Pokazywanie postów oznaczonych etykietą René Clair. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą René Clair. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Niech żyje wolność/À nous la liberté (1931)

Film o wolności negatywnej

Reżyseria: René Clair
Kraj: Francja
Czas trwania: 1 h 23 min.

Występują: Henri Marchand, Raymond Cordy, Rolla France, Paul Ollivier

René Clair należał do twórców, którzy z największą pomysłowością potrafili wykorzystać nowy element filmowego instrumentarium, jakim był dźwięk. Clair szczególnie upodobał sobie gatunek musicalu, wyjątkowo swobodnie wprowadzając do swych opowieści muzykę i śpiew. Niech żyje wolność jest ukoronowaniem jego twórczości. To jeden z pierwszych musicali, który nie jest tylko historią przeplataną piosenkami. Przeciwnie, poszczególne utwory stanowią integralną część opowieści, a bohaterowie częściej komunikują się z widzem poprzez słowa piosenek niż przez tradycyjne dialogi. To wszystko wsparte zostało pomysłowymi aranżacjami kinematograficznymi, w efekcie dając opowieść efektowną zarówno dźwiękowo, jak i wizualnie.

Bohaterami filmu są Louis i Emile, których poznajemy jako parę więźniów przygotowujących ucieczkę z zakładu karnego. Ich plan udaje się połowicznie. Louis wydostaje się na zewnątrz, natomiast Emile zostaje schwytany przez strażników. Przedsiębiorczy Louis szybko urządza się na wolności i skutkiem kilku sprytnych zabiegów zdobywa pieniądze na start. Wkrótce zatrudnia się w fabryce gramofonów, a po kilku latach zostaje jej dyrektorem i bardzo bogatym człowiekiem. Tymczasem Emile w końcu również wydostaje się na wolność. Jego pierwsze kroki są zupełnie inne niż przyjaciela. Ten urodzony romantyk nie myśli o przyszłości. Ciekawy świata, zostaje znienacka zauroczony śpiewem dobiegającym z okna pewnej młodej kobiety. Podążając za obiektem swego zainteresowania, Emile zatrudnia w fabryce Louisa. Tam odkrywa, że świat pracy niewiele różni się od tego, co pozostawił za sobą w więzieniu.

Niech żyje wolność jest de facto manifestem anarchistycznym. Poddane krytyce lub wykpione zostają w nim wszelkie elementy społeczeństwa kapitalistycznego. Najwięcej miejsca poświęcono kolektywizacji pracy. Sceny z fabryki przypominają nieco Metropolis Fritza Langa. Ubrani w podobne do mundurów drelichy robotnicy maszerują w zwartych kolumnach nadzorowani przez surowych brygadzistów. Każdy wyposażony jest w numer potrzebny do identyfikacji. Praca przy linii produkcyjnej czyni z nich elementy jednego wielkiego mechanizmu. Clair wykpiwa taki system, ukazując, jak łatwo można go zdezorganizować przy wykorzystaniu zaledwie jednego słabego punktu. Obrywa się burżuazyjnej obyczajowości, kiedy prostolinijne żarty Emile'a i Louisa wywołują oburzenie nadętych gości zgromadzonych na snobistycznym przyjęciu. Wykpiona zostaje również mieszczańska moralność nakazująca wujowi kupczyć ręką swej bratanicy w zamian za obietnicę sowitego posagu. Wolność reprezentowana przez dwójkę byłych więźniów jawi się na tym tle jako odrzucenie kapitalistycznych ideałów, etyki pracy, konwenansów a nawet powagi. Prawdziwą niezależność mogą osiągnąć dopiero jako niebieskie ptaki świadomie rezygnujące ze wszelkiej stabilizacji i więzi społecznych. Bardzo to radykalny pogląd, choć podany w humorystycznej oprawie. Prawdopodobnie był reakcją na autorytarne tendencje tak popularne w dwudziestoleciu międzywojennym.

O muzycznej i wizualnej stronie filmu napomknąłem już nieco we wstępie. Śpiewane przez bohaterów piosenki mają charakter satyryczny, dowcipnie rozwijając główne motywy filmu. Towarzyszą im bardzo dobre zdjęcia, zwłaszcza dynamiczne przejścia kamery wspomagające narrację. Charakterystyczne są tu na przykład sceny śledztwa, podczas którego nadzorca kolejno przesłuchuje robotników przy taśmie, odtwarzając od końca przebieg wypadków. Inną ciekawie opowiedzianą sceną jest podanie przez niezdarnego kamerdynera ciasta, co skutkuje ubrudzeniem garniturów kolejnych gości i całkowitą dezorganizację przyjęcia. Niektóre rozwiązania zastosowane w filmie znalazły po kilku latach naśladowcę w postaci Charliego Chaplina, który nawiązał do scen "fabrycznych" w swoim filmie Dzisiejsze czasy. Było to nawet powodem sporu sądowego, od którego jednak otwarcie zdystansował się René Clair.

Niech żyje wolność to ważny krok w rozwoju kinowego musicalu i ciekawy głos w debacie społecznej. Niekoniecznie trzeba się zgadzać z przedstawioną w filmie koncepcją wolności. Była to raczej odtrutka na modny wówczas zamordyzm. Przy tym wszystkim film jest bezpretensjonalny w swoim humorze, atrakcyjny wizualnie i po prostu zabawny. Otrzymuje ode mnie 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 17 listopada 2018

Milion/Le million (1931)

Film o pogoni za zaginioną częścią garderoby

Reżyseria: René Clair
Kraj: Francja
Czas trwania: 1 h 21 min.

Występują: Annabella, René Lefèvre, Jean-Louis Allibert, Paul Ollivier, Vanda Gréville

Trochę w cieniu rozmaitych gigantów kina, Francuz René Clair powoli doskonalił się jako twórca frywolnych komedii muzycznych. Pod dachami Paryża było klimatycznym filmem łotrzykowskim, któremu niewiele brakowało do statusu dzieła kompletnego. Kolejnym krokiem w rozwoju Claira był Milion - inteligentna i dowcipna komedia osadzona w paryskim światku artystycznym.

Milion opowiada historię Michela, klepiącego biedę artysty-malarza, do którego pewnego dnia uśmiecha się szczęście. Mężczyzna wygrywa główną nagrodę na loterii - milion guldenów holenderskich. Wskutek niefortunnego zbiegu okoliczności marynarka, w której schowany był kupon, trafia najpierw w ręce złodzieja-dżentelmena zwanego Dziadkiem Tulipanem, później zaś do śpiewaka operowego Ambrosio Sopranellego. Rozpoczyna się desperackie polowanie na marynarkę, w którym uczestniczą, na przemian sobie pomagając i rywalizując, Michel, jego przyjaciel i rywal Prosper, narzeczona Beatrice, kochanka Vanda, Dziadek Tulipan i jego gang oraz paryska policja. 

Milion łączy w sobie cechy komedii pomyłek, satyry oraz filmu muzycznego. Motorem napędowym akcji jest poszukiwanie zaginionej marynarki, ale przy okazji możemy spojrzeć w krzywym zwierciadle na światek paryskich artystów. Główny bohater to niezłe ziółko flirtujące z kochanką praktycznie na oczach narzeczonej i w absolutnie bezczelny sposób uchylające się od spłaty drobnych długów (u rzeźnika, u mleczarza, u gospodyni i tak dalej). Jego najlepszy przyjaciel nie ma z kolei żadnych skrupułów, żeby próbować zwędzić mu sprzed nosa nagrodę i kobietę. Beatrice i Vanda to natomiast niezłe spryciary potrafiące przekonująco udawać niewinne dziewczątka. Clair pokpiwa sobie również z nadętych gwiazd opery, które płacą podstawionym osobom za rzucanie sobie kwiatów i obłudnie uśmiechają się do publiczności, natychmiast po opadnięciu kurtyny kontynuując kłótnię, którą przerwały na czas przedstawienia. 

Film zawiera kilka niezwykle finezyjnych scen, w których uwaga kamery pozornie jest skupiona na rozmowach bądź występach artystycznych, gdy tymczasem gdzieś z boku kadru rozgrywa się toczona dyskretnie batalia o marynarkę. Clair daje też popis narracji muzyką, na przykład kiedy skłóceni kochankowie godzą się, słuchając operowej pieśni... o godzących się kochankach. Film zawiera całkiem sporo tego typu subtelności będących w gruncie rzeczy niezłą nowinką narracyjną. Bardzo ważną rolę w filmie odgrywa oprawa muzyczna wykorzystująca pieśni wykonywane przez cały zespół aktorski oraz około dwudziestu minut fantastycznie wyreżyserowanego spektaklu operowego.

Milion jest znakomitą komedią wykorzystującą kreatywne rozwiązania reżyserskie, między innymi związane z zastosowaniem dźwięku. Wartka akcja nie pozwala się nudzić, natomiast uważni obserwatorzy dostrzegą w filmie całe pokłady humoru sytuacyjnego. Chyba najfajniejszą jego cechą jest dwuznaczność. Bardzo wiele dzieje się w tle, na marginesie, pod płaszczykiem pozorów. Dlatego też warto będzie obejrzeć go ponownie. Kierunek, w którym rozwija się René Clair, jest bardzo obiecujący. Milion otrzymuje ode mnie 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 30 października 2018

Pod dachami Paryża/Sous les toits de Paris (1930)

Film o paryskich uliczkach

Reżyseria: René Clair
Kraj: Francja
Czas trwania: 1 h 31 min.

Występują: Albert Préjean, Pola Illéry, Edmond T. Gréville, Gaston Modot, Bill Bocket

Wraz z nadejściem ery dźwięku nie tylko Hollywood dostrzegło potencjał musicalu. We Francji na realizację filmu muzycznego odważył się René Clair, wcześniej twórca frywolnych komedii w rodzaju Słomkowego kapelusza. Na potrzeby Pod dachami Paryża zbudowano obszerny plan zdjęciowy imitujący robotniczą dzielnicę francuskiej stolicy. Clair postanowił bowiem opowiedzieć historię rozgrywającą się wśród mieszczańskich nizin społecznych. Bohaterami jego opowieści są w równym stopniu paryscy grajkowie, złodziejaszki i męty, jak i paryskie uliczki, zaułki oraz zgrzebne pokoiki w odrapanych kamienicach.

Fabuła kręci się wokół Alberta, ulicznego śpiewaka prowadzącego skromne życie wypełnione muzyką, przesiadywaniem w knajpach i samotnymi nocami w obskurnym mieszkanku. Pewnego dnia Albert poznaje Polę, młodą Rumunkę, którą po sympatycznym wieczorze w kawiarni odprowadza do domu. Tu okazuje się, że dziewczyna zgubiła klucz do mieszkania i Albert oferuje jej nocleg u siebie. Choć niecny plan zaciągnięcia jej do łóżka pali na panewce, ostatecznie Pola i Albert zostają parą. Ich szczęście nie trwa jednak długo, ponieważ śpiewak zostaje mimowolnie wplątany w kryminalną intrygę, natomiast na wdzięki Poli dybie szef ulicznego gangu Fred.

Pod dachami Paryża jest pewnego rodzaju syntezą dźwiękówki i filmu niemego. Mówionych dialogów jest w filmie niezbyt wiele, a Clair w większym stopniu skupia się na opowiadaniu obrazem, nieraz celowo wyciszając rozmowy. Postawy i nastroje bohaterów rozpoznajemy bardziej przez gestykulację i mimikę niż poprzez wypowiadane przez nich słowa. Tego rodzaju narracja jest bardzo zgrabna i przyjemna w odbiorze. Jest i kilka cymesów reżyserskich. Na szczególne uznanie zasługują komiczne przepychanki Alberta i Poli o miejsce w łóżku (dziewczyna nie ma zamiaru tak łatwo go do siebie dopuścić) oraz niezwykle oryginalnie nakręcony pojedynek Freda i Alberta na noże, podczas którego kamera spogląda gdzieś z oddali, wychyla się zza latarni, zerka znad nasypu kolejowego, nierzadko zastępuje obraz odgłosami niewidocznej szamotaniny. Narrację uzupełnia świetna muzyka oparta przede wszystkim na akordeonie - charakterystycznym instrumencie ulicznych grajków. W jej rytmie przyglądamy się codziennej egzystencji klepiących biedę i kombinujących by związać koniec z końcem paryżan. A w tle niezwykłe miasto żyjące własnym życiem.

Odbiór tego przyjemnego i oryginalnie nakręconego filmu łotrzykowskiego psuje mocno przedmiotowe traktowanie kobiecej bohaterki. Pola, choć jest postacią aktywną i walczącą o swoje, w pewnym momencie staje się łupem, o który dosłownie walczą ze sobą mężczyźni. Widz ma wrażenie, jakby jej pragnienia i uczucia w ogóle nie obchodziły Alberta, Freda i ich przyjaciół reprezentujących szorstki, zawadiacki uliczny maskulinizm. "Dżentelmeni" są obrażeni, kiedy dziewczyna nie ulega od razu ich zalotom. Całe szczęście, że nie posuwają się do przymusu, ale niewiele do tego brakuje. Naturalnie Pod dachami Paryża portretuje członków specyficznej grupy społecznej i jest produktem czasów, kiedy zupełnie inaczej pojmowano relacje damsko-męskie. Mimo to dla współczesnego widza takie uprzedmiotowienie może być rażące.

Pod dachami Paryża to musical obficie czerpiący z dorobku kina niemego. Ma wiele plusów. Opowiadanie obrazem zawsze budzi moje uznanie, do tego scenografia została przygotowana niezwykle starannie i klimatycznie. Zabrakło mi jednak w filmie głębi fabularnej. Mam wrażenie, że to frywolna historyjka bez większego znaczenia. Ale wyjątkowo ładnie opowiedziana. Korzystając z mojego dobrego nastroju, otrzymuje 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 3 sierpnia 2018

Słomkowy kapelusz/Un chapeau de paille d'Italie (1928)

Film o najgorszym weselu na świecie

Reżyseria: René Clair
Kraj: Francja
Czas trwania: 1h 45 min.

Występują: Albert Préjean, Geymond Vital, Olga Czechowa

Czas na odrobinę francuskiego humoru. Słomkowy kapelusz to adaptacja XIX-wiecznej sztuki teatralnej wykpiwającej obłudę i hipokryzję paryskich burżujów. Film jest dość zjadliwą satyrą nie oszczędzającą żadnego ze swych bohaterów. Początkowo nie spotkał się z dużym entuzjazmem widowni, sławę zyskując dopiero po latach jako dzieło wyróżniane przez krytyków filmowych. Czy słusznie? Przyjrzyjmy mu się bliżej.

Akcja Słomkowego kapelusza rozgrywa się w ciągu jednego dnia. Fadinard, młody burżuj spieszący się na własny ślub, ma podczas podróży bryczką niezwykły wypadek. Koń wypada z drogi i ląduje w krzakach, niszcząc zaplątany w nich słomkowy kapelusz. Z pozoru błaha sprawa okazuje się niezwykle poważna, bowiem w zaroślach urzędował właśnie porucznik Tavernier wraz ze swoją kochanką, panią de Beauperthuis. Kobieta nie może wrócić do domu bez kapelusza, bo ryzykowałaby kompromitację przed mężem. Para podąża za Fadinardem do jego rezydencji, gdzie pułkownik stawia panu młodemu ultimatum - ma zdobyć dla jego kochanki nowy słomkowy kapelusz albo Tavernier zdemoluje mu dom. Fadinard jest zmuszony ruszyć na poszukiwania, a w międzyczasie znaleźć czas na uczestnictwo we własnym ślubie i weselu. Jak można się domyślić, ani ceremonia, ani poszukiwania nie będą należeć do szczególnie udanych.

Mam ze Słomkowym kapeluszem kilka poważnych problemów. Pierwszym jest kwestia zawieszenia niewiary. Intryga filmu jest szyta grubymi nićmi. Trudno uwierzyć, że ktoś poszedłby na taki układ jak Fainard. Zamiast biegać jako chłopiec na posyłki, powinien zebrać swoich gości weselnych i wyrzucić bezczelnego intruza z domu. Potrzeba zachowania pozorów jest u niego tak silna, że zamiast to zrobić, kryje nieproszonych gości. Drugim problemem jest sama postać Taverniera - chamskiego, wulgarnego prostaka zupełnie pozbawionego wdzięku. Porucznik nie tylko posuwa się do szantażu Bogu ducha winnego pana młodego, ale w przypływach wściekłości niszczy antyki i pomiata kamerdynerem. Nie jest to antagonista, którego kochamy nienawidzić, to po prostu irytujący dureń. Dobrze wypada jedynie w początkowej scenie zniszczenia kapelusza, później jest tylko gorzej.

Humor filmu ma ironiczny posmak. Oprócz obłudnego porucznika i stłamszonego głównego bohatera przyglądamy się jeszcze dużej grupie gości weselnych, którzy reprezentują rozmaite burżuazyjne stereotypy. Jest wśród nich ojciec panny młodej, który całe wesele męczy się w przyciasnych butach, jest oderwany od rzeczywistości, przygłuchy wujcio, są plotkujące matrony i inni. Wszystkich ich łączy skłonność do owijania w bawełnę i generalne znudzenie otoczeniem. Pozwala to kilka udanych scen, na przykład kiedy zblazowani goście przysypiają podczas przemowy urzędnika udzielającego ślubu. Niestety jest też sporo sekwencji mniej ciekawych, cierpiących głównie przez nadmierne przedłużanie tych samych gagów. Do tej kategorii należą coraz bardziej nużące kłótnie między Fairnardem a porucznikiem albo cucenie mdlejącej ze strachu pani de Beauperthuis.

Tak naprawdę Słomkowy kapelusz cierpi przede wszystkim na tym, że pełną dowcipnych dialogów komedię zaadaptowano na film niemy. Zamiast ostrych jak brzytwa pojedynków słownych przez długie minuty zmuszeni jesteśmy oglądać obficie gestykulujących ludzi. Niezbyt mnie to satysfakcjonuje. Choć dostrzegam w filmie pozytywne aspekty (nie wspomniałem jeszcze o świetnej scenografii, w szczególności o okazałym wyposażeniu mieszczańskich domostw), nie podobał mi się i z pewnością nie znajdzie miejsca na mojej osobistej liście klasyków. Wystawiam mu liche 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com