Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Victor Sjöström. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Victor Sjöström. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 sierpnia 2018

Wicher/The Wind (1928)

Film o tornadzie hormonów

Reżyseria: Victor Sjöström
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 17 min.

Występują: Lillian Gish, Lars Hanson, Montagu Love, Dorothy Cumming, Edward Earle, William Orlamond

Cenzura obyczajowa miewa swoje pozytywne strony. Kiedy obowiązujące normy bądź konwenanse nie pozwalają o pewnych sprawach mówić wprost, artysta zainteresowany tematem musi szukać bardziej subtelnych sposobów. Rezultatem takich zabiegów nie raz i nie dwa bywały wybitne dzieła kultury. Wicher nie należy może do tych najznakomitszych, jednak freudowska metaforyka nadaje filmowi drugie dno, które odkryłem z niebywałą przyjemnością.

Fabuła przedstawia się następująco. Młoda kobieta nazwiskiem Letty Mason podróżuje do Teksasu, gdzie ma zamieszkać na ranczu swego kuzyna Beverly'ego. W pociągu nawiązuje znajomość z szarmanckim handlarzem bydłem Wirtem Roddym, który obiecuje ją kiedyś odwiedzić. Teksas nie okazuje się dla Letty gościnny. Żona Beverly'ego, Cora, nie znosi jej, zazdrosna o dobre relacje dziewczyny z jej dziećmi i mężem. Na domiar złego Letty nie czuje się dobrze w terenie nękanym przez gwałtowne wiatry i tornada. Z czasem zaczyna ją niepokoić każdy mocniejszy podmuch. Wkrótce Letty staje się obiektem dobrodusznych zalotów mieszkających w pobliżu farmerów. Ku niezmiernej irytacji Cory, dziewczyna nie traktuje zachowania mężczyzn poważnie. Sytuację zdaje się ratować przybycie w odwiedziny Wirta, którym Letty jest wyraźnie zainteresowana. Okazuje się jednak, że handlarz bydłem jest żonaty i może jej jedynie zaproponować rolę kochanki. Postawiona przez Corę pod ścianą Letty decyduje się przyjąć oświadczyny jednego z farmerów, Lige Hightowera. Ku rozczarowaniu mężczyzny, małżeństwo nie zostaje skonsumowane, a żona cały czas trzyma go na dystans. Tymczasem dmący wicher stale przybiera na sile.

Nie ma co owijać w bawełnę, film Sjöströma opowiada o stłumionej kobiecej seksualności. Szalejący w Teksasie wiatr jest jej symbolem, towarzyszącym pragnieniom i lękom głównej bohaterki. Nie jest przypadkiem, że ataki ankraofobii Letty nasilają się w szczególnie trudnych momentach jej skomplikowanego życia uczuciowego, a przełomowemu momentowi w życiu erotycznym kobiety towarzyszy prawdziwe tornado. Ciekawa to zresztą postać, zupełnie słusznie wzbudzająca zimną zazdrość żony kuzyna. Letta jest dziewczyną nieświadomą własnych pragnień. Pozorną niewinnością rozbudza wyobraźnię większości mężczyzn ze swego otoczenia. Brzmi to trochę jak fabuła opery mydlanej, ale nie jest tak dzięki dwóm czynnikom. Pierwszym jest przebiegła reżyseria Sjöströma wykorzystującego wietrzną metaforykę. Reżyser z powodzeniem nadaje filmowi pozory typowego melodramatu, pod ich płaszczykiem przemycając bardzo odważne treści. Drugi ważny element  to znakomita gra aktorska Lillian Gish, która stworzyła w pełni przekonującą kreację zamkniętej w świecie własnych pragnień i lęków dziewczyny. Ta filigranowa aktorka potrafi przekazywać emocje, korzystając tylko z gry spojrzeniem, ciekawie też sprawdzają się dostosowane do jej aktualnego stanu umysłu fryzury.

Jeżeli chodzi o resztę obsady aktorskiej, jest przyzwoicie. Co prawda jak zwykle nie zachwycił mnie Lars Hanson jako nieszczęśliwy mąż Letty, dobrze wypada jednak Dorothy Cumming w roli nienawistnej Cory i Montagu Love jako pozbawiony skrupułów Wirt. Film ma też ładną scenografię wykorzystującą pustynne plenery i ciekawe jak na swoje czasy efekty specjalne imitujące burze piaskową i tornado. Są to jednak poboczne zalety blednące przy głównym temacie filmu.

Wicher był pożegnalnym dziełem Victora Sjöströma w USA i jednym z ostatnich w ogóle przez niego wyreżyserowanych. Cieszy fakt, że po kilku słabszych obrazach reżyser powrócił do formy i do charakterystycznych elementów swego stylu, jakimi są pogłębione portrety psychologiczne postaci i powiązanie człowieka z siłami natury. Rezultatem jest pasjonujące widowisko poruszające tematy, o których niechętnie w latach 20. mówiono na głos. Za to otrzymuje 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 23 czerwca 2018

Szkarłatna litera/The Scarlet Letter (1926)

Film o kochance pastora

Reżyseria: Victor Sjöström
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 37 min.

Występują: Lillian Gish, Lars Hanson, Henry B. Walthall, Karl Dane, William H. Tooker, Marcelle Corday

Już w filmach ze szwedzkiego etapu kariery Victora Sjöströma widać było fascynację tego reżysera melodramatami D.W. Griffitha. Jego Furman śmierci zawierał nawet przeróbkę sceny kulminacyjnej ze Złamanej lilii. Kolejnym krokiem w realizacji przez reżysera swego upodobania jest Szkarłatna litera - melodramat wykorzystujący zabiegi fabularne typowe dla filmów Griffitha, no i angażujący do głównej roli jego muzę Lillian Gish. Efekt końcowy to po griffithowsku egzaltowany wyciskacz łez skupiony na konfrontacji łamiących obyczajowe normy bohaterów z konformistyczną tłuszczą. Sjöström nie zauważył, albo miał w nosie, że tego typu filmy wyszły z mody kilka lat wcześniej. Szkarłatna litera i tak osiągnęła sukces kasowy. A artystyczny? Z tym jest gorzej.

Film jest adaptacją "Wielkiej Amerykańskiej Powieści" Nathaniela Hawthorne'a opowiadającej o życiu purytańskich kolonistów w XVII-wiecznym Massachussetts. Niewielka społeczność religijnych fanatyków ma charakter totalitarny. Moralność każdego z mieszkańców podlega nieustannej kontroli społecznej, a nieprzystojne zachowania są surowo karane. Duchowym przywódcą kolonistów jest znany z płomiennych kazań pastor Arthur Dimmesdale. Rolę czarnej owcy odgrywa natomiast młoda Hester Prynne, która niewiele sobie robi z drakońskich reguł społeczności. Na początku filmu zostaje na przykład zakuta w dyby za "bieganie i skakanie w niedzielę". Między Arthurem a Hester rodzi się nić sympatii, która w końcu przeradza się w potajemny romans. Dziewczyna nie może jednak poślubić pastora, ponieważ skrywa kłopotliwą tajemnicę - przed wyjazdem z Anglii wyszła za pewnego lekarza, który wkrótce potem zaginął. W wyniku romansu Hester zachodzi w ciążę i rodzi córkę. Chcąc chronić reputację Arthura, odmawia ujawnienia tożsamości ojca dziecka i zostaje skazana na noszenie na odzieniu szkarłatnej litery A, świadczącej o grzechu cudzołóstwa. Pomimo dyskretnego wsparcia pastora, Hester i jej córka stają się pariasami purytańskiej społeczności. Natomiast sam Arthur walczy z dręczącymi go wyrzutami sumienia. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, kiedy w kolonii pojawia się odnaleziony po latach mąż Hester.

Szkarłatna litera zabiera nas do świata, który dawno odszedł w przeszłość, za co Bogu niech będą dzięki. Trudno powiedzieć, na ile wiernie film oddaje rzeczywiste obyczaje purytanów z Massachussetts, ale hipokryzja kolonistów i ich religijny zapał są wręcz groteskowe. Każda osoba choć trochę wyłamująca się poza schemat religijnego konformizmu jest bezlitośnie piętnowana. Purytanie roszczą sobie nawet prawo do dysponowania dziećmi obywateli, których uważają za niemoralnych. Postawa głównych bohaterów żyjących w tych warunkach jest dość niewiarygodna. Trudno uwierzyć, że wykpiwana i znienawidzona Hester dopiero po wielu latach upokorzeń wpadła na pomysł opuszczenia kolonii. Postawa Arthura - egzaltowanego obłudnika pouczającego o moralności i wyznaczającego grzesznikom kary, a jednocześnie ukrywającego fakt posiadania nieślubnego dziecka... cóż, nie jest to zachowanie niespotykane, ale wyrzuty sumienia tego człowieka i jego końcowy los jakoś nie wzbudziły mego współczucia. Patrząc na to z feministycznego punktu widzenia, film robi większego cierpiętnika ze zbierającego niezasłużone laury mężczyzny, niż z cierpiącej katusze kobiety, której poświęcenie mu to umożliwia.

Jak wspominałem, Sjöström zaangażował do głównej roli Lillian Gish. Aktorka prezentuje się w Szkarłatnej literze mniej teatralnie niż w produkcjach Griffitha. Unika gestykulacji i gra głównie twarzą. Nie schodzi poniżej swego standardowego poziomu, jednak nie jest to jej najlepsza rola. Arthur grany jest przez Szweda Larsa Hansona, którego ostatnio oglądaliśmy w filmie Gdy zmysły grają w roli... upadłego księdza. W Literze gra właściwie tak samo jak w tamtym filmie, wypełniając niemal każdą scenę egzaltacją i kabotyństwem, które swój szczyt osiąga w niedorzecznym finale filmu. Tak, hansonowy pastor zdecydowanie nie przypadł mi do gustu, chociaż może taka była koncepcja tej postaci.

Aspekty realizacyjne Szkarłatnej litery stoją na wysokim poziomie. Na pochwałę zasługują zarówno kostiumy, jak i dobór charakterystycznych aktorów drugoplanowych. Jeśli chodzi o zdjęcia, Sjöström chętnie korzysta z ruchliwej kamery i zapewnia właściwą sobie przejrzystość narracji. To kolejny jego film po Tym, którego biją po twarzy, w którym niewątpliwy talent reżyserski marnuje się poprzez nie najlepszą fabułę. Albo może scenariusze wybierane przez Sjöströma po prostu nie odpowiadają moim gustom? W każdym razie nie polecam Szkarłatnej litery - przykładu nieco tandetnego melodramatyzmu i jednostronnego obrazu wyjątkowo paskudnej społeczności. Film otrzymuje 6 gwiazdek. Można obejrzeć, ale nie mówcie, że nie ostrzegałem.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 22 maja 2018

Ten, którego biją po twarzy/He Who Gets Slapped (1924)

Film o klaunie, co ma czułe serce

Reżyser: Victor Sjöström
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 12 min.

Występują: Lon Chaney, Norma Shearer, John Gilbert, Tully Marshall, Marc McDermott

Nie jestem wielkim fanem cyrków. Owszem, nie mam nic przeciwko wyjściu tam z dziećmi raz do roku, ale nie dostrzegam w cyrkowym przedstawieniu specjalnej magii czy, tym bardziej, wielkiego artyzmu. Dlatego do wszelkich cyrkowych motywów na ekranie filmowym podchodzę z dużą rezerwą. Tak też było z dzisiejszym filmem. Była też jednak iskierka nadziei. W końcu reżyserem Tego, którego biją po twarzy był Victor Sjöström ceniony przeze mnie za swoje dokonania w kinie szwedzkim. Jak więc wyszedł Sjöströmowi jego pierwszy hollywoodzki film stworzony dla dopiero co założonego studia Metro-Goldwyn-Mayer?

Bohaterem filmu jest naukowiec Paul Beaumont, badacz "pochodzenia człowieka". Paul wraz z żoną zamieszkuje w posiadłości barona Regnarda, który hojną ręką sponsoruje jego badania. Kiedy naukowiec dokonuje przełomowego odkrycia, baron przywłaszcza je sobie jako własne, ośmieszając Paula przed Akademią Nauk i publicznie go policzkując. Na domiar złego żona naukowca zostawia go dla Regnarda i również sprzedaje mu plaskacza na pożegnanie. Załamany Beaumont postanawia zmienić profesję i zostaje klaunem. Jego popisowym, wzbudzającym wśród publiczności salwy śmiechu numerem staje się zbieranie policzków od innych klaunów. Oprócz niego w cyrku występuje para woltyżerów. Bezano (on) i Consuelo (ona) wykonują kaskaderskie numery na koniach i pałają do siebie przesłodzoną do obrzydliwości miłością. Drogi byłego naukowca i barona ponownie przecinają się, kiedy arystokrata pojawia się na jednym z przedstawień i wpada mu w oko Consuelo. Baron dobija targu z ojcem dziewczyny, który zgadza się sprzedać mu rękę córki. Nierozpoznany przez Regnarda klaun postanawia temu przeciwdziałać.

Fabuła Tego, którego biją po twarzy w wielu miejscach nie wytrzymuje zawieszenia niewiary. Już sam pomysł, że uczony miałby zostać cyrkowym klaunem, jest na pograniczu groteski. Wewnętrzna potrzeba Paula, by w nieskończoność powtarzać scenę upokorzenia przed Akademią Nauk, jest co najmniej wątpliwa psychologicznie. A widownia zrywająca boki ze śmiechu na widok policzkowanego klauna to obraz żenujący. Może i cyrk jest rozrywką dla mas, ale bez przesady. Z innymi postaciami nie jest lepiej. Ojciec Consuelo kupczący jej ręką dla pieniędzy jawi się jako operetkowy złoczyńca z nieodzowną bródką i wąsikami do kompletu. Trudno uwierzyć, że ten diaboliczny łotr wychował dziecko o duszy czystej jak łza. Sceny z zakochanymi Bezano i Consuelo są tak słodkie, że zahaczają o parodię. Natomiast zakończenie filmu z aktywnym udziałem lwa - maskotki studia MGM miało zdaje się wbijać widza w krzesło, ale podłamany wcześniejszymi niedorzecznościami poczułem jedynie współczucie dla nieszczęsnego zwierzęcia plączącego się po planie. Scenariusz Tego, którego biją po twarzy mógłby się sprawdzić, gdyby reżyser potraktował historię klauna z przymrużeniem oka lub wplątał w nią nieco czarnego humoru. Niestety Sjöström i aktorzy usiłowali zrobić film w stu procentach poważny i osiągnęli efekt całkowicie odwrotny. Oglądałem wszystkie te nadzwyczaj dziwaczne postacie i pomysły na przemian z rozbawieniem i zażenowaniem.

Nie znaczy to, że wszystko w filmie o policzkowanym klaunie jest nieudane. Pomimo całej groteskowości, Lon Chaney w roli Paula jest w pełni wiarygodny. Z charakterystyczną dla siebie przesadą oddaje gwałtowne emocje towarzyszące scenom otwierającym film. Również jako złamany życiem klaun, którego nikt nie bierze poważnie, daje popis wzmocnionej makijażem mimiki. Znakomity aktor wycisnął co się dało z kiepskiej postaci. Niestety reszta obsady pozostaje za nim daleko w tyle, prezentując głównie naiwne uśmiechy lub komiczny patos. Występy cyrkowe, w tym mocno skomplikowane numery klaunów (w niektórych momentach jest ich na scenie kilkudziesięciu) zostały przygotowane bardzo starannie. Zarówno wymyślne, bogato zdobione kostiumy, jak i choreografia zasługują na uznanie. Tyle że, jak pisałem, nie jestem szczególnym fanem cyrku, więc jest to dla mnie niedostateczny powód, by ocenić film pozytywnie. W budowie scen, montażu, czytelnym prowadzeniu fabuły widać profesjonalną rękę Sjöströma, który konsekwentnie dąży do moralizującego finału. Główne grzechy filmu popełnione przy tworzeniu scenariusza i doborze obsady mają jednak ciężki kaliber. Podsumowując, amerykański debiut Szweda uważam za mocno nieudany. Ten, którego biją po twarzy otrzymuje ode mnie marne 4 gwiazdki.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 10 kwietnia 2018

Furman śmierci/Körkarlen (1921)


Film o pijaku i jego pijackim żywocie (i o duchach).

Reżyser: Victor Sjöström
Kraj: Szwecja
Czas trwania: 1h 47 min.

Występują: Victor Sjöström, Hilda Borgström, Tore Svennberg, Astrid Holm


Być furmanem śmierci to niewdzięczna robota. Według legendy opowiadanej przez jednego z bohaterów filmu, zostaje nim ten, kto umrze w noc sylwestrową. Taki delikwent przez okrągły rok musi powozić widmowym wozem zbierającym dusze umarłych. Ma przy tym okazję z nimi pogawędzić. Na przykład z Davidem Holmem, niepoprawnym pijakiem nienawidzącym całego świata i konsekwentnie odrzucającym wszelką pomoc. Albo z Edith, umierającą na suchoty siostrą z Armii Zbawienia, która z determinacją próbowała wyprowadzić go na prostą. Czy jednak legenda o furmanie jest prawdziwa? Dla filmu Victora Sjöströma ma to znaczenie drugorzędne. Wszelkie elementy nadnaturalne są przede wszystkim zabiegiem narracyjnym mającym na celu prezentację psychiki i sposobu myślenia alkoholika.

Będący głównym bohaterem Furmana śmierci David Holm to postać odpychająca. Jest bezczelny, szydzi z wszelkiej przyzwoitości, ze śmiechem kaszle i pluje suchotniczą flegmą na irytujących go ludzi. Kiedy za pijaństwo trafiła do więzienia, jego żona zabiera dzieci i wyprowadza się do innego miasta. David w poczuciu straszliwej krzywdy postanawia ją odszukać i zemścić się, bo przecież chciał przestać pić. Kiedy trafia do stacji Armii Zbawienia i młoda siostrzyczka Edith naprawia jego podartą, zapleśniałą kurtkę, mężczyzna ze śmiechem niszczy owoce jej pracy, oświadczając, że woli nurzać się w brudzie i smrodzie. Grający Davida Victor Sjöström jest w tej roli fenomenalny. Prezentuje całe spektrum emocji, od powoli staczającego się w dół pijaka, poprzez kompletnego degenerata, aż do zrozpaczonego, żałującego za grzechy pokutnika. W dodatku, zgodnie z przeczuciem siostry Edith, gdzieś pomiędzy tym wszystkim prześwitują resztki człowieczeństwa. Doprawdy warto zobaczyć, jak Sjöström operuje wzrokiem, mimiką i gestami, oddając przeróżne stany emocjonalne swego bohatera. Podobno do roli przygotowywał się, wchodząc w środowisko szwedzkich nędzarzy. Bardzo dobre aktorstwo prezentują też Hilda Borgström jako żona Davida - Anna oraz Astrid Holm w roli Edith, jednak obie są wręcz przytłoczone przez dominującego, balansującego pomiędzy ohydą a grozą Sjöströma.

Furman śmierci ma nowatorską strukturę fabularną. Akcja przedstawiona jest w formie retrospekcji, podczas której tytułowy woźnica wraz z duchem Davida obserwują wydarzenia z jego życia oraz ich konsekwencje. Kilkakrotnie pojawiają się nawet podwójne retrospekcje - bohater opowiada o tym, jak ktoś opowiadał mu pewną historię. Brzmi to zawile, lecz wcale takie nie jest. Za pomocą tego środka narracji poznajemy przeszłość człowieka, który na granicy między życiem a śmiercią rozważa swoje wybory życiowe.

Kilka słów wypada wspomnieć o kinematografii, która obficie korzysta z nowatorskich (na owe czasy) efektów specjalnych, nadających duchom i furmance śmierci widmową przejrzystość. Sprawnie przeprowadzono montaż filmu, łącząc ze sobą w sposób płynny i czytelny sceny retrospekcji. Warto wspomnieć, że Sjöström nawiązuje w filmie do Złamanej lilii, prezentując nam w Furmanie śmierci swoją wariację na temat furiata rozłupującego drzwi siekierą. Odebrałem to jako swoisty hołd złożony D.W. Griffithowi. Wreszcie na wyróżnienie zasługuje klimatyczne barwienie poszczególnych scen na różne odcienie.

Furman śmierci to ciekawy nadnaturalny moralitet sprawnie zrealizowany przez Victora Sjöströma. Nie wszystko jest w nim idealne, fabuła ma kilka słabości i niejasności (przede wszystkim okoliczności osadzenia Davida w więzieniu oraz zbyt pochopne obwinienie go o sprowadzenie na złą drogę brata), i nie grzeszy jakąś nadzwyczajną oryginalnością. Wszystko to jest jednak mało istotne w perspektywie kreacji głównego bohatera, jednej z najbardziej wyrazistych postaci kina niemego. Za to oraz za świetną kinematografię film otrzymuje ode mnie 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 26 marca 2018

Banici/Berg-Ejvind och hans hustru (1918)


Film o wygnańcach w islandzkiej dziczy.

Reżyser: Victor Sjöström
Kraj: Szwecja
Czas trwania: 1h 22 min.
Występują: Victor Sjöström, Edith Erastoff, John Ekman, Nils Ahrén


Victor Sjöström to ważny reżyser z początków szwedzkiego kina. Jego dzieła zagoszczą na tym blogu jeszcze kilkakrotnie. Banici, film o burzliwym życiu wyjętych spod prawa małżonków, jest pozycją pionierską, ponieważ został w całości sfilmowany w plenerze.  Obraz w bardzo efektywny sposób korzysta z możliwości oferowanych przez naturalne środowisko. Przyroda odgrywa niemałą rolę zarówno w przebiegu fabuły, jak i w tworzeniu nastroju poszczególnych scen. Akcja Banitów rozgrywa się w XIX wieku na wyżynach północnej Islandii, jednak jako plenery wykorzystano górzyste tereny północnej Szwecji. Zdjęcia, pomimo słabej jakości zachowanego materiału, są przepiękne. Mamy okazję podziwiać górskie hale i strumienie, a także budzące grozę skalne urwiska. W scenach prezentujących szczęśliwe chwile z życia bohaterów krajobraz jest wiosenny, bogaty w bujną roślinność. W najbardziej dramatycznych chwilach władzę nad krajobrazem przejmuje zima z prawdziwie skandynawskimi mrozami i zamiecią śnieżną. Wykorzystanie tych naturalnych efektów jest głęboko przemyślane i może służyć za przykład atutu filmowania w plenerze.

Fabuła Banitów jest mocno ponura. Halla, młoda wdowa prowadząca po śmierci męża duże gospodarstwo w górskiej wiosce, przyjmuje do służby Kariego, przybysza z południa, który okazuje się silnym i zmyślnym pracownikiem. Halla i Kari zakochują się w sobie ku dezaprobacie brutalnego szwagra kobiety Björna, pragnącego ją poślubić i połączyć sąsiadujące ze sobą gospodarstwa. Do wsi docierają pogłoski, że Kari jest zbiegłym z więzienia przestępcą. Mężczyzna przyznaje się w końcu Halli, że rzeczywiście został skazany za kradzież owcy z zagrody pastora, którą nakarmił swoich głodujących krewnych. Kiedy banicie zaczyna się palić grunt pod nogami, Halla decyduje się porzucić gospodarstwo i wraz z nim zbiec w góry. Czekają ich tam radosne chwile blisko natury, jednak przestępcza przeszłość nie pozwoli o sobie zapomnieć. Scenariusz Banitów powstał w oparciu o historię prawdziwego islandzkiego banity Eyvinda ze Wzgórz i jest bardzo realistyczny. Nie radzę oczekiwać rozwiązań fabularnych typowych dla kina amerykańskiego.

Aktorstwo w Banitach jest po skandynawsku oszczędne i introwertyczne. Victor Sjöström, który oprócz wyreżyserowania filmu zagrał główną rolę, przekonująco wcielił się w postać silnego ale i wrażliwego banity. Podobał mi się również Nils Ahrén w roli obleśnego szwagra Halli, głównego czarnego charakteru filmu. Edith Erastoff jako żona banity robi nieco słabsze wrażenie, głównie ze względu na dziwną manierę nerwowego uśmiechania się w najbardziej dramatycznych momentach.

Ciekawych scen w Banitach nie brakuje. Wyróżnię zwłaszcza zapaśniczy pojedynek Kariego i Björna oraz dramatyczną wspinaczkę głównego bohatera po upadku z urwiska, podczas gdy na górze jego towarzysz rozważa przecięcie liny. Również końcowa scena rozgrywająca się w śnieżnej zamieci jest przepięknie nakręcona i wyreżyserowana, choć bardzo smutna. Żeby nie wszystko było takie idealne, za szokujący i dziwny uznałem ostateczny los dziecka bohaterów. Przyczepię się też do kostiumów, które nawet na czarno-białej, zniszczonej kliszy wyglądają na zbyt nowe i czyste jak na ubrania prostych wieśniaków i banitów żyjących z dala od cywilizacji. No i fabuła w drugiej połowie filmu prowadzona jest zbyt skokowo. Mam wrażenie, że Banitom posłużyłoby wydłużenie o jakiś kwadrans i dodanie kilku scen z życia bohaterów w końcowym, zimowym etapie ich tułaczki.

Banici to piękny film nakręcony z wykorzystaniem interesujących, innowacyjnych technik kinematograficznych. Na moją końcową ocenę ma jednak wpływ ponury klimat filmu, który sprawia, że nie chciałbym obejrzeć go po raz drugi. No i kilka minusów wskazanych powyżej też miało znaczenie. Wystawiam 7 gwiazdek, chociaż do ośmiu dużo nie brakowało.

źródło grafiki - www.imdb.com