Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bez oceny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bez oceny. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Triumf woli/Triumph des Willens (1935)

Film o rozkwicie zła

Reżyseria: Lenie Riefenstahl
Kraj: Niemcy
Czas trwania: 1 h 50 min.

Występują: Adolf Hitler, Rudolf Hess, Viktor Lutze, Baldur Von Schirach, Heinrich Himmler

Gdyby kogoś interesowało, w jaki sposób postrzegali samych siebie ci, których historia osądziła później jako złoczyńców,  Triumf woli będzie doskonałym przykładem takiego właśnie spojrzenia. Nakręcony w 1934 roku podczas hucznego kongresu NSDAP w Norymberdze, przedstawia całą galerię nazistowskich osobistości niedługo po tym, jak dorwali się do władzy. "Bohaterowie" dokumentu w momencie jego powstawania nie byli jeszcze zbrodniarzami. Film pokazuje początek drogi, która dwanaście lat później doprowadziła większość z nich na szubienicę.  Ciekawy to zbieg okoliczności, że zawiśli na niej również w Norymberdze. Triumf woli to także najsłynniejsze dzieło niemieckiej reżyserki Leni Riefenstahl. Chociaż sama nie należała do partii nazistowskiej, a w latach powojennych wypierała się prohitlerowskich sympatii, film jasno zdradza, jakie były jej prawdziwe zapatrywania. Riefenstahl została wskazana do nakręcenia relacji z partyjnego kongresu osobiście przez Adolfa Hitlera. Celowo wybrał osobę niezaangażowaną politycznie, za to znaną już wówczas ze swego talentu. Fuhrerowi zależało na spojrzeniu kogoś z zewnątrz, kto nada właściwy wydźwięk skomplikowanym partyjnym rytuałom i przedstawi je w formie atrakcyjnej dla widza. Film pozbawiony jest jakiegokolwiek komentarza. Jesteśmy świadkami wydarzeń z takiej samej perspektywy, jaką miał w latach trzydziestych zwykły Niemiec. Z tego względu jest cennym źródłem historycznym.

Dokument przybliża kilkudniowy zjazd partyjny, w którym uczestniczy Hitler i całe jego otoczenie. Początek uroczystości oglądamy z perspektywy samego wodza, który obserwuje oczekujące go miasto z okien samolotu, a następnie wita tłumy zgromadzone na lotnisku. Kolejne sceny wypełniają defilady, przemówienia i ceremonie przypominające obrzędy religijne. Jest masa pochodni, sztandarów i wielka pompa. Przybywający "z nieba" Hitler nosi znamiona co najmniej mesjasza. Dobrotliwy ale wymagający, dogląda swoich wyznawców, pokazuje im właściwa drogę, wynagradza wiernych i przebacza tym, którzy zbłądzili.

Z ciekawszych postaci pojawiających się u boku Fuhrera trzeba wymienić jego "zastępcę" Rudolfa Hessa, który przypomina raczej arcykapłana absurdalnej religii, wygłaszającego peany na temat swego wodza w niemal seksualnym podnieceniu. Inną, dzisiaj całkiem zapomnianą postacią jest Viktor Lutze, dowódca SA, który właśnie awansował na to stanowisko w nagrodę za pomoc w wykończeniu swego poprzednika Ernsta Rohma. Ukazany jest równorzędnie do wchodzącego właśnie na szczyty władzy Heinricha Himmlera, dowódcy konkurencyjnego SS. W jednej ze scen obaj stoją na ogromnym podium po prawicy i lewicy Hitlera, przyjmując defiladę SA- i SS-manów. Sam Hitler odnosi się pośrednio do niedawnej Nocy Długich Noży, wspaniałomyślnie komunikując SA-manom, że nie żywi do nich pretensji "za cudze błędy".

Z obrazu Partii i Rzeszy przedstawionego w filmie wyłania się totalitarny od samego początku charakter hitleryzmu. Partia zaangażowana jest we wszystkie szczeble życia społecznego. W uroczystościach uczestniczą przedstawiciele Wehrmachtu, więcej jest jednak organizacji cywilnych. Obok bojówek SS i SA mamy młodzież skupioną w ramach Hitlerjugend, którą Fuhrer czule pozdrawia. Dziwnie się patrzy na pełnych entuzjazmu młodych chłopaków, przypominających w swoim wesołym współzawodnictwie harcerzy, wiedząc, że za kilka lat staną się mordercami. Najbardziej absurdalną z defilujących przed Hitlerem organizacji jest jednak Front Pracy. Adolf zapewnia w swej przemowie, że nadszedł koniec niesłusznego stawiania pracy umysłowej ponad fizyczną. I rzeczywiście, ci zmilitaryzowani robotnicy maszerują ze szpadlami zarzuconymi na ramiona niczym karabiny!

Jak podsumowuje całą uroczystość podniecony Rudolf Hess, Hitler to Niemcy, a Niemcy to Hitler. Zjazd zgromadził w Norymberdze dziesiątki tysięcy aktywistów partyjnych, ale nie tylko oni przywitali z entuzjazmem swego przywódcę. Wiwatujący z okien mieszkańcy miasta są nim autentycznie zachwyceni. Najwyraźniej Niemcy rzeczywiście kochali Hitlera. A jak prezentuje się on sam? Podczas swoich przemów krzyczy i gestykuluje. Poza tym wydaje się raczej dobrotliwym bóstwem. Nietrudno uwierzyć, że kochał zwierzęta. Uśmiecha się, poklepuje ludzi po plecach, podniosłą powagę zachowując tylko na rytualne obrzędy i kazania. Riefenstahl zaprezentowała w Triumfie woli jego dopracowany wizerunek. Można powiedzieć, że przygotowała produkt do masowego rozpowszechniania.

Wizualna otoczka Fuhrera i jego wojowników została starannie przemyślana. Dekoracje i wystrój przygotowano specjalnie na potrzeby nakręcenia filmu. Zaprojektowano odpowiednie podwyższenia dla przywódców, starannie rozmieszczono poszczególne grupy ludzkie (ach te marsze, które tak harmonijnie wyglądają z dalekich ujęć) i rekwizyty takie jak gigantyczne posągi orłów czy ogromne znicze. Jako symbol szacunku dla starych nazistów są nawet relikwie w postaci pamiątkowych sztandarów z Puczu Monachijskiego, które Hitler "błogosławi". Z filmu wycięto wszelki przekaz negatywny. Fuhrer i jego podwładni mówią o wielkości Niemiec i świetlanej przyszłości, natomiast bardzo oszczędnie wypowiadają się o wrogach. Adolf wspomina wprawdzie, że w narodzie niemieckim nie ma miejsca dla słabych, a Julius Streicher czyni jakieś niejasne aluzje do wpływów innych nacji, na tym jednak koniec. Żadnego antysemityzmu, żadnego agresywnego militaryzmu. Wszystko zostało starannie wyczyszczone. Współczesnemu widzowi nie potrzeba jednak słów, żeby połączyć obrazy Triumfu woli z tym, co miało wkrótce nadejść. Ziarna zbrodni zostały zasiane i, starannie pielęgnowane, rozwijały się.

Leni Riefenstahl stworzyła doskonały film propagandowy. Ponieważ nie zawarła w nim komentarza, bohaterowie Triumfu woli świadczą sami o sobie. Ich gigantomania i krok defiladowy bez zginania kolan mogą się wydawać groteskowe. A jednak hitlerowski magnetyzm jest w filmie obecny i dla podatnych umysłów był on niewątpliwie skuteczną trucizną. Nieskazitelny w formie i złowieszczy w treści, Trium woli zmusza do zadania sobie pytania, czy zło może być dziełem sztuki? Każdy musi sobie sam na nie odpowiedzieć. Dlatego tez pozostawiam film bez oceny.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 4 listopada 2018

Limite (1931)

Film o ludziach w łódce

Reżyseria: Mário Peixoto
Kraj: Brazylia
Czas trwania: 1 h 57 min.

Występują: Olga Breno, Tatiana Rey, Raul Schnoor

Filmowe eksperymenty z zasady wiążą się z ryzykiem. Próba przełamania schematów, zrobienia czegoś nieszablonowego może się skończyć niezrozumieniem i odrzuceniem dzieła przez publiczność. Niezależnie od jego rzeczywistej wartości. Nic takiego nie spotkało Limite, niszowego filmu okrzykniętego przez Brazylijskie Stowarzyszenie Krytyków Filmowych najlepszym obrazem w historii tego kraju. Pierwszy i jedyny film nakręcony przez ledwie dwudziestodwuletniego Mário Peixoto, Limite był przez wiele lat uważany za zaginiony, a od czasu odrestaurowania do nadejścia ery internetu był raczej trudno dostępny. Rozsławiony sfałszowanym przez Peixoto listem pochwalnym Sergieja Eisensteina, film jest znany bardziej dzięki swej legendzie niż rzeczywistej treści. Jakoś mnie nie zdziwiło, gdy pośród licznych artykułów zawierających ciekawostki na temat Limite nie znalazłem ani jednej poważnej próby analizy treści tego dzieła. 

Film jest niezwykle długi i monotonny, co mocno utrudnia jego odbiór. Jego bohaterami są mężczyzna i dwie kobiety apatycznie dryfujący w łódce po oceanie. Kończy im się żywność, wiaderko z wodą pitną jest puste i wydaje się, że stracili już nadzieję na ratunek. W licznych retrospekcjach poznajemy ich przeszłość. Wydarzenia nie są do końca jasne, ale każde z trójki przeżyło osobistą tragedię, która skłoniła ich do ucieczki od dotychczasowego życia. Tak znaleźli się na łódce, która odpływa coraz dalej w bezkresne morze.

Limite jest przede wszystkim doświadczeniem narracyjnym. Styl opowiadania jest wyraźnie indywidualnym tworem Peixoto, ale z istniejących nurtów najbliżej mu chyba do impresjonizmu. Film nie zawiera dialogów i posiada ledwie cztery plansze tekstowe. Narracja jest rwana, skokowa, sceny z udziałem postaci są gęsto przeplatane symbolami takimi jak samotne drzewa na wietrze czy ryby zdychające na piasku. Bardzo ciężko jest śledzić poszczególne wydarzenia z uwagi na nad wyraz niekonwencjonalne ustawienia kamery. Obiektyw niechętnie spogląda na twarze bohaterów, woląc ujmować ich z tyłu, spoglądać tylko na nogi czy tułów. Odnosi się wrażenie, że ludzie są elementami otoczenia wcale nie ważniejszymi od równie chętnie filmowanej martwej natury. Najczęściej patrzymy, jak idą, stoją bądź biernie siedzą. Nie poznajemy dokładnej natury ich konfliktów i problemów. Zamiast tego otrzymujemy możliwość wczucia się w ich stan umysłu. A że nie jest to stan zbyt zdrowy, wycieczka nie należy do przyjemnych. Chyba jedyna bardziej konwencjonalna scena rozgrywa się przy grobie kobiety, gdzie spotykają się jej mąż i kochanek, zawierający pokój poprzez wspólne wypalenie papierosa. Narracji towarzyszy nieustanna muzyka podpowiadająca widzowi, jakie emocje winny danej scenie towarzyszyć. Jest niebiański spokój morza, są i niepokojące rytmy nadchodzącej katastrofy. Oprawa dźwiękowa jest niezwykle bogata i oparta przede wszystkim na muzyce klasycznej. Jest to chyba najprzyjemniejszy element Limite i tylko dzięki niemu możliwe jest przetrzymanie dwugodzinnego ciągu poplątanych, luźno tylko powiązanych ze sobą obrazów.

Film Mário Peixoto nie należy do udanych eksperymentów. Jego największą słabością jest zbyt długi czas trwania. Trudno dotrwać do końca, kiedy sceny na ekranie nie opowiadają spójnej historii. Można się domyślić symboli odnoszących się do depersonalizacji i osamotnienia człowieka wobec ogromu świata, ale trudno zaakceptować, że do przekazania tych prawd konieczny był aż taki mozół. W pewnym momencie następuje po prostu utrata chęci dalszego zgłębiania łamigłówki. Mimo niewątpliwie interesującego pomysłu, zupełnie nie rozumiem peanów nad filmem, którego najwyraźniej nikt nie rozumie. Podobnie jak inne filmy "artystyczne" pozostawiam ten dziwny obraz bez oceny.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 19 października 2018

Krew poety/Le sang d'un poète (1930)

Film o ustach na dłoni

Reżyseria: Jean Cocteau
Kraj: Francja
Czas trwania: 50 min.

Występują: Enrique Riveros, Elizabeth Lee Miller

Kino awangardowe to ciężki orzech do zgryzienia. Reżyserzy eksperymentujący z formą nierzadko tworzyli podwaliny pod nowe techniki narracji. Jednocześnie owoce tych eksperymentów bywają trudne w odbiorze i zrozumieniu. Tak wyglądała sprawa z surrealistycznymi filmami Luisa Buñuela. W przypadku Psa andaluzyjskiego dysponowaliśmy co prawda komentarzem twórcy objaśniającym znaczenie (czy raczej brak znaczenia) filmu, natomiast koncepcje stojące u podstaw Złotego wieku były mimo wszystko czytelne. Dziś przyjrzymy się dziełu innego francuskiego awangardzisty Jeana Cocteau, który podobnie jak Buñuel w latach trzydziestych dopiero zaczynał swoją przygodę z kinem. W czasach premiery film wywołał skandal. Ponieważ powstał dzięki mecenatowi wicehrabiego Charlesa de Noailles, który sponsorował również antykatolickie dzieła Buñuela, dopatrzono się w Krwi poety wątków antychrześcijańskich. Jako żywo nie dostrzegam w filmie niczego podobnego, ale Cocteau oberwał rykoszetem i jego debiutancki obraz na jakiś czas wylądował w prywatnym archiwum de Noaillesa.

Krew poety wedle oświadczenia Cocteau nie jest filmem surrealistycznym, choć u laika przywołuje silne skojarzenia z tym właśnie nurtem. Blisko godzinny obraz podzielony na cztery akty przedstawia dziwne wydarzenia składające się na coś w rodzaju snu lub poematu symbolicznego. Zgodnie ze słowami Cocteau filmowe wydarzenia nie są jednak obrazami ze snu, ani symbolami. Plansza tekstowa na początku filmu informuje, że każdy poemat jest zagadką, którą należy rozwiązać. Dzięki przywołanym powyżej dementi reżysera udało mi się uniknąć wpadnięcia w pułapkę błędnej interpretacji, lecz tajemnica pozostała nierozwiązana. Wobec tego opiszę pokrótce, czego można się po Krwi poety spodziewać. Być może ktoś odważy się rzucić wyzwanie tej łamigłówce.

Postacią prowadzącą nas przez dziwaczne obrazy Krwi poety jest enigmatyczny młody artysta. W pierwszych scenach filmu szkicuje on portret. Po wykonaniu ust okazuje się, że ożywają one na papierowym arkuszu. Artysta zamazuje dziwny obraz dłonią i przekonuje się, że teraz usta znajdują się na niej. Po wnikliwym badaniu nowego organu (w tym dotykaniu nim różnych części ciała), mężczyzna przekazuje usta bezrękiej rzeźbie kobiety. Rzeźba ożywa i nakazuje artyście przejść przez lustro. Po jego drugiej stronie znajduje się korytarz hotelowy. Artysta podgląda przez dziurki od klucza dziwacznych hotelowych gości. Tak mijają dwa pierwsze akty Krwi poety. Druga połowa filmu obejmuje pojedynek dzieci na zabójcze śnieżki, grę w karty przy zwłokach i jeszcze kilka dziwnych wydarzeń. Krew poety kończy się powrotem posągu otoczonego symbolami byka, globusa i liry (które wedle Cocteau nie są symbolami). 

Dziwny to film, który podobnie jak dzieła Buñuela może inspirować do najróżniejszych skojarzeń, na przykład dotyczących relacji pomiędzy twórcą, tworzywem a konceptem. A także całkiem innych. Wskazówki pozostawione przez reżysera utrudniają jednak jego interpretację. O ile w kwestii treści film pozostaje dla mnie niezrozumiałą zagadką, należą mu się słowa uznania za formę. Dziwaczne postacie i rekwizyty zostały przygotowane niezwykle starannie. Są wśród nich animowane wstawki (usta na dłoni, ale też orbitująca głowa zbudowana z drutów) oraz oryginalne kostiumy (w szczególności kobieta ucharakteryzowana na posąg). Cocteau eksperymentuje także z kamerą. Dzięki nietypowym ustawieniom uzyskuje między innymi efekt chodzenia po suficie czy wejścia w lustro. Jest w Krwi poety sporo zarodków ciekawych pomysłów. Według mnie brakuje efektywnego połączenia ich w całość.

Prawdę mówiąc trudno mi ocenić ten film. Nie posiada fabuły, rzekomo niczego nie symbolizuje, jest właściwie gołym zbiorem pomysłowych technik zdjęciowych i eksperymentów skojarzeniowych. Jeżeli to nie jest surrealizm, to nie mam pojęcia, co może nim być. Ale też prześledziwszy historię ruchu surrealistów, szybko odkryjemy, że mało który z artystów zaliczanych do tego nurtu przyznawał się do tego. Wszyscy byli oryginalni i osobni. Osobny jest i Jean Cocteau. Spoglądam na jego kolejne dzieła z pewną obawą, chociaż wiele wskazuje na to, że są to filmy bardziej ukierunkowane niż dziwaczny eksperyment, jakim jest Krew poety. Po raz kolejny pozostawiam film bez oceny. Tylko dla ciekawych.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 12 października 2018

Złoty wiek/L'âge d’or (1930)

Film o absurdalności wszystkiego

Reżyseria: Luis Buñuel
Kraj: Francja
Czas trwania: 1 h 2 min.

Występują: Gaston Modot, Lya Lys

Złoty wiek, pełnometrażowe ucieleśnienie zasad surrealizmu, był drugim i ostatnim wykwitem fantazji duetu Luis Buñuel-Salvador Dali. Reżyser i malarz wspólnie napisali scenariusz, lecz pokłócili się tuż przed rozpoczęciem zdjęć i nigdy już nie powrócili do artystycznej współpracy. Powstały niedługo po Psie andaluzyjskim, sfinansowany przez wicehrabiego Charlesa de Noailles, film miał za zadanie wzbudzenie skandalu obyczajowego i  swe zadanie wykonał. Wkrótce po premierze otrzymał we Francji zakaz wyświetlania. Wszystkie kopie zostały skonfiskowane i światło dzienne ujrzały dopiero 50 lat później. Od tej chwili sława filmu tylko rosła. Dzisiaj Złoty wiek znajduje się na wielu listach najważniejszych filmów w dziejach kina. Czym dokładnie zapracował sobie na swoją reputację?

Dzieło Buñuela jest rozwinięciem tych samych zasad twórczych, które były obecne w Psie andaluzyjskim. Zamiast standardowego scenariusza mamy do czynienia z połączonym luźną linią fabularną zlepkiem absurdalnych, momentami przerażających scen. Spoiwem filmu są postacie mężczyzny i kobiety, którzy w początkowych scenach obściskują się w błocie. Ponieważ w pobliżu właśnie trwa nabożeństwo przy szkieletach czterech biskupów i wmurowanie kamienia węgielnego pod budowę Rzymu, niespełnieni kochankowie zostają rozdzieleni. Przez resztę filmu usiłują się połączyć i dopełnić swego miłosnego aktu. Związki przyczynowo skutkowe pomiędzy poszczególnymi scenami zachodzą raczej rzadko.

Świętokradcza wyobraźnia surrealistów daje o sobie znać w większym stopniu niż w ich poprzednim filmie. Złoty wiek jest pełen prześmiewczych odniesień do katolicyzmu, które wzbudzały oburzenie moralistów. Najmocniejszym z nich jest ucharakteryzowanie organizatora morderczej orgii nawiązującej do "dzieł" markiza De Sade na Chrystusa, ale jest tego sporo więcej. Nie wydaje się, aby stała za tymi scenami jakaś myśl antyklerykalna. Chodziło raczej o wzbudzenie kontrowersji. 

Próby wyciągnięcia głębszego sensu z opartego na luźnych skojarzeniach filmu surrealistycznego jest więcej niż ryzykowne, jednak w obrazoburstwie Buñuela można dostrzec pewne wzory. Z jednej strony postawiono zdobycze cywilizacji - wspomnianą już religię oraz wysoką kulturę symbolizowaną przez koncert muzyki klasycznej i arystokratyczne przyjęcie. Z drugiej jest atawistyczne pożądanie dwojga kochanków, którym wciąż coś przeszkadza w spełnieniu. Mężczyzna staje się przez to agresywny, brutalny. Nie interesuje go nic poza powrotem do swej nałożnicy. Jest gotów nawet kopać małe psy i niewidomych, którzy stoją mu na drodze. Ona z kolei jest ogarnięta żądzą tak niepohamowaną, że kiedy mężczyzna zostaje wywołany do telefonu, zaczyna ssać paluch ogrodowego posągu. Twórcy wyraźnie czerpią tu z teorii psychoanalitycznych, konfrontując ze sobą różne elementy osobowości. Id wychodzi zwycięsko ze wszystkich walk.

Obok scen kontrowersyjnych Złoty wiek zawiera także absurdalny humor. Najlepszym jego przykładem jest zestaw przedmiotów wyrzucanych kolejno z okna przez oszalałego z zazdrości mężczyznę: płonący świerk, biskup, pług, pastorał i żyrafa. Dlaczego? A dlaczego nie? Natomiast wędrujący na początku filmu przez nadbrzeżne skały obdartus - herszt barbarzyńców budzi skojarzenia z czołówką Latającego Cyrku Monty Pythona

Złoty wiek jest pełen surrealistycznego absurdu oddziałującego bezpośrednio na pierwotne emocje widza. Próby dogłębnej analizy jego treści uważam za bezcelowe, podobnie jak było to przy Psie andaluzyjskim. Ten film poprzez pozornie bezsensowne zestawienie ze sobą różnych elementów kultury i natury miał szokować, bulwersować, pobudzać wyobraźnię. Zabawnie się słucha współczesnych artystów w podobny sposób uzasadniających obrazoburstwo swych kontrowersyjnych dzieł. Te drzwi zostały wyważone już wiele lat temu. Złoty wiek świadomie uderza w fundamenty europejskiej cywilizacji, wykpiwając je lub wykoślawiając. Zapewne znalazł z tego powodu tyle samo zwolenników co przeciwników. Nie sposób jednak odmówić mu w tym wszystkim pomysłowości. Tymczasem ja ponownie usadawiam się na wygodnej pozycji obserwatora i pozostawiam ten film bez oceny. Złoty wiek wymyka się  z ram stosowanej przeze mnie klasyfikacji. Jego odbiór będzie głęboko indywidualny i może wywołać całe spektrum uczyć od uwielbienia po gniew i odrazę.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 5 września 2018

Pies andaluzyjski/Un Chien Andalou (1929)

Film o strumieniu (pod)świadomości

Reżyseria: Luis Buñuel
Kraj: Francja
Czas trwania: 21 min.

Występują: Simone Mareuil, Pierre Batcheff

Przygodę z rokiem 1929 postanowiłem rozpocząć od filmu bardzo krótkiego ale dość trudnego w odbiorze. Pies andaluzyjski to pierwsze dzieło Luisa Buñuela, reżysera mającego stać się jednym z najoryginalniejszych twórców w historii kina. Scenariusz stworzył wspólnie z katalońskim mistrzem pędzla Salvadorem Dali. Źródłem pomysłu była rozmowa artystów o nietypowych snach, jakie im się przytrafiły. Przy tworzeniu fabuły przyjęli kluczową zasadę - żadne zachodzące na ekranie wydarzenie nie mogło być ani racjonalnie wytłumaczalne, ani korzystać z istniejących w zbiorowej świadomości symboli. W efekcie powstało dzieło niemożliwe do jednoznacznej interpretacji, bardziej podobne do snu niż opowieści.

Pies andaluzyjski rozgrywa się w świecie pozbawionym związków przyczynowo-skutkowych. Trudno mówić o linii fabularnej filmu, który z założenia pozbawiony jest sensu. Wypełniają go perypetie kobiety i mężczyzny uwikłanych w różne dziwne wydarzenia, wśród których powtarza się kilka wiodących motywów. Najważniejszymi z nich są śmierć i seks połączone ze sobą nicią perwersyjnych skojarzeń. Oglądamy drastyczne sceny na czele z przecięciem gałki ocznej za pomocą brzytwy i dwoma rozkładającymi się osłami tkwiącymi w fortepianach. Przez ekran przewijają się też odgrywające nietypowe role przedmioty, na przykład elementy habitu noszone przez mężczyznę jadącego na rowerze albo tajemnicze pudełko w pasy. Ciąg skojarzeń uzupełniają motywy zwierzęce (mrówki wychodzące z rany na dłoni) oraz fetysze (włosy spod kobiecej pachy, ale też podniecenie wypadkiem samochodowym). Dla przyzwyczajonego do uporządkowanych filmów fabularnych widza, brutalne i pełne szaleństwa obrazy Psa andaluzyjskiego mogły być szokujące.

Wiele opinii o filmie zawiera stwierdzenie, że dany widz nic z Psa "nie zrozumiał". Jest to o tyle nietrafne, że nie mamy do czynienia z dziełem, które miało być rozumiane. Podobnie jak w przypadku obrazów surrealistów, czy też bardziej jeszcze ekscentrycznej literatury pisanej "automatycznie", zadaniem Psa jest wywołanie w odbiorcy wrażeń, pobudzenie jego skojarzeń i emocji. Surrealiści byli zafascynowani teoriami Freuda i to psychoanalizę wskazywał Buñuel jako jedyną potencjalną metodę interpretacji filmu. Myślę jednak, że jest to zbędne. W przypadku Psa preferuję odbiór podobny do stosowanego w abstrakcyjnym malarstwie - otwarcie umysłu i podziwianie niezwykłej wyobraźni autorów. Wrażenie estetyczne całkowicie mnie w tym wypadku satysfakcjonuje. Jego szczegóły natomiast pozwolę sobie pozostawić dla siebie.

Pies andaluzyjski wywarł duży wpływ na rozwój kina, pokazując zupełnie niezwykłe możliwości medium, dotąd wykorzystywanego przede wszystkim do opowiadania historii. Był to udany eksperyment, który otworzył przed Buñuelem wrota kariery i stał się inspiracją dla wielu przyszłych twórców. Chociaż bardzo mi się podobał, w tym wypadku powstrzymam się od oceny. Byłoby to podobnie nie na miejscu jak ocena eksponatu w galerii sztuki. Zamiast tego proponuję odszukać ten film i spróbować zmierzyć się z nim samemu. Choć może to być bolesne doświadczenie.

źródło grafiki - www.imdb.com