Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Edgar G. Ulmer. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Edgar G. Ulmer. Pokaż wszystkie posty

środa, 24 kwietnia 2019

Czarny kot/The Black Cat (1934)

Film o fobiach i urazach

Reżyseria: Edgar G. Ulmer
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 5 min.

Występują: Boris Karloff, Bela Lugosi, David Manners, Julie Bishop, Egon Brecher, Harry Cording

Do tego spotkania na ekranie po prostu musiało dojść. Bela Lugosi i Boris Karloff zostali legendami kina grozy dokładnie w tym samym czasie, wcielając się odpowiednio w Księcia Draculę i monstrum Frankensteina. Poza specyficznym emploi mieli ze sobą dużo wspólnego - dwaj Europejczycy w średnim wieku, o poważnym wyglądzie, nie obawiający się żadnej, nawet najbardziej dziwacznej roli. Widzowie pokochali ich i kochają do dzisiaj. A specjaliści od kina grozy doskonale zdawali sobie sprawę z ich potencjału. Po raz pierwszy (z ośmiu) duet Lugosi-Karloff pojawił się razem w filmie Czarny kot wyreżyserowanym przez niedawno przybyłego do USA Niemca Edgara G. Ulmera. Reżyser wniósł do filmu klimat wzorowany na dziełach niemieckich ekspresjonistów. Scenarzysta Peter Ruric dołożył szalone pomysły pozwalające na wykorzystanie niezwykłego talentu filmowych gwiazd. A jednak Czarny kot jest też przykładem reżyserskiej niezręczności. Chociaż zrealizowany w oparciu o profesjonalny budżet, pozostaje przykładem połączenia nieokiełznanej kreatywności z niemalże campowym poziomem kiczu. Dzięki temu można ów film kochać, ale także nienawidzić.

Akcja filmu rozgrywa się na Węgrzech, gdzie dwójka Anglików - Peter i Joan Alison - spędza swój miesiąc miodowy. W pociągu spotykają psychiatrę i weterana wojennego Vitusa Werdegasta, który właśnie wraca w rodzinne strony po piętnastoletnim pobycie w kolonii karnej na Syberii. Autobus podróżnych ma wypadek, w wyniku którego Joan zostaje ranna. Werdegast zabiera małżeństwo do rezydencji swojego przyjaciela Hjalmara Poelziga, żeby tam opatrzyć rany kobiety. Tutaj Alisonowie mimowolnie stają się pionkami w rozgrywce pomiędzy dwójką mężczyzn, których łączy mroczna przeszłość.

Trwający zaledwie 65 minut Czarny kot jest tak wypełniony makabrycznymi pomysłami, że każdy fan pulpowej rozrywki będzie wprost zachwycony. Czegóż tu nie ma. Odmienne stany świadomości, dziwaczne fobie, okultystyczne teksty czytane do poduszki i wiele innych ekscentryzmów, wśród których Karloff i Lugosi poruszają się niemal z nonszalancją. Film obmyślono jako rywalizację mistrzów podstępu, którzy w jednej ze scen toczą nawet rzeczywisty pojedynek szachowy. Tajemnica uchylana jest kawałek po kawałku, składając się w nieco przerażającą całość. Aktorsko postać Lugosiego jest bardziej zniuansowana i emocjonalna, podczas gdy Karloff poszedł w stronę wyeksponowania zimnej potworności swojego antybohatera. Raczej nie chciałbym stawiać któregoś z nich przed drugim - obaj mistrzowie grozy świetnie się uzupełniają.

Ekscentryzm filmowej scenografii i rozbudowane postacie antagonistów wyraźnie czerpią z dorobku Fritza Langa i takich jego dzieł jak Szpiedzy czy Testament doktora Mabuse. Pomysłowa, złożona z fantazyjnie zaprojektowanych pomieszczeń rezydencja Poelziga wyraźnie inspirowana jest lokacjami z tych filmów. Ważną rolę odgrywają w niej na przykład kręte schody rzucające złowieszczy cień albo obrotowa cela, w której złoczyńca więzi swe ofiary. Nie mówiąc już o jego niezwykłych eksponatach przechowywanych w formalinie. Operator John J. Mescall umiejętnie operuje światłem i z upodobaniem ustawia kamerę pod kątami tworzącymi klaustrofobiczną atmosferę osaczenia. Wszystko uzupełnia monumentalna muzyka organowa złożona z utworów klasycznych kompozytorów zaaranżowanych na potrzeby filmu przez Heinza Erica Roemhelda. W jednej ze scen na organach przygrywa nawet sam Boris Karloff.

Czarny kot ma jednak także swoją mniej ekscytującą stronę. Tworzony w atmosferze kreatywnego szaleństwa, zawiera liczne niedoróbki scenariuszowe i reżyserskie. Bohaterowie nierzadko plączą się po kadrze, wyraźnie przebywając tam tylko dlatego, żeby wziąć udział w kolejnej scenie, wejść komuś w linię strzału lub znienacka zdradzić wcześniejszych sojuszników. Niektóre działania postaci pozbawione są logiki i służą tylko realizacji założeń scenariusza. Szczególnie jest to widoczne w końcówce filmu. W rezultacie Czarny kot jest widowiskiem pełnym świetnych pomysłów powiązanych ze sobą trochę prowizorycznie. Nie wątpię, że widza oczekującego ostrej jak brzytwa historii będzie to irytować. Nie będę jednak udawał, że chociaż przez chwilę mi ten fakt przeszkadzał. Zbyt dobrze się bawiłem. Czarny kot otrzymuje ode mnie 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 25 września 2018

Ludzie w niedzielę/Menschen am Sonntag (1929)

Film o zrelaksowanych Niemcach

Reżyseria: Robert Siodmak i Edgar G. Ulmer
Kraj: Niemcy
Czas trwania: 1 h 13 min.

Występują: Erwin Splettstösser, Brigitte Borchert, Wolfgang von Waltershausen, Christl Ehlers, Annie Schreyer

Ludzie w niedzielę, niepozorny film obyczajowy opowiadający o weekendowych perypetiach młodych berlińczyków, sygnalizuje początek kariery kilku ważnych twórców. Mam na myśli nie tylko duet reżyserski złożony z Roberta Siodmaka i Edgara G. Ulmera, ale również odpowiedzialnego za scenariusz Billy'ego Wildera oraz Freda Zinnemanna, który pełnił rolę asystenta kamerzysty. Cała czwórka wkrótce opuści Niemcy i silnie zaznaczy swoją obecność w kinie amerykańskim. To bardzo ciekawy zbieg okoliczności, że na początku swoich karier zetknęli się ze sobą przy produkcji eksperymentu, który niespodziewanie zdobył sobie duża popularność wśród widzów.

Bohaterami filmu jest piątka młodych ludzi, którzy spędzają wspólnie zupełnie zwyczajny weekend. Do ich odegrania zaangażowano niezawodowych aktorów, którzy w rzeczywistości wykonywali takie same zajęcia jak ich filmowi odpowiednicy. Są to: Erwin - taksówkarz i jego (tylko filmowa) żona Anna - modelka, Brigitte - sprzedawczyni w sklepie muzycznym, Christl - statystka filmowa oraz Wolfgang - handlarz winem. Na początku filmu (w sobotę) pomiędzy Erwinem i Anną wybucha kłótnia o jakąś drobnostkę. Tymczasem Wolfgang podrywa na ulicy Christl i zaprasza ją na randkę. Erwin i Wolfgang spędzają wieczór na grze w karty i piciu piwa, podczas gdy Anna biernie wyleguje się w łóżku. Nastaje niedziela. Berlińczycy wybierają się na zaplanowaną randkę. Christl zabiera ze sobą swoją przyjaciółkę Brigitte, natomiast Wolfgangowi towarzyszy Erwin, który pozostawił obrażoną żonę w domu. Czeka ich przyjemny dzień.

Ludzie w niedzielę są filmem pozornie pozbawionym akcji. Bohaterowie piknikują nad jeziorem, słuchają muzyki, dowcipkują, romansują. W tle beztrosko wypoczywają inni berlińczycy. Wydawać by się mogło - nuda. Jednak w budującej się relacji pomiędzy bohaterami można dostrzec sporo interesujących niuansów psychologicznych. Każdemu z nich poświęcono sporo czasu ekranowego, zwracając baczną uwagę na jego zachowanie. Wolfgang jest kobieciarzem zdecydowanym dobrze się zabawić. Erwin nie ma nic przeciwko odrobinie szpanu, ale jest żonaty i nie przekroczy pewnej granicy. Dziewczęta ostrożnie badają swojego adoratora, a później zaczynają rywalizować o jego względy. Kiedy walka zostaje rozstrzygnięta, przegrana daje przyjaciółce pokaz zazdrości. Kamera chętnie wykonuje zbliżenia, ładnie chwytając erotyczną atmosferę pomiędzy czwórką młodych ludzi. Warto zauważyć, że jako aktorzy-amatorzy, bohaterowie z pewnością przelali na ekran sporo ze swych prawdziwych osobowości. Historia ich wspólnej niedzieli sama w sobie jest nieistotna i nie próbuje nawet tego udawać (vide końcowy dialog Erwina i Wolfganga). Film należy odbierać raczej jako impresję, portret chwili reprezentatywnej dla tego etapu życia młodych mieszkańców Berlina.

Drugim ciekawym aspektem Ludzi w niedzielę jest wszystko to, co dzieje się obok bohaterów. Twórcy świadomie wpletli w film sporo obyczajowych scenek z życia wielkiego miasta i jego okolic. Na ulicach trwa ruch, w kawiarniach siedzą klienci, park Wansee pełny jest ludzi kapiących się w jeziorze, pływających na rowerach wodnych i piknikujących we własnym gronie. Są wśród nich inne romansujące pary. Trochę śmiesznie, a trochę nieswojo wyglądają biegające na golasa kilkuletnie dzieci, rzecz dzisiaj nie do pomyślenia.

Filmowa niedziela z życia Berlina przypadkowo stała się cennym materiałem portretującym beztroski świat przeszłości. Wkrótce na kilkanaście lat miał on zostać opanowany przez ponurych ludzi w brunatnych koszulach. Zapewne życie zwykłych ludzi nie uległo zmianie z dnia na dzień, ale pewien okres dobiegł końca. Również z tego powodu Ludzie w niedzielę są obrazem przywołującym skojarzenia ze swobodną namiętnością czasów młodości. Co prawda pilnujący się Erwin oraz jego pozostała w domu małżonka przypominają, że taka błogość możliwa jest jedynie na krótką metę. Może warto chociaż na chwilę przyłączyć się do Wolfganga, Brigitte, Christl i Erwina i cieszyć się słoneczną niedzielą w pogodnym, pełnym nadziei na przyszłość Berlinie roku 1929? Warto czy nie?

Film otrzymuje ode mnie 8 gwiazdek. Ocena jest w tym przypadku wysoce subiektywna i powodowana wewnętrzną impresją.

źródło grafiki - www.imdb.com