, Grant i Bennett - demonstruje duży talent komediowy połączony z dystansem do swoich ról. Dzięki temu ani przez moment nie zapominamy, że wszystko należy traktować z przymrużeniem oka. W przeciwnym wypadku trudno byłoby przełknąć rozmaite niedorzeczne zachowania i decyzje bohaterów. Są oni bowiem piewcami nieodpowiedzialności, rozrzutności i mocno egoistycznego podejścia do życia.

Film posiada niezłe efekty specjalne wiarygodnie symulujące działania duchów. W powietrzu unoszą się rozmaite przedmioty i wielkie psy, a samochód dziarsko mknie bez kierowcy, wywołując konsternację hotelowego detektywa. Na potrzeby filmu przygotowano także absolutny hit międzywojennej motoryzacji - sportowego Lincolna K produkowanego tylko na zamówienie. Dziwi jednak podejście bohaterów filmu do bezpieczeństwa drogowego. Wszyscy prowadzą jak wariaci, a George i Marion jako ofiary wypadku komunikacyjnego nie przejawiają żadnej refleksji nad swoim postępowaniem. Kilkakrotnie wracają nawet na miejsce własnej śmierci i doprowadzają do powtórnego rozbicia wozu. W połączeniu z niezbyt wiarygodnymi ujęciami bohaterów kręcących szaleńczo kierownicą daje to niezbyt rozsądny zestaw drogowych stereotypów. W tym jednym miejscu dystans filmu od rzeczywistości wydaje mi się niezdrowy.

Niewidzialne małżeństwo zdobyło sobie dużą popularność wśród amerykańskich widzów i także dzisiaj zapewnia niezłą rozrywkę. Grant i Bennett są absolutnie wiarygodni jako małżonkowie przesiadujący w knajpach do ich zamknięcia i wyśpiewujący wraz z pianistą standardy jazzowe. Young okazał się równie dobry jako stłamszony człowieczek szukający utraconej wolności. Byle tylko nie brać przykładu z tych dwóch skrajności. Film stara się nie bazować za bardzo na dialogach, preferując raczej uniwersalny humor sytuacyjny. W efekcie bawi, nie nuży i pozostawia po sobie dobre wrażenie, nie zmuszając do wysiłku umysłowego. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 22 lipca 2019

Chronometry - nagrody blogowe (rok 1936)

W roku 1936 trwał dalszy rozwój nurtów kina zapoczątkowanych w latach poprzednich. Hollywood produkowało przede wszystkim melodramaty i komedie. Pojawiło się kilka produkcji usiłujących zajrzeć głębiej w zakamarki duszy ludzkiej. Warto również zwrócić uwagę na rozwijający się nurt kina przygodowego. Co do zasady jednak kino amerykańskie okrzepło. Czas eksperymentów zakończył się, zastąpiony przez erę ewolucji i odcinania kuponów od sprawdzonych rozwiązań. W Europie kolejne mniej lub bardziej udane filmy stworzyli Hitchcock i Renoir. Poza nimi niewiele obrazów przebiło się do szerszej publiki. Cieszy za to rozwój filmu japońskiego. Pierwszy z tamtejszych mistrzów, Yasujiro Ozu, otrzymał do towarzystwa drugiego, Kenjiego Mizoguchiego, który dopiero rozwijał swój styl.

1936 był zdecydowanie bardziej udanym rokiem dla aktorów, niż dla aktorek. Większość hollywoodzkich diw zaliczyła słabsze role, oddając pole mniej znanym konkurentkom. Konsekwentnie rozwijała swój talent Bette Davis, postępy uczyniła bezbarwna wcześniej Ginger Rogers.  Wśród mężczyzn urodzaj był olbrzymi, i to mimo nieobecności takiego giganta jak Charles Laughton. William Powell zaliczył aż trzy dobre występy, udane role miał za sobą także Gary Cooper. Nade wszystko był to jednak rok Charliego Chaplina, który udowodnił, że kino nieme może z powodzeniem konkurować z filmami dźwiękowymi na wszystkich praktycznie polach. W gronie reżyserskim zaznaczył swoją obecność William Wyler. Wśród operatorów dobry rok miał za sobą Sol Polito.

Średnia ocen na blogu osiągnęła wartość 7,33, kontynuując trend zwyżkowy. Oglądane przeze mnie filmy były różnorodne. Choć niewiele z nich nazwałbym wybitnymi, łatwo było wyłuskać wyróżniające się elementy muzyczne, scenograficzne czy aktorskie. Ta fragmentaryczność widoczna jest także w moich wyróżnieniach. Właściwie tylko Dzisiejsze czasy odznaczyły się w większości kategorii. Zanim przejdę do nagród, wspomnę jeszcze, że postanowiłem lekko zmodyfikować formułę Chronometrów, zmniejszając ilość tekstu i wzbogacając go o zdjęcia osób wyróżnionych.

Najlepsza muzyka

Wyróżnieni:
Jerome Kern
Charlie Chaplin i Alfred Newman - Dzisiejsze czasy - za znakomitą oprawę dźwiękową, w tym końcową piosenkę, w której Tramp po raz pierwszy pozwala usłyszeć swój głos.
Arthur Honegger - Mayerling - za wiedeńską stylistykę wypracowaną przy wykorzystaniu dzieł klasyków oraz utworów własnych. 
Jerome Kern - Statek komediantów - za bogaty i różnorodny soundtrack niestroniący od piosenki "zaangażowanej".
Erich Wolfgang Korngold - Anthony Adverse - za wspaniałą klasyczną muzykę do kiepskiego filmu.
Max Steiner - Szarża lekkiej brygady - za monumentalną ścieżkę dźwiękową, w szczególności podczas końcowej bitwy.

Zwycięzca:
Jerome Kern - Lekkoduch - za oprawę do najlepszego (ze stworzonych do roku 1936) filmu tanecznego. Uwagę zwraca zwłaszcza wszechstronność - utworom napisanym do tańca towarzyszą równie dobre piosenki wykonywane przez aktorów.


Najlepsza kinematografia
(kategoria obejmuje zdjęcia, montaż i efekty specjalne)

Wyróżnieni:

Charles Crichton
Bert Glennon - Więzień na Wyspie Rekinów - za doskonałą realizację narracyjnej wizji Johna Forda.
Oliver T. Marsh i Tom Held - San Francisco - za efektowną sekwencję trzęsienia ziemi.
Sol Polito - Skamieniały las - za odważne i udane eksperymenty z ustawieniem kamery.
Sol Polito - Szarża lekkiej brygady - za zapierające dech w piersiach sceny tytułowej szarży.
Joseph Ruttenberg i Frank Sullivan - Jestem niewinny - za efektowne sceny pożaru i budujący napięcie montaż równoległy.

Zwycięzcy:
Charles Crichton, Francis D. Lyon i Lawrence Butler - Rzeczy, które nadejdą - za mroczne zdjęcia, montaż i efekty specjalne w scenach przedstawiających nową wojnę światową.

Najlepsza scenografia
(kategoria obejmuje również kostiumy)

Wyróżnieni:
William S. Darling - Więzień na Wyspie Rekinów - za imponujące przygotowanie wyspiarskiego więzienia.
Charles D. Hall
Cedric Gibbons, Adrian i Oliver Messel - Romeo i Julia - za pełną smaczków, ociekającą przepychem wizję renesansowej Werony.
Tatsuo Hamada i Yoshiatsu Hino - Jedyny syn - za nadzwyczajnie dopracowaną kompozycję kadrów.
Vincent Korda - Rzeczy, które nadejdą - za pomysłowe i różnorodne obrazy apokalipsy, post-apokalipsy oraz technokracji.

Zwycięzcy:
Charles D. Hall i J. Russel Spencer - Dzisiejsze czasy - za rzucenie Chaplina na pastwę straszliwych mechanizmów.

Najlepszy scenariusz

Wyróżnieni:
Pierre Collings i Sheridan Gibney - Pasteur - za wierne i jednocześnie wciągające przeniesienie rozterek świata nauki na kinowy ekran.
Sacha Guitry - Romans szulera - za dowcipną i oryginalną fabułę o nałogowym oszuście.
Norman Krasna
Fritz Lang
Sidney Howard - Dodsworth - za wielowarstwową historię podupadającego związku.
Yasujiro Ozu, Takao Ikeda i Masao Arata - Jedyny syn - za poruszającą, egzystencjalną opowieść o niespełnionych oczekiwaniach.
Robert Riskin - Pan z milionami - za piękną bajkę o amerykańskich ideałach.
Yoshikata Yoda i Kenji Mizoguchi - Siostry z Gion - za historię dwóch tragicznych żywotów równoległych.

Zwycięzcy:
Bartlett Cormack, Fritz Lang i Norman Krasna - Jestem niewinny - za ambitną historię ukazującą problem jednostkowy w szerokim kontekście społecznym.

Najlepsza aktorka drugoplanowa

Mary Astor
Wyróżnione:

Virginia Bruce - Król kobiet - za wyrazistą rolę antypatycznej i chciwej gwiazdki.
Hattie McDaniel - Statek komediantów - za zabawną postać herod-baby.
Edna May Oliver - Romeo i Julia - za nie stroniącą od akcentów komediowych rolę "niańki" Julii.

Zwycięzca:
Mary Astor - Dodsworth - za delikatność i zmysłowość będącą idealnym kontrapunktem dla jej ekranowej rywalki.

Najlepszy aktor drugoplanowy
Humphrey Bogart

Wyróżnieni:
Lionel Barrymore - Dama kameliowa - za bycie łyżką miodu w aktorskiej beczce dziegciu.
Walter Connolly - Romantyczna pułapka - za komiczne sceny na rybach.
Edward Ellis - Jestem niewinny - za postać twardego szeryfa, który jednak nie daje rady sprostać wyzwaniu.
Paul Robeson - Statek komediantów - za dużą charyzmę i piękny śpiew.

Ernest Whitman - Więzień na Wyspie Rekinów - za wyrazistą rolę byłego niewolnika próbującego swych sił w wojsku.

Zwycięzca:
Humphrey Bogart - Skamieniały las - za mroczną kreację bezwzględnego i zarazem refleksyjnego bandziora.

Ruth Chatterton
Najlepsza aktorka

Wyróżnione:
Bette Davis - Skamieniały las - za nieszablonową postać rozmarzonej dziewczyny o złym charakterze.

Paulette Goddard - Dzisiejsze czasy - za dotrzymanie kroku facecikowi w meloniku.
Ginger Rogers - Lekkoduch - za konsekwentną pracę nad sobą i będący jej efektem rozwój talentu komediowego.

Zwycięzca:
Ruth Chatterton - Dodsworth - za życiową rolę kapryśnej kobiety lękającej się starości.

Najlepszy aktor

Wyróżnieni:
Fred Astaire - Lekkoduch - za nadanie sympatycznego wizerunku postaci, która łatwo mogłaby zniechęcić do siebie widzów.
Charlie Chaplin
Warner Baxter - Więzień na Wyspie Rekinów - za położenie podwalin pod archetyp hollywoodzkiego bohatera kina akcji. 
Gary Cooper - Pan z milionami - za bardzo naturalną postać amerykańskiego everymana.
Walter Huston - Dodsworth - za pełną dramatyzmu rolę mężczyzny pragnącego zacząć wszystko od nowa.
Paul Muni - Pasteur - za wyważoną lecz niezwykle dopracowaną kreację człowieka nauki.
William Powell - Król kobiet - za epicką postać króla Broadwayu.
Spencer Tracy - Jestem niewinny - za przejmującą transformację z romantyka w zgorzkniałego mściciela.

Zwycięzca:
Charlie Chaplin - Dzisiejsze czasy - za najśmieszniejsze i najbardziej wzruszające ze wszystkich dotychczasowych wcielenie wąsatego człowieczka w meloniku.

Najlepszy reżyser

Wyróżnieni:
Frank Capra - Pan z milionami - za pomysłowe rozwinięcie tematu "zwykłego Amerykanina" skonfliktowanego z establishmentem.
William Wyler
Charlie Chaplin - Dzisiejsze czasy - za idealne połączenie humoru z tematami jak najbardziej poważnymi.
George Cukor - Romeo i Julia - za zastąpienie teatralnego patosu udanymi kompozycjami wizualnymi.
John FordWięzień na Wyspie Rekinów - za stworzenie na bazie przeciętnego scenariusza prawdziwej wizualnej uczty.
Yasujiro Ozu - Jedyny syn - za autorski sposób opowiadania o uniwersalnych problemach.
W.S. Van Dyke - Od wtorku do czwartku - za utrzymanie w sequelu atmosfery dowcipnej komedii kryminalnej.


Zwycięzca:
William Wyler - Dodsworth - za nadanie fascynującego klimatu filmowi składającemu się z serii konwersacji.

Tramp
Najlepszy film

Wyróżnione:
Dodsworth - za niespotykaną głębię psychologiczną i nietypowe podejście do gatunku melodramatu. 
Jedyny syn - za zwyczajną historię, która przejmuje do szpiku kości.
Jestem niewinny - za zasianie w Hollywood ziaren kina społecznego.
Pasteur - za nadzwyczaj udane wyjście poza ramy hollywoodzkiej konwencji.

Zwycięzca:
Dzisiejsze czasy - za wykorzystanie atutów kina niemego do krytyki współczesności.

sobota, 20 lipca 2019

Diabelska lalka/The Devil-Doll (1936)

Film o miniaturyzacji w służbie zemsty

Reżyseria: Tod Browning
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 18 min.

Występują: Lionel Barrymore, Maureen O'Sullivan, Rafaela Ottiano, Frank Lawton, Henry B. Walthall

Po skandalu wywołanym premierą Dziwolągów słuch o Todzie Browningu zaginął. Znany z odwagi i szalonych pomysłów reżyser utracił zaufanie producentów, a Kodeks Haysa znacznie ograniczył możliwości prezentacji jego kontrowersyjnych pomysłów na ekranie. Browning nakręcił po Dziwolągach jeszcze cztery niszowe filmy, z których największy rozgłos zdobyła sobie Diabelska lalka. Nakręcona z udziałem znakomitego aktora Lionela Barrymore'a, zawiera te elementy makabryczno-groteskowego stylu Browninga, które stanowiły o jakości jego najlepszych produkcji. Jest także przepełniona równie typowym dla reżysera poczuciem mizantropii. Film nie zdobył żadnych nagród, ale z uwagi na swą oryginalność zyskał popularność w kręgach koneserów horrorów. Również ja zostałem nim urzeczony.

Diabelska lalka rozpoczyna się przybyciem dwójki więziennych uciekinierów do chaty położonej na bagnie. To dom jednego z nich, szalonego naukowca Marcela. Marcel przedstawia towarzyszowi - Paulowi Lavondowi - swoją żonę oraz ukryte w niepozornej ruderze laboratorium, w którym oboje pracują nad miniaturyzacją istot żywych. (Technologia ta ma być rozwiązaniem problemu kurczących się ziemskich zasobów). Marcel ginie podczas eksperymentu nad miniaturyzacją człowieka. Jego żona prosi Paula o pomoc w kontynuacji dzieła. Ten jednak ma własne plany. Chce użyć niezwykłej technologii do zemsty na trójce ludzi, których fałszywe oskarżenie wysłało go do więzienia.

Diabelska lalka jest zbiorem prawdziwie oryginalnych pomysłów, które, jeżeli wziąć je z przymrużeniem oka, zapewniają świetną zabawę. Rodzinka szalonych naukowców (wszyscy są kulawi i robią dziwne miny) ukrywa futurystyczne laboratorium w chacie pośrodku trzęsawiska i używa w swoich szalonych eksperymentach takich niesamowitych materiałów jak... kłębki bawełny. Zminiaturyzowane psy, konie i ludzi wpleciono w film za pomocą całkiem sprytnych technik, poczynając od doklejenia ich do kadrów, a kończąc na filmowaniu na tle gigantycznych przedmiotów codziennego użytku. Nic to jednak przy Lionelu Barrymore, który połowę filmu spędza przebrany za uroczą staruszkę. Pomysł wydaje się niedorzeczny, ale Barrymore wybrnął z niego popisowo - jest tak przekonujący jako starsza pani, że absolutnie można uwierzyć w to, że zdołał nabrać swoich wrogów. Jednocześnie gra swojego bohatera na poważnie, zapobiegając przemianie filmu w głupkowatą komedię. No i wreszcie sam zamysł miniaturowych zabójców sterowanych za pomocą myśli jest kapitalny i nie zmarnowano jego potencjału.

Słabiej jest, jeżeli idzie o linię fabularną. Początkowo rysuje się ona jako konflikt między idealizmem szalonego naukowca a pragnieniem zemsty Paula. Wątek ten nie zostaje jednak należycie rozwinięty, a żona zmarłego Marcela, która pragnie kontynuować jego dzieło, okazuje się ostatecznie wariatką. Wendetta Paula ukazana została natomiast jako moralnie uzasadniona, chociaż jego celem jest odpłata śmiercią za fałszywe oskarżenie. Mimo całej sympatii dla bohatera trudno się zgodzić z takim podejściem. Pojawiają się także nieco na siłę doklejone wątki rodzinne tej postaci. Paul w kobiecym przebraniu składa wizytę swojej córce, która uważa ojca za złoczyńcę. Później poznaje jej narzeczonego, odwiedza też swoją matkę. Sceny te niewiele wnoszą do opowieści i cechują się niskim poziomem dramatyzmu, który tak dobrze się sprawdza w sekwencjach grozy. W rezultacie Diabelska lalka robi wrażenie obrazu sklejonego z dwóch niezbyt dobrze do siebie dopasowanych części.

Moje ogólne wrażenie z seansu jest zdecydowanie pozytywne. Niepotrzebne dłużyzny zostały zrekompensowane szaloną kreatywnością i dobrym aktorstwem Lionela Barrymore'a. Film jest swego rodzaju poligonem doświadczalnym dla szalonych koncepcji, z których, o dziwo, wszystkie sprawdzają się. Szkoda, że Tod Browning nie zdołał odzyskać zaufania hollywoodzkich tuzów, bo zdecydowanie wnosił do świata kina wiele dobrego. Wystawiam 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 17 lipca 2019

Rzeczy, które nadejdą/Things to Come (1936)

Film o apokalipsie, post-apokalipsie i wstąpieniu

Reżyseria: William Cameron Menzies
Kraj: Wielka Brytania
Czas trwania: 1 h 34 min.

Występują: Raymond Massey, Edward Chapman, Ralph Richardson, Margaretta Scott, Cerdric Hardwicke

Rzeczy, które nadejdą to film uważany za jeden z kamieni milowych w rozwoju kinowego science-fiction. Co prawda pierwsze filmy "futurystyczne" pojawiały się jeszcze w epoce kina niemego, a solidny fundament pod nurt dystopijny położył Fritz Lang swoim Metropolis, ale mimo wszystko sci-fi było w przedwojennym kinie rzadkością. Tym większe zainteresowanie wzbudził film, do którego scenariusz napisał taki klasyk gatunku jak Herbert George Wells. Filmowe plakaty sugerowały wręcz, że jest to jego dzieło autorskie, co nie było prawdą. Wells napisał scenariusz na podstawie kilku swoich opowiadań, na tym jednak jego udział w produkcji się zakończył. Funkcję reżysera pełnił doświadczony William Cameron Menzies, a siłą sprawczą całego projektu był producent Alexander Korda, który koordynował wszystkie prace silną ręką, jako scenografa zatrudniając swego brata Vincenta.

Film przedstawia wellsowską wizję przyszłości cywilizacji w podziale na trzy akty. Pierwszy opowiada o apokalipsie - wojnie światowej, która niszczy podstawy współczesnego społeczeństwa. Druga przedstawia barbarzyńską społeczność tych, którzy przeżyli. Trzecia obejmuje odrodzenie cywilizacji technologicznej i drogę ku świetlanej przyszłości rodzaju ludzkiego. Akcja toczy się w fikcyjnym mieście Everytown, które nie bardzo próbuje udawać, że jest Londynem. Przyszłość według Wellsa przedstawiona jest z dużym rozmachem, a jednocześnie z naciskiem na szersze procesy społeczne. Jednostki są w Rzeczach, które nadejdą naszkicowanymi grubą kreską nośnikami idei. W związku z tym ich charaktery rozwinięto tylko o tyle, o ile jest to istotne dla przedstawienia wspomnianych idei. Zastosowano także pomysłowe rozwiązanie - w kolejnych aktach filmu rozgrywającego się na przestrzeni stu lat aktorzy wcielają się kolejno przedstawicieli kilku pokoleń swoich rodów, na ogół odgrywając podobną rolę w rozwoju akcji. Takie ekonomiczne zarządzanie zasobami aktorskimi ułatwia widzowi orientację w rozwoju historii.

Trzy akty filmu bardzo różnią się od siebie nastrojem. Pierwszy znakomicie oddaje nasilające się w Wielkiej Brytanii lęki przed nową wielką wojną. Na podobieństwo I Wojny Światowej konflikt wybucha bez wyraźnego powodu. Nastrój niepewności podsycają sprzeczne informacje płynące z frontu wyrażane przez komunikaty radiowe i patriotyczne plakaty. Później zaczyna się apokalipsa - bombardowania miast, gazy bojowe i inne atrakcje. Bezsens wojny dobrze oddaje kapitalna scena, kiedy jeden z bombowców zrzuca na wioskę bomby gazowe, po czym zostaje zestrzelony. Zwycięski pilot myśliwca ląduje przy ciężko rannym wrogu, aby udzielić mu pierwszej pomocy. Ten jednak woli oddać swoją maskę gazową dziewczynce ocalałej po bombardowaniu. Zabił jej bliskich, aby następnie oddać jej życie w zamian za swoje, właściwie bez żadnego sensu. Wojna trwa wiele lat i powoduje całkowity upadek technologii, łączności i innych przejawów cywilizacji. W pewnym momencie pojawia się nawet straszna epidemia choroby zmieniającej ludzi w zombie [sic!]. Apokaliptyczny segment jest zdecydowanie najciekawszy. Duże wrażenie robią efekty specjalne, montaż poszczególnych scen na zasadzie skojarzeń tematycznych i narracja obrazem, przy małym wykorzystaniu aktorów. Zdjęcia są przyciemnione - ani jeden kadr nie przedstawia jasnego nieba, co potęguje nastrój katastrofy.

Epoka barbarzyństwa opowiada o wegetacji grupy ocalałych w ruinach wielkiego miasta. Społeczność rządzona jest przez wodza-tyrana i rywalizuje z innymi sąsiadującymi grupami o nikłe zasoby. Marną egzystencję przerywa przybycie tajemniczego lotnika w futurystycznym kombinezonie, który ma reprezentować odradzająca się cywilizację  "światowych skrzydeł". Segment futurystyczny przedstawia koleje przejęcia władzy nad światem przez międzynarodową organizację "lotników". Grupa ta, działająca z terenu Iraku, jako jedyna zachowała dostęp do nowoczesnej technologii i zasobów ropy. Lotnicy dzięki przewadze technologicznej opanowują kolejne obszary, kładą kres nacjonalizmom, wprowadzają rząd światowy i doprowadzają do niezwykłego postępu cywilizacyjnego. Zwieńczeniem nowej epoki jest zaplanowany na rok 2034 załogowy lot na Księżyc. Antagonistami w ostatniej części filmu są przeciwnicy technologii, którzy pragną zahamowania postępu i "powrotu do natury".

Niestety akt drugi i trzeci są wyraźnie słabsze od pierwszego. Nadal pojawiają się niezwykle efektowne montaże i obrazki (atak barbarzyńców na kopalnię węgla, postęp technologiczny wyrażony poprzez "futurystyczną" sekwencję montażową), jednak głównym sposobem narracji stają się monologi postaci. Z nieznośną manierą i kiepsko nagranym dźwiękiem kolejne osoby wygłaszają zawiłe przemowy bądź dyskutują ze sobą na temat przeciwstawnych koncepcji. Kolejne sceny są długie, statyczne i przedstawiają postacie paplające frazesy. Rozwiązanie to jest nieefektywne i nudne, a przy tym zupełnie niepotrzebne. O ile lepiej wyglądają sceny z pierwszej części filmu operujące symbolami. Niestety kolejnej sceny na podobieństwo tej z przekazaniem maski gazowej Wells i spółka nie wymyślili. W związku z tym przyjemność czerpana z oglądania pierwszej części filmu przechodzi stopniowo w żmudny obowiązek.

Wells, Menzies i Korda przelali na ekran całkiem sporo idei związanych z przyszłością ludzkości. Strach przed globalnym konfliktem i przepowiednie cofnięcia się do epoki barbarzyństwa były poglądem dość powszechnym w ich czasach. Marzenia o rządzie światowym, kresie nacjonalizmów i cywilizacji technokratycznej to już wyraz bardzo konkretnych przekonań autorów, a reakcje "wrogów postępu" były tu interesującą niespodzianką. Szkoda, że wszystkie optymistyczne wizje przekazane zostały w dość niezdarny sposób. To jasne, że film w wielu miejscach przecierał szlaki i testował rozwiązania, które w przyszłości miały być stosowane bardziej efektywnie. Nie sposób też zanegować licznych przebłysków geniuszu. Niestety ogólnym odczuciem, z jakim będą mi się kojarzyć Rzeczy, które nadejdą, jest nuda i aktorskie drewno. Brytyjski tercet nie miał w sobie swobody i pomysłowości Fritza Langa, który dziewięć lat przed nimi stworzył znacznie zgrabniejszą wizję przyszłości. Mimo wielu zalet oceniam Rzeczy, które nadejdą na 6 gwiazdek. Nuda jest grzechem, którego zlekceważyć nie wolno.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 16 lipca 2019

Lekkoduch/Swing Time (1936)

Film o tancerzach par excellence

Reżyseria: George Stevens
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 43 min.

Występują: Fred Astaire, Ginger Rogers, Victor Moore, Eric Blore, Helen Broderick, Betty Furness, Georges Metaxa

Po sukcesie swoich poprzednich musicali, w tym niezwykle popularnych Panów w cylindrach, Fred Astaire i Ginger Rogers znaleźli się na artystycznym szczycie. Nakręcony w 1936 roku Lekkoduch stanowi apogeum ich partnerstwa. Jeżeli chodzi o poziom oprawy muzycznej i numerów tanecznych, jest to film uważany za ich najbardziej wartościowe osiągnięcie. Co ważne, obydwoje wykazali się także dużym talentem komediowym. Komercyjnie Lekkoduch osiągnął dobre wyniki, ale nie przebił poprzedniego hitu duetu - Błękitnej parady. Od tej pory każdy kolejny film Astaire'a i Rogers miał przynosić słabszy dochód. Najwyraźniej proponowana przez nich formuła w końcu się widzom przejadła. Tym niemniej recenzowany obraz prawdopodobnie stanowi najlepszą z możliwych próbkę twórczości roztańczonego duetu.

Fabuła filmu jest lekka, żartobliwa i niezobowiązująca. "Lucky" Garnett, tancerz z prowincji, w wyniku psikusa spłatanego mu przez kolegów spóźnia się na własny ślub. Rozgniewany ojciec narzeczonej żąda od niego dowodu poważnych intencji, a konkretnie zgromadzenia astronomicznej jak na tamte czasy kwoty 25 000 dolarów. Biedny jak mysz kościelna Lucky wyjeżdża w poszukiwaniu szczęścia do Nowego Jorku. Towarzyszy mu jego przyjaciel Pop, zawodowy oszust karciany. W wielkim mieście przypadkowo poznają nauczycielkę tańca Penny, która z ich winy otrzymuje niezasłużoną reprymendę od policjanta. Nękany wyrzutami sumienia Lucky podąża jej śladem. Żeby zyskać okazję na przeproszenie obrażonej dziewczyny, mężczyzna postanawia udawać nieudolnego tancerza i zapisać się do Penny na lekcje.

Scenariusz Lekkoducha został napisany w kpiarskim, niepoważnym duchu i absolutnie nie należy go brać serio. Jest w nim kilka niezłych żartów, zdarzają się także słabsze (szczególnie nienaturalne wybuchy śmiechu w finale filmu), wszystko ma jednak na celu stworzenie atmosfery dobrej zabawy. Od początku jasne jest, że nękana rozmaitymi trudnościami znajomość Lucky'ego i Penny skończy się w wiadomy sposób. Ważna jest bowiem droga, a nie jej finał. Wątki poboczne obejmują problemy głównego bohatera z hazardem oraz jego konkury z adorującym Penny zarozumiałym dyrygentem. W tle plącze się także jego niedoszła żona, ale kto by ją tam traktował poważnie przy Ginger Rogers.

Po raz pierwszy mogę z czystym sumieniem wyróżnić Freda i Ginger jako aktorów. Zwłaszcza ona, grająca osóbkę asertywną i świadomą własnej wartości, ma okazję pokazać się zarówno od strony miłej i romantycznej, jak i twardszej, bardziej zadziornej. Astaire jest przy niej poczciwym misiem, który w komiczny lecz zaradny sposób odnajduje się w rozmaitych niezręcznych sytuacjach. Obsada drugoplanowa już tak nie błyszczy, może poza Erikiem Blore jako złośliwym pracodawcą Penny i Helen Broderick w roli pyskatej sekretarki. Victor Moore grający Popa-hazardzistę początkowo wydaje się zabawny, ale jego gagi związane z mimowolnym wpuszczaniem Lucky'ego na miny powtarzają się trochę zbyt często. 

Najlepszymi elementami filmu są rzecz jasna muzyka i taniec. Napisany przez Jerome'a Kerna soundtrack jest miły dla ucha i różnorodny, złożony z różnego rodzaju fokstrotów, utworów swingowych, a także piosenek wykonywanych przez dwie gwiazdy. Astaire i Rogers śpiewają bardzo dobrze, wykonując numery w otoczeniu pomysłowej scenografii (na przykład Fred śpiewa Ginger przepraszającą piosenkę, podczas gdy ona myje głowę, inny zaś romantyczny utwór wykonywany jest w zimowej, śnieżnej scenerii). Numery taneczne są w filmie tylko cztery, ale za to jakie. Legendarna i wielokrotnie pojawiająca się w rozmaitych klipach scena szalonego tańca na sali treningowej po prostu zachwyca, zwłaszcza dzięki zwinności i gibkości Ginger, która wykonuje niemal akrobatyczne manewry na wysokich obcasach. Innym oryginalnym numerem jest solowy występ Astaire'a w utworze Bojangles in Harlem. Pomyślany jako hołd dla czarnoskórych tancerzy, przedstawia Freda w blackface'owym makijażu wykonującego pokaz stepowania na tle trzech swoich gigantycznych cieni, które w pewnym momencie zaczynają żyć własnym życiem. Kręcenie tych scen dużo kosztowało aktorów, zwłaszcza że reżyser George Stevens miał w zwyczaju długo szukać idealnego ujęcia. Jak się zwierzała, po kilkudziesięciu powtórzeniach jednego z numerów miała buty całe we krwi. Przechodzenie do historii bywa niełatwe.

Lekkoduch okazał się niezwykle pozytywnym dziełkiem. Sympatyczne, dobrze zagrane postacie oraz wysoki poziom muzyki i choreografii czynią z niego wzorcowy musical złotej ery Hollywood. Miło było obejrzeć tak przyjemny i dobrze zrobiony film, który absolutnie nie rości sobie pretensji do bycia czymkolwiek więcej. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 15 lipca 2019

Dama kameliowa/Camille (1936)

Film o sztuczności

Reżyseria: George Cukor
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 49 min.

Występują: Greta Garbo, Robert Taylor, Lionel Barrymore, Henry Daniell, Jessie Ralph

Ostatnim filmem, którego premiery dożył nieodżałowany producent Irving Thalberg byli Romeo i Julia w reżyserii George'a Cukora. Thalberg pozostawił po sobie również inny reżyserowany przez Cukora, w chwili jego śmierci jeszcze nieukończony - Damę kameliową. O ile Romeo i Julia byli bombastyczną adaptacją szekspirowskiej tragedii, Dama sięgała do nieco mniej odległej przeszłości. Za podstawę scenariusza posłużyła romantyczna powieść Alexandre Dumasa (tego młodszego). Melodramatyczny do bólu film rozgrywa się w kręgu XIX-wiecznych paryskich utracjuszy i luksusowych dziwek. Specjalizujący się w "kinie kobiecym" Cukor otrzymał możliwość współpracy z samą Gretą Garbo. "Boska Szwedka", która przecież upodobała sobie melodramat, stanęła przed wyzwaniem niemal na miarę Anny Kareniny - rolą damy do towarzystwa rozdartej pomiędzy dwoma pragnącymi jej kochankami. Jeżeli wyczuwacie teatralną przesadę i morze krokodylich łez, to się nie pomyliliście. Cukor, Garbo i reszta pobłądzili w romantycznych ostępach i zabrakło kogoś, kto sprowadziłby ich na ziemię. Na przykład zmarłego Thalberga, bo postprodukcję filmu nadzorował już ktoś inny.

Przedstawiony w filmie salonowy Paryż z połowy XIX-wieku to środowisko birbantów, bon vivantów i hedonistów. Trwają tu nieustanne hulanki, libacje i nieprzyzwoite potańcówki. Bogaci młodzi arystokraci grają w gry miłosne z pięknymi paniami o wątpliwej moralności. Wszyscy posługują się kodem, w którym każde spojrzenie, gest czy komplement mają swoje ukryte znaczenie. Jedną z popularniejszych panien w tym środowisku jest Marguerite Gautier, pochodząca ze wsi piękność, która swą urodą i zaradnością wywalczyła sobie godną pozazdroszczenia pozycję. Marguerite jest aktualnie utrzymanką barona de Varville, który lekką ręką pokrywa jej rozbuchane wydatki. Dziewczynie wpada jednak w oko młody Armand Duval, człowiek nie tak majętny, ale przystojny i zakochany w niej po uszy. Na drodze do ich szczęścia stają jednak: zazdrosny de Varville, zatroskany o reputację syna ojciec Armanda oraz liche zdrowie Marguerite.

Przywarą wyzierającą z każdej klatki Damy kameliowej jest okropna sztuczność zarówno historii, jak i świata, w którym została osadzona. Środowisko wiecznie biesiadujących bogaczy i dziwek jest wręcz nieznośne w swojej lekkomyślności i gnuśności. Ci ludzie nie mają właściwie żadnych problemów poza obmyślaniem kolejnych rozrywek. Trwonią czas na pijaństwie, opowiadaniu plotek i miłosnych intrygach. Jest to towarzystwo tak bardzo nieznośne i antypatyczne, że z trudem się na nie patrzy. W samym środku tej szopki tkwi Greta Garbo, jak zwykle dryfująca kilka centymetrów ponad ziemią, rozmarzona, bujająca w obłokach. Nawet kiedy wyjeżdża z Armandem na wieś, z której się wywodzi, biega wśród kaczek w niedorzecznej kloszowej sukni i rozkoszuje się zapachem kwiatów, wzdychając nad swoim słabym zdrowiem. Chlew i hałda obornika pozostają rzecz jasna niewidoczne. Trawiące bohaterkę suchoty to kolejna niedorzeczność, idealnie podkreślająca sztuczność filmu. Nawet wycieńczona, nieledwie konająca i wypluwająca swoje płuca bohaterka jest posągowo piękną Gretą Garbo, której cierpienie trudno brać na poważnie. Aktorka otrzymała za tę rolę nominację do Oscara, tymczasem uważam, że jest to jeden z jej najsłabszych występów. Nie do końca z jej winy. Oderwana od rzeczywistości Garbo sprawdza się dobrze w filmach, w których taki sposób bycia kontrastuje z bardziej realistycznym otoczeniem (jak było to w Ludziach w hotelu czy we wspomnianej już Annie Kareninie). Tutaj podkreślała tylko niedorzeczność całej historii.

Czas napisać kilka słów o miłosnym dylemacie bohaterki. Polega on z grubsza rzecz biorąc na tym, że wydaje ona pieniądze barona w sumach idących w tysiące franków miesięcznie. Zakochany w niej Armand jest w stanie zapewnić zaledwie ułamek tych kwot, a nie ma zamiaru z nikim się nią dzielić. Po wielu zamyślonych spojrzeniach bohaterka uznaje, że będzie w stanie przełknąć życie w nędzy. Wtedy na scenie pojawia się ojciec Armanda, który błaga ją, aby nie szargała reputacji jego syna. Oczywiście jedynym rozwiązaniem, na jakie stać było scenarzystów, jest brnięcie Marguerite w kłamstwa i robienie z niej męczenniczki. Jedynym pocieszeniem jest pojawienie się w tym wątku Lionela Barrymore'a grającego wspomnianego ojca. Wyrazista kreacja jedynego w filmie człowieka, który twardo stąpa po ziemi, odznacza się od pozostałej zgrai. Konkretny i rzeczowy Barrymore kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Niestety więcej plusów nie zauważyłem.

Dama kameliowa zawodzi fabularnie i aktorsko. To nieznośny, afektowany film powielający najbardziej tandetne melodramatyczne schematy. Wypełniają go niesympatyczne i głupie postacie, a najbardziej męczącą z nich jest konająca w nienagannym makijażu Greta Garbo. Być może kiedyś tego typu wątki wzruszały co bardziej emocjonalnych widzów. U mnie wywołują tylko poczucie niesmaku. Wystawiam 5 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 14 lipca 2019

Charlie Chan w operze/Charlie Chan at the Opera (1936)

Film o hawajskim Sherlocku

Reżyseria: H. Bruce Humberstone
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 8 min.

Występują: Warner Oland, Boris Karloff, Keye Luke, Charlotte Henry

Postać Charliego Chana, niezbyt znana w Polsce, w USA jest pomniejszą ikoną popkultury. Pochodzący z Hawajów detektyw o azjatyckich rysach, specjalizujący się w rozwiązywaniu detektywistycznych zagadek, w chwili powstania był pewnego rodzaju klonem Sherlocka Holmesa, a ponadto pozytywną odpowiedzią na rozmaite demoniczne persony złoczyńców rodem z Azji. W okresie międzywojennym powstało kilkanaście filmów o Charliem Chanie, którego grał szwedzki aktor Warner Oland. Charlie Chan w operze jest uznawany za jeden z najlepszych, stąd stanowi dobrą próbkę tego specyficznego uniwersum. Drugim obok azjatyckiego detektywa filarem filmu jest Boris Karloff, który został obsadzony w roli głównego podejrzanego i jak zwykle wnosi sporo kolorytu.

Film rozpoczyna prolog ukazujący ucieczkę tajemniczego mężczyzny z zakładu dla obłąkanych. Później akcja przenosi się do opery w fikcyjnym mieście San Marco. Detektyw Charlie Chan i jego koledzy z policji zostają tu wezwani ze względu na listy z pogróżkami, które otrzymuje główna diwa operowa. Tajemniczy prześladowca okazuje się jej dawno zaginionym mężem, który szuka zemsty za krzywdy z przeszłości. Sytuacja staje się krytyczna, kiedy podczas przedstawienia Mefisto kilku członków obsady pada ofiarą zabójcy. Charlie Chan wpada na jego trop, ale lista podejrzanych okazuje się dłuższa, niż początkowo przypuszczał.

Od razu zaznaczę, że na temat jakości oprawy muzycznej się nie wypowiadam. Nie jestem fanem opery, ale może komuś bardziej obznajomionemu przypadnie do gustu. Zamiast tego skupię się na tym, co dla filmu charakterystyczne. Charlie Chan w operze jest klasycznym kryminałem skupiającym się na rozwikłaniu detektywistycznej zagadki. Oczywistym podejrzanym jest postać Borisa Karloffa, ale szybko okazuje się, że inni pracownicy opery to także niezłe ziółka. Cały zespół aktorski rozrywany jest przez konflikty, a gwiazdy skrywają mroczne tajemnice. Wokół tej hałastry krążą policjanci robiący wrażenie jedynych ludzi przy zdrowych zmysłach. W scenariuszu umieszczono dwa punkty kulminacyjne w postaci dwóch przedstawień operowych, a końcu zaś następuje klasyczne wyjaśnienie zagadki przez detektywa, który zebrał w końcu w całość wszystkie poszlaki.

Warner Oland jako Charlie Chan nie jest typowym detektywem-gwiazdorem. Grzeczny, cichy, wycofany, właściwie do finału filmu trzyma się na uboczu, głównie obserwując wydarzenia i zbierając dowody. Kiedy w końcu przejmuje pałeczkę, jest spokojny, rzeczowy, żeby nie powiedzieć - bezbarwny. Jego cechą charakterystyczną jest porozumiewanie się łamanym angielskim. Dziwne, bo to przecież Hawajczyk, a nie imigrant z Azji. Chan ma także pomocnika w osobie swego dorosłego syna pełniącego rolę humorystycznej odskoczni - chłopak ciągle pakuje się w kłopoty lub niechcący obrywa po głowie. Trochę w tym slapsticku, trochę humoru sytuacyjnego. Niestety obaj Chanowie nie są postaciami, które przyciągałby do ekranu. Zamiast nich rolę tę pełni Gravelle, czyli Boris Karloff. Błyszczą wszystkie sceny z jego udziałem, poczynając od ucieczki z wariatkowa, a kończąc na pełnym napięcia finale opery, kiedy Mefisto zabija swoją swoją kochankę, a widz zastanawia się, czy będzie to tylko mord sceniczny, czy również prawdziwy.

Jak na tak znaną postać, nie mam wiele do napisania o Charliem Chanie. Hawajski detektyw nie jest zbyt ciekawy, gdyż bazuje głównie na naciąganej egzotyce. No i przede wszystkim mało go. Sam film zawiera ciekawą zagadkę i dobre sceny z udziałem Karloffa, ale nie jest szczególnym przeżyciem. Zwykła historia detektywistyczna, którą można obejrzeć z pewną dozą przyjemności i niebawem zapomnieć. Wystawiam słabe 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com