niedziela, 24 listopada 2019

Rok 1937 - najlepsze z najlepszych

Sześć filmów z roku 1937 oceniłem na dziewiątkę. Całkiem sporo. Dwa z nich zdążyłem obszerniej zrecenzować. Cztery kolejne obejrzałem podczas okresu mojego "kryzysu twórczego". Trzy powstały w Hollywood, dwa we Francji, jeden w Japonii. Poniżej kilka słów o każdym z nich.

Make Way for Tomorrow
(reż. Leo McCarey, wyst. Victor Moore i Beulah Bondi)
Odbierając Oscara za najlepszą reżyserię w Nagiej prawdzie, Leo McCarey powiedział, że krytycy nagrodzili go za niewłaściwy film. Bardziej cenił sobie niepozorną opowieść o starszym małżeństwie, które z powodu braku środków do życia zostaje zmuszone do wyprowadzki ze swojego mieszkania. Każdy małżonków zamieszkuje z innym ze swoich dzieci na przeciwstawnych końcach kraju. Szybko staje się jasne, że rodzice są dla latorośli niewygodnym brzemieniem. Jak głosiło hasło z plakatu, "ich dzieci chcą żyć własnym życiem. Czy można mieć do nich o to pretensje?" Temat został przez scenarzystę i reżysera mocno przepracowany, a odpowiedzi są niełatwe i mało przyjemne. Pominięcie filmu przez Akademię było prawdopodobnie spowodowane nietypową dla Hollywood brutalną szczerością. A właśnie ta szczerość stanowi o wartości filmu. Przejmujące kreacje obojga głównych aktorów, reżyserska odwaga McCareya  i przede wszystkim znakomity scenariusz czynią z Make Way for Tomorrow dzieło, które w przeciwieństwie do jego bohaterów nie starzeje się ani trochę.

Towarzysze broni (La Grande Illusion)
(reż. Jean Renoir, wyst. Jean Gabin, Marcel Dalio, Pierre Fresnay, Erich von Stroheim, Dita Parlo)
Pierwszy "film obozowy" i pierwsza produkcja obcojęzyczna wyróżniona przez Akademię Filmową nominacją do nagrody głównej. W warstwie fabularnej śledzimy grupę francuskich oficerów snujących plany ucieczki z kolejnych obozów jenieckich. W warstwie "meta" Jean Renoir ukazuje absurd nacjonalizmów i sztuczność podziałów narodowych, zestawiając ze sobą Francuzów i Niemców pochodzących z różnych warstw społecznych. Szczególnie przejmująca jest historia romansu jednego z uciekinierów z niemiecką chłopką, która z rąk Francuzów straciła wcześniej męża i trzech braci. Ten film to także życiowa rola Ericha von Stroheima jako komendanta więzienia - dawnego asa lotnictwa z podciętymi skrzydłami. Chyba żadna postać nie ukazuje lepiej od niego melancholijnego odejścia w przeszłość świata dziewiętnastowiecznej arystokracji. Więcej w recenzji.

Zapamiętają (They Won't Forget)
(reż. Mervyn LeRoy, wyst. Claude Rains, Gloria Dickson, Edward Norris)
Sugestywnie nakreślony portret amerykańskiego Południa, na którym rzewnie wspomina się wojennych bohaterów Konfederacji i czasy niewolnictwa. Na tym tle rozgrywa się śledztwo w sprawie morderstwa młodej uczennicy. Głównymi podejrzanymi są biały nauczyciel i czarnoskóry woźny. Mervyn LeRoy skupia się na medialnych i politycznych aspektach całej afery. Przedstawia ją jako proces społeczny, w którym prawda odgrywa rolę podrzędną w stosunku do stereotypów i interesów stron. Odważnym zabiegiem jest nieujawnianie szczegółów zbrodni i pozostawienie widzowi możliwości zajęcia własnego stanowiska w sprawie winy i niewinności oskarżonego. Więcej w recenzji.

Człowieczeństwo i papierowe ozdoby (Ninjo Kami Fusen)
(reż. Sadao Yamanaka, wyst. Chojuro Kawarazaki, Kanemon Nakamura)
Krople deszczu padającego nocą na grząskie uliczki slumsów. Papierowy balon niesiony wiatrem przez zaułki. Mieszkańcy dzielnicy nędzy snujący się po ulicach, prowadzący swoje małe interesiki, od czasu do czasu dowiadujący się o wyprowadzce bądź śmierci sąsiadów. Film opowiada historię przyjaciół - fryzjera i ronina, którzy za wszelką cenę pragną udowodnić sobie i światu, że ich życie ma znaczenie. Fryzjer wbrew zakazowi szefa miejscowego półświatka organizuje hazardowe popijawy i obrywa za to po uszach. Ronin usiłuje pójść w ślady swego szanowanego ojca i zaciągnąć się na służbę do wspomnianego bossa. Jest jednak notorycznie zbywany, co stara się utrzymać w tajemnicy przed żoną. Zdecydowani przerwać pasmo upokorzeń przyjaciele podejmują w końcu ryzykowny krok i porywają dla okupu córkę swego gnębiciela.

Film jest bardzo smutny, zachowując jednocześnie specyficzny egzystencjalistyczny urok. Chociaż wysiłki bohaterów od początku zdają się być skazane na klęskę, nie sposób nie kibicować im w wysiłkach, aby nadać własnemu nędznemu życiu jakąś wartość. Wszystko to sfilmowano przepięknymi dyskretnymi ujęciami podkreślającymi ergonomiczność i kruchość otoczenia bohaterów zbudowanego z papieru, bambusa i innych materiałów równie nietrwałych co ludzkie życie. Jeśli uronić przy jakimś filmie łezkę, to właśnie przy Człowieczeństwie i papierowych ozdobach. Sadao Yamanaka z niezwykłym wyczuciem potrafi uchwycić ulotność ludzkiej egzystencji. Ponurym postscriptum pozostaje fakt, że reżyser doświadczył jej na własnej skórze, wkrótce po premierze filmu umierając przedwcześnie w wojskowym szpitalu w Mandżurii.


Naga prawda (The Awful Truth)
(reż. Leo McCarey, wyst. Cary Grant, Irene Dunne, Ralph Bellamy)
"Niezasłużony" Oscar za reżyserię dla Leo McCareya, nie tylko dlatego, że sam laureat uznał swój inny film za godniejszy tej nagrody. Ważniejszym argumentem wydaje się, że głównym reżyserskim dokonaniem McCareya w Nagiej prawdzie było... tworzenie na planie atmosfery improwizacji i oddanie pola do popisu aktorom. Co ciekawe, taka postawa wyjątkowo nie przypadła do gustu Cary'emu Grantowi, który oczekiwał jasnych wskazówek i popadł z liberalnym reżyserem w konflikt. Jak pokazał końcowy efekt, Grant nie miał racji. Jego improwizowany talent komediowy rozkwitł w Nagiej prawdzie na całego. Błyskotliwe dialogi, charakterystyczny wdzięk połączony z momentami słodkiej niezdarności (ach ta scena niespodziewanego upadku z krzesła), no i fakt, że mierzący metr dziewięćdziesiąt Cary wygląda w garniturze lepiej od każdego z dotychczasowych amantów Hollywoodu, niespodziewanie uczynił z niego gwiazdę numer jeden. W filmie błyszczą także Irene Dunne jako ekranowa żona Granta i Ralph Bellamy w roli maminsynkowatego konkurenta o jej wdzięki. Wrażenie robią także efektownie zaprojektowane kostiumy tych nowobogackich bohaterów. A o czym jest sam film? O rozwodzącym się małżeństwie, które jednak nie potrafi na dobre ze sobą skończyć. Fabuła jednak to tylko pretekst dla spontanicznych popisów Granta i pozostałych aktorów. Czasem warto dać swojej ekipie wolną rękę, nawet jeśli samym zainteresowanym wydaje się, że to niedobry pomysł.

Pepe le Moko
(reż. Julien Duvivier, wyst. Jean Gabin, Lucas Girdoux, Mireille Balin, Line Noro, Fernand Charpin)
Zaskakujący psychologiczną przenikliwością film o romantycznym rabusiu ukrywającym się przed władzami w zakazanej dzielnicy Algieru. Tytułowy Pepe le Moko, szanowany przez tubylców przywódca bandy złodziei, kpi sobie z francuskiej policji, czerpiąc przy tym z życia pełnymi garściami. Jego jedyną słabością jest pociąg do pięknych kobiet. I właśnie tę piętę achillesową zamierza wykorzystać przebiegły inspektor Slimane, żeby wywabić Pepe z jego bezpiecznej dzielnicy i wpakować za kratki. Film fascynuje obsadą złożoną z bardzo charakterystycznych aktorów i aktorek. Oko przyciąga także oryginalna arabska architektura i scenografia. Dzieło Juliena Duviviera można odczytywać jako alegorię nostalgii - Pepe i jego kochanka wzdychają do pięknego Paryża, w którym spędzili swoje najlepsze lata, i do którego nie mogą wrócić. Także inne postacie tęsknią za rodziną czy młodością, która przeminęła. Tylko Slimane dopiero czeka na moment swojej chwały, dzięki czemu nie brak mu cierpliwości. Pepe le Moko to wciągający, przemyślany film, którego główna wartość leży w jego oryginalności.

źródło grafiki - www.imdb.com

Powrót po przerwie i nowa formuła

Długo nic nie pisałem i nosiłem się z myślą o zamknięciu bloga. Nie z powodu znudzenia tematem, ale przez brak czasu. Prawie codzienne poświęcanie kilku godzin na oglądanie i pisanie o filmie, który nie zawsze był tego wart... Cóż, w pewnym momencie poczułem się zmęczony. Stąd przerwa w pisaniu, która zaczęła się robić coraz dłuższa. I uporczywie odzywająca się z tyłu głowy myśl, że trzeba podjąć jakąś decyzję. Problem w tym, że każdy wybór wydawał się niedobry. Rezygnować z bloga, który prowadziłem półtora roku i który dawał mi wiele radości? A z drugiej strony świadomość, że w taki sposób jak dotychczas dłużej tego nie pociągnę. Czas więc na zmianę formuły. W następujący sposób:

1. Nie czuję potrzeby pisania o filmach, które niczym mnie nie zainteresowały. Nie czuję się nawet zobowiązany oglądać je do końca. W dodatku mniej więcej wiem już, czego się spodziewać po niektórych reżyserach czy podgatunkach znajdujących się na mojej liście - niczego ciekawego. Stąd lista opisywanych pozycji ulegnie pewnemu zawężeniu. Może nie przesadnie dużemu, ale jednak.

2. Nie będę tak obszernie jak dotąd opisywał każdego obejrzanego filmu. Ten przywilej zostawiam dla naprawdę dobrych pozycji. Będą się natomiast pojawiały posty zbiorcze z krótszymi omówieniami filmów mniej wybitnych, o których jednak mam coś do powiedzenia. Wpisy będą więc rzadsze.

3. Ponieważ moje filmowe doświadczenie rośnie, za jakiś czas zaczną się także pojawiać różnego typu artykuły przekrojowe. Na przykład o Fritzu Langu, slapstickowym humorze kina niemego albo innych ciekawiących mnie nurtach. Nie spieszy mi się do tych tekstów aż tak bardzo, ale ich czas nadejdzie.

To chyba tyle tematów organizacyjnych. Chronofilmoteka powraca do istnienia.