Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Clarence Brown. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Clarence Brown. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 maja 2019

Anna Karenina (1935)

Film o dryfowaniu ponad powszedniością

Reżyseria: Clarence Brown
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 32 min.

Występują: Greta Garbo, Fredric March, Basil Rathbone, Freddie Bartholomew, Maureen O'Sullivan, May Robson, Reginald Owen

Greta Garbo po raz pierwszy zagrała Annę Kareninę w niemym filmie z 1927 roku w reżyserii Edmunda Gouldinga. Rola ta nie była dla aktorki w pełni satysfakcjonująca, przede wszystkim z uwagi na cukierkowe, hollywoodzkie zakończenie (chociaż w Europie rozpowszechniano wersję z innym, bliższym książkowemu oryginałowi). W każdym razie osiem lat później Szwedka przyjęła propozycję ponownego wcielenia się w postać Anny, tym razem w reżyserii Clarence'a Browna. Brown wcześniej prowadził Garbo między innymi w Symfonii zmysłów oraz w jej dźwiękowym debiucie Annie Christie. Mimo tego, że obie Kareniny są adaptacją tej samej powieści, różnią się bardzo od siebie. Obraz z 1927 roku był typowym oddziałującym na emocje widza melodramatem, który skupiał się prawie wyłącznie na toksycznym romansie Anny z Wrońskim. Film Browna kładzie większy nacisk na społeczne konwenanse oraz głębię psychologiczną. Co tu dużo mówić, dialogi dały możliwość opowiedzenia tej historii w zupełnie inny sposób, co skrzętnie wykorzystała zarówno Garbo, jak i reżyser.

Zanim lepiej poznamy tytułową bohaterkę naszej opowieści, film sporo miejsca poświęca jej przyszłemu kochankowi, hrabiemu Wrońskiemu. Prowadzi on bujne życie oficera, pełne pijaństwa i hulanek. Annę, uwięzioną w chłodnym małżeństwie z carskim urzędnikiem Aleksiejem Kareninem, poznaje przypadkiem. Pośrednikiem jest brat kobiety, który jest jego kompanem od kieliszka. Anna i Wroński od pierwszego spotkania pałają wzajemną fascynacją i wkrótce rozpoczynają publiczny romans. Ich brak skrupułów, nawet w obecności zdradzanego męża, wywołuje wzburzenie opinii publicznej. Wrażliwy na punkcie własnego wizerunku Karenin postanawia przywołać żonę do porządku, używając jako karty przetargowej ich dziesięcioletniego syna.

Najbardziej wyrazistym wątkiem filmu jest tragizm Anny Kareniny jako kobiety, żony i matki. Jej bulwersujący obyczajowo romans z Wrońskim, którego oboje nie chcą ukrywać, powoduje opłakane konsekwencje wyłącznie dla niej. Stopniowo odwracają się od niej znajomi, a bliscy wykazują niezrozumienie. Korzystający ze swej władzy mąż, którego interesuje wyłącznie zachowanie pozorów, skutecznie ogranicza jej kontakt z synem. Współczucie wyraża jedynie niższa stanem służba, którą Anna zawsze traktowała z wyrozumiałością. Kiedy idealna miłość zaczyna przygasać, staje się jasne, że Wroński może w każdej chwili wrócić do życia, jakie wiódł przedtem. Tymczasem dla Anny powrót jest zamknięty. Jest to tragedia, która w sposób bezpośredni wynika z patriarchalnego charakteru rosyjskiego społeczeństwa, które jakiegokolwiek kobiecego nonkonformizmu nie toleruje i nie wybacza. Film ukazuje także ponure skutki idealistycznego, absolutnego pojmowania miłości. Bohaterka, podchodząca do tych spraw na całego, zderza się brutalnie z rzeczywistością. Okazuje się, że tylko ona zachowuje taką bezkompromisowość. Jej otoczenie idzie na ustępstwa, wychodząc na tym znacznie lepiej.

Co do aktorstwa, jeden ze współczesnych filmowi krytyków słusznie stwierdził, że Greta Garbo przytłacza swoim patosem wszystkich pozostałych odtwórców poza Basilem Rathbone'em. Garbo jest w swoim żywiole - wyniosła, liryczna, orbitująca w świecie ideałów wysoko ponad powszedniością. Rathbone, grający jej męża-karierowicza, jest na swój sposób podobnie wyobcowany. Tyle tylko, że porywy serca zastępuje u niego zimne wyrachowanie. Fredric March jako Wroński nie dorasta do pięt temu doskonałemu automatowi, który zamiast życia rodzinnego wybrał pełną poświęceń ale i splendoru karierę dworskiego biurokraty.

Anna Karenina zwraca także uwagę oryginalną pracą kamery, za którą stanął William H. Daniels. Sposób filmowania otwierającej film uczty wprost zapiera dech w piersiach dzięki wszędobylskości i jakby pijackiemu rozmachowi. Interesujące są także spojrzenia z góry podczas co bardziej podniosłych momentów oraz oddawanie emocji przy pomocy ruchu kamery (na przykład ucieczka wraz z Garbo przed bezlitosnym spojrzeniem Rathbone'a). Stronę wizualną godnie uzupełnia scenografia Cedrica Gibbonsa, ze smakiem oddająca niuanse XIX-wiecznej Rosji.

Anna Karenina Clarence'a Browna to ambitna próba przeniesienia na ekran społecznych i psychologicznych aspektów powieści Tołstoja. W dużej mierze udana, przede wszystkim dzięki wyniosłości i dostojeństwu duetu Garbo-Rathbone. Nie jest to zwykły hollywoodzki wyciskacz łez i, chociaż nie stanowi jakiegoś kamienia milowego w rozwoju kina, jest dowodem na to, że w Fabryce Snów od czasu do czasu powstawały również rzeczy ambitniejsze. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 9 grudnia 2018

Wolne dusze/A Free Soul (1931)

Film o zniewolonych duszach

Reżyseria: Clarence Brown
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 35 min.

Występują: Norma Shearer, Leslie Howard, Lionel Barrymore, Clark Gable

Wolne dusze to produkcja pod kilkoma względami nietypowa. Pierwsza sprawa to tytuł, który nie do końca pasuje do treści filmu. Bohaterowie Wolnych dusz to skomplikowane osobowości, z których żadna nie reprezentuje jakiejś szczególnej wolności. Przeciwnie, są to postacie pozostające mniej lub bardziej niewolnikami swoich uczuć, zobowiązań i żądz. Drugą oryginalną kwestią jest wymykający się konwencjom scenariusz. Niby są Wolne dusze melodramatem o dziewczynie zakochanej w niewłaściwym facecie, ale równie dużo miejsca poświęcono jej burzliwym relacjom z ojcem i alkoholowemu problemowi tego ostatniego. Wszystko to przedstawione przez znakomitą ekipę aktorską. W rolach głównych obsadzono uznane gwiazdy - Lionela Barrymore i Normę Shearer, jednak co najmniej równie istotny występ odnotowuje nieznany wówczas młody aktor - Clark Gable.

Fabuła kręci się wokół Jan Ashe, młodej lwicy salonowej i córki uznanego adwokata Stephena Ashe. Dziewczyna pozornie ma wszystko podane na tacy - majątek, pozycję społeczną i perspektywy na zamążpójście z poukładanym Dwightem Winthropem. Głównym źródłem problemów jest jej ojciec. Stephen nadużywa alkoholu i jako pozbawiony skrupułów obrońca złoczyńców nie cieszy się szacunkiem dalszych krewnych. Jednym z klientów Stephena jest szarmancki Ace Wilfong, wysoko postawiony gangster, którego adwokat oczyszcza z zarzutów o morderstwo. Później lekkomyślnie zapoznaje go z córką, która wdaje się w romans z przestępcą. Tymczasem Stephen stacza się coraz bardziej w otchłań nałogu. Pytanie brzmi, czy ojciec i córka zdołają zapanować nad swoimi żądzami i uratować siebie nawzajem?

Muszę przyznać, że bardzo spodobała mi się wielowątkowość Wolnych dusz. Problemy ojca i córki są ze sobą splecione i żadne z nich nie otrzymuje pierwszeństwa przed drugim. Twórcom udało się umiejętnie przedstawić łączącą ich relację, w której widoczna jest nieco chorobliwa współzależność, ale także troska i wzajemna chęć pomocy. Ciekawi i nietypowi to bohaterowie. Stephen jest przykładem aktywnego alkoholika, który oddziałuje destrukcyjnie na swoją rodzinę, ale dzięki "dopingowi" utrzymuje wysoką formę zawodową. Aż do wpadnięcia w autodestrukcyjny ciąg. Jego córka cechuje się dużą swobodą obyczajową (to chyba jedna z ulubionych konwencji Normy Shearer). Nie tylko porzuca poukładanego Dwighta dla pociągającego, dzikiego Ace'a. Ona idzie z nim do łóżka! Przebywanie w obecności kochanka w szlafroku jest dla widza najśmielszym sygnałem, na jaki mogło sobie pozwolić ówczesne Hollywood. Jednocześnie Jan została przedstawiona jako kobieta wrażliwa i inteligentna - pomimo swobodnego stylu życia nie przypięto jej żadnej krzywdzącej łatki.

Postacie Barrymore'a i Shearer zostały uzupełnione przez ciekawie nakreślonych bohaterów drugoplanowych. Przede wszystkim wyróżnia się Clark Gable jako kuszący swym diabelskim urokiem, niebezpieczny Ace. Również on jest postacią wielowymiarową, zdolną do gwałtownych emocji i trudną do jednoznacznej klasyfikacji. Leslie Howard w roli nudnego narzeczonego Jan jest przy nim... nudny, ale otrzymuje swoje mocne pięć minut w końcowych scenach filmu. 

Największą zaletą Wolnych dusz jest nieprzewidywalność scenariusza. Film rezygnuje z typowych schematów fabularnych, kilkakrotnie wyprowadzając widza w pole i dokonując zaskakujących zwrotów akcji. Przyznam, że zupełnie nie spodziewałem się zakończenia, które, choć mocno dramatyczne, uważam za satysfakcjonujące. Clarence Brown postanowił wykorzystać potencjał tkwiący w obsadzie i poszedł na całość w prezentacji gwałtownych emocji. Na pochwałę zasługuje także odwaga w poruszeniu wielu kontrowersyjnych społecznie tematów - alkoholizmu, pewnego wyzwolenia kobiecej bohaterki czy związków ze światem przestępczym. Co z tego wynika? Przede wszystkim ciekawa opowieść.

Wolne dusze to bardzo interesujący przykład filmu nietypowego. Warto go obejrzeć ze względu na świetne aktorstwo. Także fabuła zdecydowanie wybija się ponad ówcześnie obowiązujące schematy. Wystawiam mu 8 gwiazdek jako kreatywnemu przykładowi wykorzystania możliwości, jakie dawała twórcom Fabryka Snów.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 1 listopada 2018

Anna Christie (1930)

Film o poczuciu winy

Reżyseria: Clarence Brown
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 29 min.

Występują: Greta Garbo, Charles Bickford, George F. Marion, Marie Dressler

W roku 1930 fani Grety Garbo z niecierpliwością wyczekiwali Anny Christie, pierwszego filmu, w którym Szwedka miała przemówić na ekranie. Jak wieść niesie, decydenci z wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer zwlekali, obawiając się niepowodzenia dźwiękowego debiutu aktorki. Kiedyś jednak należało powiedzieć "sprawdzam". Wyreżyserowany przez Clarence'a Browna film reklamowany był hasłem "Garbo talks!". Jest ono o tyle trafne, że nie tylko podkreśla główny atut filmu, ale też stanowi jego lapidarne streszczenie. Chociaż gwiazda spełniła pokładane w niej nadzieje, Anna Christie cierpi na syndrom wczesnego talkie. Za dużo tu gadania, za mało akcji.

Film jest adaptacją sztuki teatralnej autorstwa Eugene'a O'Neilla. Tytułowa bohaterka to młoda dziewczyna, która po wielu latach rozłąki przybywa do Nowego Jorku, do swego ojca pracującego jako dowódca barki przewożącej węgiel. Chris jest dość żałosną postacią, podstarzałym alkoholikiem nękanym wyrzutami sumienia. Ma sobie za złe brak zainteresowania losami Anny. Dziewczyna ma wobec niego ambiwalentne odczucia, oboje próbują jednak przezwyciężyć różnice i zacząć od nowa. Przeszkadza w tym pojawienie się Matta, energicznego marynarza zainteresowanego Anną. Chris traktuje go jako intruza próbującego odebrać mu dopiero co odzyskaną córkę. Tymczasem Anna ma obawy przed zaangażowaniem się w związek z powodu skrywanej przez siebie wstydliwej tajemnicy.

Opowieść o poranionych ludziach, którzy z trudem próbują łatać swoje życie, to pole do popisu dla aktorów. Greta Garbo zdecydowanie staje na wysokości zadania, jak zawsze kreując postać głęboką i, mimo noszonej przez nią traumy, pełną klasy. Jej głos jest prawdziwym zaskoczeniem - niski, niemal męski, silnie kontrastuje z posągową urodą aktorki. Wbrew pozorom jest to duży atut dodający jej bohaterce powagi i podmiotowości. Najlepiej słychać to w końcowej gniewnej przemowie Anny adresowanej do ojca i ukochanego. Można by rzec, że ma kobieta jaja.

Niestety Grecie Garbo nie dorównują jej męscy partnerzy. George F. Marion robi wrażenie człowieka zdziadziałego i irytująco przymilnego. Jego szwedzki akcent połączony z marynarskim slangiem męczy (zwłaszcza kiedy po raz nie wiadomo który nazywa morze "starym diabłem"), a gdy dodatkowo Chris jest pijany, wprost nie da się go słuchać. Grający Matta Charles Bickford przegina w drugą stronę. Jego postać jest tak szorstka i nabuzowana testosteronem, że ma się wrażenie, iż zaraz eksploduje. Razem tworzą duet, którego nie sposób brać na poważnie. Panowie kłócą się, przekomarzają i próbują sobie udowodnić, który z nich ma większe prawo do Anny. Całe szczęście, że kobieta ma silny charakter.

Drugą słabością filmu jest prowadzenie narracji prawie wyłącznie poprzez dialogi. Bohaterowie gadają o wszystkim i bez przerwy. W filmie są bodaj dwie sceny, które wykorzystują wizualne środki wyrazu. Poza tym oglądamy nieustanne dyskusje, monologi i pogaduszki. O ile w przypadku Garbo dialogi są całkiem ciekawe pod względem formy i treści, mężczyźni wyraźnie na tym polu zawodzą. 

Anna Christie spełniła swoje zadanie jako wehikuł Grety Garbo do kariery w filmach dźwiękowych. Zaowocowało to zresztą jej nominacją do Oscara. Jako dzieło sztuki filmowej obraz nie broni się. Jest przegadany, nudny, a męscy bohaterowie irytują. Spokojnie można go sobie darować i sięgnąć po inne tytuły z filmografii Szwedki. Wystawiam 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 30 czerwca 2018

Symfonia zmysłów/Flesh and the Devil (1926)

Film o pokusach.

Reżyseria: Clarence Brown
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 52 min.

Występują: John Gilbert, Greta Garbo, Lars Hanson, Barbara Kent, George Fawcett

I znów przyszło mi oglądać melodramat z największymi gwiazdami Hollywood w rolach głównych. To już trzeci w roku 1926 (po Szkarłatnej literze i Cyganerii). Oddam jednak szacunek reżyserowi Clarence'owi Brownowi, bo w przeciwieństwie do twórców wspomnianych dzieł nie próbuje manipulować uczuciami widza. Zamiast tego daje nam okazję do podziwiania w akcji doskonałej manipulantki, której hobby jest zdobywanie i podporządkowywanie sobie kolejnych mężczyzn. Obsadzonej w roli kobiety fatalnej Grecie Garbo Symfonia zmysłów zapewniła w USA status supergwiazdy. Zasłużenie.

Akcja filmu dzieje się w Niemczech pod koniec XIX wieku. Bohaterami są dwaj młodzieńcy wywodzący się z niemieckich rodów arystokratycznych. Leo von Harden (John Gilbert) i Ulrich von Elzt (Lars Hanson) przyjaźnią się od dzieciństwa. Kiedy rozpoczyna się film, wracają właśnie z wojska na urlop w rodzinnych stronach. Jak przystało na młodych baronetów, przyjaciele spędzają wolny czas na balach i hulankach. Pewnego wieczoru Leo poznaje piękną niewiastę o imieniu Felicitas. Oboje wpadają sobie w oko i rozpoczynają błyskawiczny, gorący romans. Sielanka zostaje przerwana, kiedy pewnej nocy nakrywa ich w swej sypialni hrabia von Rhaden, mąż Felicitas, o którym "zapomniała" kochankowi powiedzieć. Konkurenci rozstrzygają swój konflikt w pojedynku, który kończy się śmiercią hrabiego. Skutkiem tego Leo zmuszony jest wyjechać na kilka lat do Afryki. Opiekę nad pogrążoną w żałobie wdową powierza swemu przyjacielowi Ulrichowi. Kiedy po kilku latach wygnania powraca, by połączyć się z ukochaną, okazuje się, że ta w międzyczasie ponownie wyszła za mąż... za Ulricha. Leo staje przed trudnym wyborem pomiędzy miłością a lojalnością, a Felicitas wcale nie zamierza ułatwiać mu decyzji.

Symfonia zmysłów to prawdziwa symfonia aktorska. Greta Garbo jako modliszka łapczywie i beznamiętnie konsumująca kolejnych mężczyzn jest fenomenalna. Jej sceny z Johnem Gilbertem wypełnione są zwierzęcym magnetyzmem. Symbolem ich związku może być scena odpalania przez mężczyznę papierosa w ustach kochanki. Ale Felicitas to także cyniczny chłód, który widać jak na dłoni, gdy po śmierci pierwszego męża kobieta z satysfakcją dobiera żałobny welon. Aktorskim kunsztem dorównuje jej Gilbert, tym razem jako targany sprzecznymi namiętnościami, honorowy arystokrata. Nawet nielubiany przeze mnie Lars Hanson, mimo właściwej sobie ekspresyjnej gestykulacji, zalicza w Symfonii udany występ. Co zabawne, między przyjaciółmi również panuje chemia zahaczająca prawie o homoerotyzm. Jako druhowie nie mogą bez siebie żyć, jako konkurenci o względy tej samej kobiety... Powiem tylko, że warto ich zobaczyć w tej sytuacji.

Na oklaski zasługuje także umiejętne budowanie nastroju przez Clarence'a Browna. Znakomicie rozegrana została najlepsza w filmie scena przyłapania Leo i Felicitas przez hrabiego in flagranti. Suspens i późniejsze uczucie wstydu i zażenowania, jakie przeżywa cała trójka, jest podkreślone przez ciekawe i zręcznie zmontowane ujęcia. Pomysłowo wystylizowano również pojedynek między Leo a von Rhadenem, obserwowany z oddalenia tak, że widoczne są tylko profile przeciwników. Reżyser i odpowiedzialny za zdjęcia William Daniels zręcznie posługują się niuansami - sygnały wysyłane przez Garbo swoim kochankom są dyskretne, wymowne i takoż ukazane przez kamerę. To zdumiewające, ile można pokazać, umiejętnie filmując kobietę klękającą w kościele lub zdejmującą przemoczone pantofle przy kominku.

Muszę jednak wytknąć Symfonii zmysłów dwie kwestie. Pierwszą jest postać pastora, który kilkakrotnie usiłuje odwieść Leo od zgubnego dla niego romansu. Czyni to z wyjątkowo niestrawnym patosem i z pozycji moralnej wyższości, którą niezbyt przyjemnie się ogląda. Główną przyczyną jest słaba gra aktorska George'a Fawcetta. Druga sprawa to nazbyt wygodne dla wszystkich zainteresowanych zakończenie filmu. Zwłaszcza końcowy los Felicitas, niejako uprzedmiotowiający tę postać, niezbyt mnie usatysfakcjonował. Choć z drugiej strony doceniam towarzyszącą mu smakowitą ironię.

Symfonia zmysłów to inteligentny melodramat z wieloma zapadającymi w pamięć scenami i wyśmienitą rolą Grety Garbo. Jednocześnie nie sposób zarzucić mu jakichś wyższych ambicji. Po prostu bardzo dobry film w swoim gatunku i niewiele ponadto. 8 gwiazdek będzie jak znalazł.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 6 czerwca 2018

Orzeł/The Eagle (1925)

Film o rosyjskim Zorro

Reżyseria: Clarence Brown
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 30 min.

Występują: Rudolph Valentino, Vilma Banky, Louise Dresser, Albert Conti, James A. Marcus

Dawno nie było na blogu Rudolpha Valentino. Po ciekawym Szejku hollywoodzki symbol seksu zaliczył kilka słabszych filmów. Orzeł był powrotem Rudolpha do wysokiej formy. Nie jest to może film najwyższych lotów, ale ma w miarę sensowną fabułę (na podstawie niedokończonej powieści Aleksandra Puszkina), miłą dla oka scenografię, a rola kozackiego pułkownika Dubrowskiego dała Valentino okazję do zademonstrowania wszechstronnych umiejętności aktorskich.

Akcja filmu rozgrywa się w Rosji za panowania Katarzyny Wielkiej. Caryca (wyróżniająca się rola Louise Dresser) włada krajem żelazną ręką, jednocześnie bez oporów folgując swoim żądzom. Pułkownik Władimir Dubrowski, pełen werwy oficer kawalerii, otrzymuje od władczyni propozycję nie do odrzucenia - mundur generalski w zamian za zostanie jej kochankiem. Mężczyzna odrzuca awanse i dezerteruje. Katarzyna wydaje za nim list gończy. Dubrowski wraca w rodzinne strony akurat na czas, by pochować zmarłego ojca. Dowiaduje się też, że jego rodzinne włości zostały zagrabione przez lokalnego władykę Cyryla Trojekurowa. Wyjęty spod prawa i pozbawiony dziedzictwa Dubrowski przybiera pseudonim Czarnego Orła i wraz z grupą stronników wypowiada wojnę wielmoży. Sprawę komplikuje fakt, że Władimir zakochuje się w pięknej córce wroga, Maszy.

Orzeł jest dokładnie tym, na co wygląda - przygodowym romansidłem czerpiącym nie tylko z wątków powieści Puszkina, ale również z historii Zorro. Szarmancki szlachcic i jego drużyna rabujący rosyjskich władyków to całkiem zabawny pomysł. Trochę szkoda, że wątki awanturnicze szybko ustępują miejsca miłosnym. Dużo tu sentymentalizmu, lukru, nie ogląda się jednak tego filmidła najgorzej. Valentino jako Dubrowski jest wzorowym romantycznym bohaterem rozdartym pomiędzy pragnieniem zemsty a uczuciem. Rudolph bardzo chciał udowodnić, że jest dobrym aktorem. Nie wspiął się może na wyżyny artyzmu, ale Dubrowski jest jedną z jego lepszych ról - wiarygodną psychologicznie, a jednocześnie wykorzystującą szeroki wachlarz umiejętności - jazdę konną, szermierkę, taniec. Całkiem ciekawą postacią jest też jego przeciwnik Trojekurow grany przez Jamesa A. Marcusa. Wielmoża hojny jest dla swych stronników, natomiast nieprzyjaciół rzuca na pożarcie trzymanemu w piwnicy niedźwiedziowi. Niezbyt przypadła mi za to do gustu postać Maszy, która poza byciem obiektem westchnień Dubrowskiego nie przejawia żadnych cech osobowości.

Orzeł zabiera nas w nieco nostalgicznie zobrazowany świat XVIII-wiecznej Rosji. Ponura w swej wymowie powieść Puszkina została uzupełniona o typowo amerykański motyw zamaskowanego, szlachetnego banity (taki prototyp superbohatera). Pozornie bezwzględna caryca potrafi okazać miękkie serce, natomiast lud jest w świetle rozgrywek arystokracji właściwie niewidoczny. Ot, trochę blichtru na poprawę nastroju i z typowo hollywoodzkim zakończeniem. Fabuła trzyma się kupy, jeżeli się nad nią zbyt mocno nie zastanawiać. Ponieważ film nie usiłuje pretendować do miana dzieła, odpuszczę sobie wyszukiwanie dziur fabularnych. Kto będzie chciał, znajdzie je bez trudu.

Podsumowując, Orzeł jest dość przyzwoitym kinem przygodowym, które można obejrzeć, jeżeli nie oczekuje się niczego poza nieobowiązującą rozrywką. Valentino i spółka postarali się o miłe dla oka widowisko. Niczego wybitnego jednak w Orle nie dostrzegłem. Przyznaję 6 gwiazdek. Można obejrzeć, ale niekoniecznie.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 3 kwietnia 2018

Ostatni Mohikanin/The Last of the Mohicans (1920)


 Film o nabuzowanych wodą ognistą Indianach czyhających na białe squaw.

Reżyser: Maurice Tourneur i Clarence Brown
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 12 min.

Występują: Wallace Beery, Barbara Bedford, Lillian Hall, Alan Roscoe


Kiedy dowiedziałem się o istnieniu niemej wersji Ostatniego Mohikanina (znaaacznie starszej od znanego filmu z 1992 roku), postanowiłem sprawdzić, czy istnieją jakieś jeszcze inne adaptacje książki Jamesa Fenimore'a Coopera. Okazuje się, że na jej podstawie powstało jedenaście różnie zatytułowanych filmów, trzy seriale telewizyjne (w tym jeden animowany) i na dokładkę słuchowisko radiowe, opera oraz kilka adaptacji komiksowych. Najwyraźniej powieść ta musi być gotowym scenariuszem filmowym. Znany mi wcześniej z kina zahaczającego o fantasy Maurice Tourneur i debiutujący jako reżyser Clarence Brown stworzyli z tego materiału typowy film przygodowy.

Akcja Ostatniego Mohikanina rozgrywa się podczas XVIII-wiecznej Wojny o panowanie w Ameryce Północnej toczonej przez Anglików i Francuzów. Obie strony wspomagane są przez rozmaite plemiona indiańskie. Film przybliża nam historię Cory i Alice Munro, dwóch córek komendanta brytyjskiego Fortu William Henry. Kiedy do fortu zbliżają się oddziały Francuzów i Huronów, komendant wysyła córki w bezpieczniejsze rejony pod eskortą jednego ze swych żołnierzy i indiańskiego przewodnika o imieniu Magua. Po drodze napotykają Chingachgooka i Uncasa, ostatnich żyjących przedstawicieli plemienia Mohikanów, którzy uświadamiają Anglikom, że Magua prowadzi ich na manowce. Pomiędzy przewodnikiem a Mohikanami rozpoczyna się rywalizacja, której stawką są skalpy białych mężczyzn i honor będących pod ich opieką kobiet.

Ostatni Mohikanin to film zdecydowanie stawiający na akcję. Jest tu dużo przemarszów wojsk, strzelanin, dramatycznych pościgów i pojedynków. Wojna przedstawiona jest bez upiększeń. Stanowiąca punkt kulminacyjny scena ataku oddziału pijanych Huronów na pozbawiony ochrony brytyjski fort wręcz zaskakuje brutalnością. Trup ściele się gęsto, a Indianie bez zahamowań mordują kobiety i dzieci. Byłem zszokowany taką dawką przemocy, chociaż tyczy się to jednej tylko sceny w całym filmie. Sekwencje akcji Ostatniego Mohikanina są nakręcone i zmontowane bardzo sprawnie; oglądało się je naprawdę przyjemnie. Na uwagę zasługuje efektywne wykorzystanie plenerów, zwłaszcza podczas sceny finałowej konfrontacji na skalnym urwisku nad wodospadem. Nie udało mi się dotrzeć do informacji, gdzie dokładnie kręcono te ujęcia, ale wybór miejsca zasługuje na pochwałę.

Skrytykować muszę natomiast niedopracowany scenariusz filmu. Autorzy skupili się na sekwencjach akcji, natomiast nie został dopracowany rozwój bohaterów. Ostatni Mohikanin wprowadza naprawdę sporo postaci, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowych. Niestety poza siostrami Munro trudno je odróżnić, ponieważ zostały ledwie zarysowane. W sposób dalece niewystarczający ukazano ich motywacje. Nawet tytułowi Mohikanie są jacyś tacy mało wyraziści i właściwie nie wiadomo, dlaczego są przychylni bladym twarzom. Niewiele jest w filmie plansz tekstowych, a prezentowane na nich dialogi są bardzo zwięzłe, co dziwi, zważywszy na długość filmu. Naprawdę nie można było dokręcić paru scen przybliżających widzowi rozliczne postacie? Aktorstwo także jest bez wyrazu. O ile nie czuję potrzeby, żeby któregoś z aktorów skrytykować, to na wyróżnienie także nie zasłużył żaden z nich. Nie mieli ku temu wystarczająco wielu okazji.

Ostatni Mohikanin jest poprawnie, można nawet powiedzieć że efektownie zrealizowanym filmem przygodowym. Nie zawiera jednak w sobie tego, czego szukam w kinie - ciekawie przedstawionych relacji międzyludzkich. Szkoda, zwłaszcza że zalążki tego typu wątków są w scenariuszu obecne. No cóż. Wystawiam tylko 6 gwiazdek, bardzo żałując niewykorzystanego potencjału filmu.

źródło grafiki - www.imdb.com