Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1919. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1919. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 5 kwietnia 2018

Chronometry - nagrody blogowe (lata 1914-1919)

W ciągu pierwszego miesiąca pisania tego bloga obejrzałem i zrecenzowałem dwadzieścia jeden filmów stworzonych przed rokiem 1920. Z takiej puli można wybrać i wyróżnić pozycje z różnych  powodów wartościowe. To dobra okazja, żeby podsumować osiągnięcia wczesnego okresu kina. Stąd pomysł swego rodzaju nagród, które z racji nazwy bloga nazwałem Chronometrami.

Pierwsza edycja Chronometrów obejmuje siedem kategorii. Ponieważ filmów nie jest zbyt wiele, na razie nie będę oddzielał anglojęzycznych od pozostałych, chociaż w przyszłości pewnie to nastąpi. Również wyróżniających się kreacji aktorskich nie było na tyle dużo, aby wyodrębniać aktorów pierwszo- i drugoplanowych. Natomiast nagroda muzyczna będzie musiała poczekać do chwili, kiedy za kilka miesięcy na blogu pojawią się filmy gadane. Co prawda większość filmów niemych ma oprawę muzyczną, nie potrafię jednak sprawdzić, czy jest to muzyka oryginalna, czy też została dodana podczas rekonstrukcji lub publikacji aktualnej wersji filmu.

W ramach każdej z kategorii wskazałem kilka nominacji oraz wyróżniłem jednego laureata według mnie najlepszego/najlepszą w swojej dziedzinie. Przejdźmy zatem do nagród.

Najlepsza kinematografia
(kategoria obejmuje zdjęcia, montaż i efekty specjalne)

Nominowani:
Banici - za efektywne i efektowne wykorzystanie przyrody i pogody w budowie nastroju filmu
Bramy piekła - za umiejętne wykorzystanie technik barwienia kliszy oraz za przekonujące przedstawienie scen pożaru
Narodziny narodu - za nowatorskie techniki montażu równoległego i efektowne sceny bitew
Skarb rodu Arne - za piękne przedstawienie skandynawskiej zimy
Wild and Woolly - za profesjonalny montaż scen strzelanin i pościgów konnych

Srebrny Chronometr otrzymuje film Narodziny narodu.

Najlepsza scenografia
(kategoria obejmuje również kostiumy)

Nominowani:
Cabiria - za rewelacyjny plan kartagińskiej świątyni Molocha z przerażającym posągiem-paleniskiem
Malarz smoków - za klimatyczne odtworzenie japońskiej rezydencji i ogrodu oraz wykorzystanie doskonałego pleneru w Parku Narodowym Yosemite
Niebieski ptak - za niezwykłe przedstawienie fantastycznych krain ze świata snów
Nietolerancja - za przeprowadzoną z epickim rozmachem rekonstrukcję na planie filmowym starożytnego Babilonu
Skarb rodu Arne - za przekonujące odwzorowanie szesnastowiecznej Szwecji, w szczególności twierdzy więziennej i miasteczka portowego
Złamana lilia - za stylową rekonstrukcję mrocznych londyńskich slumsów

Srebrny Chronometr otrzymuje film Nietolerancja.

Najlepszy scenariusz

Nominowani:
Victor Sjöström i Sam Ask - Banici - za przedstawienie bez upiększeń relacji łączących człowieka  z naturą
Hector Turnbull i Jeannie Macpherson - Oszustka - za dyskretne budowanie napięcia pomiędzy trójką bohaterów
Maurice Stiller i Gustaf Molander - Skarb rodu Arne - za tchnięcie w film szekspirowskiego ducha
Louis Feuillade - Wampiry - za zawiłą acz porywającą intrygę z wieloma zwrotami akcji
D.W. Griffith - Złamana lilia - za smutną opowieść czerpiącą z prozy życia
 
Srebrny Chronometr otrzymują Maurice Stiller i Gustaf Molander.

Najlepsza aktorka

Nominowane:
Lillian Gish - Prawdziwe serce Susie - za kreację postaci kompletnej, z wiarygodnym charakterem i rozkosznymi manieryzmami
Lillian Gish - Złamana lilia - za złamanie widzowi serca
Mary Johnson - Skarb rodu Arne - za kreację dziewczyny rozdartej pomiędzy miłością a pragnieniem zemsty
Mae Marsh - Nietolerancja - za hart ducha i porywającą walkę z przeciwnościami losu
Musidora - Wampiry - za wzbudzenie niepokoju i fascynacji
Mary Pickford - Małe bogate biedactwo - za wdzięczne wcielenie się w rolę zagubionego dziecka

Srebrny Chronometr otrzymuje Lillian Gish za film Prawdziwe serce Susie.
 
Najlepszy aktor

Nominowani:
Rockliffe Fellowes - Regeneration - za resocjalizację młodego Owena
Robert Harron - Nietolerancja - za szorstki, chłopięcy urok ulicznika
Robert Harron - Prawdziwe serce Susie - za ukazanie metamorfozy chłopca w mężczyznę
William S. Hart - Bramy piekła - za odegranie przemiany religijnej bez popadnięcia w kicz
Richard Lund - Skarb rodu Arne - za rolę wielowymiarowego antybohatera wymykającego się schematom
Victor Sjöström - Banici - za stworzenie postaci człowieka skonfliktowanego ze społeczeństwem, ale pogodzonego ze sobą
 
Srebrny Chronometr otrzymuje Robert Harron za film Prawdziwe serce Susie.

Najlepszy reżyser

Nominowani:
Cecil B. DeMille - Oszustka - za umiejętność wzburzenia krwi widza
D.W. Griffith - Narodziny narodu - za doskonały warsztat, choć wykorzystany w niewłaściwej sprawie
D.W. Griffith - Złamana lilia - za doskonały warsztat wykorzystany we właściwej sprawie
Mauritz Stiller - Skarb rodu Arne - za wzorową realizację bardzo dobrego scenariusza, świetne poprowadzenie znakomitych aktorów i umiejętne wykorzystanie kinematografii, by osiągnąć zachwycający efekt finalny
Charles Swickard - Bramy piekła - za ujęcie niełatwego tematu w sposób budzący szacunek
Maurice Tourneur - Małe bogate biedactwo - za zabranie widza na wycieczkę w świat swoich fantazji, przy sprawnym wykorzystaniu tego, co umożliwiała ówczesna technika filmowa

Srebrny Chronometr otrzymuje Mauritz Stiller.
 
Najlepszy film

Nominowani:
Bitwa nad Sommą - za wolne od stronniczości ukazanie oblicza I Wojny Światowej
Bramy piekła - za western, który oprócz akcji ma coś do przekazania
Nietolerancja - za ambitną próbę ukazania, co jest ponadczasowe w ludzkiej cywilizacji
Skarb rodu Arne - za klasyczną tragedię w najlepszym tego słowa znaczeniu
Wampiry - za zawiłą lecz zapewniającą nieustanną rozrywkę historię w klimacie pulpy
Złamana lilia - za odwagę w poruszaniu ważkich problemów społecznych

Złoty Chronometr otrzymuje film Skarb rodu Arne.

Średnia moich ocen z omawianego okresu wyniosła 6,71.

niedziela, 1 kwietnia 2018

Malarz smoków/The Dragon Painter (1919)


Film o malarzu z niezwykłym źródłem inspiracji.

Reżyser: William Worthington
Kraj: USA
Czas trwania: 54 min.
Występują: Sessue Hayakawa, Tsuru Aoki, Edward Peil, Sr., Toyo Fujita

Ostatni na mojej liście film przed wejściem w lata dwudzieste okazał się inny niż wszystkie dotychczasowe. Z kilku powodów. Po pierwsze Malarz smoków, choć nakręcony i wyprodukowany w Stanach Zjednoczonych, jest filmem w założeniu przybliżającym kulturę i sposób myślenia Japończyków. Film wyprodukowała kompania filmowa Sessue Hayakawy, pierwszego azjatyckiego aktora, który zdobył popularność w USA (poznaliśmy go przy okazji filmu Oszustka). Hayakawa postanowił przybliżyć Amerykanom Japonię w sposób nieco odbiegający od stereotypowego wizerunku tego kraju. Choć dokonał tego przy pomocy amerykańskiego scenarzysty i reżysera, a japońską przyrodę imitują (przepiękne) krajobrazy Parku Narodowego Yosemite, myślę, że udało mu się stworzyć film nietuzinkowy.

Drugi bowiem powód niezwykłości Malarza smoków to scenariusz. Głównym bohaterem jest Tatsu, nadpobudliwy malarz-amator, przez mieszkańców swej górskiej wioski uważany za szaleńca. Powtarzającym się motywem w pracach Tatsu są smoki. Mężczyzna uważa, że jego ukochana została przez bogów zaklęta w smoka, a obrazy mają mu o niej przypominać. Prace Tatsu docierają do starzejącego się mistrza malarstwa Kano Indary, który wobec braku męskiego dziedzica poszukuje ucznia. Mistrz postanawia namówić Tatsu do współpracy, sugerując mu, że poszukiwana przez lata zaklęta w smoka księżniczka odrodziła się pod postacią jego córki. Jaki jednak efekt na twórczość szalonego malarza będzie miało odnalezienie jego źródła inspiracji?

Malarz smoków to film tak nietypowy, że nie potrafię jednoznacznie ocenić jego fabuły. Z jednej strony wydaje się dziwaczna i naiwna, z drugiej piękna i poetycka. Twórcom filmu bez wątpienia udało się stworzyć obraz jedyny w swoim rodzaju, choć balansuje on na granicy kiczu. Be wątpienia natomiast na wyróżnienie zasługuje kinematografia Malarza smoków. Wykorzystanie jako plenerów kalifornijskich gór Sierra Nevada było doskonałym pomysłem i krajobrazy "Japonii" prezentują się doprawdy olśniewająco. Również scenografia robi wrażenie, zwłaszcza że obok typowego japońskiego domostwa na potrzeby filmu zbudowano również górską wioskę złożoną z prymitywnych szałasów (choć nie wiem, ile w nich prawdziwej Japonii). Ciekawe są również zaprezentowane widzowi szkice głównego bohatera. Wśród aktorów wyróżnia się Sessue Hayakawa, który wcielił się w rolę Tatsu. Bardzo przekonująco oddał postać na wpół obłąkanego artysty, który nerwowo podskakuje, wygraża innym, targany emocjami niszczy niedopracowane dzieła, a w chwilach depresji bywa nieobliczalny. Tsuru Aoki (prywatnie żona Hayakawy) w roli jego ukochanej jest natomiast subtelna i delikatna. Nie za bardzo przypadł mi do gustu Edward Peil jako sędziwy mistrz - niezbyt udany przykład białego aktora odtwarzającego postać Azjaty.

Malarz smoków to film trudny o jednoznacznej oceny. Podobnie jak dzieła Tatsu, trudno wziąć go do końca serio. Twórcom nie udało się pokazać w nim prawdziwej Japonii (tak twierdzą japońscy krytycy filmowi; kim jestem, żeby im zaprzeczać?), ale z pewnością stworzyli własną, unikalną wizję, której nie sposób odmówić piękna. Wydaje mi się, że właśnie o to w kinie chodzi. Przyznaję Malarzowi smoków 7 gwiazdek. Myślę, że jak mało którą pozycję z mojej listy warto obejrzeć go samemu i wyciągnąć własne wnioski.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 31 marca 2018

Prawdziwe serce Susie/True Heart Susie (1919)


Film o prostej dziewczynie o wielkim sercu. Trochę zbyt wielkim.

Reżyser: D.W. Griffith
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 27 min.
Występują: Lillian Gish, Robert Harron, Clarine Seymour

Jest takie powiedzenie, że za każdym sukcesem wielkiego mężczyzny stoi wyjątkowa, mądra kobieta. Tak też przedstawia się sytuacja bohaterów filmu D.W. Griffitha Prawdziwe serce Susie. No, może mężczyzna nie jest aż taki wielki, ale poza tym wszystko się zgadza. Susie i William znają się "od podstawówki", mieszkają obok siebie i łączy ich w sumie niewinne młodzieńcze uczucie. Po skończeniu szkoły William chce wyjechać do college'u, jednak nie ma na to środków. By pomóc mu zrealizować marzenia, Susie sprzedaje swoją ulubioną krowę i przesyła Williamowi pieniądze jako anonimowy dobroczyńca. Uszczęśliwiony chłopak wyjeżdża na nauki, z których po kilku latach powraca jako młody pastor. Susie marzy się ślub, okazuje się jednak, że William traktuje ją jako przyjaciółkę, na żonę wybierając frywolną i leniwą Bettinę. Wiele się musi wydarzyć, aby zrozumiał swój błąd.

Prawdziwe serce Susie to ckliwy melodramat, który sto lat temu przekazywał pewne znaczące prawdy, dzisiaj jednak nieco się zdezaktualizował. Główną nauką płynącą z filmu (przynajmniej według wprowadzających plansz tekstowych) jest potrzeba dania kobietom możliwości swobodnego wyboru męża, tak aby małżeństwa zawierane były z miłości. Wszystko w porządku, tylko że ani Susie, ani Bettina nie są bohaterkami wpędzanymi w związki wbrew ich woli. Bettina wychodzi za Williama "bo za kogoś wyjść trzeba", od początku nim pogardzając i nie przywiązując specjalnej wagi do wierności. Historia Susie to natomiast jakaś apoteoza niedbania o własne interesy. Sprzedaje krowę, żeby jej wymarzony przyszły mąż mógł zdobyć wykształcenie, ale przez długie lata ukrywa przed nim, że to ona wysłała mu pieniądze. Kiedy jest świadkiem skoku w bok Bettiny, również zachowuje to dla siebie, działając na szkodę swoją i swego ukochanego. Dziewczyna jest nieszczęśliwa na własne życzenie i jakoś nie bardzo wzbudza to mój podziw. 

Kiepską fabułę filmu ratują w pewnym stopniu aktorzy. Lillian Gish wyciąga ze swej postaci co może, kolejny raz znakomicie operując mową ciała i mimiką. Susie w jej wykonaniu jest w sumie bardzo sympatyczną dziewczyną, pracowitą i szlachetną. Robi też śmieszne miny i ma charakterystyczny, zabawny chód. To chyba najlepsza rola Lillian, jaką dane mi było dotychczas oglądać. Sekunduje jej równie dobry Robert Harron w roli Williama. W jego kreacji szczególnie podoba mi się to, że jest oszczędna, odmiennie od wielu przesadzonych ról męskich, które już niejednokrotnie krytykowałem. Do tego Harron przekonująco (z mała pomocą wąsów) ukazuje przemianę młodego chłopaka w dojrzałego mężczyznę. Była to niestety jedna z ostatnich ról tego przedwcześnie, tragicznie zmarłego aktora. Również Clarine Seymour jako Bettina zasługuje na wyróżnienie. Jest dwulicowa i irytująca, ale taka właśnie miała być jej (anty)bohaterka.

Kinematografia Prawdziwego serca Susie to te same wysokie standardy techniczne, do których już nas przyzwyczaił pan Griffith. Film jednak jest stonowany, akcja rozgrywa się w kameralnym otoczeniu, więc tym razem nie ma okazji podziwiania jakichś zapierających dech w piersiach efektów czy scenografii. Siłą Prawdziwego serca miała być fabuła, co sam reżyser podkreśla w planszach tekstowych wprowadzających do filmu. Moim zdanie udało się to raczej średnio, ale być może w czasach premiery film był odbierany inaczej.

Prawdziwe serce Susie oceniam na 7 gwiazdek. Scenariusz jest bardzo przeciętny, ale film pociągnęli do góry znakomici aktorzy. Mimo wszystko na tle innych filmów epoki wypada tylko nieco powyżej średniej.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 30 marca 2018

Skarb rodu Arne/Herr Arnes pengar (1919)


Film o ludzkiej chciwości, wyrzutach sumienia i wspaniałomyślności. W kostiumach.

Reżyser: Mauritz Stiller
Kraj: Szwecja
Czas trwania: 1h 46 min.
Występują: Richard Lund, Mary Johnson, Axel Nilsson, Erik Stocklassa, Bror Berger


Ten piękny film sprawił, że coraz bardziej przekonuję się do kina szwedzkiego. Skarb rodu Arne to tragedia w stylu szekspirowskim. Akcja rozgrywa się w szesnastowiecznej Szwecji. Nie znam zbyt dobrze historii tego kraju, ale najwyraźniej król Jan III Waza korzystał wówczas z usług szkockich kompanii najemniczych, które w pewnym momencie zaczął podejrzewać o spisek. Najemnicy zostali zatrzymani pod strażą wojska w jednym z portów i nakazano im wrócić do Szkocji, natomiast dowódców uwięziono. Film rozpoczyna się od brawurowej ucieczki z więzienia trzech szkockich szlachciców, którzy następnie w przebraniu wagabundów błąkają się po kraju. Wokół panuje mroźna skandynawska zima. Pewnego wieczora wygłodzeni mężczyźni nachodzą chatę wieśniaka, bezceremonialnie zaspokajają głód i pragnienie jego zapasami, po czym zasypiają. Gospodarz wraz z kompanem wyrzuca śpiących Szkotów na mróz. Pijani i wściekli napadają na pobliski dom pastora, mordują go wraz z całą jego rodziną i kradną znalezioną skrzynię ze złotem. Napaść przeżywa tylko Elsalill, jedna z córek gospodarza, której udało się ukryć. Dziewczynę przygarnia rybak z portowego miasteczka Marstrand. Wkrótce do miasta przybywa trzech bogato odzianych, gładko ogolonych szlachciców, którzy oczekują roztopów, aby statkiem powrócić do Szkocji. Elsalill początkowo nie rozpoznaje w nich brodatych, odzianych w łachmany morderców swej rodziny. Sama jednak zostaje rozpoznana przez najmłodszego ze Szkotów, sir Archiego. Mężczyzna zakochuje się w niej i zaczynają go dręczyć wyrzuty sumienia. On również nie pozostaje dziewczynie obojętny. W ten sposób fabuła zmierza do tragicznego finału.

Omawiam scenariusz tak obszernie, żeby zwrócić uwagę na pewne jego elementy typowe dla klasycznych dramatów. Skarb rodu Arne jest adaptacją powieści, ale z powodzeniem sprawdziłby się jako sztuka teatralna. Teatralne jest zacięcie aktorów Richarda Lunda i Mary Johnson, odtwarzających role sir Archiego i Elsalill. Lund i Johnson obficie (choć nie nadmiernie) gestykulują, chętnie korzystają też z mimiki. Ich postacie są bogate wewnętrznie, rozdarte konfliktami i chętnie dzielą się z widzem swymi dylematami. Archie pragnie odpokutować swoje czyny, Elsalill jest rozdarta pomiędzy uczuciem do Szkota a pragnieniem zemsty. Wspomaga ich bogata paleta bohaterów drugoplanowych, od towarzyszy Archiego poczynając, poprzez zamordowaną rodzinę Arne, aż po mieszkańców miasteczka portowego i przesądnego kapitana statku. Z motywów szekspirowskich mamy w filmie także elementy ludowej fantastyki w postaci proroczych wizji żony pastora oraz przyrody pragnącej zemsty za niewinnie pomordowanych (dlatego morze przy Marstrand jest zamarznięte, kiedy mordercy czekają na wypłynięcie do Szkocji). Rozwiązania typowe dla teatralnej tragedii zostały przez reżysera Maurice'a Stillera i współautora scenariusza Gustafa Molandera wykorzystane nader efektywnie.

Teatralny patos znakomicie uzupełnia w Skarbie rodu Arne efektywnie wykorzystana technika filmowa. Rozpoczynająca film scena ucieczki z więzienia niczym nie ustępuje w budowaniu napięcia filmom współczesnym. Aktywniej niż we wczesnych obrazach amerykańskich pracuje kamera, która nie boi się ruchu, a ujęcia są bogato montowane, prezentując nam akcję z różnych punktów widzenia. Nie wszystko pokazane jest wprost. O pewnych wydarzeniach dowiadujemy się od osób trzecich lub wyjaśniane są w późniejszych partiach filmu, co stymuluje wyobraźnię widza. Chyba najlepszą tego typu sceną jest ostrzenie noży przez wyrzuconych z wieśniaczej chaty uciekinierów. Wieśniak i jego towarzysz z przerażeniem obserwują złowieszczo wyszczerzone gęby antagonistów, oddychając z ulgą, kiedy ci się oddalają. A jakiś czas później na niebie pojawia się łuna ognia z płonącej plebanii. Przyjemnie za to ogląda się śnieżne pejzaże mroźnej Szwecji, zamarznięte jeziora i zatoki, okryte śniegiem dachy domów. Po prostu oklaski.

Skarb rodu Arne nie jest wśród recenzowanych pozycji filmem przełomowym. Każda z wykorzystywanych technik pojawiała się już wcześniej w innych obrazach. Tutaj jednak zostały zastosowane chyba w sposób najbardziej przemyślany. Fabuła, aktorstwo, zdjęcia, wszystko tworzy spójną całość, którą ogląda się z wielką przyjemnością. Film otrzymuje ode mnie 9 gwiazdek. Zdecydowanie polecam.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 28 marca 2018

Złamana lilia/Broken Blossoms (1919)


Film o dramatycznej miłości w londyńskich slumsach.

Reżyser: D.W. Griffith
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 30 min.
Występują: Lillian Gish, Richard Barthelmess, Donald Crisp


Dzisiejszy film jest kolejną produkcją D.W. Griffitha, tym razem o mniejszym rozmachu niż epickie opowieści o Ku-Klux Klanie i nietolerancji. Złamana lilia przybliża nam historię dwójki zagubionych ludzi z londyńskich slumsów. Cheng jest Chińczykiem, który przybył do kraju dzikusów, żeby nauczać ich szlachetnej drogi buddyzmu. Życie zweryfikowało jednak jego ambicje i Cheng zadowala się prowadzeniem sklepiku oraz popalaniem opium w chińskich szulerniach. Lucy jest młodą dziewczyną mieszkającą z brutalnym ojcem - bokserem, pełniąc rolę służącej i zabawki do maltretowania, kiedy bydlak ma ochotę wyładować gniew. Drogi bohaterów krzyżują się, kiedy pewnego wieczora pobita i oszołomiona Lucy wymyka się z domu i mdleje na progu sklepu Chenga. Chińczyk udziela jej pomocy i schronienia w swoim mieszkanku nad sklepem. Na ustach dziewczyny po raz pierwszy w życiu pojawia się prawdziwy uśmiech. Ojciec nie ma jednak zamiaru tak po prostu pozwolić odejść swojej córce z jakimś Chińczykiem.

Złamana lilia to film wyjątkowo mroczny. Jego klimat przywodził mi na myśl piosenkę Kultu Historia pewnej miłości. Londyńskie slumsy ukazane są w całej swej ohydzie, która przekłada się także na charaktery wielu występujących w filmie postaci. Griffith prowadzi nas brudnymi, zasnutymi mgłą uliczkami portowej dzielnicy Limehouse do przybytków hazardu, knajp i obskurnej klitki, w której gnieżdżą się Lucy z ojcem. Jest kilka jaśniejszych punktów, w tym uliczna kwiaciarnia i orientalnie urządzony pokoik Chenga (ukazany w odmiennej od wszechobecnej szarości czerwonawej tonacji), jednak ostatecznie toną one w oceanie syfu. Jeszcze bardziej przygnębiająca jest przemoc ukazana na przykładzie ponurego losu Lucy.

Jak każdy melodramat, Złamana lilia stoi kreacjami aktorskimi. Film jest prawdziwym popisem Lillian Gish, która znakomicie oddaje przygnębienie i słabość swojej bohaterki, a także chwile, kiedy nabiera ona życia podczas krótkiej znajomości z Chengiem. Zwrócę uwagę na chód Lucy, która porusza się niepewnie, drobna, przygarbiona i niezdarnie stawiająca kroki, nieodparcie budząc współczucie. W pamięć zapadają uśmiechy aktorki, ten wymuszony na żądanie ojca i ten prawdziwy, kiedy otrzymuje od Chenga lilie. A to, co pokazała w scenie, kiedy chowa się w szafie przed wymachującym siekierą ojcem, to już prawdziwa symfonia grozy. (Podobno aktorka darła się tak przeraźliwie, że na plan filmowy zbiegli się na pomoc przechodnie). Jeżeli chodzi o dwójkę pozostałych bohaterów filmu, Richard Barthelmess jako Cheng jest nadzwyczaj oszczędny w środkach wyrazu, ale taki zdaje się powinien być jego bohater - uprzejmy, delikatny, ostrożny. Natomiast Donald Crisp (późniejszy laureat Oscara) jako zbydlęcony ojciec Lucy przeszarżował. Miny, jakie stroi, usiłując oddać wściekłość swego bohatera, kojarzą się raczej z paraliżem albo upośledzeniem umysłowym. Również mowa ciała, bardzo istotna w przypadku postaci komunikującej się za pomocą pięści, pozostawia wiele do życzenia. To zdecydowanie najsłabszy punkt filmu (choć grozę budzi i tak).

Skoro mowa o wadach, wbiję jeszcze szpilę w fabułę. Akcja filmu rozgrywa się podczas jednej nocy. Rozumiem, że miłość od pierwszego wejrzenia i tak dalej, ale jednak zbyt szybko to wszystko rozkwitło między bohaterami. W ogóle ludzkie reakcje są w Złamanej lilii przesunięte nieco ku ekstremum, ale taka już natura kina niemego. W wielu oglądanych ostatnio filmach zauważam trend do nadrabiania ekspresją ograniczeń związanych z brakiem dialogów.

Na koniec jeszcze kilka słów o rasizmie. Złamana lilia przedstawiana jest niekiedy jako film ukazujący tragedię kochanków o różnym kolorze skóry na tle nietolerancyjnego społeczeństwa. Nie zgadzam się z takim ujęciem. W filmie nie obserwujemy reakcji społeczeństwa na międzyrasowy romans. Mamy jedynie wściekłość zbydlęconego człowieka, który utracił swoją zabawkę do bicia. Czy byłoby to na rzecz "żółtka", czy kogoś innego, myślę, że jego reakcja byłaby podobna. Z drugiej strony jak na swoje czasy na pewno był to obraz przełomowy, przedstawiając tego typu relację w pozytywnym świetle.

Czas na ocenę. Film otrzymuje 8 gwiazdek za ciekawą scenografię i znakomite aktorstwo Lillian Gish. Więcej nie będzie z uwagi na nieco przeszarżowaną fabułę i okropnego Donalda Crispa.

źródło grafiki - www.imdb.com