Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mervyn LeRoy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mervyn LeRoy. Pokaż wszystkie posty

piątek, 2 sierpnia 2019

Zapamiętają/They Won't Forget (1937)

Film o sprawiedliwym procesie

Reżyseria: Mervyn LeRoy
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 34 min.

Występują: Claude Rains, Gloria Dickson, Edward Norris, Otto Kruger, Clinton Rosemond, Lana Turner

W 1936 roku Fritz Lang zadebiutował w Hollywood filmem Jestem niewinny poruszającym temat zjawiska samosądu i linczu. Rok później tę samą tematykę wziął na warsztat inny reżyser zainteresowany tematami społecznymi - Mervyn LeRoy. Podczas gdy film Langa unikał kwestii rasowych i opowiadał o człowieku, o którym z góry było wiadomo, że został niewinnie oskarżony, Zapamiętają podchodzi do tematu od innej strony. Akcja dzieje się na amerykańskim Południu, gdzie żyją jeszcze weterani wojny secesyjnej, w publicznych miejscach stoją pomniki konfederackich generałów, a Czarni z uniżonością pełnią poślednie role ogrodników i dozorców. Fabuła została oparta na prawdziwej historii człowieka oskarżonego o morderstwo, którego wina lub niewinność do dnia dzisiejszego budzi wątpliwości. Dwa powstałe w tym samym czasie filmy o tak podobnej tematyce bez żadnej wątpliwości wskazują na jedną rzecz - podatność ludzi na przekaz skierowany do emocji i wynikającą z niego łatwość manipulacji masami.

Zapamiętają otwiera dość rozbudowana sekwencja parady podczas Dnia Pamięci Konfederacji. Uczniowie lokalnej szkoły średniej zostają zwolnieni z lekcji celem uczestnictwa w uroczystościach. Jedna z uczennic, Mary Clay, wraca na chwilę do budynku szkoły po zapomnianą kosmetyczkę. Jakiś czas później zostaje znaleziona martwa w szkolnej piwnicy. Nadzór nad śledztwem obejmuje ambitny prokurator okręgowy Andrew Griffin. Głównymi podejrzanymi są czarnoskóry szkolny woźny oraz Robert Hale, nielubiany nauczyciel pochodzący z jankeskiej części USA. Obaj byli w czasie zbrodni w budynku, obaj też plączą się w zeznaniach. Griffin za pomocą zaprzyjaźnionych dziennikarzy podgrzewa atmosferę, mając zamiar wykorzystać proces dla zbicia kariery politycznej.

Z wielu ciekawych elementów Zapamiętają najbardziej zwrócił moją uwagę wyrazisty portret południowego miasteczka. Czuć odrębność mieszkańców, którzy mówią charakterystycznym akcentem, nie lubią obcych i czują się w prawie samodzielnie wymierzać sprawiedliwość. Murzyni są obywatelami drugiej kategorii, ale jeszcze większą niechęcią darzeni są Jankesi, traktowani jako obcy element. Najwyraźniej resentyment po przegranej 70 lat wcześniej wojnie secesyjnej nadal pozostawał żywy. W tym kontekście scena, w której dyrektor szkoły wspólnie z uczennicami wyśmiewa jankeskiego nauczyciela nie znającego daty lokalnego święta jest wręcz szokująca.

LeRoy dużo miejsca poświęca politycznemu i medialnemu kontekstowi afery. Pilnuje się przy tym, żeby nie opowiadać się zbyt zdecydowanie po żadnej ze stron. Umiejscowiony w centrum fabuły prokurator Griffin jest ambitnym politykiem, który jednak nie robi niczego wbrew prawu. Z uporem dąży do uzyskania wyroku skazującego, ale trudno powiedzieć, żeby działał niesprawiedliwie czy tendencyjnie. Gorliwe wypełnianie obowiązków to droga do korzyści osobistych, ale trudno mieć do niego o to pretensje. Podobnie media, żerujące na sensacji, jednocześnie spełniają swoją informacyjną rolę. Dziennikarze starają się zaspokoić rzeczywiste zainteresowanie opinii publicznej, które sami wykreowali. Ale nie zmyślają niczego. Piszą o faktach. Nasuwa się wniosek, że instytucje te zawodzą po prostu dlatego, że starają się "za bardzo". Niedoskonałość systemu w tym wypadku prowadzi do ponurych konsekwencji.

Jeżeli idzie o dwóch oskarżonych, jesteśmy postawieni w takiej samej sytuacji jak uczestnicy procesu. W trakcie filmu pojawiają się argumenty zarówno na rzecz winy nauczyciela, jak i woźnego. Twórcy celowo postanowili nie udzielać jednoznacznej odpowiedzi na temat przebiegu morderstwa. Dzięki temu końcowy los oskarżonych jeszcze bardziej daje do myślenia. Na ekranie zdecydowanie więcej miejsca poświęcono nauczycielowi. Poznajemy jego energiczną żonę, na procesie uczestniczy także matka, sam Hale również jest człowiekiem sympatycznym, któremu łatwo współczuć. Woźny pojawia się rzadko i nie wychodzi poza rolę zastraszonego, słabo rozgarniętego Murzyna, który obawia się, że powieszą go na najbliższej gałęzi. Trudno powiedzieć, dlaczego zminimalizowano jego udział. Nasuwające się wnioski związane z rasizmem w tym przypadku należy odrzucić. Może po prostu przyjęto niegłupie założenie, że nie wszyscy ludzie są tak samo skomplikowani.

Od strony realizacyjnej Zapamiętają został przygotowany profesjonalnie. Zwraca uwagę scenografia zawierająca wiele "południowych" smaczków. Wśród aktorów nie ma postaci tak wyrazistych jak grający w Jestem niewinny Spencer Tracy. Warto jednak zwrócić uwagę Claude'a Rainsa jako zdeterminowanego prokuratora usiłującego pogodzić interes osobisty ze społecznym. Zapamiętają jest także filmowym debiutem szesnastoletniej Lany Turner, która wcieliła się w niewielką ale ważną rolę ofiary morderstwa.

Mervyn LeRoy wybrał inne od Fritza Langa podejście do kwestii sprawiedliwości. Skupił się mocno na roli polityków, mediów oraz kulturowej specyfice Południa. Bardzo mi się podobało, że film nie daje oczywistych odpowiedzi, stawiając widza właściwie w pozycji członka opinii publicznej. Wyciągnięcie jednoznacznych wniosków jest tak samo trudne, jak wskazanie prawdziwego winnego. Nie tylko morderstwa, ale także tragicznych kolei procesu i losu jednego z oskarżonych. Nie sposób tu wskazać jednego czynnika - rasizmu, nietolerancji, nadgorliwości, publicznego wzburzenia. Żaden nie był decydujący, a wszystkie zawiniły po trochu. Tak jak to w życiu. Za tę życiowość przyznaję Zapamiętają 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 25 czerwca 2019

Anthony Adverse (1936)

Film o podróżującym młodzieńcu

Reżyseria: Mervyn LeRoy
Kraj: USA
Czas trwania: 2 h 20 min.

Występują: Fredric March, Olivia de Havilland, Donald Woods, Anita Louise, Claude Rains, Edmund Gwenn, Gale Sondergaard

Sukces takich filmów jak Kapitan Blood i Bunt na Bounty spowodował pojawienie się ich naśladowców. W Hollywood zaczęto coraz chętniej tworzyć filmy kostiumowe, podparte mniej lub bardziej luźnym tłem historycznym, z reguły opowiadające o awanturniczych perypetiach młodych męskich protagonistów. W ten nurt wpisuje się Anthony Adverse, adaptacja zapomnianej dziś powieści przygodowej Herveya Allena. Rzecz dzieje się w czasach napoleońskich, a akcja filmu przeskakuje między takimi lokacjami jak Włochy, Francja, Kuba czy Afryka Zachodnia. Na fotelu reżyserskim zasiadł znany z oryginalności Mervyn LeRoy, w rolach głównych obsadzono natomiast doświadczonego Fredrica Marcha i nową gwiazdę Olivię de Havilland. Film spotkał się z ciepłym przyjęciem, zdobywając kilka Oscarów (m.in. za zdjęcia i muzykę) i nominację w kategorii najlepszego filmu. Znalazło się jednak kilku malkontentów, którzy nie podzielali entuzjazmu, sugerując wręcz, że król jest nagi. Tak się składa, że przychylam się do ich zdania.

Film opowiada historię tytułowego Anthony'ego Adverse, młodego mężczyzny podrzuconego jako niemowlę do klasztoru i wychowanego przez zakonnice. Szczegóły jego poczęcia i narodzin są szczegółowo przybliżone podczas pierwszych 40 minut filmu. Później śledzimy dzieje młodości Anthony'ego - pracę dla kupca Johna Bonnyfeathera (który trzyma przed bohaterem w tajemnicy, że jest jego dziadkiem), młodzieńczą miłość do Angeli - córki kucharki i aspirującej śpiewaczki, wyprawę w interesach do Hawany, a następnie epizod handlu niewolnikami w Afryce. Ostatnie sceny obejmują spotkanie Anthony'ego z Napoleonem, który stawia go przed nowymi życiowymi perspektywami.

Główny problem Anthony'ego Adverse polega na epizodyczności fabuły i braku motywu przewodniego. Pierwsza ćwiartka filmu poświęcona jest skomplikowanej historii przyjścia głównego bohatera na świat. W rezultacie spodziewamy się, że wydarzenia te będą miały swoje konsekwencje w dalszej części filmu. A figę. Co prawda pojawiają się osoby zamieszane w te wydarzenia, ale do końcowej konfrontacji... nie dochodzi. Podobnie problematyczny jest epizod w Afryce, który sam w sobie znakomity, nie ma właściwie żadnych konsekwencji dla życia Anthony'ego. Bohater powraca do Europy i zajmuje się innymi sprawami. Z uwagi na taką konstrukcję fabuły, protagonista jawi nam się jako nijaki. Spotykają go kolejne przygody, bywa w ciekawych miejscach, dokonuje kilku odważnych czynów. I co? I nic. Nowa scena - nowa historia, zupełnie jak w amerykańskim komiksie. Trudno powiedzieć, że Anthony na skutek swoich przeżyć czegoś się uczy, szczególnie że niezbyt często wykazuje się inicjatywą, raczej realizując pomysły i plany innych osób.

Pozytywnym wyjątkiem w mocno przeciętnej fabule jest wspomniany epizod afrykański. Anthony trafia do faktorii zajmującej się handlem niewolnikami. Pomimo początkowej odrazy do tego procederu, postanawia wziąć w nim udział, żeby odzyskać pieniądze należne jego pracodawcy. Z czasem paskudne lecz dochodowe zajęcie zaczyna go wciągać. W jego "przygodzie" towarzyszą mu dobry i zły duch - ksiądz niosący pomoc niewolnikom oraz chciwa służka, która zostaje jego kochanką. Całkiem ciekawie przybliżono w tych scenach wędrówkę bohatera do jądra ciemności. Tylko że... epizod dobiega końca i nic z niego nie wynika.

Od strony technicznej Anthony Adverse cechuje się dużym profesjonalizmem. Przygotowano różnorodne zestawy historycznych kostiumów dopasowane do poszczególnych lokalizacji. Stworzono także kilka charakterystycznych miejsc, w szczególności klasztor, w którym wychowywał się Anthony oraz afrykańską faktorię handlową. Reżysersko na wyróżnienie zasługuje scena starcia dwóch karoc na alpejskiej przełęczy - jak na ówczesne możliwości realizacyjne wręcz mrożąca krew w żyłach. Akcji towarzyszy wspaniała muzyka stworzona przez Ericha Wolfganga Korngolda - oparta na klasyce, świetnie dopasowana do akcji ścieżka dźwiękowa, która zasłużenie została nagrodzona Oscarem. Szkoda, że cała ta otoczka wieńczy wielką pustkę.

Anthony Adverse to film pogubiony i niedopracowany fabularnie. Dziwne, otwarte zakończenie zdaje się sugerować powstanie drugiej części, w której liczne otwarte wątki mogłyby się odczekać konkluzji. Nic jednak nie wskazuje, żeby choćby prowadzono prace nad taką kontynuacją. W rezultacie mamy dopieszczony technicznie, bardzo długi film o niczym. Jego bohater, przez większość czasu bierny, może i w pewien sposób dorasta... ale interesujący jest tylko w jednym epizodzie, którego konsekwencje następnie spływają po nim jak woda po kaczce. Ten film to wręcz modelowy przykład zmarnowanego potencjału. Wystawiam 5 gwiazdek. Technikalia to nie wszystko.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 2 marca 2019

Poszukiwaczki złota/Gold Diggers of 1933 (1933)

Film o dziewczynach, które chcą się jakoś w życiu ustawić

Reżysera: Mervyn LeRoy i Busby Berkeley
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 33 min.

Występują: Warren William, Joan Blondell, Aline MacMahon, Ruby Keeler, Dick Powell, Ginger Rogers, Guy Kibbee, Ned Sparks

Dotychczasowe filmy traktujące o Wielkim Kryzysie podchodziły do tematu poważnie, kreując nastrój przygnębiający i często pozbawiony nadziei. Mervyn LeRoy w musicalu Poszukiwaczki złota poszedł inną drogą. Kryzys przedstawiony jest z przymrużeniem oka, jako czas trudny ale tym bardziej przypominający o aktualności Amerykańskiego Snu. Bohaterowie filmu okazują się grupą ludzi przedsiębiorczych i zaradnych, którzy nawet w trudnej sytuacji wynajdują rozmaite sposoby na wyjście z kłopotów. Bardziej lub mniej etyczne. Ponieważ mamy do czynienia z konwencjonalnym musicalem, fabuła filmu jest związana z przygotowaniem przez ekipę teatralną przedstawienia muzycznego. W związku z moimi negatywnymi doświadczeniami z "musicalami o musicalach" (na przykład z Ulicą szaleństw), obawiałem się trochę, że ponownie przyjdzie mi oglądać film pusty jak wydmuszka. Na szczęście nie było tak źle, w czym przede wszystkim zasługa humorystycznego podejścia do tematu.

W Poszukiwaczkach złota śledzimy losy trzech przyjaciółek (nieśmiałej Polly, pewnej siebie Carol i obrotnej Trixie) próbujących zrobić karierę na Broadwayu. Początkowo biedują, wynajmując wspólnie mieszkanie i podbierając mleko sąsiadom z balkonu. Ponieważ jest kryzys, reżyserzy teatralni mają ogromne problemy z zebraniem funduszy na swoje projekty. Pierwsza część filmu obejmuje przygotowania do spektaklu, w których największym problemem jest właśnie pozyskanie sponsora. W drugiej części bohaterki zostają oskarżone przez pewnego człowieka o polowanie na majętnych mężczyzn i postanawiają stosownie mu za to odpłacić.

Ważną częścią widowiska są niesamowite numery taneczne przygotowane przez Busby'ego Berkeleya. Otwierający film utwór prezentuje tancerki tańczące na tle gigantycznych monet. Kolejny rozgrywa się na scenie teatralnej smaganej sztucznymi (ale bardzo efektownymi) śniegiem i deszczem. Jest w końcu wykonywany w ciemności układ choreograficzny, podczas którego widoczne są tylko trzymane przez tancerzy neonowe skrzypce. Nic dziwnego, że bohaterowie filmu mieli problem z zebraniem funduszy na tak efektowny spektakl. Choreografia jest na najwyższym poziomie, podobnie jak napisana przez Harry'ego Warrena muzyka. Przyczepiłbym się tylko do tego, że utwory mają niewielki związek z fabułą filmu. Nie, żeby wcale go nie było, ale są to raczej luźne wariacje mające na celu prezentację pomysłów Berkeleya.

Część fabularna filmu jest komedią o lekkim zabarwieniu erotycznym. Dotyczy to szczególnie drugiego aktu, w którym bohaterki postanawiają wcielić się w "poszukiwaczki złota" polujące na starszych, bogatych facetów. To, co początkowo miało być złośliwym kawałem, zaczyna dziać się coraz bardziej serio. W jednym przypadku, kiedy mowa o mało atrakcyjnym panu po sześćdziesiątce, jest to jednak nieco niesmaczne. Tak czy inaczej, scenariusz jest wypełniony dowcipnymi dialogami zawierającymi erotyczne aluzje, a momentami bohaterki przechodzą od słów do czynów. Aktorsko jest całkiem przyzwoicie. Z szerokiej obsady liczącej sobie osiem głównych postaci najlepiej wypada Aline MacMahon w roli energicznej i ironicznej Trixie, która jest prowodyrką większości wątków. Na drugim planie dobry występ zalicza Ned Sparks w roli szorstkiego jak papier ścierny reżysera z nieodłącznym cygarem. Dick Powell, grający młodego utalentowanego pianistę, wyróżnia się przede wszystkim pięknym głosem podczas utworów scenicznych.

Poszukiwaczki złota nie zaliczają się do filmów wybitnych, ale są przykładem udanego, pełnego efektownych pomysłów musicalu. Chociaż po głębszym zastanowieniu etyczność postępowania bohaterów filmu może wzbudzić spore wątpliwości, a intryga szyta jest dość grubymi nićmi, nie przeszkadza to w dobrej zabawie. W dużej mierze dzięki temu, że Mervyn LeRoy narzucił filmowi szybkie tempo nie dające czasu, żeby te rozważania jakoś długo snuć. Koniec końców oceniam film na 7 gwiazdek. Jeżeli lubicie stare musicale, to śmiało można dać Poszukiwaczkom złota szansę.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 23 stycznia 2019

Jestem zbiegiem/I Am a Fugitive from a Chain Gang (1932)

Film o jednostce i systemie

Reżyseria: Mervyn LeRoy
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 32 min.

Występują: Paul Muni, Glenda Farrell, Helen Vinson, Edward Ellis

Jestem zbiegiem to jeden z tych filmów, ze względu na które założyłem mojego bloga. Owiany sławą z powodu wyrazistego społecznego przekazu i wybitnej roli Paula Muni, przewijał się na większości list najlepszych filmów. Zwykle był trochę w drugim szeregu, ale prawie zawsze obecny. A ja od zawsze byłem go ciekawy, również ze względu na charakterystyczny oryginalny tytuł. Film powstał na podstawie wspomnień prawdziwego zbiega z amerykańskiego obozu pracy przymusowej, Roberta E. Burnsa, który był obecny również na planie filmowym i pomagał Paulowi Muniemu przygotować się do roli. Wszystko to pod stałą groźbą aresztowania, bowiem Burns ukrywał się wówczas przed wymiarem sprawiedliwości. Tak, wiem, że trudno w to uwierzyć. Film wywołał niemałe kontrowersje i wzbudził społeczne poruszenie. W stanie Georgia (w którym rozgrywa się znaczna część akcji) został wręcz zakazany. Wskutek fali krytyki rozpoczętej między innymi przez Jestem zbiegiem i książkę Burnsa system obozów pracy został w USA stopniowo zlikwidowany. To bodaj pierwszy przypadek, kiedy hollywoodzka produkcja miała tak znaczący wpływ na amerykańskie społeczeństwo. Precedens, który dał początek niezwykle popularnemu do dziś nurtowi kina wrażliwego społecznie. Jak prezentuje się zatem owo tak istotne dzieło?

Fabuła Jestem zbiegiem kręci się wokół postaci Jamesa Allena. Kiedy go poznajemy, jest weteranem I Wojny światowej, który właśnie powrócił z Europy i pragnie zrobić ze swoim życiem coś ciekawszego niż powrót na ciepłą posadkę w biurze. Allen szuka szczęścia w branży budowlanej, ale nie układa mu się. Przenosi się ze stanu do stanu, klepiąc biedę i nigdzie nie mogąc zagrzać na dłużej miejsca. W końcu zostaje przypadkowo wplątany w napad rabunkowy i jako mimowolny wspólnik, skazany na dziesięć lat obozu pracy. Od pierwszego dnia pobytu nonkonformistyczny Allen jest wzburzony panującymi tam nieludzkimi warunkami. Niepokorna postawa czyni z niego częsty obiekt szykan strażników. Po kilku miesiącach, ułożywszy dość spontaniczny plan, Allen ucieka. Wolność nie da mu jednak spodziewanego ukojenia.

Mój najważniejszy wniosek po obejrzeniu tego filmu? Jestem w absolutnym szoku, ale wygląda na to, że w Stanach Zjednoczonych na początku XX wieku funkcjonował odpowiednik Gułagu. Nie mówię tu oczywiście o skali czy znaczeniu systemu pracy przymusowej w gospodarce. To rzecz nieporównywalna z realiami ZSRR. Jednak mechanizm dehumanizacji i niszczenia ludzkiej indywidualności (o ile film nie mija się z prawdą) był dokładnie taki sam. Więźniowie "chain gangu" noszą jednakowe pasiaki, mają założone na stałe kajdany, a na czas transportu są ze sobą łączeni długimi łańcuchami. Karmieni są fatalnie. Pracują w katorżniczych warunkach, których wielu nie przeżywa. Do tego dochodzi brutalność strażników, którzy stosują surowy system kar, łącznie z biciem i chłostą. Naprawdę nie życzyłbym nikomu, żeby został wysłany do takiego miejsca na "resocjalizację". Dodatkowo film krytykuje niesprawiedliwy i nieczytelny system apelacji, który dawał członkom komisji apelacyjnych niemal wszechwładzę nad losem osadzonych. Piszę o tym tak szeroko z powodu społecznego znaczenia Jestem zbiegiem. O ile zazwyczaj należy brać poprawkę na licencję artystyczną, w przypadku tego filmu komentarze krytyków potwierdzają prawdziwość przedstawionych w nim faktów.

Teraz kilka słów o artystycznej stronie filmu. Najistotniejsza jest oczywiście rola Paula Muniego, który po rewelacyjnej kreacji gangstera w Człowieku z blizną dorzuca w 1932 roku drugą, całkowicie odmienną i co najmniej równie dobrą. Jego James Allen przechodzi podczas filmu niezwykłą ewolucję od młodego marzyciela, poprzez człowieka zdeterminowanego do walki z systemem po kilka innych jeszcze wcieleń. W każdym z nich zmienia się jego spojrzenie i mowa ciała, a elementem wspólnym pozostaje charakterystyczna fryzura Muniego i kapelusz. To bardzo poruszająca kreacja, tak mocna że dosłownie przysłania innych występujących w filmie aktorów. Drugi plan jest solidny, ale zdecydowanie drugoplanowy właśnie. Na wyróżnienie zasługuje tu szczególnie Edward Ellis jako jeden z obozowych kompanów Jamesa. Narracja skupiona na Munim ma oczywiście za zadanie oddziaływać na emocje widza. Losy niewinnego skazańca rzuconego na pastwę bezlitosnego systemu muszą chwytać za serce. Mervyn LeRoy stosuje sprytne sztuczki, na przykład ustami głównego bohatera komentując brutalne zachowanie strażników. James Allen wyraża na głos myśli widza i błyskawicznie zostaje za to ukarany. Trudno się w takiej sytuacji z nim nie identyfikować.

Jestem zbiegiem to także świetne zdjęcia. Operator Sol Polito w pomysłowy sposób wykorzystuje oświetlenie, by nadać kolejnym scenom odpowiedni nastrój. Na uznanie zasługuje scena zamykająca film, w której Muni dosłownie zanurza się w ciemności. Polito ma także oko do ciekawych ujęć. Najbardziej zapadł mi w pamięć daleki plan obejmujący kanion, w którym dziesiątki odzianych w pasiaki postaci machają kilofami, pracując przy wydobyciu kamienia. Film nominowano do Oscara za realizację dźwięku i dźwięk rzeczywiście odgrywa ważną rolę w tej opowieści. W szczególności sceny obozowe wrywają się w pamięć nieustannym chrobotem różnego rodzaju kajdan i łańcuchów, w które pozakuwani są więźniowie.

Jestem zbiegiem to nie tylko bardzo ważny film w dziejach "kina moralnego niepokoju". Jako świetnie zrealizowany dramat stanowi punkt obowiązkowy dla każdej osoby zainteresowanej kinem międzywojennym. Ponury w swojej wymowie, jednocześnie wciąga od pierwszej do ostatniej sceny, żywo angażując widza w losy skrzywdzonego przez system Jamesa Allena. Obejrzałem go z prawdziwą przyjemnością. Wystawiam 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 25 grudnia 2018

Ostatnie wydanie/Five Star Final (1931)

Film o hienach

Reżyseria: Mervyn LeRoy
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 29 min.

Występują: Edward G. Robinson, Marian Marsh, H.B. Warner, Anthony Bushell, George E. Stone, Frances Starr, Ona Munson, Boris Karloff, Aline MacMahon, Oscar Apfel

Tabloidy znalazły się w roku 1931 na celowniku filmowców. Krytyka "żółtego dziennikarstwa" była tematem przewodnim Strony tytułowej, filmu nad wyraz mocnego i złośliwego. Cóż więc powiedzieć o Ostatnim wydaniu, obrazie tak dla dziennikarzy bezlitosnym i druzgocącym, że mógł powstać tylko przed wprowadzeniem Kodeksu Haysa. We wspomnianym wcześniej filmie Lewisa Milestone'a dziennikarskie hieny były gotowe na niejedno, żeby zdobyć jak najpoczytniejszą relację z egzekucji mordercy. W Ostatnim wydaniu posuwają się jeszcze dalej, bez skrupułów rzucając na żer publiki zwyczajną rodzinę, która miała nieszczęście skrywać od wielu lat wstydliwą tajemnicę. Tytuł filmu nawiązuje do stosowanej w okresie jego produkcji praktyki publikacji kilku wydań gazety dziennie. Ostatnie z nich zawierało z reguły najdonioślejsze niusy z całego dnia.

Akcja Ostatniego wydania rozgrywa się na przestrzeni jednej doby w redakcji tabloidu, którego kierownictwo przygotowuje nową taktykę zwiększenia sprzedaży. Pozbawiony skrupułów wydawca Bernard Hinchecliffe postanawia odgrzebać skandal sprzed 20 lat. Wówczas to młoda dziewczyna Nancy Voorhes, będąc w ciąży, zastrzeliła swego kochanka, gdy ten odmówił jej małżeństwa. O jej dalszych losach wiadomo tylko, że uniknęła więzienia dzięki wyrozumiałości sądu. Redaktor naczelny Joseph Randall mimo pewnych oporów wysyła swoich reporterów, by ustalili, co się obecnie dzieje z Nancy. Okazuje się, że kobieta i jej obecny mąż Michael Townsend przygotowują się właśnie do ślubu córki Jenny. Dziewczyna została wychowana przez Michaela jak własne dziecko i nie ma pojęcia o przeszłości matki. Jeden z pismaków, Vernon Isopod, podając się za pastora, wkrada się w łaski rodziny i wyciąga od nich kolejne informacje. Następnie Randall i jego ekipa przypuszczają medialny atak na niespodziewająca się niczego rodzinę, co prowadzi do tragicznych konsekwencji.

Ostatnie wydanie wręcz przytłacza ciężarem gatunkowym. Problem tabloidów żerujących na ludzkim nieszczęściu jest dziś równie aktualny jak w latach produkcji filmu, a Mervyn LeRoy absolutnie nie miał zamiaru patyczkować się z tematem. Przedstawiona w filmie ekipa redakcyjna to zbieranina szumowin, kanalii i bezwzględnych karierowiczów, którzy nic sobie nie robią z konsekwencji swoich czynów. To zwykłe gnidy spocone w pogoni za sensacją. Hinchecliffe i jego koledzy z zarządu są zainteresowani wyłącznie wynikami sprzedaży i aktywnie zachęcają dziennikarzy do kreowania sensacyjnych tematów. Randall, grany przez świetnego Edwarda G. Robinsona, jest jedną z nielicznych osób posiadających resztki honoru, ale zazwyczaj zapomina o nich podczas codziennej redakcyjnej gonitwy. Żadnych skrupułów nie mają zapijaczony, perfidny Isopod czy zdzirowata Kitty Carmody. Rodzina Towsendów jest w konfrontacji z nimi całkowicie bezradna. Nawet gdy cała operacja prowadzi do opłakanych skutków, tylko nieliczni członkowie redakcji przechodzą jako takie otrzeźwienie. Jak podsumowuje wydawca, przecież za kilka dni wszyscy zapomną o historii Nancy i będą się emocjonować nowymi sensacjami. Pobocznym i dość smutnym wątkiem Ostatniego wydania jest fundamentalna rola reputacji wśród amerykańskich wyższych sfer. Perspektywa jej utraty jest dla Townsendów ciosem tak straszliwym, że absolutnie nie potrafią sobie z nim poradzić. Zupełnie jakby wraz z reputacją mieli stracić godność osobistą.

Film ma rozbudowaną obsadę, wśród której wyróżnia się przede wszystkim wspomniany Robinson jako stary dziennikarski wyga. Poza nim moją uwagę zwrócili Boris Karloff jako Isopod i Marian Marsh w roli młodej Jenny Townsend. Co dość oryginalne, film nie skupia się na żadnej z około dziesięciu postaci, każdej z nich dając sporo czasu ekranowego i starając się zaprezentować jej punkt widzenia. Nawet znudzone redakcyjne telefonistki mają własną osobowość, stanowiąc zresztą jeden z nielicznych humorystycznych akcentów w filmie. Chwytających za serce scen jest sporo. Najlepszą jest ciekawie zmontowana sekwencja, kiedy Nancy usiłuje ubłagać pismaków, żeby wycofali artykuł z publikacji. Na ekranie podzielonym na trzy części jest kolejno odsyłana od Hichecliffe'a do Randalla i z powrotem, bezskutecznie usiłując coś ugrać. Obaj mężczyźni są jednak zainteresowani głównie zakończeniem kłopotliwej rozmowy. Druga mocna sekwencja to finał filmu, w którym obserwujemy prawdziwą eksplozję temperamentu redaktora naczelnego. Jedynym, co nie do końca mi podeszło, jest nieco zbyt patetyczny monolog wygłoszony pod adresem dziennikarzy przez jednego z pokrzywdzonych. Idea słuszna, ale aktor nie sprzedał tekstu wystarczająco dobrze.

Ostatnie wydanie jest emocjonującym filmem poruszającym ważny temat. Wciągający, całkiem dobrze zagrany, to kolejny ukryty klejnot z nieco już zapomnianych czasów. Warto go obejrzeć dla Edwarda G. Robinsona, zblazowanych telefonistek i wzbudzanych w widzu silnych emocji. Niekoniecznie w tej kolejności. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 27 listopada 2018

Mały Cezar/Little Caesar (1931)

Film o małym faceciku z wielkimi ambicjami

Reżyseria: Mervyn LeRoy
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 18 min.

Występują: Edward G. Robinson, Douglas Fairbanks Jr., Stanley Fields

Dwóch przyjaciół przybywa z prowincji do Chicago. Ścigają amerykański sen. Jeden marzy o zostaniu sławnym tancerzem, drugi wolałby dyktować innym, jak mają tańczyć. Pytanie brzmi, czy obaj znajdą w sobie dość determinacji, by zrealizować swoje marzenia? Mały Cezar jest jedną z pierwszych opowieści filmowych o karierze przestępcy przebywającego drogę od nędznego opryszka po bossa trzęsącego całym miastem.

Gdy Rico Bandello przyjeżdża do Chicago, jego jedynym dobytkiem jest samochód i pistolet. Zadziorna postawa nowicjusza robi wrażenie na Samie Vettorim, przywódcy małego gangu rabusiów. Odważny i zdeterminowany Rico szybko staje się filarem grupy, zdobywając sobie przydomek "Mały Cezar". Jego ambicje sięgają jednak wyżej. Chce brać udział w planowaniu skoków - zajęciu dotychczas zarezerwowanym dla bossa. W końcu dochodzi do pokojowego przejęcia władzy. Autorytet Małego Cezara jest wśród kolegów tak duży, że kiedy rzuca wyzwanie Vitellemu, nikt nie staje po stronie dotychczasowego szefa. Nowy król wspaniałomyślnie pozwala poprzednikowi pozostać u swego boku. Wobec wszystkich innych nie ma zamiaru być tak łaskawy - chce rzucić wyzwanie zarówno władzom, jak i innym grupom przestępczym. Aby utrzymać się na szczycie, Mały Cezar musi być w tej bezlitosnej walce gotowy na każde poświęcenie.

Filmy, których protagonista byłby do szczętu zepsutym, bezwzględnym złoczyńcą należały jak dotąd do rzadkości. Tytułowy bohater Małego Cezara wyróżnia się nie tylko bezkompromisowością, ale również odwagą i determinacją w dążeniu do celu. Jego kariera jest niczym odbita w krzywym zwierciadle droga od pucybuta do milionera. Rico jest o tyle ciekawą postacią, że ma swoje zasady. Zachowuje (chociaż na swoich warunkach) lojalność wobec kolegów z gangu. Broni i dogląda swojego przyjaciela Joego, jednocześnie nie pozwalając mu odciąć się od powiązań z gangiem. Prowadzi ascetyczny tryb życia, unikając pokus takich jak alkohol czy kobiety. Jego słabością jest chciwość i potrzeba uznania, którą zdaje się rekompensować sobie niski wzrost i niezbyt atrakcyjny wygląd. Edward G. Robinson stworzył doprawdy oryginalną kreację, która, choć nieprzyjemna w odbiorze, pozostaje na długo w pamięci. Grający jego przyjaciela-tancerza Douglas Fairbanks Junior, choć wymieniany jako współgwiazda, pozostaje zdecydowanie na drugim planie.

Mały Cezar to również ciekawy portret przestępczego światka Chicago. W Wietrznym Mieście każdy szef ma swoich szefów, strefy wpływów są ściśle podzielone i nie łamie się obowiązujących zasad. Gangsterzy chodzą w prochowcach i kapeluszach, palą cygara i ostrzeliwują się przy pomocy charakterystycznych pistoletów maszynowych. Chociaż ich styl życia ma swój urok, ma również swoją cenę. Film jest daleki od zachwytów gangsterskim blichtrem. Kariera Małego Cezara ma swoje godne zakończenie, które stawia widza przed przewrotnym pytaniem: czy pozostałby na szczycie ten, kto poświeciłby w tym celu dokładnie wszystko? Bedą na nie odpowiadać całe pokolenia reżyserów kina gangsterskiego.

Mały Cezar jest klimatycznym filmem kryminalnym ze znakomitą rolą główną. Edward G. Robinson całkowicie dominuje na ekranie, co jest zarazem największą zaletą i wadą tego filmu. Osobowość Rico Bandellego jest tak przytłaczająca, że nie bardzo daje szansę na zabłyśnięcie osobom ze swego otoczenia. Wszystko musi należeć do niego, również pełna uwaga widza. Szkoda, że reszta trochę odstaje. Ale i tak jest dobrze. Mały Cezar otrzymuje ode mnie 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com