Pokazywanie postów oznaczonych etykietą John Ford. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą John Ford. Pokaż wszystkie posty

piątek, 7 czerwca 2019

Więzień na Wyspie Rekinów/The Prisoner of Shark Island (1936)

Film o koźle ofiarnym

Reżyseria: John Ford
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 36 min.

Występują: Warner Baxter, Gloria Stuart, Claude Gillingwater, Arthur Byron, O.P. Heggie, Ernest Whitman, Francis McDonald

Zabójstwo Abrahama Lincolna wzbudziło w amerykańskiej opinii publicznej ogromne oburzenie. Kiedy morderca John Wilkes Booth zginął podczas próby aresztowania, w imię sprawiedliwości zaczęto się domagać ukarania jego prawdziwych i domniemanych wspólników. Oskarżono i osądzono osiem osób, z których część powieszono, część natomiast skazano na pobyt w ciężkim więzieniu na wyspie Dry Tortugas. Z dzisiejszej perspektywy wina co najmniej części z nich wydaje się wątpliwa. W roku 1936 Darryl F. Zanuck, członek zarządu wytwórni Twentieth Century Fox, zainteresował się ksiązką o losach jednego ze skazańców, lekarza Samuela Mudda. Dzięki zaangażowaniu Zanucka (jako producenta), Johna Forda (reżysera) i Nunnally Johnsona (scenarzysty) powstał Więzień na Wyspie Rekinów, opowieść o losach niewinnego człowieka skazanego za zbrodnię, której nie popełnił.

Pierwsze sceny filmu przybliżają okoliczności zabójstwa Lincolna i pościgu za mordercą. Samuel Mudd zostaje mimowolnie wplątany w całą aferę, kiedy ranny Booth zjawia się w nocy na jego progu i prosi o opatrzenie złamanej nogi. Wkrótce Booth odjeżdża, a jego śladem przybywają żołnierze. Dopiero po swoim aresztowaniu lekarz dowiaduje się, że pomógł mordercy prezydenta. Następuje pokazowy proces, którego werdykt zapada jeszcze przed przesłuchaniem oskarżonych. Ostatecznie Mudd unika stryczka, trafia jednak do drakońskiego tropikalnego więzienia. Warunki są tam straszliwe, a na domiar złego strażnicy traktują go, jakby osobiście zastrzelił Lincolna. Lekarz nie ma jednak zamiaru się poddawać i planuje ucieczkę.

Więzień na Wyspie Rekinów przedstawia dość zaskakujące oblicze okresu Rekonstrukcji po wojnie secesyjnej. Scenariusz wyraźnie bierze stronę pokonanych Południowców, do których należy także Mudd, były właściciel niewolników. Proces związany z zabójstwem Lincolna przedstawiono jako farsę urągającą elementarnym zasadom sprawiedliwości. Jankesi z Północy ukazani są jako żądni zemsty ciemiężyciele, a wyzwoleni niewolnicy jako tępa masa bezradna bez swych dawnych panów, albo dążąca do krwawego buntu. Bohater filmu okazuje się niezłomnym herosem również dlatego, że w krytycznych chwilach potrafi zapanować nad tłumem murzyńskich dezerterów, przemawiając do ich niewolniczej mentalności. Dziwi tak jednostronne podejście w filmie z drugiej połowy lat trzydziestych. Rasizm niektórych scen aż bije po oczach. Również sportretowanie Mudda jako bohatera bez skazy nie jest do końca zgodne z prawdą - zdania na jego temat są do dziś podzielone. Jednym słowem, scenarzysta dał popis hollywoodzkiej tendencyjności, tym razem zalatującej dodatkowo rasizmem i konfederackim resentymentem. Film ma jednak także drugie, lepsze oblicze.

John Ford na dobre rozwinął reżyserskie skrzydła już w Potępieńcu. Więźniem na Wyspie Rekinów udowodnił, że potrafi stworzyć wciągający film, także mając do dyspozycji słabszy scenariusz. Więzień to prawdziwa uczta wizualna. Poczynając od dopracowanych początkowych scen z przemówieniem i zabójstwem Lincolna, poprzez mroczną sekwencję procesu i wieszania skazanych zachwyca zastosowanie oświetlenia do wytworzenia odpowiedniego nastroju. Kiedy akcja przenosi się do piekielnego obozu koncentracyjnego, bez trudu wczuwamy się w sytuację umęczonych ludzi w przepoconych ubraniach, egzystujących w niezdrowym, malarycznym klimacie. Później Ford serwuje ze wszech miar genialną scenę próby ucieczki opowiedzianą prawie bez użycia słów - prawdziwy majstersztyk montażu równoległego. Ostatnia sekwencja związana z epidemią malarii i buntem czarnoskórych żołnierzy to już naprawdę dziewiąty krąg Otchłani z zapierającymi dech w piersiach wyczynami zdesperowanego Mudda, który przejmuje w końcu kontrolę nad swoim losem.

Trzeba w tym miejscu przyznać Warnerowi Baxterowi, że aktorsko stanął na wysokości zadania. Współczucie, godność, determinacja, desperacja - jego Mudd ma w sobie wszystkie te emocje. Podobnie jak Gary Cooper w Bengali, Baxter położył podwaliny pod archetyp hollywoodzkiego bohatera kina akcji. Niezbyt dopisali mu co prawda partnerzy z planu. Gloria Stuart w roli jego żony jest nudnawa, Arthur Byron jako opętany resentymentem teść - nieznośny, natomiast Claude Gillingwater jako mściwy dowódca więziennego garnizonu - nienaturalny i irytujący. Jedynie czarnoskóry Ernest Whitman w roli starego znajomego Mudda oraz Francis McDonald jako Booth prezentują dobre aktorstwo. Niedostatki drugiego planu nie mają jednak większego znaczenia, gdyż prowadzony pewną ręką Forda Baxter w pełni wystarcza.

Więzień na Wyspie Rekinów to niezwykle kontrowersyjny obraz. Jednostronnie entuzjastyczne spojrzenie na Konfederatów razi, a rasistowskie akcenty wywołują niesmak. Z drugiej strony jest to widowisko wręcz niesamowite, budujące napięcie, wciągające, oferujące powiew świeżości. Warto go obejrzeć dla niesamowitych scen akcji, które dowodzą, że John Ford osiągnął artystyczny szczyt. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 14 maja 2019

Potępieniec/The Informer (1935)

Film o Judaszu

Reżyseria: John Ford
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 31 min.

Występują: Victor McLaglen, Wallace Ford, Margot Grahame, Preston Foster, Donald Meek

W przeciągu ośmiu lat, jakie upłynęły od wprowadzenia do filmów dźwięku, kino amerykańskie wykształciło własny specyficzny styl opowiadania historii. Królowała narracja oparta na dialogach i scenariusze stawiające bardziej na rozwój akcji niż bohaterów. Wyjątki były nieliczne, a dorobek wyspecjalizowanego w opowiadaniu obrazem kina niemego popadł trochę w zapomnienie. Do odstępców od reguły należeli przede wszystkim reżyserzy pochodzenia niemieckiego - Josef von Sternberg i Ernst Lubitsch. W 1935 roku dołączył do nich John Ford, który w Potępieńcu zaproponował coś zupełnie odmiennego od mainstreamowych fabuł. Film nawiązuje stylistyką do niemieckiego ekspresjonizmu, samemu będąc prekursorem nadchodzącej epoki kina noir. Ponury, pesymistyczny, przybliża historię osobnika znajdującego się na samym dole drabiny społecznej. W przeciwieństwie do kina gangsterskiego nie gloryfikuje występków swego protagonisty. Zamiast tego rozbiera na czynniki pierwsze fazę jego upadku. Bogaty formalnie i treściowo, Potępieniec jest fascynujący nie tylko dzięki temu, że proponuje coś zupełnie odmiennego od obowiązującego kanonu, ale także ze względu na uniwersalizm przedstawionej historii o zdradzie i jej konsekwencjach.

Akcja filmu rozgrywa się w roku 1922 w Dublinie. W Irlandii toczy się wojna domowa. Po ulicach miasta błąka się Gypo Nolan, bezrobotny osiłek, który niedawno został wyrzucony z partyzantki IRA za odmowę wykonania wyroku śmierci. Stracił przyjaciół, nie widzi przed sobą perspektyw, a jego dziewczyna zarabia na życie jako prostytutka. Pod wpływem impulsu Gypo decyduje się donieść brytyjskiej policji o miejscu pobytu swojego kolegi z IRA poszukiwanego za zabójstwo. Mężczyzna zostaje zastrzelony podczas próby aresztowania, a Gypo inkasuje 20 funtów nagrody. Teraz ma okazję rozpocząć wraz z dziewczyną nowe życie, ale dopadają go wyrzuty sumienia. Działający coraz bardziej irracjonalnie mężczyzna zaczyna zmierzać ku przepaści.

Potępieniec to bardzo mocny film, silnie oddziałujący na emocje widza. Nie robi jednak tego przy użyciu tanich hollywoodzkich szablonów. Główny bohater przedstawiony został w bardzo negatywnym świetle. Ford stara się przybliżyć widzowi jego punkt widzenia poprzez stworzenie atmosfery pustki, samotności i beznadziei. Gypo jest człowiekiem lekkomyślnym, zdesperowanym i raczej żałosnym. Film pokazuje jego emocjonalną huśtawkę rozpoczętą od tragicznej zdrady, poprzez żal i próbę uniknięcia odpowiedzialności, aż po konsekwencje. Studium sprzecznych emocji kończy się wyraźną sugestią rozgrzeszenia. I to chyba jedyny element fabuły, z którym się nie zgadzam. Nie dlatego, że żal Gypo nie jest szczery. Po prostu usprawiedliwiono go, korzystając z błędnych przesłanek. Ale łezkę dla niego uroniłem.

Styl opowieści nawiązuje do rozwiązań kina niemego. W filmie występuje stosunkowo mało dialogów, sporo jest natomiast scen wykorzystujących do kreowania nastroju oświetlenie i grę aktorską. Gypo przechadza się zamglonymi ulicami Dublina, rozgląda, zastanawia. Później błąka się w pijackim amoku. Ważną rolę odgrywają rekwizyty - w pierwszym akcie filmu plakat z portretem poszukiwanego, później przechowywany przez Gypo w kieszeni zwitek banknotów, ciążący mu niczym judaszowe srebrniki. Bardzo istotna jest dla tej stylistyki oscarowa gra Victora McLaglena, który zdołał połączyć tragiczny patos swej postaci z jej odrażającą głupotą i pijackim zbydlęceniem. Mało wyrazisty aktor łatwo mógłby znudzić widza, zbyt wyrazisty - przekroczyć granicę kiczu. McLaglen odnajduje natomiast złoty środek, wywołując u widza nieodparte współczucie dla swej żałosnej kreacji.

John Ford wykazał się duża odwagą, sięgając po ekspresjonistyczne instrumentarium. Osiągnął jednak estetyczny sukces. Mroczne uliczki Dublina, ponure speluny, zaśmiecone ulice, odziani w prochowce członkowie IRA - wszystko to tworzy niemal mistyczną atmosferę, w której rozgrywa się uniwersalna historia zdrajcy. Reżyser udowodnił, że w skrępowanym przez Kodeks Haysa Hollywood wcale nie trzeba robić ugrzecznionych filmów, a tragiczny protagonista będący zaprzeczeniem idei bohatera może być równie ciekawą postacią, jak herosi grani przez Clarka Gable'a czy Errola Flynna. Przyszli twórcy kina noir wyciągnęli z Potępieńca cenną lekcję. Również ja jestem pod wrażeniem tego niezwykle interesującego filmu. Wystawiam 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 14 listopada 2018

Arrowsmith (1931)

Film o nauce i etyce

Reżyseria: John Ford
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 39 min.

Występują: Ronald Colman, Helen Hayes, Richard Bennett, A.E. Anson, Clarence Brooks

Wiarygodne przedstawienie na dużym ekranie dokonań naukowców to duże wyzwanie. Zbierane latami obserwacje, mozolnie przeprowadzane eksperymenty, które rzadko kiedy dają efektowne rezultaty, konieczność ciągłych korekt własnych wniosków - wszystko to ciężko jest przedstawić w sposób atrakcyjny dla widza. Do dzisiaj filmowcom nie udało się rozwiązać tego problemu, wskutek czego filmy o naukowcach najczęściej skupiają się bardziej na ich życiu prywatnym niż pracy badawczej. W roku 1931 wyzwanie trudnemu tematowi zdecydował się rzucić John Ford. Jego Arrowsmith to adaptacja nagrodzonej Nagrodą Pulitzera książki opowiadającej o życiu fikcyjnego lekarza wspinającego się po kolejnych stopniach kariery naukowej.

Martina Arrowsmitha poznajemy jeszcze jako młodego chłopca marzącego o zostaniu wielkim uczonym. Zgodnie z ideą amerykańskiego snu zdolny młodzieniec dąży do swojego celu, podejmując studia w szkole medycznej i praktykując u uznanego choć szorstkiego badacza nazwiskiem Gotlieb. Towarzyszymy Arrowsmithowi podczas pierwszych kroków w karierze lekarza, początkowo pracującego w miejskim szpitalu. Obserwujemy, jak poślubia pielęgniarkę Leorę i wyjeżdża do jej rodzinnego miasteczka w Południowej Dakocie, aby tam otworzyć prywatną praktykę. Tutaj odnotowuje pierwsze sukcesy naukowe, opracowując skuteczne lekarstwo na zarazę nękającą bydło. Po kilku latach Arrowsmith dołącza do Gotlieba w jego nowojorskim instytucie badawczym, gdzie poznaje blaski i cienie środowiska naukowego. Szansa na dokonanie czegoś wielkiego pojawia się, gdy młody lekarz otrzymuje propozycję wyjazdu na Karaiby i pracy nad lekarstwem na panującą tam dżumę.

Arrowsmith jest ciekawym przykładem filmu traktującego o dylematach moralnych naukowca. Główny bohater staje przed trudnymi decyzjami związanymi z solidarnością korporacyjną, lojalnością wobec kolegów oraz etyką lekarza i naukowca. Wszystkie te wartości są dla niego ważne, jednak nierzadko stoją ze sobą w konflikcie i Martin zmuszony jest pomiędzy nimi wybierać. Pomysł na fabułę to kapitalny, jednak wykonanie nie jest najwyższej próby. Problem mam przede wszystkim z postacią doktora Arrowsmitha, który wydaje się przez cały film bardziej płynąć na fali wydarzeń, niż samemu je kreować. Rzadko podejmuje samodzielne decyzje, najczęściej kierując się radami i sugestiami żony, przyjaciół i współpracowników. Co gorsza, raczej nie uzasadnia swoich wyborów, pozostając postacią mdłą. Dziwne to odczucie, zwłaszcza że dokonania doktora są niemałe. Nie winiłbym tu aktora, bowiem Roland Colman bardzo się stara. Po prostu kolejne sceny i dialogi nie dają mu okazji do wykazania się. 

Gdzie szukać przyczyny? Istnieją pewne poszlaki. Anegdota głosi, że producenci z Samuel Goldwyn Productions wydali Johnowi Fordowi kategoryczny zakaz picia alkoholu na planie. Efektem miało być ukończenie przez niego filmu w ekspresowym tempie i pominięcie części zawartych w scenariuszu scen. Trudno powiedzieć, czy to prawda, ale wyjaśniałoby to pewne niedopracowanie opowiadanej historii. Finezja znana z poprzednich filmów Forda tym razem pojawia się tylko momentami. Dobrym jej przykładem jest kolacja, podczas której Arrowsmith poznaje swoich teściów. Początkowo niezadowoleni z wyboru córki, zostają przez nią bezceremonialnie przymuszeni do wypłacenia posagu, który posłuży Martinowi do otwarcia praktyki lekarskiej. To właściwie jedyny moment, w którym postać grana przez Helen Hayes pokazuje pazury. Niestety tak dobrych scen jest niewiele.

Największym zawodem filmu jest sposób przedstawienia kluczowego dla fabuły eksperymentu prowadzonego na chorych na dżumę. Arrowsmith tworzy z części chorych grupę kontrolną, która nie jest leczona przy pomocy jego pionierskiego leku. Jest to działanie niezwykle kontrowersyjne moralnie i bohaterowie filmu kilkakrotnie to zaznaczają. Jednak powody i dokładny sposób przeprowadzenia eksperymentu są przedstawione na tyle niejasno, że nie obznajomiony z metodą naukową widz może niewiele z tego zrozumieć. Również towarzyszący badaniu problem etyczny został zasygnalizowany, ale nie wskazano jasno konsekwencji decyzji doktora. Widz jest świadomy jego dylematów, ale już nie potencjalnych sposobów ich rozwiązania. Szkoda, bo przy niewielkim wysiłku film byłby znacznie czytelniejszy i ciekawszy.

Arrowsmith niestety zawodzi. Mimo znakomitego pomysłu i ciekawego zarysu fabuły, nie został przygotowany z należytą starannością. Ewidentnie zawiódł reżyser, który z jakichś powodów nie udźwignął tematu, lub nie był do końca zainteresowany efektem końcowym. Nie spodziewałem się tego po postaci takiego kalibru jak John Ford. Widocznie każdy artysta musi mieć swoje słabsze momenty. Arrowsmith otrzymuje ode mnie 5 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 19 czerwca 2018

Trzech złych ludzi/3 Bad Men (1926)

Film o trzech dobrych ludziach

Reżyseria: John Ford
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 32 min.

Występują: George O'Brien, Olive Borden, Lou Tellegen, Tom Santschi, J. Farrell MacDonald, Frank Campeau

Muszę powiedzieć, że moja przygoda z filmami Johna Forda rozpoczęła się nadzwyczaj dobrze. Żelazny koń był filmem epickim i traktował w dużej mierze o procesie historycznym. Trzech złych ludzi prezentuje historię bardziej kameralną, chociaż osadzoną w realiach ważnego etapu kolonizacji Dzikiego Zachodu.

Jest rok 1877. Tysiące osadników kierują się na terytorium Dakoty, która dekretem prezydenta Granta ma zostać otwarta dla osadnictwa i poszukiwania kruszców. Jest wśród nich młody kowboj Dan O'Malley, jest też młoda Lee Carlton wraz z ojcem przewożąca na Zachód stado rasowych koni. Podczas jednego z postojów Dan pomaga Lee naprawić uszkodzony wóz i nawiązuje się między nimi nić sympatii. Niebawem każde rusza w swoją stronę. Kilka dni później Carltonowie zostają zaatakowani przez gang koniokradów. Ojciec Lee ginie, ona sama zostaje natomiast uratowana przez tytułową trójkę "złych ludzi", którzy pierwotnie sami mieli zamiar przeprowadzić napad. Bull Stanley, Mike Costigan i Spade Allen, choć pędzą żywot opryszków, w gruncie rzeczy nie są tacy straszni. Osierocona i pozostawiona na pastwę typów spod ciemnej gwiazdy Lee budzi w nich współczucie. Mężczyźni postanawiają objąć dziewczynę opieką oraz znaleźć jej kandydata na męża. Wspólnie przybywają do miasteczka Custer, gdzie czeka ich niebezpieczna przeprawa z miejscowym szeryfem, który jest także przywódcą szajki przestępczej.

Trzech złych ludzi wyróżnia się ciekawym scenariuszem i sympatycznymi bohaterami. Trudno nie polubić trójki wagabundów, którzy pod chropowatą powierzchownością kryją poczciwą naturę. Pozostająca pod ich pieczą Lee jest zaradna i przedsiębiorcza. Najsłabiej spośród głównych bohaterów wypada O'Malley, który mimo swej odwagi jest trochę niańczony przez pozostałych. W filmie występuje też wiele charakterystycznych postaci drugoplanowych, które ubarwiają stworzony przez Forda świat. Są wśród nich prostytutki, poszukiwacze złota, zwykli wieśniacy szukający szczęścia, a nawet pastor. Światek Dakoty rządzi się przy tym swoimi prawami. Koniokrad może być w nim bohaterem, a stróż prawa złoczyńcą.

Fabuła filmu jest wciągająca i nie pozwala się nudzić choćby przez moment. Dynamicznie wyreżyserowane sceny pościgów i strzelanin zapewniają wysoki poziom adrenaliny. Imponuje zwłaszcza epicki "wyścig o ziemię", podczas którego osadnicy zaraz po wejściu w życie dekretu prezydenta współzawodniczą o zajęcie najlepszych działek. Wzięły w nim udział setki (o ile nie tysiące) statystów, koni i wozów. Po raz kolejny procentuje wykorzystanie malowniczych plenerów - przepastna równina Dakoty, na której rozciąga się kilometrowa linia osadników szykujących się do wyścigu, to widok niezapomniany. Wspomnę także o znakomitej końcówce filmu, która nie dość, że trzyma w napięciu, to zapewnia każdemu z bohaterów odpowiednie dla niego pożegnanie. W Trzech złych ludziach występuje również sporo humoru związanego wybrykami trzech opryszków oraz flirtem pomiędzy Lee a Danem. Ford przygotował te sceny z dużym wyczuciem i są naprawdę zabawne.

Trzech złych ludzi to bardzo dobry western, który obejrzałem z przyjemnością. Nie jest to film przełomowy, ale właściwie nie dostrzegłem w nim słabych punktów. John Ford ma świetny warsztat i znakomicie porusza się w realiach Dzikiego Zachodu. Nic dziwnego, że za kilka lat stanie się niekwestionowanym królem westernu. Wystawiam mocne 8 gwiazdek i polecam.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 20 maja 2018

Żelazny koń/The Iron Horse (1924)

Film o budowie Pierwszej Kolei Transkontynentalnej

Reżyser: John Ford
Kraj: USA
Czas trwania: 2h 30 min.

Występują: George O'Brien, Madge Bellamy, Cyril Chadwick, Will Walling, Fred Kohler

W XIX wieku w USA popularność zyskała sobie doktryna tak zwanego Objawionego Przeznaczenia. Według niej powinnością i przeznaczeniem Amerykanów było niesienie swojej cywilizacji w głąb kontynentu i dalej, aż nad Pacyfik. Dość pompatyczna i kontrowersyjna, niemniej zyskała sobie wielu zwolenników. Połączenie linią kolejową obu wybrzeży Stanów Zjednoczonych to jeden z kamieni milowych w realizacji Oświeconego Przeznaczenia. Transport kolejowy dał możliwość znacznie szybszego zasiedlania nowych terytoriów i zaprowadzenia tam rządów Cywilizacji. Jednym słowem było to coś więcej niż szlak transportowy. To jedna z przyczyn, dzięki którym Pierwsza Kolej Transkontynentalna stała się jednym z elementów mitologii Dzikiego Zachodu. John Ford w jednym ze swoich pierwszych głośnych filmów postanowił przybliżyć okoliczności powstania trasy, która połączyła kalifornijskie Sacramento z położonym na ówczesnej granicy cywilizacji miastem Omaha. Choć Żelazny koń posiada fabułę, bliżej mu do fabularyzowanego dokumentu niż typowego westernu. Losy występujących w filmie postaci pełnią rolę służebną wobec prawdziwego bohatera opowieści - Pierwszej Kolei Transkontynentalnej.

Film przedstawia wszystkie fazy budowy kolei, od wstępnych pomiarów terenu, poprzez podpisanie przez Abrahama Lincolna ustawy finansującej budowę, konstrukcję toru przez dwie rywalizujące ze sobą spółki (jedna rusza z Sacramento, druga z Omaha), aż do symbolicznego wbicia ostatniego gwoździa i otwarcia linii. Mamy okazję zapoznać się z warunkami życia robotników, wśród których w Kalifornii przeważają chińscy imigranci, a w Nebrasce weterani wojny secesyjnej. Ekipy zamieszkują przenoszone z miejsca na miejsce miasteczka, w których roi się od dziwek, traperów i różnej maści wagabundów. Przyglądamy się aprowizacji tej rzeszy ludzi. Żywność zapewniana jest poprzez polowania na bizony oraz dostawy wielkich stad bydła pędzonych jest przez tysiące kilometrów prerii. Obserwujemy również, jak rozmaici kombinatorzy i przestępcy usiłują załatwiać przy budowie swoje brudne interesiki. Wszystkie te wydarzenia podane są w dość lekkim sosie fabularnym, co ułatwia ich przyswajanie. Ważniejszymi postaciami w filmie są: nadzorujący jedną ze spółek kolejowych inżynier Thomas Marsh, jego córka Miriam zaręczona z oślizgłym inżynierem Jessonem oraz Davy Brandon, traper i znawca terytorium Wyoming poszukujący dwupalcego mordercy swojego ojca. Postacie są dosyć jednowymiarowe i gdyby to one były głównymi bohaterami filmu, nie byłoby najlepiej. Zamysł Forda jest dla mnie jednak czytelny - fabuła nie może być zbyt skomplikowana, żeby nie odwracać uwagi od tego, co w Żelaznym koniu naprawdę ważne, czyli torów, lokomotywy i wszystkiego, co dzieje się wokół nich. Poważniejsze zastrzeżenie fabularne mam tylko do Indian, którzy zostali przedstawieni jako dzika, mordercza horda - po prostu jeszcze jedna przeszkoda na drodze do ukończenia linii. Zdecydowanie można było bardziej ich zniuansować.

Żelazny koń wyróżnia się dbałością o szczegóły. Film otwiera oświadczenie, że wszystkie przedstawione w filmie fakty są zgodne z rzeczywistością. Podchodzę do niego z dużym dystansem, zwłaszcza wobec niezgodnej z prawdą deklaracji, że w scenie otwarcia linii kolejowej wykorzystano oryginalne lokomotywy obecne podczas rzeczywistej ceremonii. Tym niemniej scenografia przygotowana jest fenomenalnie. Praktycznie cały film nakręcony jest w plenerach, dzięki czemu możemy podziwiać krajobrazy prerii i Gór Skalistych (te ostatnie zapewne zastępuje pasmo Sierra Nevada). Narzędzia i akcesoria kolejowe wyglądają bardzo wiarygodnie i są używane w pomysłowy sposób (na przykład platforma kolejowa służy jako improwizowany fort do obrony przed atakiem Indian). Również kostiumy i broń bezbłędnie wprowadzają w klimat epoki. Nie bez powodu John Ford stał się czołowym twórcą westernów. Już jako młody reżyser bezbłędnie wyczuwał klimat Dzikiego Zachodu. Żelaznego konia warto obejrzeć choćby dla całej występującej w filmie przebogatej rekwizytorni i pejzaży.

Drugim przejawem znakomitej reżyserii Forda są sceny grupowe, których w filmie niemało. Mamy świetnie zmontowaną, pełną napięcia konfrontację w saloonie, wspomniane już polowanie na bizony, potężną bitwę z ostrzeliwującymi pociągi Indianami, ale również takie perełki jak strajk robotników czy też wyścig do ukończenia torowiska, podczas którego każdy z robotników sprawnie wykonuje swoje zadanie - wyrównuje ziemię, układa podkład, dopasowuje tor, wbija kolejowe gwoździe - wszystko jak sprawnie działająca maszyna. Prawdziwa to amerykańska patriotyczna poezja filmowa.

Żelazny koń to film, w którym John Ford nie rozwinął jeszcze w pełni swoich możliwości. Mimo tego jest niewątpliwym dowodem talentu tego reżysera i świadectwem jego zamiłowania do westernowych klimatów. Objawione Przeznaczenie znane mi było wcześniej jako nieco pretensjonalna amerykańska koncepcja, ale Fordowi udało się sprawić, że poczułem jej ducha (co nie znaczy, że się z nią zgadzam). Polecam film osobom ciekawym kultury USA. Na pewno nie jest do tego stopnia wierny faktom, jak twierdzą plansze tekstowe, ale pozwala zrozumieć, dlaczego budowa Pierwszej Kolei Transkontynentalnej była tak ważnym dla USA wydarzeniem. Nie polecam natomiast uczulonym na patos oraz tym, którzy szukają ciekawych opowieści o ludzkich losach. Tutaj Żelazny koń pozostawia sporo do życzenia. Wystawiam mu 8 gwiazdek i z ciekawością czekam na kolejne produkcje Forda.

źródło grafiki - www.imdb.com