wtorek, 28 maja 2019

Pan z milionami/Mr. Deeds Goes to Town (1936)

Film o równym gościu (z milionami)

Reżyseria: Frank Capra
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 55 min.

Występują: Gary Cooper, Jean Arthur, George Bancroft, Lionel Stander, Douglass Dumbrille, Raymond Walburn, H.B. Warner

Frank Capra znany jest dziś głównie jako specjalista od podnoszących na duchu filmów o zwykłych Amerykanach dokonujących wielkich rzeczy. Wprawdzie kręcił także romantyczne komedie (Ich noce) oraz orientalne melodramaty (Gorzka herbata generała Yen), ale jakoś tak wyszło, że najlepiej zapamiętany został pokrzepiający cykl zapoczątkowany przez Pana z milionami. Opowieść o poczciwym facecie z prowincji, który z dnia na dzień zostaje milionerem, chwyta za serce dzięki kilku prostym trikom. Najistotniejszy z nich to obsadzenie w roli głównej Gary'ego Coopera - prostego jak struna, bezpretensjonalnego stuprocentowego Amerykanina, z którym łatwo było się utożsamić. A kibicowanie mu to po prostu prawdziwa przyjemność. Przecież każdy chciałby pozostać niezmieniony i nieskalany jak Cooper, gdyby dopadło go niespodziewane i niezasłużone bogactwo. Jakżeby inaczej.

Tytułowy bohater, niejaki Longfellow Deeds, to nieco ekscentryczny kawaler z małego miasteczka w stanie Vermont. Jest współwłaścicielem zakładu gastronomicznego, dorabia pisząc wiersze zamieszczane na pocztówkach, a dla rozrywki grywa na tubie. Pewnego dnia odwiedza go grupa nowojorskich prawników z wiadomością, że zmarły wuj zapisał mu cały swój majątek - 20 milionów dolarów. Deeds udaje się do Nowego Jorku w celu przejęcia spadku. Błyskawicznie zostaje osaczony przez grupę spryciarzy zainteresowanych pieniędzmi. Prawnicy namawiają go do wystawienia pełnomocnictwa do zarządzania majątkiem, towarzystwo przyjaciół opery oczekuje, że będzie finansował jej utrzymanie, a dziennikarka brukowca udaje przyjazną duszę, aby pod innym nazwiskiem publikować na jego temat kpiarskie artykuły. Kiedy okazuje się, że Deeds nie ma zamiaru ulegać podszeptom tego towarzystwa, zainteresowani podejmują działania w celu pozbawienia go majątku.

Pan z milionami to przede wszystkim apoteoza zdrowego rozsądku prowincjusza. Dzięki swej prostocie i braku zepsucia Deeds dostrzega to, co istotne i nie daje się wykorzystać otaczającym go sępom. Bohater jest człowiekiem nienawykłym do wielkich słów i bez oporu zadającym proste, trafiające w sedno pytania. Jedyną osobą, której udaje się go zwieść na dłużej, jest dziennikarka Babe Bennett. Kobieta wpada jednak we własne sidła, zakochując się w człowieku, którego pomogła ośmieszyć i ostatecznie zostaje jego stronniczką. A przecież na początku chodziło jej tylko o obiecany przez szefa miesiąc płatnego urlopu.

Końcowa, trwająca pół godziny scena obejmująca sąd nad niepokornym Deedsem, to wyłożenie całego filmowego dyskursu na tacy. Oskarżyciele bohatera zarzucają mu (jako objawy szaleństwa) nonkonformizm i niechęć do płynięcia z prądem. On broni się dramatyczną przemową wychwalającą moralne zalety prostego człowieka. Film popada tu trochę w patos. Sądowa dyskusja jest zbyt teatralna, wliczając w to nienaturalne milczenie bohatera, który przez długi czas odmawia zabrania głosu. Mimo wszystko cała sekwencja broni się dzięki polemicznemu zacięciu, barwności poszczególnych uczestników, odpowiedniej dawce humoru i oczywiście przemawiającej do widza gloryfikacji stereotypu "zwykłego Amerykanina". W fabule można odnaleźć wyraźne echa politycznej dyskusji wokół wprowadzanego wówczas w USA programu gospodarczego interwencjonizmu prezydenta Roosevelta. Przedmiotem krytyki jest bowiem autorski pomysł Deedsa, który pragnie wspomagać za pomocą swego majątku przedsiębiorczość ubogich. Wzbudza to oczywiście niepokój beneficjantów "starego porządku", którzy straszą gospodarczą katastrofą.

Gary Cooper wypada dobrze w roli zwykłego faceta. Ważnym elementem humorystycznym filmu są jego ekscentryzmy. Deeds na przykład instynktownie reaguje na dźwięk sygnału nadjeżdżającego wozu strażackiego i rzuca się na pomoc. Ludzi, którzy mu podpadli, ma w zwyczaju traktować zasłużonym prawym sierpowym. Oczywiście tylko tych złych. (Nieco zaskakujące jest, że takie zachowanie przedstawiono jako coś pozytywnego. Najwyraźniej w latach 30. Amerykanie uważali dyskusję przy pomocy pięści za dopuszczalne rozwiązanie). Deeds jest także spostrzegawczy. W najlepszej scenie filmu ten bystry obserwator wskazuje tiki nerwowe wszystkich otaczających go ludzi, sugerując widowni, że każdy jest po trosze wariatem. Obsada drugoplanowa Pana z milionami jest rozbudowana, ale zaangażowano głównie mniej znanych aktorów. Jako Babe Bennett wystąpiła Jean Arthur, dla której była to pierwsza duża rola po latach grania hollywoodzkich ogonów. Nie osiągnęła nią niczego ponad poprawność. Cieszy obecność dawno niewidzianego George'a Bancrofta w roli redaktora naczelnego gazety. Jego postać, mimo bycia hieną dziennikarską, okazuje się równym gościem, który odpowiedniej chwili bierze właściwą stronę. W tle przewijają się jeszcze Lionel Stander jako mimowolny asystent Deedsa oraz Douglass Dumbrille jako pozbawiony skrupułów prawnik. Nie jest to w żadnym wypadku obsada pretendująca do czegokolwiek powyżej przeciętnej.

Pan z milionami to przykład geniuszu Hollywood. Film oparty na ckliwej historii, będący jednak apelem do egalitaryzmu i hołdem dla pospolitości, wciąga i wręcz zachwyca widza. To piękna bajka, w centrum której bardzo łatwo dostrzec samego siebie. Pan Deeds ze swoim zakładem przetwórstwa tłuszczu, z podręczną tubą i mało wyrafinowanymi wierszykami jest zwierciadłem, w którym każdy przeciętniak może się przejrzeć i zakończyć seans z podniesionym czołem. Frank Capra odkrył w tym schemacie żyłę złota, którą będzie jeszcze wielokrotnie eksploatował. Póki co uczynił to niezwykle umiejętnie. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz