Pokazywanie postów oznaczonych etykietą James Whale. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą James Whale. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 4 czerwca 2019

Statek komediantów/Show Boat (1936)

Film o ambicjach i przeszkodach

Reżyseria: James Whale
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 53 min.

Występują: Irene Dunne, Allan Jones, Charles Winninger, Paul Robeson, Helen Morgan, Helen Westley, Queenie Smith, Sammy White, Donald Cook, Hattie McDaniel

Większość hollywoodzkich musicali stanowiły opowieści lekkie, błahe, będące dostarczycielami niezobowiązującej rozrywki lub, w najlepszym wypadku, ciętej satyry. Poważniejsze tematy pojawiały się w nich rzadziej. Kiedy jednak już to następowało, efekty były nader interesujące (tak było na przykład w Cesarzu Jonesie). Statek komediantów mimo swego tytułu jest próbą stworzenia musicalu zaangażowanego. Przeniesiony na ekran prosto ze scen Broadwayu, gdzie cieszył się dużą popularnością, opowiada o życiowych perypetiach artystów występujących na łajbie żeglującej po Missisipi. Reżyser James Whale, do tej pory znany raczej z filmów grozy, postawił na wierność teatralnemu pierwowzorowi i zaangażował nawet kilkoro aktorów występujących w wersji broadwayowskiej. Ambicje reżysera, pragnącego wykazać się w nowym dla siebie gatunku, były duże. Główną przeszkodą na jego drodze stały się przyjęte w Fabryce Snów konwencje fabularne, które utrudniały rozwinięcie skrzydeł.

Bohaterami filmu są członkowie trupy artystycznej występującej na pokładzie statku o wdzięcznej nazwie Kwiat Bawełny. Główna gwiazda - Mulatka Julie - dzięki jasnej skórze skrywa swe pochodzenie. Jedynym powiernikiem niebezpiecznego na rasistowskim Południu sekretu jest jej biały mąż. Joe i Queenie, potomkowie wyzwolonych niewolników, próbują wiązać koniec z końcem jako okrętowa obsługa, choć talentem nie ustępują bardziej prominentnym artystom. Właściciele statku - serdeczny kapitan Hawks i jego gderliwa żona - doglądają swojej córki, rozkwitającej właśnie Magnolii. Niepomna rad rodziców dziewczyna pragnie pójść w ślady Julii i zostać gwiazdą pokładowej estrady. Scena staje przed nią otworem, kiedy kłopotliwy sekret Mulatki wychodzi na jaw, a na statku pojawia się potencjalny partner - Ravenal, czarujący śpiewak i potajemny hazardzista.

Mimo swej widowiskowości Statek komediantów jest prozaiczną opowieścią o losach kilku nękanych codziennymi problemami związków. Artyści przeżywają zwroty i upadki. Ciężko pracują, by wejść na szczyt i spadają z niego. Rozstają się i schodzą ponownie. Film porusza wiele poważnych wątków społecznych, znalazło się także miejsce na odrobinę humoru. Zdecydowanie najciekawszy epizod wiąże się z kwestią rasową. Idiotyczne przepisy stanu Missisipi zakazują (czy raczej zakazywały) zawierania międzyrasowych małżeństw. Kiedy mieszane pochodzenie Julii wychodzi na jaw, ona i jej biały mąż uciekają się do sprytnego (chociaż wybitnie filmowego) fortelu, który pozwala im wybrnąć z sytuacji. Chociaż pozostali członkowie trupy stają po ich stronie w zatargu ze wścibskim szeryfem, ich reakcja po pozbyciu się natręta jest zaskakująco przykra. Koleżeńska solidarność zajmuje w systemie wartości artystów tylko nieznacznie wyższe miejsce nad brzydkimi uprzedzeniami.

Muzyki jest w Statku komediantów bardzo dużo. Akcja przeplatana jest licznymi piosenkami, głównie w postaci występów na pokładowej scenie, chociaż pojawia się także kilka sekwencji, w których bohaterowie "tak po prostu" zaczynają śpiewać. Najlepszy utwór znów dotyczy spraw rasowych. Śpiewany przez Paula Robesona i Hattie McDaniel przybliża los czarnoskórych robotników, nawiązując również do czasów statków niewolniczych i pracy na plantacjach. Paul Robeson i Hattie McDaniel są w ogóle moją ulubioną parą w tym filmie. On - obdarzony pięknym głosem i charyzmą, ona - dziarska i zabawna w swojej szorstkości.

Najsłabszym elementem Statku jest niestety wątek marzącej o niebieskich migdałach Magnolii i jej rozrzutnego partnera. Irene Dunne oraz Allan Jones nie budzą jakiegoś szczególnego zachwytu swoim aktorstwem. Poza tym powiedzmy sobie szczerze, historie innych bohaterów są po prostu ciekawsze. Whale postawił na złego konia, i to kosztem skrócenia niektórych linii fabularnych (Robeson i McDaniel nie otrzymali nawet swojego zakończenia). Zazwyczaj zarzuca się Hollywood nadmierne eksponowanie "progresywnych" tematów, tymczasem w przypadku Statku komediantów miała miejsce sytuacja odwrotna.

Moje ogólne wrażenia z seansu są mieszane. Pomimo znacznego wysiłku włożonego w realizację i kilku dobrych elementów, pod koniec filmu odczuwałem znużenie. Nie samą widowiskowością człowiek żyje, zwłaszcza że w wyróżnionych przeze mnie scenach Whale pokazał, że potrafi wykorzystać musicalowe instrumentarium do przekazania czegoś ważnego. Priorytety były jednak inne. Przy całym szacunku dla reżysera, wystawiam Statkowi 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 24 maja 2019

Narzeczona Frankensteina/Bride of Frankenstein (1935)

Film o poszukiwaniu przyjaciela

Reżyseria: James Whale
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 14 min.

Występują: Boris Karloff, Colin Clive, Valerie Hobson, Ernest Thesiger, Elsa Lanchester

Chociaż decyzja o nakręceniu kontynuacji Frankensteina została podjęta niemal od razu po gigantycznym sukcesie filmu, przygotowania trwały dość długo. Najpierw decydenci z Universalu długo nie mogli się zdecydować na odpowiedniego reżysera. Dopiero po sukcesie Niewidzialnego człowieka stwierdzono, że jedyną właściwą osobą będzie James Whale, odpowiedzialny także za pierwszy film o ożywionym potworze. Kolejnym problemem był scenariusz. Powstało co najmniej sześć jego wersji, które były następnie odrzucane przez Whale'a, modyfikowane przez cenzorskie Biuro Haysa lub zastępowane nowymi pomysłami. Końcowy skrypt stał się mozaiką kilku poprzednich wersji - nie do końca udanym dzieckiem wielu ojców.

Film otwiera interesujący prolog, w którym Mary Shelley (twórczyni Frankensteina) dyskutuje ze swoim mężem Percym oraz lordem Byronem o napisanym właśnie opowiadaniu. Później wracamy do losów doktora Henry'ego Frankensteina i jego monstrum. Okazuje się, że obaj przeżyli pożar kończący pierwszy film. Frankenstein za radą żony postanawia zaprzestać ryzykownych eksperymentów i skupić się na pracy lekarza. Wkrótce jednak odwiedza go dawny nauczyciel Pretorius, który potrzebuje pomocy we własnych mrocznych przedsięwzięciach. Tymczasem potwór błąka się po okolicy, wywołując panikę wśród ludności i poszukując jakiejś przyjaznej duszy. Staje się jasne, że mimo niszczycielskich tendencji pozostało w nim więcej człowieczeństwa, niż się z pozoru wydaje.

Ścieżka potwora i droga naukowca to w zasadzie dwa oddzielone od siebie wątki, które łączą się dopiero w efektownym finale filmu. W części poświęconej potworowi obserwujemy dojrzewanie tej dziwacznej istoty. Już w poprzednim filmie monstrum miewało momenty refleksji, generalnie jednak pozostawało machiną zniszczenia. Tutaj przedstawiono go jako ofiarę niezrozumienia i uprzedzeń. Większość okropnych czynów popełnia, gdy jest atakowany, a częściej pełni rolę kozła ofiarnego obwinianego za cudze zbrodnie. Obdarzony zaufaniem potrafi nawiązać wzruszającą przyjaźń z niewidomym pustelnikiem. Boris Karloff wplótł także w swoją rolę nieco humoru. Potwór staje się między innymi koneserem cygar oraz miłośnikiem pięknej muzyki. Wątek doktora Frankensteina skupia się na kuszeniu pragnącego powrócić na drogę dobra naukowca przez złowrogiego Pretoriusa. Dawny mentor Henry'ego to diaboliczna postać z kompleksem Boga, wyraźnie pławiąca się w swej nikczemności. Wobec oporu byłego ucznia postanawia zastosować bezwzględne środki przymusu. Niezbyt podobała mi się ta postać. Jej jednowymiarowa niegodziwość i megalomania przy w sumie niewielkich możliwościach szybko stała się męcząca.

Potwór i jego pan spotykają się ponownie dopiero w finale filmu, kiedy też na scenę wchodzi tytułowa narzeczona. Nie zdradzając zbyt wiele, napiszę tylko, że końcowe sceny to prawdziwa feeria kreatywności. Mroczna wieża, w której mieści się laboratorium Fraknensteina to upiorny kompleks fantastycznych machin rozświetlanych elektrycznymi wyładowaniami. Pomysł przyciągania błyskawic za pomocą metalowych latawców - kapitalny i widowiskowo zrealizowany. Potworna narzeczona, chociaż niewiele ma do roboty, oszałamia obłędną fryzurą a la Nefretete i manierami rozgniewanej kotki. Gra ją Elsa Lanchester, w prologu wcielająca się w Mary Shelley. Wybuchowe zakończenie dorównuje płonącemu wiatrakowi z pierwszego filmu i w dużej mierze rekompensuje słabsze sceny.

Mimo dużej pomysłowości, Narzeczona Frankensteina nie do końca przypadła mi do gustu. Jest w filmie wiele ciekawych pomysłów, a scenografia i efekty specjalne zasługują na najwyższe uznanie. Jednak fabuła jako całość nie przekonuje mnie. Narzeczona to raczej odcinanie kuponów od sprawdzonego pomysłu, który koniecznie trzeba było eksploatować. Mimo wszystko wystawiam 7 gwiazdek z uwagi na kapitalnie nakręcony finał filmu.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 24 lutego 2019

Niewidzialny człowiek/The Invisible Man (1933)

Film o niewidzialnym nudyście

Reżyseria: James Whale
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 8 min.

Występują: Claude Rains, William Harrigan, Gloria Stuart, Henry Travers

Niewidzialny człowiek, chociaż mniej znany niż potwór Frankensteina czy hrabia Drakula, należy do grupy klasycznych popkulturowych monstrów rozpropagowanych między innymi poprzez kino. Film o tym dziwnym "antyzłoczyńcy" zawdzięczamy hollywoodzkiemu specjaliście od filmów grozy, Jamesowi Whale'owi. Scenariusz oparty na motywach opowiadania Herberta George'a Wellsa został powiązany ze swym pierwowzorem bardzo luźno. Zmianom uległa zarówno historia jak i osobowość tytułowego bohatera. Prawdopodobnie wynikało to ze specyficznego podejścia Whale'a. Reżyser ten pokazał już przy Frankensteinie, że jego priorytetem jest budowanie atmosfery, nawet kosztem pewnych uproszczeń fabularnych. Okazało się, że znów miał rację. Niewidzialny człowiek zyskał sobie dużą popularność i wszedł na stałe do kanonu filmowego horroru. Jakie wrażenie robi dzisiaj?

Film opowiada historię Jacka Griffina - naukowca, który w wyniku przeprowadzanych na sobie samym eksperymentów stał się niewidzialny. Ukryty przed światem w prowincjonalnej gospodzie pracuje nad antidotum, które przywróci mu normalny wygląd. Może jednak nie zdążyć, gdyż serum niewidzialności wpływa na jego umysł, wywołując u niego coraz silniejszą megalomanię. Tymczasem narzeczona i przyjaciele Griffina rozpoczynają poszukiwania zaginionego naukowca.

Niewidzialny człowiek przyciąga niepokojącymi obrazami. Postać Jacka Griffina - mężczyzny w prochowcu, charakterystycznych ciemnych okularach i z twarzą ukrytą pod bandażami - to wizerunek już klasyczny, a przy tym pomysłowy i dopracowany. Kiedy natomiast filmowy Griffin zdejmuje przebranie, pod nim... nie ma nic! Efekty specjalne imitujące niewidzialność były jak na lata trzydzieste niesamowite, a i dziś patrzy się na nie z zainteresowaniem. Bo kto nie chciałby zobaczyć człowieka ściganego przez biegające kalesony. Jest jeszcze trzeci element mitu Niewidzialnego człowieka, także w pewien sposób komiczny. Otóż kiedy Griffin pragnie skorzystać z atutów niewidzialności, zmuszony jest pozbyć się całego odzienia. Oglądamy zatem perypetie niewidzialnego złoczyńcy, który biega wszędzie na golasa. Ot, czasami zabiera ze sobą koc, żeby okryć się po akcji. Obecność Jacka sugeruje nam wprawną ręką operator Arthur Edeson. Kamera sugestywnymi ruchami prowadzi narrację na statycznych kadrach, przez które przemieszcza się niewidoczny mężczyzna. Zastąpienie ruchów postaci ruchem kamery to pomysł, który zrobił na mnie wrażenie prostotą i efektywnością wykonania. W postać Griffina wcielił się Claude Rains. Miał on okazję wykazać się głównie swoim głębokim, specyficznym głosem, bardzo adekwatnym dla maniakalnego złoczyńcy.

O ile strona wizualna filmu jest bezsprzecznie znakomita, historia trochę się zestarzała. Przede wszystkim trudno brać na poważnie złoczyńcę, który snuje plany opanowania świata tylko dzięki swej niewidzialności. Diaboliczny spisek polega na zaszantażowaniu byłego współpracownika, kilku morderstwach na pokaz i... właściwie tyle. Griffin jest za to bardzo wylewny w opisach swoich słabości. Na przykład nie może wyruszać w teren świeżo po posiłku, gdyż jedzenie trawione w jego żołądku jest widoczne dla postronnych. Dobrze, że twórcy nie próbowali nam tego pokazać. W scenariuszu dużo jest podobnych smaczków zahaczających trochę o kicz. Przykładowo postronni reagują na obecność niewidzialnego złoczyńcy z przesadną paniką, wydając histeryczne okrzyki. Słabo wypada także narzeczona Griffina, która nie wnosi do historii nic poza zamartwianiem się o jego los. Ponarzekawszy trochę, przyznam, że Niewidzialnego człowieka ogląda się przyjemnie. Sceny z Griffinem wykonującym swoje machinacje są pomysłowe i pełne humoru. Chociaż absurdalny, Jack potrafi być zabójczo skuteczny, co uwalnia go od zagrożenia śmiesznością. Także plan jego powstrzymania jest logiczny, przemyślany i satysfakcjonująco zrealizowany. Jednym słowem, nie jest to zła opowieść. Tylko nie można brać jej nazbyt serio.

Niewidzialny człowiek to przykład oryginalnego połączenia horroru z wczesnego typu science fiction. Nie jest klasycznym filmem grozy, bo bardziej śmieszy niż straszy. Daleko mu do ideału, ale pomysłowość i świetna strona wizualna zapewniają sporo niezobowiązującej rozrywki. Ogólny werdykt jest zatem zdecydowanie pozytywny. Przyznaję temu filmowi 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 13 stycznia 2019

Stary mroczny dom/The Old Dark House

Film o dziwakach mieszkających w dziwnym domu

Reżyseria: James Whale
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 13 min.

Występują: Boris Karloff, Melvyn Douglas, Charles Laughton, Raymond Massey, Gloria Stuart, Lilian Bond, Ernest Thesiger, Eva Moore

Walijskie odludzie, straszliwa ulewa, przemoczonym samochodem przemieszcza się grupa podróżnych, która zgubiła drogę. Jedynym schronieniem przed deszczem jest dla nich stara, zmurszała posiadłość. Jej mieszkańcy niechętnym okiem spoglądają na gości. To dziwni ludzie, z których każdy skrywa jakiś mroczny sekret. Podróżni nie mają jednak wyboru, muszą przetrwać w tym nieprzyjaznym miejscu co najmniej do rana. 

James Whale na fali popularności Frankensteina postanowił stworzyć bardziej przyziemny horror. Pomysł na Stary mroczny dom był bardzo prosty - zamykamy grupę ludzi w miejscu, którego nie mogą opuścić, konfrontujemy ich z pokręconymi mieszkańcami i sprawdzamy, co z tego wynikło. Elementy ponadnaturalne są wplecione w fabułę bardzo oszczędnie. Występują raczej w świadomości bohaterów, skłaniając ich do różnorakich, często desperackich działań. Groza budowana jest poprzez atmosferę (nieprzyjazna pogodna, ponura lokalizacja) oraz dziwnych i tajemniczych mieszkańców domu - rodzinę Femmów. Bohaterowie dość chaotycznie przemieszczają się po rozległej rezydencji i zabudowaniach gospodarczych. Często posłuszni wymogom scenariusza rozdzielają się lub odwrotnie, pojawiają w odpowiednich momentach we właściwych miejscach. Po głębszym zastanowieniu się trzeba stwierdzić, że w tej opowieści szwankują związki przyczynowo skutkowe. To seria mniej lub bardziej dziwacznych rozmów i działań podejmowanych przez bohaterów w celu popchnięcia akcji do przodu, a nie z jakichś bardziej uzasadnionych psychologicznie pobudek.

Mimo tych raczej poważnych zastrzeżeń film ogląda się dobrze. Tajemnica domu i jego mieszkańców dawkowana jest stopniowo, rozbudzając ciekawość widza. Napięta atmosfera zagęszcza się wraz z kolejnymi wydarzeniami, prowadząc do kulminacji w końcowych minutach filmu. Całość została ciekawie sfilmowana, zaczynając od początkowej podróży samochodu bohaterów przez podtopione wertepy, a kończąc na brutalnym finale. Również sam tytułowy dom przygotowany został z rozmysłem - jest obszerny, podniszczony i zimny. Wiatr hula na jego korytarzach, nie pozwalając uspokoić myśli.

Film nie ma głównego bohatera. Każdej z dziesięciu występujących w nim postaci poświęcono trochę czasu, starając się nadać jej indywidualny charakter. Starsze wiekiem rodzeństwo Femmów - Horace i Rebecca - zamieszkuje dom razem z przykutym do łóżka, ponad stuletnim ojcem i niemym sługą. Życie w izolacji wyraźnie wpłynęło na całą czwórkę, czyniąc z nich dziwaków opanowanych przez własne lęki i nałogi. Grupa przybyszy jest trochę mniej wyrazista. Małżeństwo Wavertonów podróżuje razem z hedonistycznie usposobionym przyjacielem Rogerem. Później dołączają do nich arystokrata i pracoholik William Porterhouse oraz jego przyjaciółka, "tancerka" Gladys. Najbardziej godnym zapamiętania bohaterem jest grany przez Borisa Karloffa niemy Morgan, brutalny osiłek porośnięty szczeciną, w obyciu bardziej podobny do słabo obłaskawionego zwierza niż człowieka. Stary mroczny dom to również hollywoodzki debiut Charlesa Laughtona, który wykreował oryginalną postać dobrodusznego, gadatliwego pracoholika Porterhouse'a. Jeżeli chodzi o żeńską część obsady, najlepiej wypada Lilian Bond w roli wesołej utrzymanki tego ostatniego. Skoro o aktorkach mowa, warto wspomnieć, że w rolę stuletniego seniora rodziny Femmów wcieliła się sześćdziesięcioletnia Elspeth Dudgeon (w napisach dla niepoznaki przemianowana na Johna). Nie jestem pewien, czy to dla tej pani komplement, ale jest w pełni wiarygodna jako zasuszony, wątły stulatek.

Stary mroczny dom to przykład filmu, w którym umiejętnie wykreowana atmosfera nadrabia niedostatki scenariusza. Mało przekonującą historię ogląda się nader przyjemnie, ponieważ jest dobrze zagrana i sfilmowana, a przy tym oryginalna. Bać się raczej nie będziemy, ale wyczekiwać na wyjaśnienie tajemnicy domu już tak. Nie jest to absolutnie odkrycie na miarę Frankensteina, lecz jako film rozrywkowy sprawdza się całkiem nieźle. Wystawiam 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 18 listopada 2018

Frankenstein (1931)

Film o twórcy i jego tworzywie

Reżyseria: James Whale
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 10 min.

Występują: Colin Clive, Mae Clarke, John Boles, Boris Karloff, Edward Van Sloan

Kasowy sukces Księcia Draculi skłonił decydentów z wytwórni Universal Pictures do zainteresowania się horrorami. Szybko zdecydowano, że kolejnym filmem grozy, który wejdzie do produkcji, będzie Frankenstein. Scenariusza nie oparto bezpośrednio na powieści Mary Shelley, tylko na jej teatralnej adaptacji autorstwa Peggy Webling, mocno modyfikującej oryginał. Film borykał się z dużymi zawirowaniami produkcyjnymi, które zmusiły do odejścia Belę Lugosiego (pierwotnie miał zagrać doktora Frankensteina) oraz pierwotnego reżysera Roberta Floreya. Ostatecznie stołek reżyserski przypadł nowemu w Hollywood Anglikowi Jamesowi Whale'owi. To właśnie Whale zaangażował do roli monstrum swojego rodaka Borisa Karloffa. W ten sposób narodziła się legenda.

Historia doktora Frankensteina jest dość znana. Naukowiec opętany ideą ożywiania zmarłych tworzy potwora z części ciał pozyskanych z trupów. Następnie powołuje go do życia przy pomocy energii zaczerpniętej z błyskawicy. Zdezorientowany stwór zostaje zamknięty w piwnicy i jest torturowany przez Franza, garbatego sługę Frankensteina. Podczas gdy narzeczona i przyjaciele zaczynają obawiać się o poczytalność całkowicie pochłoniętego badaniami naukowca, w laboratorium dochodzi do tragedii. Ożywione monstrum uwalnia się i zaczyna grasować po okolicy, stając się zagrożeniem dla mieszkańców.

Frankenstein Whale'a w mniejszym stopniu niż powieść Shelley skupia się na dylematach etycznych, pragnąc przede wszystkim szokować i przerażać. Jest to ewidentnie świadoma decyzja reżysera, który postanowił pójść dalej w kierunku filmu grozy niż ktokolwiek przed nim. Już początkowe sceny filmu, kiedy Frankenstein i jego sługa gromadzą części ciał do swego eksperymentu, pokazują, że filmowe strachy będą odważniejsze i bardziej dosłowne niż chociażby w Księciu Draculi. Kiedy na scenę wkracza monstrum, widz nie ma najmniejszych wątpliwości, że nie będzie z nim żartów. I nie ma. To chyba pierwszy film w historii kina, gdzie trup nie tylko ściele się gęsto, ale większość brutalnych czynów odbywa się w kadrze i jest daleka od zwyczajowej do tej pory umowności. Jednocześnie scenariusz umiejętnie buduje napięcie, unikając popadnięcia w przesadę. Straszliwa opowieść ma swoje logiczne rozwinięcie i satysfakcjonujące zakończenie.

Kilka słów wypada napisać o monstrum. Postać wykreowana przez Borisa Karloffa jest autentycznie przerażająca. Łączy w sobie mechaniczną sztywność ruchów, zabójczą siłę i palący gniew z niemal dziecięcą ciekawością i naiwnością. Nie będzie nam dane wejrzeć w jego umysł, ale jest niemal pewne, że kryje się w nim coś więcej niż instynkt zabójcy. Dowodem na to niech będzie najlepsza w filmie scena zabawy potwora z małą dziewczynką zakończona w niebywale zaskakujący sposób. Potwór jest zdecydowanie centralną postacią filmu przyćmiewającą postać swojego twórcy. Co prawda Colin Clive stworzył bardzo dobrą kreację naukowca opętanego własną ideą, ale to nie on jest fascynujący. Karloff-monstrum gra w filmie pierwsze skrzypce i nie sposób z tym dyskutować. 

Film jest znakomicie przygotowany od strony technicznej. Wszędobylska, niezwykle ruchliwa kamera Arthura Edesona przywodzi na myśl operatorów niemieckich, szczególnie że zdjęcia są obficie wspomagane grą świateł i cieni. Okazała jest także filmowa scenografia na czele z bogato wyposażonym laboratorium Frankensteina oraz niezapomnianą charakteryzacją Borisa Karloffa. W pamięć zapadają płonące i wciąż obracające się skrzydła wiatraka, które żegnają nas podczas finału filmu. 

Frankenstein jest kamieniem milowym w rozwoju kinowego horroru. James Whale odważnie eksploruje nowe sposoby straszenia widza, nie bojąc się stosować rozwiązań, których jego poprzednicy się obawiali. Trochę szkoda, że zrezygnowano z głębszej eksploracji psychiki doktora i jego tworu. Jest to wprawdzie zasygnalizowane, jednak motyw przewodni filmu jest inny. Dlatego oceniam Frankensteina tylko na 9 gwiazdek. Dziesiątka była blisko.

źródło grafiki - www.imdb.com