niedziela, 24 listopada 2019

Rok 1937 - najlepsze z najlepszych

Sześć filmów z roku 1937 oceniłem na dziewiątkę. Całkiem sporo. Dwa z nich zdążyłem obszerniej zrecenzować. Cztery kolejne obejrzałem podczas okresu mojego "kryzysu twórczego". Trzy powstały w Hollywood, dwa we Francji, jeden w Japonii. Poniżej kilka słów o każdym z nich.

Make Way for Tomorrow
(reż. Leo McCarey, wyst. Victor Moore i Beulah Bondi)
Odbierając Oscara za najlepszą reżyserię w Nagiej prawdzie, Leo McCarey powiedział, że krytycy nagrodzili go za niewłaściwy film. Bardziej cenił sobie niepozorną opowieść o starszym małżeństwie, które z powodu braku środków do życia zostaje zmuszone do wyprowadzki ze swojego mieszkania. Każdy małżonków zamieszkuje z innym ze swoich dzieci na przeciwstawnych końcach kraju. Szybko staje się jasne, że rodzice są dla latorośli niewygodnym brzemieniem. Jak głosiło hasło z plakatu, "ich dzieci chcą żyć własnym życiem. Czy można mieć do nich o to pretensje?" Temat został przez scenarzystę i reżysera mocno przepracowany, a odpowiedzi są niełatwe i mało przyjemne. Pominięcie filmu przez Akademię było prawdopodobnie spowodowane nietypową dla Hollywood brutalną szczerością. A właśnie ta szczerość stanowi o wartości filmu. Przejmujące kreacje obojga głównych aktorów, reżyserska odwaga McCareya  i przede wszystkim znakomity scenariusz czynią z Make Way for Tomorrow dzieło, które w przeciwieństwie do jego bohaterów nie starzeje się ani trochę.

Towarzysze broni (La Grande Illusion)
(reż. Jean Renoir, wyst. Jean Gabin, Marcel Dalio, Pierre Fresnay, Erich von Stroheim, Dita Parlo)
Pierwszy "film obozowy" i pierwsza produkcja obcojęzyczna wyróżniona przez Akademię Filmową nominacją do nagrody głównej. W warstwie fabularnej śledzimy grupę francuskich oficerów snujących plany ucieczki z kolejnych obozów jenieckich. W warstwie "meta" Jean Renoir ukazuje absurd nacjonalizmów i sztuczność podziałów narodowych, zestawiając ze sobą Francuzów i Niemców pochodzących z różnych warstw społecznych. Szczególnie przejmująca jest historia romansu jednego z uciekinierów z niemiecką chłopką, która z rąk Francuzów straciła wcześniej męża i trzech braci. Ten film to także życiowa rola Ericha von Stroheima jako komendanta więzienia - dawnego asa lotnictwa z podciętymi skrzydłami. Chyba żadna postać nie ukazuje lepiej od niego melancholijnego odejścia w przeszłość świata dziewiętnastowiecznej arystokracji. Więcej w recenzji.

Zapamiętają (They Won't Forget)
(reż. Mervyn LeRoy, wyst. Claude Rains, Gloria Dickson, Edward Norris)
Sugestywnie nakreślony portret amerykańskiego Południa, na którym rzewnie wspomina się wojennych bohaterów Konfederacji i czasy niewolnictwa. Na tym tle rozgrywa się śledztwo w sprawie morderstwa młodej uczennicy. Głównymi podejrzanymi są biały nauczyciel i czarnoskóry woźny. Mervyn LeRoy skupia się na medialnych i politycznych aspektach całej afery. Przedstawia ją jako proces społeczny, w którym prawda odgrywa rolę podrzędną w stosunku do stereotypów i interesów stron. Odważnym zabiegiem jest nieujawnianie szczegółów zbrodni i pozostawienie widzowi możliwości zajęcia własnego stanowiska w sprawie winy i niewinności oskarżonego. Więcej w recenzji.

Człowieczeństwo i papierowe ozdoby (Ninjo Kami Fusen)
(reż. Sadao Yamanaka, wyst. Chojuro Kawarazaki, Kanemon Nakamura)
Krople deszczu padającego nocą na grząskie uliczki slumsów. Papierowy balon niesiony wiatrem przez zaułki. Mieszkańcy dzielnicy nędzy snujący się po ulicach, prowadzący swoje małe interesiki, od czasu do czasu dowiadujący się o wyprowadzce bądź śmierci sąsiadów. Film opowiada historię przyjaciół - fryzjera i ronina, którzy za wszelką cenę pragną udowodnić sobie i światu, że ich życie ma znaczenie. Fryzjer wbrew zakazowi szefa miejscowego półświatka organizuje hazardowe popijawy i obrywa za to po uszach. Ronin usiłuje pójść w ślady swego szanowanego ojca i zaciągnąć się na służbę do wspomnianego bossa. Jest jednak notorycznie zbywany, co stara się utrzymać w tajemnicy przed żoną. Zdecydowani przerwać pasmo upokorzeń przyjaciele podejmują w końcu ryzykowny krok i porywają dla okupu córkę swego gnębiciela.

Film jest bardzo smutny, zachowując jednocześnie specyficzny egzystencjalistyczny urok. Chociaż wysiłki bohaterów od początku zdają się być skazane na klęskę, nie sposób nie kibicować im w wysiłkach, aby nadać własnemu nędznemu życiu jakąś wartość. Wszystko to sfilmowano przepięknymi dyskretnymi ujęciami podkreślającymi ergonomiczność i kruchość otoczenia bohaterów zbudowanego z papieru, bambusa i innych materiałów równie nietrwałych co ludzkie życie. Jeśli uronić przy jakimś filmie łezkę, to właśnie przy Człowieczeństwie i papierowych ozdobach. Sadao Yamanaka z niezwykłym wyczuciem potrafi uchwycić ulotność ludzkiej egzystencji. Ponurym postscriptum pozostaje fakt, że reżyser doświadczył jej na własnej skórze, wkrótce po premierze filmu umierając przedwcześnie w wojskowym szpitalu w Mandżurii.


Naga prawda (The Awful Truth)
(reż. Leo McCarey, wyst. Cary Grant, Irene Dunne, Ralph Bellamy)
"Niezasłużony" Oscar za reżyserię dla Leo McCareya, nie tylko dlatego, że sam laureat uznał swój inny film za godniejszy tej nagrody. Ważniejszym argumentem wydaje się, że głównym reżyserskim dokonaniem McCareya w Nagiej prawdzie było... tworzenie na planie atmosfery improwizacji i oddanie pola do popisu aktorom. Co ciekawe, taka postawa wyjątkowo nie przypadła do gustu Cary'emu Grantowi, który oczekiwał jasnych wskazówek i popadł z liberalnym reżyserem w konflikt. Jak pokazał końcowy efekt, Grant nie miał racji. Jego improwizowany talent komediowy rozkwitł w Nagiej prawdzie na całego. Błyskotliwe dialogi, charakterystyczny wdzięk połączony z momentami słodkiej niezdarności (ach ta scena niespodziewanego upadku z krzesła), no i fakt, że mierzący metr dziewięćdziesiąt Cary wygląda w garniturze lepiej od każdego z dotychczasowych amantów Hollywoodu, niespodziewanie uczynił z niego gwiazdę numer jeden. W filmie błyszczą także Irene Dunne jako ekranowa żona Granta i Ralph Bellamy w roli maminsynkowatego konkurenta o jej wdzięki. Wrażenie robią także efektownie zaprojektowane kostiumy tych nowobogackich bohaterów. A o czym jest sam film? O rozwodzącym się małżeństwie, które jednak nie potrafi na dobre ze sobą skończyć. Fabuła jednak to tylko pretekst dla spontanicznych popisów Granta i pozostałych aktorów. Czasem warto dać swojej ekipie wolną rękę, nawet jeśli samym zainteresowanym wydaje się, że to niedobry pomysł.

Pepe le Moko
(reż. Julien Duvivier, wyst. Jean Gabin, Lucas Girdoux, Mireille Balin, Line Noro, Fernand Charpin)
Zaskakujący psychologiczną przenikliwością film o romantycznym rabusiu ukrywającym się przed władzami w zakazanej dzielnicy Algieru. Tytułowy Pepe le Moko, szanowany przez tubylców przywódca bandy złodziei, kpi sobie z francuskiej policji, czerpiąc przy tym z życia pełnymi garściami. Jego jedyną słabością jest pociąg do pięknych kobiet. I właśnie tę piętę achillesową zamierza wykorzystać przebiegły inspektor Slimane, żeby wywabić Pepe z jego bezpiecznej dzielnicy i wpakować za kratki. Film fascynuje obsadą złożoną z bardzo charakterystycznych aktorów i aktorek. Oko przyciąga także oryginalna arabska architektura i scenografia. Dzieło Juliena Duviviera można odczytywać jako alegorię nostalgii - Pepe i jego kochanka wzdychają do pięknego Paryża, w którym spędzili swoje najlepsze lata, i do którego nie mogą wrócić. Także inne postacie tęsknią za rodziną czy młodością, która przeminęła. Tylko Slimane dopiero czeka na moment swojej chwały, dzięki czemu nie brak mu cierpliwości. Pepe le Moko to wciągający, przemyślany film, którego główna wartość leży w jego oryginalności.

źródło grafiki - www.imdb.com

Powrót po przerwie i nowa formuła

Długo nic nie pisałem i nosiłem się z myślą o zamknięciu bloga. Nie z powodu znudzenia tematem, ale przez brak czasu. Prawie codzienne poświęcanie kilku godzin na oglądanie i pisanie o filmie, który nie zawsze był tego wart... Cóż, w pewnym momencie poczułem się zmęczony. Stąd przerwa w pisaniu, która zaczęła się robić coraz dłuższa. I uporczywie odzywająca się z tyłu głowy myśl, że trzeba podjąć jakąś decyzję. Problem w tym, że każdy wybór wydawał się niedobry. Rezygnować z bloga, który prowadziłem półtora roku i który dawał mi wiele radości? A z drugiej strony świadomość, że w taki sposób jak dotychczas dłużej tego nie pociągnę. Czas więc na zmianę formuły. W następujący sposób:

1. Nie czuję potrzeby pisania o filmach, które niczym mnie nie zainteresowały. Nie czuję się nawet zobowiązany oglądać je do końca. W dodatku mniej więcej wiem już, czego się spodziewać po niektórych reżyserach czy podgatunkach znajdujących się na mojej liście - niczego ciekawego. Stąd lista opisywanych pozycji ulegnie pewnemu zawężeniu. Może nie przesadnie dużemu, ale jednak.

2. Nie będę tak obszernie jak dotąd opisywał każdego obejrzanego filmu. Ten przywilej zostawiam dla naprawdę dobrych pozycji. Będą się natomiast pojawiały posty zbiorcze z krótszymi omówieniami filmów mniej wybitnych, o których jednak mam coś do powiedzenia. Wpisy będą więc rzadsze.

3. Ponieważ moje filmowe doświadczenie rośnie, za jakiś czas zaczną się także pojawiać różnego typu artykuły przekrojowe. Na przykład o Fritzu Langu, slapstickowym humorze kina niemego albo innych ciekawiących mnie nurtach. Nie spieszy mi się do tych tekstów aż tak bardzo, ale ich czas nadejdzie.

To chyba tyle tematów organizacyjnych. Chronofilmoteka powraca do istnienia.

sobota, 3 sierpnia 2019

Na krawędzi świata/The Edge of the World (1937)

Film o odludziu

Reżyseria: Michael Powell
Kraj: Wielka Brytania
Czas trwania: 1 h 15 min.

Występują: Niall MacGinnis, Eric Berry, Belle Chrystall, John Laurie, Finlay Currie

Losy mieszkańców małych wysepek żyjących w surowych warunkach z dala od zdobyczy cywilizacji to temat przyciągający nie tylko etnografów, ale i filmowców. Wystarczy wspomnieć choćby paradokumentalne dokonania Roberta E. Flaherty'ego. Jeszcze ciekawiej robi się, kiedy jakiś czynnik sprawia, że w populacji następują zmiany - wyspiarze modernizują się albo postanawiają opuścić swoje miejsce zamieszkania. Historia takiej społeczności zainteresowała Michaela Powella, brytyjskiego filmowca dotychczas specjalizującego się w produkcjach niskobudżetowych. Zaciekawiony zjawiskiem wyludniania się szkockich wysp, Powell postanowił nakręcić film o depopulacji archipelagu St Kilda. Była to grupa małych wysepek położonych na Oceanie Atlantyckim, kilkadziesiąt kilometrów od wybrzeży Szkocji, opuszczona przez wszystkich mieszkańców na początku XX wieku. Kręcenie filmu wiązało się ze skomplikowaną wyprawą całej ekipy w rejony oddalone od szlaków transportowych. Spędzili tam kilka miesięcy, właściwie tak samo pozbawieni kontaktu ze światem, jak bohaterowie ich filmu. Bez wątpienia pomogło mi to uchwycić na taśmie filmowej atmosferę izolacji, nie mówiąc o okazji do wykonania doskonałych plenerowych zdjęć. Powell udowodnił swój reżyserski talent i zyskał popularność, dzięki której mógł zacząć kręcić "poważne" filmy. A przy okazji dostarczył relacji z życia wspólnoty, która w innym wypadku zostałaby pewnie całkowicie zapomniana.

Film ma formę dramatu obyczajowego bogato okraszonego ujęciami natury. Akcja toczy się na wysepce Hirta zamieszkanej przez społeczność kilkudziesięciu mieszkańców. Zajmują się oni głównie rybactwem i hodowlą owiec. Wśród wyspiarzy toczy się debata nad sensownością dalszego zamieszkiwania w miejscu ubożejącym i odciętym od cywilizacji. Twarzami sporu są Robbie Manson - energiczny młody mężczyzna, który pragnie poznawać świat i namawia do tego samego innych, oraz jego przyjaciel Andrew Gray, który woli pozostać wierny tradycji. Podczas obrad wyspiarskiego "zgromadzenia" mężczyźni podejmują decyzję o pojedynku. Społeczność pójdzie za głosem tego z nich, który pierwszy zdoła wspiąć się na niebezpieczne nadbrzeżne urwisko.

Na krawędzi świata to przepiękny, niemal paradokumentalny obraz, który wywołał u mnie uczucia nostalgii i ucieczki od rzeczywistości. Ujęcia przedstawiające wyspiarskie skały, wrzosowiska, zgrzebne domki, owce, wzburzone morze - wszystko zostało sfilmowane niezwykle starannie i wzbudza prawdziwy zachwyt. Trójka kamerzystów zdołała na czarno-białym filmie uchwycić piękno przyrody, starannie dobierając obrazy najbardziej charakterystyczne dla odizolowanych, surowych wysp.  Co więcej, natura odgrywa ważną rolę w snutej opowieści. Niebezpieczne skały służą jako tło pojedynku, nieprzyjazne morze odgradza mieszkańców od reszty świata, surowe otoczenie zmusza ich natomiast do utrzymywania silnych więzi i podejmowania wspólnych decyzji. Rzadko filmowcom udaje się tak dobrze pokazać związek społeczności z jej środowiskiem. Zdjęcia są także znakomite od strony technicznej. Odważne ujęcia i ruch kamery na impresjonistyczną modłę oddają w kluczowych momentach emocje bohaterów.

Od strony fabularnej film jest zarówno szerokim portretem społeczności, jak i zbliżeniem na życie niektórych ważniejszych jej członków. Mamy tu kilka archetypów - na przykład buntowniczego młodzika czy konserwatywnego ojca - ale też oryginalny przypadek kobiety skazanej na los samotnej matki (bo ojciec dziecka nieświadomy jej stanu opuścił wyspę, a statek zawija tam tylko raz do roku). Zaskakuje bardzo pozytywny portret wspólnoty. Mieszkańcy wyspy są ze sobą zżyci, mają wypracowane sposoby podejmowania decyzji i w pewnym sensie stanowią jedną wielką rodzinę. Nawet ojciec dowiadujący się o nieślubnej ciąży córki okazuje zaskakującą jak na purytańskiego Szkota tolerancję. Jeżeli chodzi o decyzję o ostatecznym opuszczeniu wyspy, Powell zadbał o przedstawienie argumentów obydwu stron. Z jednej strony mamy harmonię, tradycję i przywiązanie do skrawka ziemi, na którym można żyć po swojemu. Z drugiej są prozaiczne problemy związane z brakiem łączności czy opieki lekarskiej. Ważną rolę odgrywa także sentyment pięknie wyrażony w ryzykownej wyprawie jednego z wyspiarzy po mewie jaja znajdujące się w gnieździe na urwisku. Trudno nie uronić łezki, kiedy wyspiarze zbierają w końcu skromny dobytek i opuszczają swój mały świat.

Na krawędzi świata to przepiękny film, zawierający w sobie nutę pionierskiego romantyzmu i zwykłą prozę życia. Michael Powell połączył impresjonistyczne zdjęcia natury z ciekawym socjologicznie tematem, tworząc obraz bliższy fabularyzowanemu dokumentowi niż dramatowi. Trzeba poświecić mu nieco uwagi, ale w zamian oferuje bardzo oryginalne przeżycia. Szkoda, że nie powstawało takich więcej. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 2 sierpnia 2019

Zapamiętają/They Won't Forget (1937)

Film o sprawiedliwym procesie

Reżyseria: Mervyn LeRoy
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 34 min.

Występują: Claude Rains, Gloria Dickson, Edward Norris, Otto Kruger, Clinton Rosemond, Lana Turner

W 1936 roku Fritz Lang zadebiutował w Hollywood filmem Jestem niewinny poruszającym temat zjawiska samosądu i linczu. Rok później tę samą tematykę wziął na warsztat inny reżyser zainteresowany tematami społecznymi - Mervyn LeRoy. Podczas gdy film Langa unikał kwestii rasowych i opowiadał o człowieku, o którym z góry było wiadomo, że został niewinnie oskarżony, Zapamiętają podchodzi do tematu od innej strony. Akcja dzieje się na amerykańskim Południu, gdzie żyją jeszcze weterani wojny secesyjnej, w publicznych miejscach stoją pomniki konfederackich generałów, a Czarni z uniżonością pełnią poślednie role ogrodników i dozorców. Fabuła została oparta na prawdziwej historii człowieka oskarżonego o morderstwo, którego wina lub niewinność do dnia dzisiejszego budzi wątpliwości. Dwa powstałe w tym samym czasie filmy o tak podobnej tematyce bez żadnej wątpliwości wskazują na jedną rzecz - podatność ludzi na przekaz skierowany do emocji i wynikającą z niego łatwość manipulacji masami.

Zapamiętają otwiera dość rozbudowana sekwencja parady podczas Dnia Pamięci Konfederacji. Uczniowie lokalnej szkoły średniej zostają zwolnieni z lekcji celem uczestnictwa w uroczystościach. Jedna z uczennic, Mary Clay, wraca na chwilę do budynku szkoły po zapomnianą kosmetyczkę. Jakiś czas później zostaje znaleziona martwa w szkolnej piwnicy. Nadzór nad śledztwem obejmuje ambitny prokurator okręgowy Andrew Griffin. Głównymi podejrzanymi są czarnoskóry szkolny woźny oraz Robert Hale, nielubiany nauczyciel pochodzący z jankeskiej części USA. Obaj byli w czasie zbrodni w budynku, obaj też plączą się w zeznaniach. Griffin za pomocą zaprzyjaźnionych dziennikarzy podgrzewa atmosferę, mając zamiar wykorzystać proces dla zbicia kariery politycznej.

Z wielu ciekawych elementów Zapamiętają najbardziej zwrócił moją uwagę wyrazisty portret południowego miasteczka. Czuć odrębność mieszkańców, którzy mówią charakterystycznym akcentem, nie lubią obcych i czują się w prawie samodzielnie wymierzać sprawiedliwość. Murzyni są obywatelami drugiej kategorii, ale jeszcze większą niechęcią darzeni są Jankesi, traktowani jako obcy element. Najwyraźniej resentyment po przegranej 70 lat wcześniej wojnie secesyjnej nadal pozostawał żywy. W tym kontekście scena, w której dyrektor szkoły wspólnie z uczennicami wyśmiewa jankeskiego nauczyciela nie znającego daty lokalnego święta jest wręcz szokująca.

LeRoy dużo miejsca poświęca politycznemu i medialnemu kontekstowi afery. Pilnuje się przy tym, żeby nie opowiadać się zbyt zdecydowanie po żadnej ze stron. Umiejscowiony w centrum fabuły prokurator Griffin jest ambitnym politykiem, który jednak nie robi niczego wbrew prawu. Z uporem dąży do uzyskania wyroku skazującego, ale trudno powiedzieć, żeby działał niesprawiedliwie czy tendencyjnie. Gorliwe wypełnianie obowiązków to droga do korzyści osobistych, ale trudno mieć do niego o to pretensje. Podobnie media, żerujące na sensacji, jednocześnie spełniają swoją informacyjną rolę. Dziennikarze starają się zaspokoić rzeczywiste zainteresowanie opinii publicznej, które sami wykreowali. Ale nie zmyślają niczego. Piszą o faktach. Nasuwa się wniosek, że instytucje te zawodzą po prostu dlatego, że starają się "za bardzo". Niedoskonałość systemu w tym wypadku prowadzi do ponurych konsekwencji.

Jeżeli idzie o dwóch oskarżonych, jesteśmy postawieni w takiej samej sytuacji jak uczestnicy procesu. W trakcie filmu pojawiają się argumenty zarówno na rzecz winy nauczyciela, jak i woźnego. Twórcy celowo postanowili nie udzielać jednoznacznej odpowiedzi na temat przebiegu morderstwa. Dzięki temu końcowy los oskarżonych jeszcze bardziej daje do myślenia. Na ekranie zdecydowanie więcej miejsca poświęcono nauczycielowi. Poznajemy jego energiczną żonę, na procesie uczestniczy także matka, sam Hale również jest człowiekiem sympatycznym, któremu łatwo współczuć. Woźny pojawia się rzadko i nie wychodzi poza rolę zastraszonego, słabo rozgarniętego Murzyna, który obawia się, że powieszą go na najbliższej gałęzi. Trudno powiedzieć, dlaczego zminimalizowano jego udział. Nasuwające się wnioski związane z rasizmem w tym przypadku należy odrzucić. Może po prostu przyjęto niegłupie założenie, że nie wszyscy ludzie są tak samo skomplikowani.

Od strony realizacyjnej Zapamiętają został przygotowany profesjonalnie. Zwraca uwagę scenografia zawierająca wiele "południowych" smaczków. Wśród aktorów nie ma postaci tak wyrazistych jak grający w Jestem niewinny Spencer Tracy. Warto jednak zwrócić uwagę Claude'a Rainsa jako zdeterminowanego prokuratora usiłującego pogodzić interes osobisty ze społecznym. Zapamiętają jest także filmowym debiutem szesnastoletniej Lany Turner, która wcieliła się w niewielką ale ważną rolę ofiary morderstwa.

Mervyn LeRoy wybrał inne od Fritza Langa podejście do kwestii sprawiedliwości. Skupił się mocno na roli polityków, mediów oraz kulturowej specyfice Południa. Bardzo mi się podobało, że film nie daje oczywistych odpowiedzi, stawiając widza właściwie w pozycji członka opinii publicznej. Wyciągnięcie jednoznacznych wniosków jest tak samo trudne, jak wskazanie prawdziwego winnego. Nie tylko morderstwa, ale także tragicznych kolei procesu i losu jednego z oskarżonych. Nie sposób tu wskazać jednego czynnika - rasizmu, nietolerancji, nadgorliwości, publicznego wzburzenia. Żaden nie był decydujący, a wszystkie zawiniły po trochu. Tak jak to w życiu. Za tę życiowość przyznaję Zapamiętają 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 1 sierpnia 2019

Wzgardzona/Stella Dallas (1937)

Film o wysokich aspiracjach

Reżyseria: King Vidor
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 45 min.

Występują: Barbara Stanwyck, John Boles, Anne Shirley, Barbara O'Neil, Alan Hale

Czasem dobre chęci i otwarte nastawienie nie wystarczają, bo napotykamy film tak obcy i odległy od naszego światopoglądu, że nie potrafimy do niego wykrzesać cienia sympatii. Taki problem dopadł mnie z Wzgardzoną. Obraz nakręcony przez cenionego przeze mnie Kinga Vidora, z rolą główną znakomitej Barbary Stanwyck, skupia się na problemach związanych z awansem społecznym. Główna bohaterka, ogarnięta obsesją zdobycia pozycji w tak zwanym towarzystwie, lekkomyślnie niszczy swoje małżeństwo, a później próbuje uratować córkę podobnym losem. Jest to rzeczywiście życiowe wyzwanie, ale niestety stoi za nim kompletna myślowa pustka, która wywołała u mnie głównie niesmak.

Film opowiada o życiu Stelli, córki robotnika z Massachusetts, dziewczyny na swój sposób ambitnej i marzącej o życiu podpatrzonym w rubrykach towarzyskich. By zrealizować swój cel, sprytnie uwodzi pochodzącego z "towarzystwa" Stephena Dallasa i bierze z nim szybki ślub. Prędko okazuje się, że mąż był jej potrzebny tylko do zdobycia pozycji społecznej. Stella nie jest zainteresowana życiem rodzinnym. Pragnie brylować na upragnionych salonach, choć nie do końca wie, jak się do tego zabrać. Chwile towarzyskiej chwały prędko dobiegają końca. Dallasom rodzi się córka, a wkrótce potem dochodzi między nimi do separacji. Stephen wyjeżdża do Nowego Jorku, Stella zostaje na prowincji, samotnie wychowując małą Laurel. Dziewczynka tylko kilka razy w roku odwiedza ojca. Jej matka, zamiast korzystać z uroków życia, zaprzyjaźnia się z wulgarnym pijakiem Edem. Mijają lata. Kiedy Laurel staje na progu dorosłości, staje się oczywiste, że to ojciec i jego nowa rodzina mogą jej zapewnić odpowiedni start w życiu. Stella zamierza jednak walczyć o względy córki i udowodnić wszystkim, że także ona jest coś warta.

Od strony obyczajowej Wzgardzona dostarcza złożonego obrazu rodzinnych konwenansów międzywojennej Ameryki. Mamy tu odważne jak na Hollywood kwestie rozwodu, separacji i pewnego stopnia rodzinnej patologii. Chociaż Stella stara się być dobrą matką, jest oczywiste, że nie potrafi dać córce odpowiedniego przykładu. Dla pozbawionej gustu nuworyszki nie ma miejsca w świecie eleganckich pań i panów. Stella ubiera się zbyt krzykliwie, nie potrafi się zachować w towarzystwie i ma przyjaciół z marginesu społecznego. Z jej marzeń o "bywaniu na salonach" niewiele zostało. Dlatego bardzo pragnie, żeby Laurel mogła prowadzić takie życie, do jakiego ona aspirowała. I tutaj pojawia się mój gigantyczny problem z tym filmem.

Barbara Stanwyck gra Stellę po prostu doskonale. To postać wielowymiarowa - chorobliwie ambitna, egoistyczna, momentami prostacka, ale zdolna też do poświęceń. Stanwyck sprzedaje ją w stu procentach. Mimo to nie potrafiłem się zaangażować w śledzenie losów Stelli. Te wszystkie jej starania i ambicje są takie... płytkie. Widać to już na początku filmu, kiedy zaraz po porodzie wyciąga męża na bal, bo chce w końcu zacząć bywać, tańczyć, bawić się. Przez takie błahostki i brak cierpliwości bardzo szybko odrzuca to, co wartościowe - dobrego człowieka i szansę na realizację swoich aspiracji. Dla córki planuje takie samo wyśnione życie, udowadniając, że niczego się nie nauczyła. Ostatecznie do rangi wyzwania urasta problem przecięcia pępowiny i wyekspediowania Laurel w dorosłość. I wielki, wzruszający sukces - że udało się młodą dobrze wydać za mąż. Czy powtórzy błędy matki, nie wiadomo, ale przedstawiono tę scenę jako odkupienie Stelli.

Otóż ja tego nie kupuję. Stanwyck pięknie zagrała prostaczkę pozbawioną zdolności do refleksji, a Vidor zaaranżował wszystko tak, żebyśmy jako widzowie drżeli nad jej losem i ronili łzy współczucia. Osobiście się z tego kółeczka adoracji dla płytkiej kobiety wypisuję. Nie wszystkie marzenia są tak samo wartościowe. Ciężko mi się Wzgardzoną oglądało i nie chciałbym powtarzać tego doświadczenia. Mimo całej sympatii dla Stanwyck wystawiam 5 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 31 lipca 2019

Eskapada/Angel (1937)

Film o znudzonych dygnitarzach

Reżyseria: Ernst Lubitsch
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 27 min.

Występują: Marlene Dietrich, Herbert Marshall, Melvyn Douglas

Kiedy Ernst Lubitsch został kierownikiem produkcji wytwórni Paramount, z powodu nadmiaru obowiązków na pewien czas porzucił reżyserski stołek. Nawet po rezygnacji z tej funkcji długo nie mógł wrócić do formy. Eskapada była jego pierwszym filmem od 1934 roku, w dodatku nadzorowanym także ze stanowiska producenta. Nie był to triumfalny powrót. Nakręcony dość minimalistycznie film sprawia wrażenie, jakby Lubitsch próbował przypomnieć sobie wypróbowane wcześniej rozwiązania, z nie do końca udanym skutkiem. Wrażenie to potęguje Marlene Dietrich obsadzona w roli seksbomby, ale jakże odległa od swoich znakomitych ról u Josefa von Sternberga. Wydawać by się mogło, że akurat Lubitsch zdoła ją odpowiednio ułożyć i poprowadzić. Chociaż nie poniósł zupełnej klęski, równie daleko było mu do sukcesu.

Film opowiada o miłosnym trójkącie, w którego centrum znajduje się uwodzicielska Maria Baker, grana przez Dietrich. Przebywając incognito w Paryżu, przypadkiem poznaje tam Anthony'ego Haltona, byłego wojskowego, który właśnie powrócił z Indii. Oboje spędzają razem upojny wieczór, po którym rozstają się, nie poznając swoich imion, ani adresów. Maria powraca do Londynu, gdzie mieszka ze swoim mężem Frederickiem - brytyjskim dyplomatą. Romans z Anthonym miał być tylko przelotną rozrywką znudzonej żony, której mąż poświęca za mało czasu. Wszystko się zmienia, kiedy nieświadomy niczego Anthony również przybywa do Londynu. Mężczyzna przypadkowo zaprzyjaźnia się z Frederickiem i zostaje przedstawiony Marii. Pomiędzy niedawnymi kochankami rozpoczyna się gra pozorów.

Scenariusz Eskapady ma bardzo ścisłą, trzyaktową strukturę. Najpierw jesteśmy świadkami przelotnego romansu pomiędzy Marią a Anthonym w Paryżu. Później poznajemy męża kobiety i dowiadujemy się nieco więcej na temat ich relacji. Ostatecznie następuje konfrontacja, podczas której każdy z członków trójkąta udaje przed pozostałymi ignorancję, pragnąć ugrać jak najwięcej dla siebie. Mąż i kochanek zostali przedstawieni jako nienaganni dżentelmeni darzący się nawzajem szacunkiem i sympatią. Tylko niefortunny zbieg okoliczności sprawił, że muszą rywalizować o tę samą kobietę. Herbert Marshall i Melvyn Douglas posiadają duży urok osobisty, grają jednak ostrożnie, preferując angielską powściągliwość i wyraźnie starając się nie wejść w paradę Dietrich. Najwyraźniej byli przekonani, że to miał być jej film. Niestety efekt jest taki, że najlepszą sceną Eskapady jest konwersacja kamerdynerów, którzy oceniają stan emocjonalny Barkerów i ich gościa po resztkach pozostawionych przez nich na talerzach. To jedyny w filmie moment, który można nazwać błyskotliwym.

Eskapadzie brakuje zawadiackiego uroku, jaki Lubitsch potrafił nadać Sztuce życia czy Złotym sidłom. Rozmowy bohaterów zawierają sporo aluzji i dwuznaczności, ale nie są lekkie ani dowcipne. Najbardziej zawodzi Dietrich, która bez pomysłowego oświetlenia Sternberga nie wygląda już tak uwodzicielsko, zahaczając momentami o autoparodię. Najgorsze jest jednak to, że jej postać odgrywa w fabule rolę przedmiotową. To nie jest niezależna agentka wywiadu o kryptonimie X-27 ani femme fatale manipulująca kochankami jak marionetkami. Zredukowano ją do roli znudzonej żony, dla której szczytem marzeń jest wyjazd z mężem na wakacje. Nic dziwnego, że obaj rywalizujący o nią panowie zachowują emocje na wodzy. Nie było cię czym ekscytować. To tylko salonowa gierka jakich wiele.

Eskapada nie jest filmem złym. Rzecz w tym, że zawodzi oczekiwania i nie reprezentuje poziomu, do którego przyzwyczaili widzów reżyser i jego gwiazda. To przeciętny melodramat, za mało zabawny, za mało pikantny i tylko z przebłyskami dobrych pomysłów. Niczym nie odstręcza, ale zdecydowanie można go sobie darować. Wystawiam 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 30 lipca 2019

Ziemia błogosławiona/The Good Earth (1937)

Film o patriarchalizmie

Reżyseria: Sidney Franklin
Kraj: USA
Czas trwania: 2 h 17 min.

Występują: Paul Muni, Luise Rainer, Walter Connolly, Tilly Losch, Charley Grapewin

Od śmierci producenta Irvinga Thalberga minęło pół roku, kiedy w kinach zagościł film okrzyknięty jego "ostatnią wielką produkcją". Ziemia błogosławiona była jednym z droższych i ambitniejszych przedsięwzięć MGM-u. Film oparty na powieści Pearl Buck, którego akcja rozgrywała się na początku XX wieku w Chinach, kręcono trzy lata. Ambitny Thalberg początkowo pragnął wykorzystać oryginalne chińskie plenery i prowadził w tej sprawie negocjacje z samym Czang Kaj-szekiem. Zbyt wygórowane żądania Azjatów co do kontroli nad scenariuszem oraz niestabilna sytuacja wewnętrzna Państwa Środka zaważyły na fakcie, że pola ryżowe i zagony pszenicy filmowano jednak na ranczu w Kalifornii. Drugi ambitny pomysł Thalberga miał polegać na obsadzeniu w głównych rolach Chińczyków lub Amerykanów pochodzenia azjatyckiego. I tutaj się nie udało, tym razem z uwagi na obostrzenia Kodeksu Haysa, który zabraniał "mieszania ras" na kinowym ekranie. Ostatecznie najważniejsze role zagrali znani amerykańscy aktorzy - Paul Muni, Luise Ranier czy Walter Connolly zostali całkiem przekonująco ucharakteryzowani na Azjatów. Pewien niesmak pozostał, ale takie to były czasy. Ameryka była zmuszona udawać Chiny, żeby nie urazić uczuć rasistów z Południa.

Film opowiada o losach rodziny chińskich rolników. Rozpoczynamy ślubem Wanga, inteligentnego młodego gospodarza, z O-Lan, niewolnicą służącą dotąd najbogatszej rodzinie w wiosce. Małżeństwo okazuje się udane. Pracowitość Wanga i wytrwałość O-Lan pozwalają im pomnożyć majątek i powiększyć areał gospodarstwa. Rodzą im się także dwaj synowie i córka. Los odmienia się wraz z nadejściem suszy, która zmusza Wangów do porzucenia gospodarstwa i udania się za pracą do wielkiego miasta. Tam poznają nędzę i chaos trwającej rewolucji. Cały czas trwają jednak w nadziei, że uda im się przeczekać trudne czasy, odłożyć nieco grosza i wrócić na ukochaną wieś.

Ziemia błogosławiona jest sagą rodzinną, która skupia się na dwóch kwestiach - więzi łączącej chińskiego rolnika z ziemią oraz roli kobiet w tamtejszej społeczności. Ziemia jest dla Wangów wartością najwyższą, a jej gromadzenie i dbanie o nią - źródłem cnót i szczęścia. Całe ich życie toczy się wokół upraw, a najbardziej monumentalne sceny obejmują walkę o ocalenie zbiorów przed huraganem, a następnie próbę odparcia plagi szarańczy. Nawet w obliczu głodu główny bohater odmawia sprzedaży pola, woląc zostawić je odłogiem i powrócić, gdy minie susza. Gdy natomiast uwaga Wanga zostaje odciągnięta od ziemi, jego rodzina natychmiast zaczyna ponosić szkody. Warto tu zaznaczyć, że w przedrewolucyjnych Chinach rolnik zajmował w hierarchii społecznej drugie miejsce po urzędniku, zatem posiadanie ziemi było oznaką wysokiego statusu społecznego.

Drugi wątek, związany z losem kobiet, ukazany jest na przykładzie życia O-Lan. Zaczyna jako niewolnica, zbyt zastraszona by choćby spojrzeć na swojego narzeczonego. Jego serdeczność i życzliwość jest wyraźnie nietypową postawą wśród chińskich małżonków. Widoczne jest to nawet w codziennych obyczajach, kiedy zadaniem gości jest komplementować gospodynię (zamkniętą za drzwiami kuchni), natomiast mąż winien kurtuazyjnie ją poniżać. Wang robi to wyraźnie z przymrużeniem oka. O-Lan wiele przechodzi podczas swego życia. Pracuje do samego porodu i niezwłocznie po nim wraca na pole. O włos unika rozstrzelania podczas miejskich zamieszek. Później zaś, gdy Wangowie stają się bogaci, jest zmuszona znosić obecność bezczelnej i rozrzutnej konkubiny męża. Luise Rainer znakomicie wcieliła się w postać tej cichej męczennicy, która tak wiele wypracowuje dla swej rodziny, nie otrzymując za to prawie żadnej nagrody. Nawet znakomity zazwyczaj Paul Muni wypada przy niej raczej śmiesznie niż przejmująco. Ziemia błogosławiona to opowieść o zacofaniu chińskiego społeczeństwa. Mimo że wiele kwestii złagodzono (podobno praca z cenzorami Haysa była prawdziwa katorgą), wyłania się z niej brzydki obrazek patriarchalnego koszmaru, w którym kobieta stanowi nieledwie przedmiot domowego użytku.

Od strony kinematograficznej szacunek budzi rozmach, z jakim zrealizowano poszczególne sceny plenerowe. Ponoć ekipa spędziła sporo czasu, uganiając się po USA za prawdziwymi stadami szarańczy, by zdobyć wiarygodne zdjęcia. Również działania żywiołów przedstawiono efektownie i wiarygodnie. A jednak pomijając cały ten rozmach i egzotykę Ziemia błogosławiona to prosty film o wartościach rodzinnych, które mogły rozkwitnąć nawet w tak opresyjnym społeczeństwie jak chińskie. Co prawda Wong nie zdaje sobie sprawy z wagi wyrzeczeń żony, a ona dba, aby za wiele mu nie zdradzić, jednak podświadomie stara się być dla niej dobry. To wzruszający, optymistyczny akcent, taki ku pokrzepieniu serc. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 29 lipca 2019

Towarzysze broni/La Grande Illusion (1937)

Film o dobrych ludziach na złej wojnie

Reżyseria: Jean Renoir
Kraj: Francja
Czas trwania: 1 h 48 min.

Występują: Jean Gabin, Marcel Dalio, Pierre Fresnay, Erich Von Stroheim, Dita Parlo

Poważne filmy wojenne nie były w latach trzydziestych zbyt popularnym gatunkiem kinowym. Można odnieść wrażenie, że świat starał się zapomnieć o Wielkiej Wojnie, zamykając jednocześnie oczy na gromadzące się nad Europą czarne chmury. Dopiero 7 lat po Na zachodzie bez zmian pojawił się kolejny film, który mógł pretendować do miana antywojennego arcydzieła. Co więcej, Towarzysze broni nie byli dziełem amerykańskiego przemysłu filmowego, tylko indywidualnym projektem artystycznego samotnika z Francji - Jeana Renoira. Znany dotąd z kameralnych obrazów o życiu mieszczan i proletariuszy, reżyser zdołał zdobyć fundusze potrzebne do nakręcenia efektownego filmu wojennego. Od strony koncepcyjnej był to dalszy ciąg socjalistycznych rozważań Renoira, który skupił się na uwypukleniu różnic klasowych i podkreśleniu absurdu nacjonalizmu. W czasach, w których wszelkiego rodzaju totalitaryzmy rosły w siłę, był to głos bardzo potrzebny i został zauważony w kurczącym się demokratycznym świecie. W rezultacie Towarzysze broni okazali się pierwszym filmem nieanglojęzycznym, który został wyróżniony w ramach nagród Akademii Filmowej. Szkoda, że jego przesłanie nie miało bardziej namacalnych konsekwencji.

Chociaż akcja filmu toczy się podczas I Wojny Światowej, nie uświadczymy w nim żadnej bitwy. Zamiast tego śledzimy losy kilku francuskich oficerów, którzy trafiają do niemieckiej niewoli i są przetrzymywani w kolejnych obozach jenieckich. Francuzi utrzymują przyjazne stosunki ze swoimi niemieckimi strażnikami i nieustannie snują plany ucieczki. Film możemy z grubsza podzielić na trzy akty. W pierwszym bohaterowie usiłują uciec z typowego obozu jenieckiego za pomocą podkopu. Drugi obejmuje próby wydostania się z więzienia umiejscowionego w warownym zamczysku. Końcówka filmu to natomiast ukrywanie się dwójki zbiegów w chacie niemieckiej wdowy. Renoir chyba po raz pierwszy w karierze zdołał tak sprawnie połączyć film akcji z głębokim dramatem psychologicznym. Wciągająca, pełna zwrotów akcji fabuła została połączona z głęboką analizą psychologiczną bohaterów. W ten sposób obraz stał się atrakcyjnym widowiskiem dla dwóch zazwyczaj nieprzystających do siebie grup widzów.

Najważniejszymi bohaterami są trzej francuscy oficerowie przebywający w niewoli. Kapitan de Boeldieu jest arystokratą i zawodowym wojskowym, wywodzący się z rodziny robotniczej Marechal przed wojną był mechanikiem, natomiast Rosenthal pochodzi z bogatej rodziny żydowskiej. Mimo że są zbliżeni stopniem, Francuzi mocno różnią się od siebie. Boeldieu więcej wspólnego języka znajduje z komendantem więzienia, majorem von Rauffensteinem, który podobnie jak on jest arystokratą. Obaj mogą się bez przeszkód porozumiewać po angielsku, obaj też podzielają egzystencjalne poglądy klasowe (arystokraci jako klasa wymierająca). Proletariusz Marechal ma więcej wspólnego z niemieckimi strażnikami, a nawet z Żydem Rosenthalem, niż z dystyngowanym kapitanem.W końcówce filmu obserwujemy zaś miłość rodzącą się pomiędzy nim, a niemiecką chłopką, która na wojnie straciła męża i trzech braci. Z kolei Rosenthal to bezinteresowny burżuj, który otrzymuje od rodziny pękate paczki z prowiantem i chętnie dzieli się frykasami z towarzyszami niedoli. Podobno postać ta była reakcją Renoira na rosnące nastroje antysemickie.

Film jest świetnie zagrany. Wyróżnia się w szczególności dawno niewidziany Erich von Stroheim w roli niemieckiego komendanta więzienia. Jest to postać pełna tragicznego romantyzmu - as lotnictwa okaleczony podczas kraksy, służbista przekonany o bezsensie wojny i świadomy, że po jej zakończeniu nie będzie dla niego miejsca w nowym świecie. Na wilgotnym i chłodnym zamku pielęgnuje samotną doniczkę z gardenią będącą pewnego rodzaju symbolem jego sytuacji. Obok von Stroheima wyróżniłbym jeszcze Jeana Gabina w roli Boeldieu. Zawodowy oficer w jego wykonaniu jest zarówno wytworny i zdystansowany, jak gotowy do poświęceń (doskonała scena mycia nóg Marechalowi). Reszta obsady również staje na wysokości zadania. Ważnym elementem Towarzyszy jest muzyka, nie tylko towarzysząca ważnym scenom, ale pojawiająca się w mniej spodziewanych momentach. Na przykład znudzeni jeńcy wystawiają przedstawienie muzyczne, w którym część z nich występuje przebrana za kobiety. W innej zaś chwili na wieść o zwycięstwie wojsk francuskich jeńcy śpiewają na złość Niemcom Marsyliankę.

Film ma umiarkowanie optymistyczną wymowę. Renoir przedstawia przekonujące argumenty za tym, że Wielka Wojna była walką mocarstw. Zwykłych żołnierzy nie dzielił żaden interes narodowy, łączyła za wspólnota losu. Po nastaniu pokoju rządzący Europą arystokraci mieli odejść do lamusa, pozwalając robotnikom, chłopom i burżujom na harmonijne współżycie. W chwili, gdy pracował nad Towarzyszami, reżyser dobrze wiedział, że nic z tego nie wyszło. Jego film to oskarżenie wykrzyczane twarz nacjonalistom. A dla widzów, których tego rodzaju ideologiczne rozważania nie interesowały, Towarzysze mogą być po prostu piękną opowieścią o żołnierskim honorze, solidarności i przyjaźni. Nie ma tutaj czarnych charakterów, są tylko ludzie postawieni przed trudnymi wyborami. W każdej z ekranowych postaci można dostrzec szlachetność, każdej można dobrze życzyć. Niełatwe to osiągnięcie w filmie wojennym. Renoir otrzymuje za nie 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 28 lipca 2019

Śmiertelny zaułek/Dead End (1937)

Film o wykluczonych

Reżyseria: William Wyler
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 30 min.

Występują: Sylvia Sidney, Joel McCrea, Humphrey Bogart, Billy Halop, Leo Gorcey, Bernard Punsly, Claire Trevor

Po stworzeniu niezwykle ambitnego anty-melodramatu, jakim był Dodsworth, reżyser William Wyler wraz  producentem Samuelem Goldwynem podjęli próbę przedefiniowania kina gangsterskiego. Aby podnieść opowieść o losach ludzi z marginesu do rangi sztuki, postawili na teatr w kinie. Za wzór posłużył im dramat Sidneya Kingsleya przybliżający żywot wyrzutków z nowojorskiej dzielnicy nędzy. Narrację prowadzoną w stylistyce wrażliwości społecznej wzbogacono pomysłowymi zdjęciami Gregga Tolanda oraz aktorstwem cieszącego się coraz większą popularnością Humphreya Bogarta. Efekt - ciekawy film, który jednak nie zdołał wyeliminować pewnych problemów związanych ze swoim teatralnym rodowodem.

Śmiertelny zaułek rozgrywa się w nowojorskiej dzielnicy East End. Obok zniszczonych kamienic zamieszkałych przez nędzarzy i dziwki wznoszą się tu ogrodzone posiadłości bogaczy, którzy wykupują atrakcyjne tereny nad rzeką. Po ulicach włóczą się bandy wyrostków spędzających czas na przechwałkach, bójkach i drobnych kradzieżach. W trakcie filmu poznamy bliżej zasady panujące w jednej z takich band. Przyjrzymy się także życiu wykształconego robotnika, który próbuje wyrwać się z biedy. Obwąchamy stare kąty wraz z bogatym gangsterem, który postanowił odwiedzić dzielnicę swej młodości oraz będziemy towarzyszyć kilku samotnym kobietom, które wybrały odmienne strategie przetrwania w miejskiej dżungli.

W Dodsworthu Wyler postawił na psychologiczny styl prowadzenia fabuły. Śmiertelny zaułek jest z kolei mocno socjologizujący. Film rozpoczyna się od długiej sekwencji przestawiającej budzące się ze snu slumsy. Później stopniowo poznajemy około dziesięciu postaci, których losy będziemy śledzić podczas filmu. Do pewnego momentu obserwujemy typowy dzień wyjęty z ich życia. Nowojorczycy toczą zwyczajne rozmowy i wykonują codzienne czynności. Cierpi na tym trochę dramatyzm, a opowieść może się wydawać nudnawa. Mniej więcej od połowy filmu snute powoli historie zaczynają zazębiać się w całość, prowadząc do mocnego finału. Co najmniej kilku bohaterów odmieni jednak tego "zwykłego" dnia swoje życie.

Jeden z trzech głównych wątków filmu stanowią perypetie slumsowej młodzieży. Ważną rolę odegrali tutaj tak zwani "Dead End Kids" - grupa nastoletnich aktorów wywodzących się ze wspomnianej sztuki teatralnej Kingsleya. Goldwyn zaangażował ich, by uzyskać realistyczny portret grupy patologicznych wyrostków. Okazali się tak przekonujący, że w podobnych rolach wystąpili jeszcze w kilkudziesięciu innych filmach. Trzeba przyznać, że Dead End Kids są w swojej grze nadzwyczaj realistyczni. Kiedy pojedynkują się na przechwałki, plują na chodniki czy dokonują samosądów, gniew i pogarda wypisane na ich twarzach są niemal naturalne. Przez dobrą chwilę zastanawiałem się, czy nie mam do czynienia z naturszczykami.

Drugi wątek to historia Dave'a (w tej roli Joel McCrea) - architekta pracującego poniżej swoich kwalifikacji  i z powodu kłopotów finansowych bojącego się zaangażować w stały związek. Jego przeciwieństwem jest postać Humphreya Bogarta. Wymuskany gangster powracający na bagno, z którego wyrósł, zapłacił wysoką cenę za swój sukces. Kluczowe sceny Bogarta, najpierw z matką, która wstydzi się jego życiowych wyborów, następnie z dawną miłością obecnie zarabiającą na życie jako dziwka (fenomenalne 5 minut Claire Trevor), należą do najbardziej wstrząsających w filmie.

Od strony kinematograficznej najciekawszą częścią Śmiertelnego zaułka jest finał przedstawiający konfrontację gangsterów z Dave'em. Operator Gregg Toland, którego gwiazda płonęła w Hollywood coraz jaśniej, daje próbkę swoich możliwości. Cóż za fantastyczne ujecie, kiedy Bogart wraz z towarzyszem przechadzają się ciasną uliczką, a ich twarze na przemian pojawiają się i znikają w cieniach rzucanych przez prowizorycznie zabite deskami okna pustostanów. Jak niesamowicie przedstawiona została bójka w jednej z pustych kamienic i strzelanina na dachu, przy zbiorniku przeciwpożarowym. Trzeba było niezwykłej pomysłowości, żeby ukazać te brutalne sceny tak pięknie i sugestywnie, jak zrobił to Toland.

Śmiertelny zaułek spotkał się z dużym uznaniem krytyków, uzyskując nominacje do Oscarów dla najlepszego filmu oraz za scenografię, zdjęcia i najlepszą rolę drugoplanową (dla Claire Trevor). Jest niewątpliwym dowodem artystycznych aspiracji Williama Wylera i zawiera kilka bardzo poruszających scen. Jednak nie mogę go nazwać filmem w pełni udanym. Zanim akcja się rozwinie, zanim odpowiednio poznamy bohaterów i ich rozterki, jesteśmy zmuszeni oglądać dość ślimaczącą się wystawę gadających głów. Może to odstraszyć zwłaszcza współczesnego, przyzwyczajonego do szybkiego tempa widza. Wystawiam 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 27 lipca 2019

Więzień królewski/The Prisoner of Zenda (1937)

Film o dublerze, który przerósł swój pierwowzór

Reżyseria: John Cromwell
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 40 min.

Występują: Ronald Colman, Madeleine Carroll, C. Aubrey Smith, Raymond Massey, Mary Astor, David Niven, Douglas Fairbanks Jr.

Niezbyt znana w Polsce powieść Anthony'ego Hope'a Więzień na zamku Zenda cieszyła się dużą popularnością w krajach anglojęzycznych. Autor awanturniczej historii o królu i jego sobowtórze został na krótko okrzyknięty nowym Alexandre Dumasem. I chociaż nigdy nie udało mu się powtórzyć fenomenu debiutanckiej powieści, ona sama weszła do kanonu literatury przygodowej. Więzień był przenoszony na duży ekran wielokrotnie. Adaptacja z 1937 roku, w Polsce zatytułowana Więzień królewski, jest uważana za jedną z lepszych. Film wpisuje się w rozwijający się w Hollywood nurt kina przygodowego stawiającego na awanturnicze perypetie na z grubsza historycznym tle. Producent David O. Selznick twierdził, że inspiracją był także głośny skandal z abdykacją brytyjskiego króla Edwarda VIII. Do tego wydarzenia nieprzypadkowo nawiązywały plakaty reklamujące film. Obraz wyróżnia się jeszcze jedną kwestią - w obsadzie znalazło się wielu aktorów brytyjskich, dając w efekcie niezły przegląd reprezentacji "starego kraju" w Hollywood.

Akcja Więźnia rozgrywa się w fikcyjnym państwie położonym na Bałkanach. Przebywający tu na wakacjach Anglik Rudolf Rassendyll okazuje się niezwykle podobny fizycznie do miejscowego następcy tronu, również noszącego imię Rudolf. Cudzoziemiec zostaje zaproszony przez władcę na biesiadę, podczas której mężczyźni zaprzyjaźniają się. Niestety rankiem król zapada w narkotyczny sen wywołany wypiciem zatrutego wina. Jest to wynik intrygi jego brata, księcia Michaela, który chce zakłócić koronację i samemu zasiąść na tronie. Stronnicy Rudolfa namawiają Anglika, żeby zastąpił niedysponowanego władcę podczas ceremonii koronacyjnej. Wkrótce okazuje się, że będzie musiał wejść w jego rolę na dłużej, ponieważ Michael przy pomocy swego poplecznika Ruperta porwał brata i uwięził go na zamku Zenda.

Film dość powoli rozwija akcję, która początkowo skupia się na rozterkach następcy tronu związanych ze sprawowaniem władzy. Później obraz przechodzi w zręczną intrygę spod znaku płaszcza i szpady, przeplataną tu i ówdzie romansem. Roland Colman wciela się w podwójną rolę króla i jego sobowtóra, chociaż tylko w tej drugiej ma coś do roboty. Władca, za wyjątkiem pierwszych scen, przewija się już tylko jako bezwolny więzień. Jego dubler ma kilka niezłych momentów, przede wszystkim koronację, podczas której z trudem ukrywa niepewność siebie. Mimo wszystko nie uważam, żeby był to szczególnie udany film Colmana. Chociaż jego postacie są w centrum fabuły, nie przyciągają uwagi tak bardzo jak bohaterowie poboczni.

Ceremonia koronacji należy do najbardziej efektownych sekwencji w filmie. Jest pełna przepychu i kładzie nacisk na nie zawsze szczere reakcje uczestników. Przypominała mi w tym kapitalne momenty z Marszu weselnego Ericha von Stroheima. Końcówka filmu, rozgrywająca się w tytułowym zamku Zenda i obejmująca akcję odbicia króla, jest interesująca z innych powodów. Liczne zwroty akcji, świetny montaż i zdjęcia sprawiają, że trudno się oderwać od ekranu. Duża w tym zasługa filmowych złoczyńców. Raymond Massey bardzo przekonująco wciela się w zdegenerowanego królewskiego brata, a Douglas Fairbanks Jr. jako zawadiacki Rupert z uśmiechem wbijający wrogom noże w plecy to kreacja doprawdy brawurowa. Antybohaterowie potrafią nawet zasiać ziarno wątpliwości, że wszystko dobrze się skończy, choć przecież mamy do czynienia z hollywoodzką bajką.

Wśród aktorów na wyróżnienie zasługuje także weteran C. Aubrey Smith jako królewski szambelan. Zawodzą za to postacie kobiece - Madeleine Carroll i Mary Astor grające odpowiednio narzeczoną króla i nałożnicę jego brata. Są na tyle bezbarwne, że trudno było je od siebie odróżnić. Wątek romantyczny niewiele wnosi do filmowej historii, może poza uwypukleniem różnicy charakterów pomiędzy królem a jego sobowtórem. Sama w sobie miłość Rassendylla i królewskiej narzeczonej nie wyróżnia się niczym interesującym.

Więzień królewski okazał się sprawnie zrealizowanym filmem przygodowym z bardzo dobrymi scenami akcji. Barwna obsada drugoplanowa częściowo rekompensuje brak rozwoju psychologicznego głównych bohaterów i nędzny romans. Dodatkowy atut to świetna muzyka Alfreda Newmana. Całość oceniam na 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 25 lipca 2019

Historia jednej nocy/History Is Made at Night (1937)

Film o idealnej randce i jej konsekwencjach

Reżyseria: Frank Borzage
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 37 min.

Występują: Charles Boyer, Jean Arthur, Colin Clive, Leo Carrillo

Charles Boyer, popularny francuski aktor (wystąpił na przykład w Liliomie Fritza Langa), regularnie pojawiał się także w produkcjach Hollywood. Początkowo grywał w USA role drugoplanowe w mniej przebojowych filmach. Sytuacja uległa zmianie, kiedy w Stanach olbrzymią popularność zdobył sobie Mayerling. Boyer dzięki swej roli nieszczęśliwie zakochanego następcy tronu stał się nagle archetypem europejskiego romantycznego kochanka. Konsekwencją były propozycje ról takich jak ta w Historii jednej nocy. Obraz, będący kolejną produkcją weterana melodramatu Franka Borzage, eksploatuje klasyczne archetypy gatunku, ocierając się momentami o kicz. Aktorstwo Boyera okazuje się jednym z kluczowych elementów, które nadają filmowi wiarygodności i ratują go przed artystyczną klapą. W tym sensie trzeba uznać jego międzynarodową karierę za pożyteczny nabytek dla Hollywood.

Wbrew tytułowi tylko pierwszy akt filmu rozgrywa się w czasie jednej nocy. Irene Veil, żona amerykańskiego armatora, porzuca chorobliwie zazdrosnego męża i wyjeżdża do Paryża. Mężczyzna ukuwa plan mający skompromitować żonę przed procesem rozwodowym. Nastąpi to poprzez zaaranżowanie kompromitującej sytuacji z szoferem. Irene zostaje uratowana z opresji przez przypadkowego nieznajomego, który nokautuje natręta. Wybawiciel, imieniem Paul, zabiera kobietę na romantyczną randkę w wykwintnym lokalu. Zataja przed nią, że pracuje tam jako szef obsługi. Rano kochankowie obiecują sobie kolejne spotkanie. Tymczasem mąż knuje jeszcze bardziej złowieszczy plan zemsty.

Najlepszym i najbardziej rzucającym się w oczy elementem filmu jest postać Paula brawurowo zagrana przez Charlesa Boyera. To jest prawdziwy facet pozbawiony słabych punktów. Podczas pamiętnej nocy najpierw ratuje Irene z opałów, zachowując zimną krew i aranżując sytuację tak, żeby mogła wybrnąć z niej z twarzą. Później zaś zapewnia jej romantyczną przygodę życia. Jest homar, tango, są intrygujące rozmowy i pocałunki. Po takiej dawce emocji nietrudno uwierzyć, że kobieta zakochuje się w nim bez pamięci. Również w dalszej części filmu, kiedy kochankowie zostają rozdzieleni wskutek intryg męża, Paul okazuje godny podziwu hart ducha, do samego końca wykazując się klasą, inteligencją i honorem. Jego przeciwieństwem jest grany przez Colina Clive'a zazdrosny mąż - przypadek psychopaty ogarniętego obsesją na punkcie własnego wizerunku. Jego intrygi momentami ocierają się o diabolizm, a duże pieniądze i wpływy ułatwiają mu realizację obłędnych planów zemsty. Niezła rola.

Mniej imponująca jest niestety Jean Arthur w głównej roli żeńskiej. W dużej mierze winny jest temu seksistowski scenariusz, który nie daje bohaterce okazji do pokazania własnych atutów. Irene przez większość czasu ulega męskim urokom kochanka lub pada ofiarą podstępów męża. Praktycznie wcale nie funkcjonuje jako autonomiczna osobowość, będąc całkowicie uzależniona od wpływu facetów. Nie pomaga niezbyt wyrafinowane aktorstwo Arthur, która nie poradziła sobie między innymi w wyjątkowo sztucznej scenie rozpaczy odegranej przed mężem. W efekcie ciężko polubić tę postać. Irene pozostaje ozdobnikiem - pięknym obiektem pożądania, o który walczy dwóch samców.

Film jest wypełniony licznymi zwrotami akcji związanymi z intrygami psychopatycznego męża. Dzięki temu zaskakuje, chociaż nie zawsze na plus. Niektóre działania związane z wrobieniem Paula w poważne przestępstwo, czy też wysłania statku na kurs kolizyjny z górą lodową, nie wytrzymują zawieszenia niewiary. Zbyt łatwo można było ich uniknąć, gdyby ktoś ruszył głową. Za to jest na co popatrzeć. Na przykład zakończenie filmu wyraźnie nawiązuje do katastrofy pewnego słynnego okrętu, co zostało nader profesjonalnie przedstawione. Bohaterowie planują też podróż słynnym sterowcem Hindenburg, do której niestety nie dochodzi. Słynny statek powietrzny uległ spektakularnej katastrofie już po zakończeniu zdjęć, lecz jeszcze przed premierą Historii jednej nocy. Jest to przypadkowy, lecz jakże interesujący zbieg okoliczności.

Historia jednej nocy to konwencjonalny melodramat Franka Borzage'a wykorzystujący wielokrotnie sprawdzone przez reżysera rozwiązania. Jego główną zaletą jest aktorstwo męskiej części obsady (także Leo Carrillo jako szefa kuchni i przyjaciela Paula), a także wykreowanie autentycznie szampańskiego nastroju podczas tytułowej nocy. Główne słabości to niedopracowany scenariusz, któremu przydałoby się kilka krytycznych ingerencji, oraz niezbyt wysokich lotów aktorstwo Jean Arthur. Koniec końców, film okazał się atrakcyjnie opakowanym produkcyjniakiem, który obejrzałem z dużą przyjemnością. Wystawiam 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 23 lipca 2019

Niewidzialne małżeństwo/Topper (1937)

Film o widmowych sybarytach

Reżyseria: Norman Z. McLeod
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 37 min.

Występują: Constance Bennett, Cary Grant, Roland Young, Billie Burke

Akademia Filmowa po raz pierwszy wprowadziła Oscary za najlepsze role drugoplanowe w 1937 roku. Rok później nominację w tej kategorii uzyskał Roland Young za tytułową rolę w filmie Topper (po polsku Niewidzialne małżeństwo). Ta decyzja pokazała, że członkowie Akademii nie byli jeszcze zdecydowani, co dokładnie rozumieć przez rolę drugoplanową. Young został na filmowych plakatach umieszczony pod dwójką głównych gwiazd filmu - Constance Bennett i Carym Grantem, chociaż jego postać w fabule odgrywa równie ważną rolę, co tamci. Obiektywnie patrząc, cała trójka zagrała w Niewidzialnym małżeństwie role główne. Kim jednak był tatusiowaty, nieco dziwaczny Young w porównaniu z Grantem - bożyszczem kobiet, któremu rola w Niewidzialnym małżeństwie miała otworzyć drzwi do występów w innych popularnych komediach. Bennett natomiast od wielu lat cieszyła się statusem gwiazdy, bardziej cenionej za urodę i barwne życie towarzyskie niż za aktorstwo. Pocieszny facet w średnim wieku nie był widać godny stanięcia z tą dwójką w jednym szeregu. Odkładając na bok nierówne traktowanie aktorów, muszę przyznać, że cała trójka przyczyniła się do powstania bardzo udanej komedii. Film sprawdził się pomimo dość niecodziennego pomysłu na scenariusz. Jest to bowiem rzecz... o duchach.

Tytułowym małżeństwem są George i Marion, ludzie obrzydliwie bogaci, zadowoleni z życia i chętnie korzystający z jego uroków. Pewnego dnia rozbijają się na drzewie swoim sportowym samochodem i odkrywają, że... stoją przy swoich martwych ciałach. Zginęli. Ponieważ nie odnajdują żadnej drogi w zaświaty, domyślają się, że najpierw muszą załatwić zaległości na Ziemi. W ciągu swojego hulaszczego życia George i Marion nie uczynili nikomu nic złego, ale nie zrobili też niczego dobrego. Postanawiają to nadrobić, naprawiając życie swojego znajomego Cosmo Toppera - dyrektora banku, pantoflarza i sztywniaka niezdolnego do cieszenia się swoim bogactwem i możliwościami.

Komizm Niewidzialnego małżeństwa opiera się głównie na zestawieniu pary bon vivantów z całkiem niespontanicznym Topperem, którego usiłują zreformować. Jego dotychczasowe życie prowadzone było według ścisłego, co do minuty ustalonego przez żonę terminarza. Bankier jest nawet chętny na zmiany, nie bardzo jednak wie, jak się do tego zabrać. George i Marion są jego przeciwieństwem - uwielbiają śpiewać, tańczyć, pić i szybko jeździć samochodem. Prędko też odkrywają zalety bycia duchami - niewidzialność na życzenie i możliwość płatania innym bezkarnych figli. Kiedy biorą Cosmo pod swoją pieczę, wspólnie fundują obsłudze luksusowego hotelu wieczór, którego prędko nie zapomną. Cała aktorska trójca - Young, Grant i Bennett - demonstruje duży talent komediowy połączony z dystansem do swoich ról. Dzięki temu ani przez moment nie zapominamy, że wszystko należy traktować z przymrużeniem oka. W przeciwnym wypadku trudno byłoby przełknąć rozmaite niedorzeczne zachowania i decyzje bohaterów. Są oni bowiem piewcami nieodpowiedzialności, rozrzutności i mocno egoistycznego podejścia do życia.

Film posiada niezłe efekty specjalne wiarygodnie symulujące działania duchów. W powietrzu unoszą się rozmaite przedmioty i wielkie psy, a samochód dziarsko mknie bez kierowcy, wywołując konsternację hotelowego detektywa. Na potrzeby filmu przygotowano także absolutny hit międzywojennej motoryzacji - sportowego Lincolna K produkowanego tylko na zamówienie. Dziwi jednak podejście bohaterów filmu do bezpieczeństwa drogowego. Wszyscy prowadzą jak wariaci, a George i Marion jako ofiary wypadku komunikacyjnego nie przejawiają żadnej refleksji nad swoim postępowaniem. Kilkakrotnie wracają nawet na miejsce własnej śmierci i doprowadzają do powtórnego rozbicia wozu. W połączeniu z niezbyt wiarygodnymi ujęciami bohaterów kręcących szaleńczo kierownicą daje to niezbyt rozsądny zestaw drogowych stereotypów. W tym jednym miejscu dystans filmu od rzeczywistości wydaje mi się niezdrowy.

Niewidzialne małżeństwo zdobyło sobie dużą popularność wśród amerykańskich widzów i także dzisiaj zapewnia niezłą rozrywkę. Grant i Bennett są absolutnie wiarygodni jako małżonkowie przesiadujący w knajpach do ich zamknięcia i wyśpiewujący wraz z pianistą standardy jazzowe. Young okazał się równie dobry jako stłamszony człowieczek szukający utraconej wolności. Byle tylko nie brać przykładu z tych dwóch skrajności. Film stara się nie bazować za bardzo na dialogach, preferując raczej uniwersalny humor sytuacyjny. W efekcie bawi, nie nuży i pozostawia po sobie dobre wrażenie, nie zmuszając do wysiłku umysłowego. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 22 lipca 2019

Chronometry - nagrody blogowe (rok 1936)

W roku 1936 trwał dalszy rozwój nurtów kina zapoczątkowanych w latach poprzednich. Hollywood produkowało przede wszystkim melodramaty i komedie. Pojawiło się kilka produkcji usiłujących zajrzeć głębiej w zakamarki duszy ludzkiej. Warto również zwrócić uwagę na rozwijający się nurt kina przygodowego. Co do zasady jednak kino amerykańskie okrzepło. Czas eksperymentów zakończył się, zastąpiony przez erę ewolucji i odcinania kuponów od sprawdzonych rozwiązań. W Europie kolejne mniej lub bardziej udane filmy stworzyli Hitchcock i Renoir. Poza nimi niewiele obrazów przebiło się do szerszej publiki. Cieszy za to rozwój filmu japońskiego. Pierwszy z tamtejszych mistrzów, Yasujiro Ozu, otrzymał do towarzystwa drugiego, Kenjiego Mizoguchiego, który dopiero rozwijał swój styl.

1936 był zdecydowanie bardziej udanym rokiem dla aktorów, niż dla aktorek. Większość hollywoodzkich diw zaliczyła słabsze role, oddając pole mniej znanym konkurentkom. Konsekwentnie rozwijała swój talent Bette Davis, postępy uczyniła bezbarwna wcześniej Ginger Rogers.  Wśród mężczyzn urodzaj był olbrzymi, i to mimo nieobecności takiego giganta jak Charles Laughton. William Powell zaliczył aż trzy dobre występy, udane role miał za sobą także Gary Cooper. Nade wszystko był to jednak rok Charliego Chaplina, który udowodnił, że kino nieme może z powodzeniem konkurować z filmami dźwiękowymi na wszystkich praktycznie polach. W gronie reżyserskim zaznaczył swoją obecność William Wyler. Wśród operatorów dobry rok miał za sobą Sol Polito.

Średnia ocen na blogu osiągnęła wartość 7,33, kontynuując trend zwyżkowy. Oglądane przeze mnie filmy były różnorodne. Choć niewiele z nich nazwałbym wybitnymi, łatwo było wyłuskać wyróżniające się elementy muzyczne, scenograficzne czy aktorskie. Ta fragmentaryczność widoczna jest także w moich wyróżnieniach. Właściwie tylko Dzisiejsze czasy odznaczyły się w większości kategorii. Zanim przejdę do nagród, wspomnę jeszcze, że postanowiłem lekko zmodyfikować formułę Chronometrów, zmniejszając ilość tekstu i wzbogacając go o zdjęcia osób wyróżnionych.

Najlepsza muzyka

Wyróżnieni:
Jerome Kern
Charlie Chaplin i Alfred Newman - Dzisiejsze czasy - za znakomitą oprawę dźwiękową, w tym końcową piosenkę, w której Tramp po raz pierwszy pozwala usłyszeć swój głos.
Arthur Honegger - Mayerling - za wiedeńską stylistykę wypracowaną przy wykorzystaniu dzieł klasyków oraz utworów własnych. 
Jerome Kern - Statek komediantów - za bogaty i różnorodny soundtrack niestroniący od piosenki "zaangażowanej".
Erich Wolfgang Korngold - Anthony Adverse - za wspaniałą klasyczną muzykę do kiepskiego filmu.
Max Steiner - Szarża lekkiej brygady - za monumentalną ścieżkę dźwiękową, w szczególności podczas końcowej bitwy.

Zwycięzca:
Jerome Kern - Lekkoduch - za oprawę do najlepszego (ze stworzonych do roku 1936) filmu tanecznego. Uwagę zwraca zwłaszcza wszechstronność - utworom napisanym do tańca towarzyszą równie dobre piosenki wykonywane przez aktorów.


Najlepsza kinematografia
(kategoria obejmuje zdjęcia, montaż i efekty specjalne)

Wyróżnieni:

Charles Crichton
Bert Glennon - Więzień na Wyspie Rekinów - za doskonałą realizację narracyjnej wizji Johna Forda.
Oliver T. Marsh i Tom Held - San Francisco - za efektowną sekwencję trzęsienia ziemi.
Sol Polito - Skamieniały las - za odważne i udane eksperymenty z ustawieniem kamery.
Sol Polito - Szarża lekkiej brygady - za zapierające dech w piersiach sceny tytułowej szarży.
Joseph Ruttenberg i Frank Sullivan - Jestem niewinny - za efektowne sceny pożaru i budujący napięcie montaż równoległy.

Zwycięzcy:
Charles Crichton, Francis D. Lyon i Lawrence Butler - Rzeczy, które nadejdą - za mroczne zdjęcia, montaż i efekty specjalne w scenach przedstawiających nową wojnę światową.

Najlepsza scenografia
(kategoria obejmuje również kostiumy)

Wyróżnieni:
William S. Darling - Więzień na Wyspie Rekinów - za imponujące przygotowanie wyspiarskiego więzienia.
Charles D. Hall
Cedric Gibbons, Adrian i Oliver Messel - Romeo i Julia - za pełną smaczków, ociekającą przepychem wizję renesansowej Werony.
Tatsuo Hamada i Yoshiatsu Hino - Jedyny syn - za nadzwyczajnie dopracowaną kompozycję kadrów.
Vincent Korda - Rzeczy, które nadejdą - za pomysłowe i różnorodne obrazy apokalipsy, post-apokalipsy oraz technokracji.

Zwycięzcy:
Charles D. Hall i J. Russel Spencer - Dzisiejsze czasy - za rzucenie Chaplina na pastwę straszliwych mechanizmów.

Najlepszy scenariusz

Wyróżnieni:
Pierre Collings i Sheridan Gibney - Pasteur - za wierne i jednocześnie wciągające przeniesienie rozterek świata nauki na kinowy ekran.
Sacha Guitry - Romans szulera - za dowcipną i oryginalną fabułę o nałogowym oszuście.
Norman Krasna
Fritz Lang
Sidney Howard - Dodsworth - za wielowarstwową historię podupadającego związku.
Yasujiro Ozu, Takao Ikeda i Masao Arata - Jedyny syn - za poruszającą, egzystencjalną opowieść o niespełnionych oczekiwaniach.
Robert Riskin - Pan z milionami - za piękną bajkę o amerykańskich ideałach.
Yoshikata Yoda i Kenji Mizoguchi - Siostry z Gion - za historię dwóch tragicznych żywotów równoległych.

Zwycięzcy:
Bartlett Cormack, Fritz Lang i Norman Krasna - Jestem niewinny - za ambitną historię ukazującą problem jednostkowy w szerokim kontekście społecznym.

Najlepsza aktorka drugoplanowa

Mary Astor
Wyróżnione:

Virginia Bruce - Król kobiet - za wyrazistą rolę antypatycznej i chciwej gwiazdki.
Hattie McDaniel - Statek komediantów - za zabawną postać herod-baby.
Edna May Oliver - Romeo i Julia - za nie stroniącą od akcentów komediowych rolę "niańki" Julii.

Zwycięzca:
Mary Astor - Dodsworth - za delikatność i zmysłowość będącą idealnym kontrapunktem dla jej ekranowej rywalki.

Najlepszy aktor drugoplanowy
Humphrey Bogart

Wyróżnieni:
Lionel Barrymore - Dama kameliowa - za bycie łyżką miodu w aktorskiej beczce dziegciu.
Walter Connolly - Romantyczna pułapka - za komiczne sceny na rybach.
Edward Ellis - Jestem niewinny - za postać twardego szeryfa, który jednak nie daje rady sprostać wyzwaniu.
Paul Robeson - Statek komediantów - za dużą charyzmę i piękny śpiew.

Ernest Whitman - Więzień na Wyspie Rekinów - za wyrazistą rolę byłego niewolnika próbującego swych sił w wojsku.

Zwycięzca:
Humphrey Bogart - Skamieniały las - za mroczną kreację bezwzględnego i zarazem refleksyjnego bandziora.

Ruth Chatterton
Najlepsza aktorka

Wyróżnione:
Bette Davis - Skamieniały las - za nieszablonową postać rozmarzonej dziewczyny o złym charakterze.

Paulette Goddard - Dzisiejsze czasy - za dotrzymanie kroku facecikowi w meloniku.
Ginger Rogers - Lekkoduch - za konsekwentną pracę nad sobą i będący jej efektem rozwój talentu komediowego.

Zwycięzca:
Ruth Chatterton - Dodsworth - za życiową rolę kapryśnej kobiety lękającej się starości.

Najlepszy aktor

Wyróżnieni:
Fred Astaire - Lekkoduch - za nadanie sympatycznego wizerunku postaci, która łatwo mogłaby zniechęcić do siebie widzów.
Charlie Chaplin
Warner Baxter - Więzień na Wyspie Rekinów - za położenie podwalin pod archetyp hollywoodzkiego bohatera kina akcji. 
Gary Cooper - Pan z milionami - za bardzo naturalną postać amerykańskiego everymana.
Walter Huston - Dodsworth - za pełną dramatyzmu rolę mężczyzny pragnącego zacząć wszystko od nowa.
Paul Muni - Pasteur - za wyważoną lecz niezwykle dopracowaną kreację człowieka nauki.
William Powell - Król kobiet - za epicką postać króla Broadwayu.
Spencer Tracy - Jestem niewinny - za przejmującą transformację z romantyka w zgorzkniałego mściciela.

Zwycięzca:
Charlie Chaplin - Dzisiejsze czasy - za najśmieszniejsze i najbardziej wzruszające ze wszystkich dotychczasowych wcielenie wąsatego człowieczka w meloniku.

Najlepszy reżyser

Wyróżnieni:
Frank Capra - Pan z milionami - za pomysłowe rozwinięcie tematu "zwykłego Amerykanina" skonfliktowanego z establishmentem.
William Wyler
Charlie Chaplin - Dzisiejsze czasy - za idealne połączenie humoru z tematami jak najbardziej poważnymi.
George Cukor - Romeo i Julia - za zastąpienie teatralnego patosu udanymi kompozycjami wizualnymi.
John FordWięzień na Wyspie Rekinów - za stworzenie na bazie przeciętnego scenariusza prawdziwej wizualnej uczty.
Yasujiro Ozu - Jedyny syn - za autorski sposób opowiadania o uniwersalnych problemach.
W.S. Van Dyke - Od wtorku do czwartku - za utrzymanie w sequelu atmosfery dowcipnej komedii kryminalnej.


Zwycięzca:
William Wyler - Dodsworth - za nadanie fascynującego klimatu filmowi składającemu się z serii konwersacji.

Tramp
Najlepszy film

Wyróżnione:
Dodsworth - za niespotykaną głębię psychologiczną i nietypowe podejście do gatunku melodramatu. 
Jedyny syn - za zwyczajną historię, która przejmuje do szpiku kości.
Jestem niewinny - za zasianie w Hollywood ziaren kina społecznego.
Pasteur - za nadzwyczaj udane wyjście poza ramy hollywoodzkiej konwencji.

Zwycięzca:
Dzisiejsze czasy - za wykorzystanie atutów kina niemego do krytyki współczesności.