środa, 28 lutego 2018

Narodziny narodu/Birth of the Nation (1915)


 Film o tym, że Ku-Klux Klan to fajne chłopaki.


Reżyser: D.W. Griffith
Kraj: USA
Czas trwania: 3h 13min.
Występują: Lillian Gish, Mae Marsh, Henry B. Walthall, Ralph Lewis, George Siegmann, Josephine Crowell, Spottiswoode Aitken, Jennie Lee

Pierwszy film i od razu kontrowersje. Narodziny narodu to rzecz pięknie wykonana, innowacyjna, dopracowana, okraszona wspaniałą oprawą muzyczną. I rasistowska jak jasna cholera. Nie mówimy tutaj o półśrodkach czy doszukiwaniu się kontrowersji na siłę. Mówimy o filmie, którego pozytywnymi bohaterami są pędzący na okrytych białymi płachtami rumakach, zakapturzeni członkowie Ku-Klux Klanu walczący z pożądającymi białych kobiet, leniwymi, podstępnymi Murzynami. Tytułowe narodziny narodu symbolizuje połączenie sił weteranów Unii i Konfederacji w obronie czystości rasy aryjskiej zagrożonej małżeństwami mieszanymi i murzyńskimi bojówkami. To nie są hiperbole, takie sytuacje i zwroty znajdują się w filmie. Nie mam pojęcia, ile jest prawdy w przedstawionym obrazie Karoliny Południowej z okresu Rekonstrukcji, jednak nie ma żadnych wątpliwości, że relacje międzyrasowe przedstawione są w sposób karykaturalny. O ile pierwszą połowę filmu, która skupiała się na przedstawieniu bohaterów i wojnie secesyjnej, oglądałem z przyjemnością, druga połowa skupiająca się na stosunkach międzyrasowych wzbudzała już głównie niesmak. Taka na przykład scena w parlamencie stanowym, gdzie świeżo wybrani czarni senatorowie stawiają buty na stole, obżerają się i podśmiechują złowrogo z białej mniejszości. Albo murzyńscy bojówkarze nie pozwalający biednemu staruszkowi wrzucić kartki do urny. Tyle o minusach filmu. Teraz o plusach, bo również są, i to znaczące.

Narodziny narodu są uważane za film przełomowy jeżeli chodzi o kinematografię. W mojej opinii całkowicie zasłużenie. Ogromny profesjonalizm i pasję reżysera widzimy na każdym kroku - w dynamicznym montażu (scena z rycerzami KKK pędzącymi na odsiecz rodzinie oblężonej w chatce przez murzyńską bojówkę mimowolnie wzbudza pozytywne emocje w stosunku do odzianych w biel "bohaterów"). W bardzo ciekawej technice barwienia czarno-białej kliszy, co nadaje poszczególnym scenom różnego typu odcienie. W niezwykłych efektach specjalnych przy scenach batalistycznych - tu duże zaskoczenie, bo nie spodziewałem się po tak starym filmie podobnych zabiegów. Podobno scena zabójstwa prezydenta Lincolna została przygotowana i nakręcona, oddając bardzo wiernie rzeczywistą sytuację. Naprawdę jest na co popatrzeć w Narodzinach narodu. Twierdzenie, że film ten jest protoplastą wielkich hollywoodzkich produkcji jest w pełni uzasadnione. To samo odnosi się również do konstrukcji scenariusza. Mamy tu przedstawienie bohaterów, zawiązanie akcji, obligatoryjny wątek miłosny (a nawet kilka), powiązanie losów jednostek z wydarzeniami historycznymi, mały punkt kulminacyjny w połowie filmu i w końcu wielki finał.

Co z aktorstwem? Nie wszyscy bohaterowie mnie przekonali. Zwłaszcza przedstawiana jako główna gwiazda filmu Lilian Gish oraz aktorzy grający synów obydwu rodzin nie zaprezentowali moim zdanie nic szczególnego. W pamięć zapada kreacja Mae Marsh jako żywiołowej najmłodszej córki rodziny Południowców, która "ze skały skoczyła, bo nie chciała Murzyna" oraz dwóch głównych złoczyńców [sic!] filmu: Ralph Lewis jako chromy senator Austin Stoneman walczący o równouprawnienie rasowe oraz George Siegmann jako Silas Lynch, przywódca murzyńskich bojówkarzy. Obaj bardzo przekonująco ukazali nikczemność swoich kreacji. Co ciekawe, Siegmann to biały aktor, który został ucharakteryzowany na Murzyna za pomocą tzw. techniki "blackface" (można powiedzieć, że pomalowano go pastą do butów), podobnie jak wielu innych aktorów grających role Afroamerykanów. Rzekomo powodem była niedostępność czarnoskórych aktorów lub skrupuły (czyje?) w dopuszczeniu, by Czarni grali w scenach wymagających cielesnego kontaktu z białymi aktorkami.

Najlepsze sceny:
Bohaterska szarża "Małego Pułkownika" na okopy Unii podczas Bitwy o Petersburg.
Zabójstwo Abrahama Lincolna podczas przedstawienia teatralnego.
Ucieczka Flory przed pragnącym ją "poślubić" Afroamerykaninem, zakończona samobójczym skokiem z urwiska.
Odsiecz rycerzy na białych rumakach w finale filmu. Poezja.

Czas na ocenę. Będzie nią 6 gwiazdek. Film zdecydowanie ponadprzeciętny i zasługujący za uwagę, jednak odrażające przesłanie nie pozwala ocenić go wyżej.

źródło grafiki - www.imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz