Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sam Taylor. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sam Taylor. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 4 października 2018

Kokietka/Coquette (1929)

Film o horrorze honoru

Reżyseria: Sam Taylor
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 15 min.

Występują: Mary Pickford, Johnny Mack Brown, John St. Polis, Matt Moore

Początki Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej oraz przyznawanych przez nią statuetek zwanych Oscarami są mniej doniosłe, niż można by się spodziewać. Ot, grupa związanych z Hollywood aktorów, reżyserów i producentów założyła stowarzyszenie, które miało na celu obronę interesów swoich członków i biznesu filmowego jako takiego. Można powiedzieć, że pierwsze statuetki przyznawano dosłownie przy kawie i ciasteczkach. Niektóre z nich, choć firmowane tytułem konkretnego filmu, były tak naprawdę wyróżnieniem za całokształt twórczości. Chyba tylko w ten sposób można wyjaśnić tak kuriozalny wybór jak Oscar za najlepszą rolę żeńską dla Mary Pickford w Kokietce.

Kokietka opowiada historię Normy Besant, córki szanowanego lekarza, która trochę za bardzo lubi towarzystwo mężczyzn. Pewnego dnia Norma przedstawia ojcu swego aktualnego narzeczonego Michaela Jeffreya, ubogiego ale ambitnego młodzieńca. Doktor Besant nie ma zamiaru pozwolić, aby jego córka prowadzała się z jakimś nędzarzem. W szorstkich słowach nakazuje mężczyźnie odczepić się na zawsze Normy. Michael w sekrecie obiecuje dziewczynie powrócić i ją poślubić, gdy zarobi dość pieniędzy na budowę domu. Kilka miesięcy później amant pojawia się niespodziewanie na balu, w którym uczestniczy Norma. Dziewczyna wymyka się z mężczyzną do chaty jego matki i wraca do domu dopiero nad ranem. Po miasteczku szybko rozchodzą się złośliwe plotki. Zdecydowany bronić honoru rodziny doktor Besant postanawia złożyć Michaelowi wizytę, która prowadzi do tragedii.

Scenariusz Kokietki nie jest szczególnie oryginalny, ale nie wątpię, że dałoby się z tego typu historii zrobić dobry film. Wymagałoby to przekonującego aktorstwa i nieco reżyserskiej ikry, która pozwoliłaby na stworzenie wzruszających bądź trzymających w napięciu scen. Niestety Kokietka nie jest takim filmem. Głównym źródłem problemów jest nieszczęsne udźwiękowienie. Zarówno aktorzy jak i reżyser są całkowicie zagubieni na nowym dla siebie polu działania. Film wypełnia bezproduktywna paplanina, która jest głównym instrumentem prowadzenia narracji. Postacie rozmawiają bez przerwy i o wszystkim, z rzadka tylko dając widzowi chwilę wytchnienia. Nie ma w tych dialogach finezji. Nawet jeśli pojawiają się ciekawsze wymiany zdań, toną w zalewie słowotoku. Na domiar złego wygłaszane są przez wyraźnie wystraszonych, odrętwiałych aktorów. Są albo nijacy jak Johnny Mack Brown w roli Michaela, albo zimni i mechaniczni jak John St. Polis w roli ojca głównej bohaterki.

Mary Pickford rzeczywiście wyróżnia się na tle bezbarwnych ekranowych partnerów. Jedna z największych gwiazd kina niemego (chociaż dziwnym trafem w recenzowanych przeze mnie filmach zagościła tylko raz, w Małym bogatym biedactwie) postanowiła przenieść do filmu dźwiękowego swój ekspresyjny styl gry. Niestety to, co sprawdzało się bez fonii, z fonią jest nie do przyjęcia. Wypowiedzi Normy wygłaszane afektowanym głosem, okraszone obfitą gestykulacją, są okropnie sztuczne, przerysowane do przesady. Pickford miota się z jednej strony planu na drugą, myśli na głos, wygłasza absurdalne monologi. Dotyczy to zwłaszcza dwóch najważniejszych scen, z których jedna ma ukazywać rozpacz nad umierającym bliskim, druga natomiast katharsis na sali sądowej. Obie Pickford odegrała z taką emfazą, że trudno na nią patrzeć, a jeszcze trudniej słuchać.

Żeby jeszcze się poznęcać, muszę napisać, że wspomniane dwie najważniejsze sceny filmu cierpią również z powodu rozmaitych niedorzeczności. W pierwszej z nich nikt nawet nie pomyśli o sprowadzeniu do ciężko rannego lekarza lub udzieleniu mu pierwszej pomocy. Postronni stoją jak słupy, podczas gdy Pickford płacze i lamentuje bez końca. Na sali sądowej natomiast styl przesłuchań przypomina raczej skecze o Hiszpańskiej Inkwizycji niż normalny proces. Oskarżyciel notorycznie narusza przestrzeń osobistą przesłuchiwanej Normy i rozkoszuje się tonem swego głosu. Tymczasem sędzia nie potrafi upilnować leżących przed nim dowodów rzeczowych. Wyraźnie poruszony oskarżony bez trudu odbiera mu narzędzie zbrodni. (I to nabite!) Jednym słowem najważniejsze sceny filmu toną w oparach absurdu, który może śmieszyć bądź irytować, ale na pewno nie porusza tych emocji, o które chodziło twórcom.

Kokietka to porażka na całej linii. Na miejscu Pickford wstydziłbym się otrzymania Oscara za taką chałę. Na wytrwałych widzów, którzy przebrną przez kilkadziesiąt minut mdłych dialogów, czeka nagroda w postaci absurdalnej kulminacji pozwalającej na podziwiane bezdennej głupoty bohaterów filmu. Cóż za frajda. Oceniam Kokietkę na 3 gwiazdki. Nikt nie zwróci mi 75 minut zmarnowanych na oglądanie tego wątpliwej jakości "dzieła".

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 8 czerwca 2018

Niech żyje sport!/The Freshman (1925)

Film o intelektualnej nędzy amerykańskiego uniwersytetu

Reżyseria: Sam Taylor i Fred C. Newmeyer
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 16 min.

Występują: Harold Lloyd, Jobyna Ralston

Trzecia (po Jeszcze wyżej! i Ach te dziewczęta) z komedii Sama Taylora i Freda Newmeyera z Haroldem Lloydem w roli głównej przybliża nam amerykańskie środowisko "uniwersyteckie". Piszę to w cudzysłowie, ponieważ sami autorzy określają fikcyjny Uniwersytet Tate jako "wielki stadion z doczepioną z boku uczelnią". Niech żyje sport! jest dość kąśliwą satyrą na amerykańską kulturę studencką lat dwudziestych, pełną próżności, pozerstwa i plebejskości. W wielu aspektach jest w tym podobna do dzisiejszej.

Lloyd tym razem wciela się w Harolda Lamba, młodzieńca który po wielu wyrzeczeniach dostaje się do wymarzonego college'u. Chłopakowi bardzo zależy na zdobyciu popularności wśród braci studenckiej, co planuje osiągnąć dzięki naśladowaniu zachowania Speedy'ego - bohatera swojego ulubionego filmu o studentach. Harold powtarza jego powiedzonka i charakterystyczne gesty, a dodatkowo lekką ręką szasta pieniędzmi, z pozoru zyskując sympatię nowych znajomych. Nie zdaje sobie sprawy, że za plecami jest obiektem drwin. Jedyną osobą, która naprawdę go lubi, jest Peggy, pełna ciepła córka jego gospodyni. W pogodni za popularnością Harold zapisuje się do drużyny futbolowej. Brak mu umiejętności, lecz trener docenia jego waleczność, kiedy chłopak przez kilka godzin dzielnie zastępuje manekina treningowego. Oficjalnie zostaje przyjęty do zespołu, choć ma nigdy nie wybiec na boisko podczas meczu. Kiedy Harold dowiaduje się w końcu, że jego "przyjaciele" wyśmiewają go za plecami, postanawia za wszelką cenę wywalczyć sobie szacunek dzięki sukcesowi na boisku futbolowym.

Z pozoru Niech żyje sport! jest lekką komedią obyczajową traktującą o akceptacji i dojrzewaniu. Przy bliższym przyjrzeniu się dostrzegamy jednak ciętą satyrę na środowisko pseudoakademickie. Chociaż miejscem akcji jest uniwersytet, żaden z bohaterów filmu nie przejawia najmniejszego zainteresowania nauką, ani nie wykonuje żadnych działań w tym kierunku. Miasteczko akademickie jest centrum życia towarzyskiego, a jedynym, co wydaje się określać pozycję jego mieszkańców, jest nieoficjalny ranking popularności. O pozycji w nim decyduje hojność wobec studenckiej braci (a więc zamożność), intensywność imprezowania oraz osiągnięcia sportowe. Dzięki temu trzeciemu czynnikowi możemy przyjrzeć się środowisku związanemu z najważniejszym uniwersyteckim sportem - futbolem amerykańskim. Został on ukazany (zgodnie z prawdą) jako dyscyplina prymitywna, polegająca głównie na brutalnych przepychankach, wymagająca od zawodników głównie siły i sprawności fizycznej. Intelekt nie ma żadnego znaczenia. Zaiste sport godny uczelni.

Główny bohater filmu to postać dość kontrowersyjna. Nie sposób odmówić mu hartu ducha i wytrwałości (tak samo jak poprzednim bohaterom Lloyda), cechuje go jednak znaczna niedojrzałość. Nie tylko naśladuje niedorzeczną postać z filmu, ale bez oporów trwoni ciężko zarobione oszczędności, wyprawiając potańcówki i fundując żerującym na nim studenciakom "lody". Brać studencka ukazana jest jako grono kłamliwych, szyderczych pasożytów. Normalnie rozumującą postacią jest tylko Peggy, która zresztą wykonuje w tym "akademickim" filmie jedyną czynność wymagającą jakiegokolwiek wysiłku umysłowego - rozwiązuje krzyżówkę. Nie ma jednak pewności, czy dziewczyna jest studentką, wygląda raczej na osobę z "obsługi administracyjnej".

Jeśli chodzi o humor i walory rozrywkowe Niech żyje sport!, nie jest z tym najgorzej, chociaż jakoś wybitnie również nie. Gagi mają charakter slapstickowy - w przypadku wyczynów Lloyda i satyryczny - w przypadku całej reszty. Dwie wyróżniające się sceny komediowe to przemówienie Harolda do studentów, które wygłasza on z nader niewygodnej pozycji, będąc napastowanym przez ukrytego pod swetrem kota, oraz dość rozbudowana scena balu, w którym bohater bierze udział przywdziany w rozpadający się garnitur. Tradycyjnie wieńcząca filmy Lloyda sekwencja akcji obejmuje tym razem mecz futbolowy, podczas którego Harold zostaje straszliwie poturbowany, popełnia koszmarne pomyłki wynikające z dezorientacji i braku umiejętności, jednak cały czas mężnie walczy o zwycięstwo. Nie do końca mi się to podobało, głównie dlatego, że nie znoszę futbolu amerykańskiego.

Jeżeli chodzi o poziom rozrywki, Niech żyje sport! wypada słabiej zarówno od atrakcyjnego wizualnie Jeszcze wyżej! jak i niezłego fabularnie Ach te dziewczęta. Jego atutem jest wyeksponowanie absurdów amerykańskiej kultury studenckiej. Ciekawie było zobaczyć, że już przed stu laty tamtejsze uczelnie mniejszego kalibru trapiły problemy, które dzisiaj występują chyba w jeszcze większym stopniu. W gruncie rzeczy obraz Uniwersytetu Tate i jego studentów o wątpliwej moralności i inteligencji jest przygnębiający. Ale cieszę się, że mogłem się o tym przekonać. Niech żyje sport! otrzymuje ode mnie 7 gwiazdek. Nie jest to idealna komedia, ale całkiem ciekawe przeżycie filmowe.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 24 maja 2018

Ach te dziewczęta/Girl Shy (1924)

Film o kobieciarzu teoretyku

Reżyseria: Fred C. Newmeyer i Sam Taylor
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 18 min.

Występują: Harold Lloyd, Jobyna Ralston, Richard Daniels, Carlton Griffin

Kiedy ostatnio oglądaliśmy Harolda Lloyda, wspinał się po ścianie budynku i wisiał na wskazówkach zegara. Film Ach te dziewczęta przedstawia jego odrobinę mniej awanturnicze wcielenie, chociaż w finale aktor ponownie dokonuje popisowych wyczynów kaskaderskich. Ach te dziewczęta są jednak przede wszystkim klasyczną komedią romantyczną. I są niezwykle zabawne.

Lloyd wciela się w postać Harolda Meadowsa, praktykanta w sklepie krawieckim. Harold jest chorobliwie nieśmiały wobec kobiet i na domiar złego jąka się. Niedostatki w prawdziwym życiu nadrabia z nawiązką jako pisarz amator. W swojej tworzonej wieczorami książce Harold jest znawcą i koneserem kobiet stosującym przeróżne metody uwodzenia i zmieniającym partnerki jak rękawiczki. Jego dzieło ma być podręcznikiem dla nieopierzonych młokosów, którzy niczego na temat kobiet nie wiedzą. Po ukończeniu książki bohater udaje się do Nowego Jorku, aby przedstawić rękopis potencjalnemu wydawcy. W pociągu spotyka Mary, sympatyczną dziewczynę, której pomaga ukryć przed konduktorem małego pieska (obowiązuje zakaz przewożenia zwierząt). Ostatecznie udaje mu się przełamać nieśmiałość i resztę podróży para spędza pochłonięta rozmową. Dalsza część filmu przedstawia perypetie Harolda usiłującego doprowadzić do publikacji książki (na drodze stają szydercy z wydawnictwa) i zdobyć względy Mary (tu przeszkodą jest jej bogaty narzeczony).

Pomijając wszystkie inne aspekty filmu, Ach te dziewczęta jest komedią, która naprawdę śmieszy. Humor ma głównie charakter sytuacyjny i slapstickowy, na przykład podczas podróży pociągiem sporo czasu poświęcone jest przemyślnym próbom ukrycia psiaka przed konduktorem. Obejmuje to podkładanie go innym ludziom, udawanie przez Harolda kaszlu by zagłuszyć szczekanie oraz delektowanie się zdemaskowanymi psimi herbatnikami. Z kolei podczas romantycznego spaceru nad jeziorem kamień, na którym siada bohater, okazuje się wielkim żółwiem, a po chwili dłonie Harolda i jego wybranki zostają przypadkowo sklejone żywicą. Bawi również kontrast pomiędzy książkową bufonadą bohatera, któremu żadna się nie oprze, a jego rzeczywistą nieporadnością. Tutaj dobrze wyważono proporcje i pomimo komizmu jego zachowania, uniknięto zrobienia z bohatera ofermy.

Lloyd zalicza wyjątkowo udaną rolę. Ponownie wciela się w postać chojraka i materialisty, tym razem jednak jego bohater posiada również budzące sympatię słabości. O jąkaniu się i nieśmiałości była już mowa, ale warto też wspomnieć o luźnym stosunku do prawdy. Podczas gdy w Jeszcze wyżej! bohater Lloyda był bez mała oszustem matrymonialnym, tym razem jego kłamstwa wynikają z chęci upokorzenia samego siebie, gdy wydaje się, że wszystkie jego plany przepadły. A jednak Harold nie poddaje się i walczy do upadłego, a kiedy trzeba, potrafi dać rywalowi w mordę. Jednym słowem, przyjemnie jest mu kibicować. Jobyna Ralston jako Mary ma w filmie znacznie mniejsze pole do popisu. Jej głównym zadaniem jest ładnie wyglądać i być budzącą sympatię bogatą panienką. Trzeba przyznać, że wywiązuje się z tego zadania bez zarzutu.

Ach te dziewczęta wyróżnia dynamiczny montaż scen akcji. Finał filmu to szaleńcza gonitwa Harolda pragnącego zdążyć na pewną ceremonię. Lloyd nie zatrzymuje się nawet na chwilę, zmieniając tylko pojazdy. Wśród nich jest kilka modeli samochodów, bryczka, tramwaj a nawet koń. Wyścig z czasem został złożony w płynną, efektowną całość, która i dzisiaj robi wrażenie i podnosi adrenalinę. Niektóre momenty z udziałem uskakujących przez bohaterem przechodniów jeżą wręcz włos na głowie.

Harold Lloyd jako Harold Meadows zdecydowanie przypadł mi do gustu. Ach te dziewczęta są filmem w odpowiednich proporcjach śmiesznym, romantycznym i budzącym emocje. W kategorii niezobowiązującej rozrywki spisują się znakomicie. Trzeba też wyróżnić scenariusz, który jak na film niemy jest dość rozbudowany. Wystawiam mocne 8 gwiazdek. Na wieczór z popcornem będzie jak znalazł.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 26 kwietnia 2018

Jeszcze wyżej!/Safety Last! (1923)

Film o wspinaczce na bardzo wysoki budynek.

Reżyser: Fred C. Newmeyer i Sam Taylor
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 14 min.

Występują: Harold Lloyd, Mildred Davis, Bill Strother, Noah Young, Westcott Clarke

Jak dotąd niewiele pisałem o filmach komediowych. Tak jakoś wyszło, że mało ich było wśród wyróżniających się obrazów raczkującego kina. Rok 1923 przynosi odmianę i aż cztery interesujące komedie, w tym trzy z udziałem klasyków kina - Charliego Chaplina, Bustera Keatona i Harolda Lloyda. Na pierwszy ogień wziąłem tego trzeciego, którego kojarzyłem właściwie tylko jako faceta wiszącego na wskazówkach zegara. Jeszcze wyżej! to właśnie film, w którego ten obrazek (jak widać po lewej) pochodzi.

Bohaterem Jeszcze wyżej! jest młody mężczyzna nazwiskiem Harold Lloyd (grany oczywiście przez Harolda Lloyda), który przyjeżdża do wielkiego miasta z zamiarem zrobienia kariery. Na początek zatrudnia się w domu towarowym jako sprzedawca artykułów krawieckich. Ponieważ jest typem mocno roztargnionym, przełożeni nie są zachwyceni jego pracą. Mimo to Harold codziennie wysyła do swojej narzeczonej Mildred listy, w których przechwala się zmyślonymi osiągnięciami. Sytuacja nabiera rumieńców, kiedy Mildred przyjeżdża do niego w odwiedziny. Aby nie stracić przed dziewczyną twarzy, Harold udaje przed nią kierownika sklepu i proponuje błyskawiczny ślub. Ponieważ jest przyparty do muru, w desperackiej próbie szybkiego wzbogacenia się przedstawia szefowi niezwykły pomysł na promocję. Za tysiąc dolarów premii ma zorganizować popisową wspinaczkę na dwunastopiętrowy budynek, w którym mieści się jego dom towarowy. W wyniku zbiegu okoliczności Harold ostatecznie sam podejmuje się tego niebezpiecznego przedsięwzięcia.

Jeszcze wyżej! to całkiem zabawny film. Zawarty w nim humor jest dość inteligentny, napędzany przez postać głównego bohatera. Harold z powodu swego gapiostwa często wpada w kłopoty, ale jest człowiekiem na tyle sprytnym i zaradnym, że w bardzo pomysłowy sposób wychodzi z opresji. Kiedy przez przypadek wsiada do furgonetki rozwożącej towar i zostaje wywieziony na drugi koniec miasta, aby nie spóźnić się do pracy symuluje nieprzytomnego i drogę powrotną odbywa ambulansem. W celu uniknięcia płacenia czynszu chowa się przed gospodynią w obszernym płaszczu wiszącym na wieszaku. Jego fortele często wychodzą jedynie połowicznie, ratując mu skórę, ale przy tym wystawiając jego bądź innych bohaterów na pośmiewisko.

Pewien problem mam z tym, że z charakteru Howard jest bezczelnym cwaniakiem i kłamcą. Scenarzyści zastosowali sprytny trik - lubimy go, ponieważ stawiany jest wciąż jest na pozycji tego słabszego, a jego przebiegłe fortele często mają zabawne skutki. No i Lloyd gra swego bohatera z dużym wdziękiem. Jednak patrząc chłodnym okiem, człowiek to dość paskudny. Kiedy jego przechwałki przed narzeczoną mają w końcu wyjść na jaw, robi wszystko, by utrzymać ją w przekonaniu, że jest kierownikiem sklepu. Udaje, że wydaje kolegom polecenia, budząc ich lekkie zażenowanie. Zakrada się do gabinetu szefa i prezentuje go Mildred jako swój. No i przede wszystkim namawia ją na ślub już następnego dnia, żeby oszustwo nie zdążyło wyjść na jaw. Ten wątek jest najsłabszą stroną filmu, na domiar złego nie został rozwiązany - do samego końca  Mildred najwyraźniej uważa Harolda za wysoko postawionego kierownika.
Teraz parę słów o najmocniejszych momentach filmu, czyli wspinaczce po ścianie budynku. Świetny pomysł, który jest metaforą mozolnego wspinania się głównego bohatera w górę drabiny społecznej. Wykonanie również jest znakomite. Harold napotyka na swej drodze różnorakie przeszkody, jedną z których jest słynny zegar. Ujęcia wspinaczki są na tyle pomysłowe, że na ekranie widzimy przejeżdżające poniżej samochody i drżymy o balansującego na fasadzie budynku bohatera, jest jednak sporo miejsca na ukrytą przed naszym wzrokiem platformę zabezpieczającą. Podobno plan zdjęciowy każdej z pokonywanych przez Lloyda (i jego kaskaderów) kondygnacji znajdował się na szczycie innego budynku, zabezpieczenia były jednak raczej prowizoryczne. Tak czy inaczej wspinaczkę świetnie się ogląda. Wielkie brawa dla twórców za efektowne przygotowanie tak trudnych scen.
Jeszcze wyżej! jest przyjemnym filmem rozrywkowym, który pozostał atrakcyjny i zabawny również dla współczesnego widza. Harold Lloyd to niewątpliwy talent komediowy i chętnie zapoznam się z jego kolejnymi dokonaniami. Moją ocenę filmu obniża jednak mierżące postępowanie głównego bohatera z narzeczoną. Wystawiam 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com