Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Victor Fleming. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Victor Fleming. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Wyspa skarbów/Treasure Island (1934)

Film o piratach, skarbie i takich tam

Reżyseria: Victor Fleming
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 42 min.

Występują: Wallace Beery, Jackie Cooper, Lionel Barrymore, Otto Kruger, Lewis Stone, Nigel Bruce, Charles Sale

W roku 1934 Victor Fleming nakręcił adaptację Wyspy skarbów Roberta Louisa Stevensona. Wcześniej zrealizowano co najmniej dwie nieme ekranizacje tej książki, a później jeszcze kilkadziesiąt dźwiękowych, zarówno na potrzeby kina jak i telewizji. Z jednej strony nie ma się co dziwić, gdyż jest to wzorzec awanturniczej opowieści o piratach. Z drugiej strony szkoda, gdyż Wyspa zdominowała istniejące w masowej świadomości stereotypy piractwa do tego stopnia, że zatraciła swoją odkrywczość i atrakcyjność. W efekcie trudno było mi podejść na świeżo o filmu opowiadającego historię, z którą spotkałem się wcześniej mnóstwo razy w najrozmaitszych wariantach. Wyparcie pewnych faktów ze świadomości było trudne, dlatego momentami przysypiałem podczas absolutnie niezaskakującego seansu. Mimo wszystko spróbuję wskazać na kilka atutów, które posiada akurat ta wersja Wyspy, bo nie można powiedzieć, żebyśmy mieli do czynienia z filmem złym.

Dla krótkiego przypomnienia, Wyspa skarbów opowiada o przygodach Jima Hawkinsa, nastoletniego syna właścicielki gospody, który przypadkiem wchodzi w posiadanie mapy prowadzącej do pirackiego skarbu. Po ucieczce przed zbirami pragnącymi wejść w posiadanie mapy, Jim przy pomocy zaprzyjaźnionego lekarza i arystokraty organizuje wyprawę w celu odnalezienia skarbu. W skład załogi wchodzi jednonogi kucharz Długi John Silver, który zaprzyjaźnia się z młodym Hawkinsem. Chłopak nie ma pojęcia, że w rzeczywistości Silver jest hersztem załogi pirackiej, która podstępem wkradła się w szeregi marynarzy, żeby zdobyć skarb dla siebie.

Wyspa skarbów była reklamowana jako kolejny występ zgranego duetu aktorskiego złożonego z rubasznego Wallace'a Beery'ego i młodego Jackiego Coopera, znanych między innymi ze świetnego występu w Mistrzu. Popularna para wcieliła się w dwóch najważniejszych bohaterów opowieści. Beery wydaje się wprost stworzony do roli Długiego Johna Silvera. Jego umiejętność łączenia dosadnego humoru i złowrogości dała efekt niemal równie dobry jak w kręconym w tym samym okresie Viva Villa! Mimo posiadania drewnianej nogi i gadającej papugi Silver jest najbardziej pełnokrwista postacią w całym filmie. Jackie Cooper, który zazwyczaj prezentował podziwu godną naturalność, tym razem zawodzi. Młody aktor wcielił się w Jima Hawkinsa z nieznośną pewnością siebie i arogancją, które są częstą przywarą dziecięcych aktorów. Momentami wprost nie da się słuchać jego zarozumiałego głosiku. Nieźle wypada natomiast w scenach akcji. Spośród innych członków obsady wyróżnia się jeszcze Lionel Barrymore w absolutnie nietypowej dla siebie roli zapijaczonego, zawszonego pirata. To miła odmiana u aktora najczęściej obsadzanego w rolach dobrotliwych dziadków.

Zdecydowanym atutem filmu jest scenografia przygotowana pod nadzorem niezawodnego Cedrica Gibbonsa. Dekoracje opracowane zostały z wyczuciem i zawierają kilka perełek. Na przykład na wyspie piratów znajdziemy otoczoną palisadą chatę, która w pewnym momencie zmienia się zostaje zmieniona w oblężoną twierdzę. Absolutnie wspaniały jest galeon Hispaniola, na którym wesoła załoga żegluje w poszukiwaniu wyspy. Ogromny statek stworzono niemałym nakładem sił. Jest on naturalnej wielkości i zawiera bogate oprzyrządowanie, ożaglowanie oraz olinowanie. Aż czuć morską bryzę, nawet jeżeli zbudowano go w studio.

Jak wypada sama przygoda? Po odsunięciu na bok uprzedzeń opisanych we wstępie muszę przyznać, że było całkiem nieźle. W filmie znalazło się kilka sprawnie wyreżyserowanych scen trzymających w napięciu (między innymi efektowny szturm piratów na bronioną przez bohaterów chatę albo popisowa akcja dywersyjna Hawkinsa na statku). Mimo irytującego momentami Coopera przekonująco wypada przyjaźń pomiędzy jego bohaterem a Johnem Silverem. Jest na czym oko zawiesić, znajdziemy także niemało okazji do docenienia reżyserskiego wyczucia Victora Fleminga. Mimo to nie potrafiłem uwolnić się od uczucia niedosytu wywołanego faktem, że wszystko to już kiedyś widziałem. Z tego powodu Wyspa skarbów otrzymuje ode mnie 7 gwiazdek. Gdyby było to dla mnie pierwsze zetknięcie się z historią o piratach, ocena niewątpliwie byłaby wyższa.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 22 lutego 2019

Wybuchowa blondynka/Bombshell (1933)

Film o kobiecie w pułapce

Reżyseria: Victor Fleming
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 35 min.

Występują: Jean Harlow, Lee Tracy, Frank Morgan, Franchot Tone

Jean Harlow była mistrzynią gry własnym wizerunkiem. Platynowłosa piękność obsadzana była często w rolach uwodzicielek bądź zepsutych panienek, stając się pierwszym hollywoodzkim symbolem seksu. Negatywną stroną tego wizerunku było utożsamianie Harlow z jej bohaterkami. Tymczasem przynajmniej aktorsko była to osoba nad wyraz inteligentna i zdolna do tworzenia zniuansowanych kreacji. Udowodniła to chociażby w Kolacji o ósmej. W Wybuchowej blondynce, jednym ze swoich najbardziej znanych filmów, Harlow otwarcie gra własnym wizerunkiem. Wciela się w postać celebrytki, która bardzo pragnie zacząć znów żyć normalnym życiem, ale nikt z jej otoczenia nie ma najmniejszego zamiaru do tego dopuścić.

Lola Burns to gwiazda tkwiąca w pułapce sławy. Teoretycznie ma wszystko - gra główne role w najpopularniejszych filmach, a jej nazwisko nie schodzi z nagłówków gazet. Problem w tym, że każdy jej krok jest własnością publiczną. Ojciec i brat żerują na jej pozycji i majątku, a służba nie pozostaje za nimi w tyle. Prześladuje ją obłąkany wielbiciel uważający się za jej męża. Najgorszy jest jednak Space Hanlon, jej menadżer odpowiadający za kreowanie wizerunku medialnego. Hanlon nie tylko aranżuje niekończące się spotkania z dziennikarzami i ustawki medialne, ale uprawia niemal jawną dywersję, neutralizując wszelkie próby wyrwania się Loli poza zaklęty gwiazdorski krąg. Granica zostaje przekroczona, kiedy wskutek jego machinacji aktorka zostaje skompromitowana przed paniami z ośrodka adopcyjnego. Lola pakuje się i wyjeżdża do pustynnego kurortu, aby odnaleźć spokój z dala od wścibskich dziennikarzy, członków rodziny i agentów. Hanlon nie ma jednak zamiaru dać za wygraną.

Wybuchowa blondynka jest obmyślana jako szalona komedia, ale momentami oglądało się ją jak horror. Losy głównej bohaterki uwięzionej w panoptykonie stworzonym przez obłąkanego menadżera są trochę przerażające. Jej rodzinka - hałaśliwy tatulek i śliski braciszek, to odstręczające typy stawiające ją regularnie w żenujących sytuacjach. Na dodatek codziennie jest zmuszona czytać w gazetach zmyślone sensacyjne historie na swój temat i obcować z obłąkanym Hanlonem, który postawił sobie za punkt honoru kontrolowanie każdego aspektu jej życia. Ten grany przez Lee Tracy'ego człowiek jest straszliwie namolny, pozbawiony jakiegokolwiek taktu, a w dodatku wyrzuca z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Trudno sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek był w stanie wytrzymać jego obecności dłużej niż kilka minut. Lola kilka razy dzienne wyrzuca go z pracy, tylko po to, żeby po chwili przyjąć go z powrotem, kiedy ujmie ją jakimś szarmanckim i całkowicie wyrachowanym gestem. Po prostu wcielony diabeł.

Jeżeli chodzi o komediowe aspekty filmu, oscylują one pomiędzy czarnym humorem a delikatnym absurdem. Jest trochę żartów z życia gwiazd, sporo nieprawdopodobnie bezczelnych numerów Hanlona i parę innych smaczków. W pamięć zapadły mi komplementy prawione Loli przez jednego z zalotników, że jej włosy "są jak łąka pełna stokrotek, po której chciałby biegać na bosaka", a usta "niczym gardenia wyciągająca swe płatki w kierunku słońca". Niezły odjazd. Jean Harlow pełni w scenariuszu rolę postaci, z którą ma się identyfikować widz - jedynej normalnej osaczonej przez wariatów. Wychodzi jej to bardzo dobrze, chociaż miała ułatwione zadanie, po części wcielając się w samą siebie. Nota bene, film nawiązuje w kilku scenach do poprzednich ról aktorki, między innymi pamiętnej sceny kąpieli w beczce z Kaprysu platynowej blondynki.


Wybuchowa blondynka to niezła komedia z mrocznym posmakiem. Trudno się nie śmiać z absurdalnej sytuacji, w której znalazła się opływająca w luksusy, a jednocześnie całkiem ubezwłasnowolniona gwiazda. I trudno jej nie współczuć, bo Jean Harlow przekonująco sprzedaje swoją bohaterkę jako normalną dziewczynę, która pragnie od życia tego, co większość z nas. Gdyby tylko Hanlon był trochę mniej namolny, bo jego słowny ostrzał potrafi naprawdę zmęczyć, kiedy słucha się go przez jedną trzecią seansu. Ze względu na ten dyskomfort Wybuchowa blondynka otrzymuje ode mnie 7 gwiazdek. Do ośmiu brakowało niewiele.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 7 stycznia 2019

Kaprys platynowej blondynki/Red Dust (1932)

Film o zepsutych ludziach w dżungli

Reżyseria: Victor Fleming
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 22 min.

Występują: Clark Gable, Jean Harlow, Mary Astor, Gene Raymond

Lubię się czasem poznęcać nad polskimi tytułami filmów, nie będąc w tym zresztą osamotniony. Bywa, że fantazja naszych rodzimych tłumaczy wpływa na nieznane wody. Tak jest z Kaprysem platynowej blondynki, filmem, w którym wbrew pozorom kaprysy bohaterki granej przez seksbombę Jean Harlow nie odgrywają żadnej roli. Inna sprawa, że oryginalny tytuł Red Dust (Czerwony pył) także za nic nie pasuje do produkcji rozgrywającej w nękanej monsunem dżungli Francuskich Indochin. O co chodzi? Nie udało mi się dotrzeć do wyjaśnienia. No dobrze, a cóż to właściwie za film? Otóż jest to podgatunek, który nazwałbym "melodramatem malarycznym". Hollywoodzki zły chłopiec Clark Gable i niegrzeczna dziewczynka Jean Harlow prowadzą ze sobą gorący flirt, w który zostaje także wplątana niezepsuta Mary Astor. Jest duszno, wilgotno, a w głuszy porykują sobie tygrysy.

Grany przez Gable'a Dennis Carson jest właścicielem plantacji kauczuku prowadzonej w gąszczu wietnamskiego lasu deszczowego. Cywilizacja leży o kilka dni podróży statkiem po rzece. Carson wraz z dwójką pomocników twardą ręką zarządza pracującą dla nich grupą krajowców. Pewnego dnia na plantację przybywa Vantine, prostytutka ukrywająca się przed władzami z Sajgonu. Jej bezpretensjonalny, prowokacyjny sposób bycia szybko wzbudza zainteresowanie cynicznego Carsona. Para rozpoczyna luźny związek, który trwa aż do przybycia na plantację nowego pracownika. Inżynier Garry Willis przywozi ze sobą świeżo poślubioną żonę. Subtelna i dystyngowana Barbara od razu przyciąga uwagę Carsona, który postanawia podstępem odbić ją swemu podwładnemu.

Nie dajcie się zwieść egzotycznemu otoczeniu, Kaprys platynowej blondynki jest typowym romansidłem, odbiegającym od standardów głównie śmiałością obyczajową. W sercu wietnamskiej dżungli można zapomnieć o mieszczańskiej moralności, dlatego Dennis i Vantine nawiązują swoją rozrywkową relację bez zbędnej pruderii. Plantator wydaje się także nie mieć skrupułów w uganianiu się na oczach swej kochanki za zamężną kobietą. Vantine nie pozostaje mu dłużna, kręcąc się po plantacji w prowokacyjnych strojach, a nawet biorąc kąpiel w stojącej na tarasie beczce na deszczówkę. Reżyser zwraca jednak uwagę, że nie wszyscy Europejczycy są zdolni do życia w podobnych warunkach. Problem ten odegra ważną rolę w punkcie kulminacyjnym filmu.

Kaprys jest nieźle zagrany. Clark Gable nie jest już co prawda czarnym charakterem, jak w kilku poprzednich rolach, ale jego Dennis Carson jest facetem pozbawionym skrupułów, gwałtownym i brutalnym. No i ma w sobie specyficzny urok barbarzyńcy, jak sam siebie określa. Jean Harlow jest dla niego odpowiednią partnerką ze swoim prowokacyjnym urokiem i bezczelnością. Można odnieść wrażenie, że aktorka dobrze się bawi w roli przedmiotu męskich fantazji. Harlow i Gable zdecydowanie dobrana para, dlatego też Hollywood jeszcze kilkakrotnie będzie ich ze sobą łączyć w różnych konfiguracjach. Delikatna postać Mary Astor jest całkowitym przeciwieństwem "platynowej blondynki". To wyważona, troskliwa żona, pod wpływem dusznej atmosfery Indochin stopniowo odkrywająca pragnienia, których sama się przed sobą wstydzi. Opowieść rozwija relację między wierzchołkami tego trójkąta (i pobocznym, raczej bezbarwnym Garym). Nie jest to historia oryginalna czy porywająca. Jej główną zaletą jest niewątpliwa wyrazistość trójki głównych postaci oraz panująca pomiędzy nimi chemia. Rzadko spotyka się filmy o tak silnie przesyconej erotyzmem atmosferze. Niewątpliwie był to kolejny kamyczek do ogródka moralistów przygotowujących wprowadzenie kinowej cenzury.

Kaprys platynowej blondynki zawiera także klika smaczków niezwiązanych z historią miłosną. Przede wszystkim należy do nich egzotyczna scenografia bardzo dobrze oddająca klimat bagnistego dorzecza Mekongu. Zadbano nawet o kilka scen przybliżających zbiory i obróbkę kauczuku. Z dużym wyczuciem przygotowano kostiumy, w tym gumowe płaszcze przeciwdeszczowe, korkowe hełmy i rozmaity sprzęt. Trochę gorzej jest z wizerunkiem tubylców. Wietnamczycy pojawiają się na ekranie tylko jako rasistowskie stereotypy dwojga odmian: lenie i głupcy. Ten portret niezbyt dobrze świadczy przede wszystkim o horyzontach twórców filmu. 

Obraz Victora Fleminga jest interesującym melodramatem o mrocznym odcieniu. Nieco naiwne momentami rozwiązania fabularne są rekompensowane dobrą grą aktorską i miłym dla oka otoczeniem. Nie mówiąc już o atrakcyjnych fizycznie aktorach płci obojga. Kaprys nie rości sobie pretensji do wybitności. To dobrze zrealizowany produkcyjniak zapewniający niewyszukaną ale zachowującą pewien poziom rozrywkę. Wystawiam 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com