Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1915. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1915. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 5 kwietnia 2018

Chronometry - nagrody blogowe (lata 1914-1919)

W ciągu pierwszego miesiąca pisania tego bloga obejrzałem i zrecenzowałem dwadzieścia jeden filmów stworzonych przed rokiem 1920. Z takiej puli można wybrać i wyróżnić pozycje z różnych  powodów wartościowe. To dobra okazja, żeby podsumować osiągnięcia wczesnego okresu kina. Stąd pomysł swego rodzaju nagród, które z racji nazwy bloga nazwałem Chronometrami.

Pierwsza edycja Chronometrów obejmuje siedem kategorii. Ponieważ filmów nie jest zbyt wiele, na razie nie będę oddzielał anglojęzycznych od pozostałych, chociaż w przyszłości pewnie to nastąpi. Również wyróżniających się kreacji aktorskich nie było na tyle dużo, aby wyodrębniać aktorów pierwszo- i drugoplanowych. Natomiast nagroda muzyczna będzie musiała poczekać do chwili, kiedy za kilka miesięcy na blogu pojawią się filmy gadane. Co prawda większość filmów niemych ma oprawę muzyczną, nie potrafię jednak sprawdzić, czy jest to muzyka oryginalna, czy też została dodana podczas rekonstrukcji lub publikacji aktualnej wersji filmu.

W ramach każdej z kategorii wskazałem kilka nominacji oraz wyróżniłem jednego laureata według mnie najlepszego/najlepszą w swojej dziedzinie. Przejdźmy zatem do nagród.

Najlepsza kinematografia
(kategoria obejmuje zdjęcia, montaż i efekty specjalne)

Nominowani:
Banici - za efektywne i efektowne wykorzystanie przyrody i pogody w budowie nastroju filmu
Bramy piekła - za umiejętne wykorzystanie technik barwienia kliszy oraz za przekonujące przedstawienie scen pożaru
Narodziny narodu - za nowatorskie techniki montażu równoległego i efektowne sceny bitew
Skarb rodu Arne - za piękne przedstawienie skandynawskiej zimy
Wild and Woolly - za profesjonalny montaż scen strzelanin i pościgów konnych

Srebrny Chronometr otrzymuje film Narodziny narodu.

Najlepsza scenografia
(kategoria obejmuje również kostiumy)

Nominowani:
Cabiria - za rewelacyjny plan kartagińskiej świątyni Molocha z przerażającym posągiem-paleniskiem
Malarz smoków - za klimatyczne odtworzenie japońskiej rezydencji i ogrodu oraz wykorzystanie doskonałego pleneru w Parku Narodowym Yosemite
Niebieski ptak - za niezwykłe przedstawienie fantastycznych krain ze świata snów
Nietolerancja - za przeprowadzoną z epickim rozmachem rekonstrukcję na planie filmowym starożytnego Babilonu
Skarb rodu Arne - za przekonujące odwzorowanie szesnastowiecznej Szwecji, w szczególności twierdzy więziennej i miasteczka portowego
Złamana lilia - za stylową rekonstrukcję mrocznych londyńskich slumsów

Srebrny Chronometr otrzymuje film Nietolerancja.

Najlepszy scenariusz

Nominowani:
Victor Sjöström i Sam Ask - Banici - za przedstawienie bez upiększeń relacji łączących człowieka  z naturą
Hector Turnbull i Jeannie Macpherson - Oszustka - za dyskretne budowanie napięcia pomiędzy trójką bohaterów
Maurice Stiller i Gustaf Molander - Skarb rodu Arne - za tchnięcie w film szekspirowskiego ducha
Louis Feuillade - Wampiry - za zawiłą acz porywającą intrygę z wieloma zwrotami akcji
D.W. Griffith - Złamana lilia - za smutną opowieść czerpiącą z prozy życia
 
Srebrny Chronometr otrzymują Maurice Stiller i Gustaf Molander.

Najlepsza aktorka

Nominowane:
Lillian Gish - Prawdziwe serce Susie - za kreację postaci kompletnej, z wiarygodnym charakterem i rozkosznymi manieryzmami
Lillian Gish - Złamana lilia - za złamanie widzowi serca
Mary Johnson - Skarb rodu Arne - za kreację dziewczyny rozdartej pomiędzy miłością a pragnieniem zemsty
Mae Marsh - Nietolerancja - za hart ducha i porywającą walkę z przeciwnościami losu
Musidora - Wampiry - za wzbudzenie niepokoju i fascynacji
Mary Pickford - Małe bogate biedactwo - za wdzięczne wcielenie się w rolę zagubionego dziecka

Srebrny Chronometr otrzymuje Lillian Gish za film Prawdziwe serce Susie.
 
Najlepszy aktor

Nominowani:
Rockliffe Fellowes - Regeneration - za resocjalizację młodego Owena
Robert Harron - Nietolerancja - za szorstki, chłopięcy urok ulicznika
Robert Harron - Prawdziwe serce Susie - za ukazanie metamorfozy chłopca w mężczyznę
William S. Hart - Bramy piekła - za odegranie przemiany religijnej bez popadnięcia w kicz
Richard Lund - Skarb rodu Arne - za rolę wielowymiarowego antybohatera wymykającego się schematom
Victor Sjöström - Banici - za stworzenie postaci człowieka skonfliktowanego ze społeczeństwem, ale pogodzonego ze sobą
 
Srebrny Chronometr otrzymuje Robert Harron za film Prawdziwe serce Susie.

Najlepszy reżyser

Nominowani:
Cecil B. DeMille - Oszustka - za umiejętność wzburzenia krwi widza
D.W. Griffith - Narodziny narodu - za doskonały warsztat, choć wykorzystany w niewłaściwej sprawie
D.W. Griffith - Złamana lilia - za doskonały warsztat wykorzystany we właściwej sprawie
Mauritz Stiller - Skarb rodu Arne - za wzorową realizację bardzo dobrego scenariusza, świetne poprowadzenie znakomitych aktorów i umiejętne wykorzystanie kinematografii, by osiągnąć zachwycający efekt finalny
Charles Swickard - Bramy piekła - za ujęcie niełatwego tematu w sposób budzący szacunek
Maurice Tourneur - Małe bogate biedactwo - za zabranie widza na wycieczkę w świat swoich fantazji, przy sprawnym wykorzystaniu tego, co umożliwiała ówczesna technika filmowa

Srebrny Chronometr otrzymuje Mauritz Stiller.
 
Najlepszy film

Nominowani:
Bitwa nad Sommą - za wolne od stronniczości ukazanie oblicza I Wojny Światowej
Bramy piekła - za western, który oprócz akcji ma coś do przekazania
Nietolerancja - za ambitną próbę ukazania, co jest ponadczasowe w ludzkiej cywilizacji
Skarb rodu Arne - za klasyczną tragedię w najlepszym tego słowa znaczeniu
Wampiry - za zawiłą lecz zapewniającą nieustanną rozrywkę historię w klimacie pulpy
Złamana lilia - za odwagę w poruszaniu ważkich problemów społecznych

Złoty Chronometr otrzymuje film Skarb rodu Arne.

Średnia moich ocen z omawianego okresu wyniosła 6,71.

środa, 14 marca 2018

The Italian (1915)


Film o złudnych nadziejach i okrutnym losie.


Reżyser: Reginald Barker
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 19 min.
Występują: George Beban, Clara Williams, J. Frank Burke, Leo Willis


The Italian to film, który z pozoru zdaje się zawierać wszystko, co potrzebne do znakomitości. Historia klepiących biedę włoskich imigrantów zmagających się z trudami życia w Nowym Jorku to świetna podstawa dla ciekawego scenariusza. Beppo, główny bohater, z beztroskiego gondoliera staje się zmęczonym życiem amerykańskim pucybutem. Udaje mu się zbudować dom i sprowadza z Włoch tęsknie czekającą na ten moment narzeczoną. Pobierają się, wkrótce rodzi im się dziecko, jednak bieda i trudne warunki życia sprawiają, że spotyka ich tragedia. Ciekawy to zarys fabuły, a na dokładkę w roli głównego bohatera obsadzono specjalizującego się w kreacjach imigrantów broadwayowskiego aktora George'a Bebana. A jednak film nie przypadł mi do gustu. Powodem jest niedopracowany scenariusz i nieudolność reżysera. Żeby to uzasadnić, w dalszej części tekstu zdradzę całą fabułę, głównie dlatego, że filmu nie polecam i sądzę, że nie warto go oglądać.

Zacznijmy od scenariusza. Rozumiem, że film jako medium wizualne nieraz potrzebuje uproszczeń, ale twórcy The Italian przesadzili. Synek głównego bohatera choruje z powodu straszliwych nowojorskich upałów (?) i jako lekarstwa potrzebuje pasteryzowanego mleka (??). Pucujący przechodniom buty Beppo otrzymuje wiadomość od żony, że jeśli natychmiast (???) nie dostarczy nowej porcji mleka, słabujące dziecko umrze. Akurat wtedy zostaje napadnięty, pobity, okradziony, wpływowy polityk odmawia mu pomocy, wreszcie zdesperowany Beppo w wyniku nieporozumienia spuszcza manto policjantowi i zostaje wtrącony do więzienia. Żona nie ma pojęcia, co się z nim stało, a pozbawione pasteryzowanego mleka dziecko umiera. Hę? Ja rozumiem, że mieszkańcy Lower East Side żyli w nędzy, a niedożywienie i brak lekarstw skutkowało wysoką śmiertelnością noworodków, ale na Boga, można było ten problem przybliżyć w mniej naiwny sposób. Walka z chorobą to metaforyczny wyścig z czasem, twórcy filmu natomiast próbują ją przedstawić jako wyścig w sensie dosłownym. Czy widz ma uwierzyć, że Beppo i jego żona nie mają żadnych znajomych (wcześniej film sugeruje co innego), że nieszczęsna kobieta nie próbowała u nikogo innego szukać pomocy, wreszcie że Beppo został skazany i zamknięty w wyniku jakiegoś tajnego procesie, o którym nikt nie miał prawa się dowiedzieć? Przecież akcja filmu nie toczy się w Rosji Sowieckiej.

Punkt kulminacyjny The Italian jest jeszcze bardziej nieudany. Otóż Beppo po wyjściu z więzienia zastaje żonę opłakującą zmarłego synka. Pogrążony w rozpaczy pucybut dowiaduje się, że ciężko zachorowała również córka polityka, który wcześniej odmówił mu pomocy. (Tu kolejny absurd medyczny - zgodnie z zaleceniami lekarza dziecko zostaje odcięte od wszelkich dźwięków, gdyż każdy hałas może doprowadzić do śmierci). Cóż więc zamierza targany żalem Beppo? Przebrany za komiwojażera (?!) wkrada się do posiadłości polityka, zakrada się do sypialni chorej dziewczynki i zamierza ją zatłuc na śmierć (?!!), jednak w ostatniej chwili powstrzymuje się, ponieważ dziecko śpi w pozycji podobnej do tej, którą przyjmował jego zmarły syn. Oklaski. Nie wiem, co scenarzysta brał, gdy pisał tę scenę, ale takie rozwiązanie fabularne jest tanie, niesmaczne i zwyczajnie głupie. Gdyby jeszcze bohater próbował szukać zemsty na człowieku, który odmówił mu pomocy, można by zachować dla niego jakąś sympatię. Ale człowiek, który bohatersko nie wyładował swojej rozpaczy na przypadkowej, bezbronnej ofierze, stoi dla mnie na poziomie moralnym zaraz obok damskiego boksera, który uratował życie swojej żonie, przestając ją bić.

Oprócz nagromadzenia absurdów film cierpi również na tym, że nie skorzystano z licznych okazji fabularnych, by przedstawić widzowi bohaterów w bardziej interesujący sposób. Ukazana w pierwszych kilkunastu minutach filmu miłość dwojga zakochanych, kiedy mieszkają jeszcze we Włoszech, polega wyłącznie na spacerowaniu i trzymaniu się za ręce. Pierwsze miesiące Beppo w Ameryce, kiedy z trudem dorabia się, by sprowadzić do siebie narzeczoną, są załatwione jedną sceną i jedną planszą tekstową. Tymczasem te dwa epizody dawały możliwość pokazania głównych bohaterów w ciekawych sytuacjach, nadania im osobowości. Nic z tego. Podczas gdy druga połowa filmu przedstawia jeden tragikomiczny absurd za drugim, pierwsza jest zwyczajnie nudna. Sytuacji nie poprawia gra aktorska Bebana, który co prawda zręcznie oddaje przemianę beztroskiego gondoliera w steranego życiem pucybuta, jednak jego gra emocjami jest przesadna i momentami zahacza o parodię. Nie pasuje to do ponurego w zamierzeniu nastroju filmu.

Właściwie jedynym plusem The Italian jest kilka ładnie nakręconych obrazków z życia Nowojorczyków - statek z imigrantami wpływający do manhattańskiego portu czy dzieci bawiące się w strumieniach sikawki podczas upału. Nie powiem, urokliwe, ale to za mało, żeby pozytywnie ocenić ten kiepski film. Zgodnie z moją skalą zasłużył tylko na 3 gwiazdki.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 13 marca 2018

Oszustka/The Cheat (1915)


Film o rozrzutnej niewieście i pożądliwym Azjacie.


Reżyser: Cecil B. DeMille
Kraj: USA
Czas trwania: 59 min.
Występują: Fannie Ward, Sessue Hayakawa, Jack Dean

Witamy na pokładzie kolejnego znaczącego reżysera w swoim pełnometrażowym debiucie. Choć Oszustka do wybitności nie pretenduje, można w filmie dostrzec przejawy talentu Cecila B. DeMille'a - przyszłego twórcy dzieł oscarowych.

Film opowiada historię trójkąta złożonego z męża, żony i zalotnika. Wbrew pozorom nie jest to trójkąt miłosny, tylko trójkąt powiązań finansowych. Centralną jego postacią jest Edith Hardy, znudzona, skupiona na własnej osobie, chciwa i głupia kobieta.  Z powodu nagromadzenia tychże negatywnych cech, Edith całkowicie dobrowolnie wplątuje się w aferę, z której nie ma dobrego wyjścia. W rolę niemądrej żony brawurowo wcieliła się Fannie Ward, świetnie oddając jej zmiany nastroju, dwulicowość, atawistyczny strach, a także tkwiące gdzieś w głębi resztki przyzwoitości, o których przekonujemy się pod koniec filmu. Ward miała jako Oszustka duże pole do popisu, co efektownie wykorzystała.

Mąż Edith, Richard Hardy, to typowa honorowa fujara. Mimo oczywistych sygnałów pozostaje nieświadomy nielojalności i nierozwagi żony, a w dalszej części filmu dzielnie broni Edith od poniesienia konsekwencji za jej czyny. Doprawdy kiepsko trafił. Co ciekawe, aktor Jack Dean w prawdziwym życiu również był mężem Fannie Ward. Nasuwają mi się w tym momencie różne złośliwe komentarze, ale może sobie podaruję.

Przejdźmy do postaci zalotnika, którym jest odgrywany przez Japończyka Sessue Hakayawę birmański handlarz kością słoniową. Podobno w oryginalnej wersji filmu postać ta była Japończykiem, jednak z powodu protestów japońskiej diaspory w zmodyfikowanej w 1918 roku wersji filmu zmieniono mu narodowość na taką, która nie miała w Ameryce znaczenia politycznego. Tak czy inaczej, nasz handlarz kością słoniową to znakomity filmowy złoczyńca, kiedy trzeba uwodzicielski, innym razem straszliwy, a przede wszystkim niesamowicie podstępny i wyrachowany. Jest drapieżcą bezwzględnie dążącym do swego celu i nie znoszącym odmowy. A na okazach należących do jego kolekcji ma w zwyczaju wypalać osobistą pieczęć, co ma pewne znaczenie dla fabuły.

O scenariuszu napiszę tyle, że jest zręcznie skonstruowany, pierwsza połowa filmu właściwie niepozornie buduje napięcie, by całkiem zaskakująco eksplodować pełną napięcia sceną konfrontacji trójki bohaterów, z której żadne nie wychodzi bez szwanku. Następnie zaś oglądamy konsekwencje ich działań z finałem na sali sądowej.

Z technicznych elementów filmu warto zwrócić uwagę na próby gry światłem i cieniami, między innymi przy wykorzystaniu papierowego przepierzenia w gabinecie złoczyńcy. Nie jest to jeszcze techniczna maestria, ale twórcy zasługują pochwałę za starania.

Podsumowując, Oszustka okazuje się zaskakująco dobrym i sprawnie zrealizowanym filmem. Jako minus wskazałbym tylko brak postaci, z którą można by się jednoznacznie identyfikować, bo jednak naiwność męża momentami irytowała. Ocena: 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 4 marca 2018

Regeneration (1915)


 Film o resocjalizacji młodego ulicznika.

Reżyser: Raoul Walsh
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 13min.
Występują: Rockliffe Fellowes, Anna Q. Nilsson

Pierwszy film Raoula Walsha, który to reżyser będzie się przewijał wśród bohaterów tego bloga aż do lat 50. Dodatkowo Regeneration jest prawdopodobnie najstarszym zachowanym filmem gangsterskim. Scenariusz powstał na bazie pamiętników wychowanego w nowojorskich slumsach Owena Kildare'a i bez upiększeń przedstawia bezlitosny świat manhattańskich dzielnic nędzy, takich jak Bowery czy Hell's Kitchen.

Najmocniejszą stroną filmu, który należy do nurtu kina społeczne zaangażowanego, jest właśnie realizm w przedstawieniu warunków i trybu życia nowojorskiego półświatka. Jako statyści i część postaci drugoplanowych występują w filmie naturszczycy i osoby rzeczywiście reprezentujące najniższe warstwy społeczne. Jest dużo brzydoty, pijaństwa, brutalności, wszystko to pokazane bez żadnych upiększeń. Dwie sceny, w których pijany ojczym rzuca na oko dziesięcioletnim pasierbem wzbudziły we mnie wręcz przerażenie o losy młodocianego aktora.

Regeneration oprócz nędzy i brutalności ukazuje też drogę nadziei dla ludzi z marginesu. Głównymi bohaterami filmu są Owen, młody gangster, który pod wpływem młodej i pięknej (jakżeby inaczej) działaczki społecznej Marie postanawia zrezygnować z dawnego życia i "wyjść na ludzi". Naturalnie dawni koledzy-gangsterzy nie zamierzają tak łatwo na to pozwolić, co prowadzi do tragicznego finału. Historia Owena współcześnie może wydać się nam nieco naiwna, sięga też do kilku sprawdzonych w literaturze schematów i zwrotów akcji. Uroku dodaje jej jednak słodko-gorzki wydźwięk, ukazujący, że mimo dobrych chęci praca wśród gangsterów może skończyć się tragicznie.

Jeżeli chodzi o aktorstwo, całkiem przekonująco wypada Rockliffe Fellowes w roli dorosłego Owena, jednak największym atutem filmu są wspomniani już aktorzy charakterystyczni, którzy w zasadzie odgrywają siebie, dając nam fenomenalny obrazem nowojorskich slumsów sprzed stu lat.

Z najlepszych scen filmu wymienię dwie. Bardzo dobrze napisana i odegrana została scena ukazująca punkt zwrotny w życiu Owena, kiedy na prośbę Marie "odbija" niemowlę z rąk pijanego ojca-brutala i zwraca je matce. Wzrok bohatera dostrzegającego w dziecięciu samego siebie sprzed lat mówi naprawdę wiele.
Druga godna uwagi scena to pożar łodzi wycieczkowej wywołany przez nierozważnie rzucony niedopałek. Paniczna ewakuacja z udziałem wielu statystów i skomplikowanego montażu to bardzo ciekawe widowisko.

Filmowi Regeneration przyznaję 7 gwiazdek. Jest to obraz wartościowy, jednak fabuła prezentuje się nieco zbyt schematycznie, żeby ocenić go jako dzieło.

źródło grafiki - letterboxd.com

środa, 28 lutego 2018

Narodziny narodu/Birth of the Nation (1915)


 Film o tym, że Ku-Klux Klan to fajne chłopaki.


Reżyser: D.W. Griffith
Kraj: USA
Czas trwania: 3h 13min.
Występują: Lillian Gish, Mae Marsh, Henry B. Walthall, Ralph Lewis, George Siegmann, Josephine Crowell, Spottiswoode Aitken, Jennie Lee

Pierwszy film i od razu kontrowersje. Narodziny narodu to rzecz pięknie wykonana, innowacyjna, dopracowana, okraszona wspaniałą oprawą muzyczną. I rasistowska jak jasna cholera. Nie mówimy tutaj o półśrodkach czy doszukiwaniu się kontrowersji na siłę. Mówimy o filmie, którego pozytywnymi bohaterami są pędzący na okrytych białymi płachtami rumakach, zakapturzeni członkowie Ku-Klux Klanu walczący z pożądającymi białych kobiet, leniwymi, podstępnymi Murzynami. Tytułowe narodziny narodu symbolizuje połączenie sił weteranów Unii i Konfederacji w obronie czystości rasy aryjskiej zagrożonej małżeństwami mieszanymi i murzyńskimi bojówkami. To nie są hiperbole, takie sytuacje i zwroty znajdują się w filmie. Nie mam pojęcia, ile jest prawdy w przedstawionym obrazie Karoliny Południowej z okresu Rekonstrukcji, jednak nie ma żadnych wątpliwości, że relacje międzyrasowe przedstawione są w sposób karykaturalny. O ile pierwszą połowę filmu, która skupiała się na przedstawieniu bohaterów i wojnie secesyjnej, oglądałem z przyjemnością, druga połowa skupiająca się na stosunkach międzyrasowych wzbudzała już głównie niesmak. Taka na przykład scena w parlamencie stanowym, gdzie świeżo wybrani czarni senatorowie stawiają buty na stole, obżerają się i podśmiechują złowrogo z białej mniejszości. Albo murzyńscy bojówkarze nie pozwalający biednemu staruszkowi wrzucić kartki do urny. Tyle o minusach filmu. Teraz o plusach, bo również są, i to znaczące.

Narodziny narodu są uważane za film przełomowy jeżeli chodzi o kinematografię. W mojej opinii całkowicie zasłużenie. Ogromny profesjonalizm i pasję reżysera widzimy na każdym kroku - w dynamicznym montażu (scena z rycerzami KKK pędzącymi na odsiecz rodzinie oblężonej w chatce przez murzyńską bojówkę mimowolnie wzbudza pozytywne emocje w stosunku do odzianych w biel "bohaterów"). W bardzo ciekawej technice barwienia czarno-białej kliszy, co nadaje poszczególnym scenom różnego typu odcienie. W niezwykłych efektach specjalnych przy scenach batalistycznych - tu duże zaskoczenie, bo nie spodziewałem się po tak starym filmie podobnych zabiegów. Podobno scena zabójstwa prezydenta Lincolna została przygotowana i nakręcona, oddając bardzo wiernie rzeczywistą sytuację. Naprawdę jest na co popatrzeć w Narodzinach narodu. Twierdzenie, że film ten jest protoplastą wielkich hollywoodzkich produkcji jest w pełni uzasadnione. To samo odnosi się również do konstrukcji scenariusza. Mamy tu przedstawienie bohaterów, zawiązanie akcji, obligatoryjny wątek miłosny (a nawet kilka), powiązanie losów jednostek z wydarzeniami historycznymi, mały punkt kulminacyjny w połowie filmu i w końcu wielki finał.

Co z aktorstwem? Nie wszyscy bohaterowie mnie przekonali. Zwłaszcza przedstawiana jako główna gwiazda filmu Lilian Gish oraz aktorzy grający synów obydwu rodzin nie zaprezentowali moim zdanie nic szczególnego. W pamięć zapada kreacja Mae Marsh jako żywiołowej najmłodszej córki rodziny Południowców, która "ze skały skoczyła, bo nie chciała Murzyna" oraz dwóch głównych złoczyńców [sic!] filmu: Ralph Lewis jako chromy senator Austin Stoneman walczący o równouprawnienie rasowe oraz George Siegmann jako Silas Lynch, przywódca murzyńskich bojówkarzy. Obaj bardzo przekonująco ukazali nikczemność swoich kreacji. Co ciekawe, Siegmann to biały aktor, który został ucharakteryzowany na Murzyna za pomocą tzw. techniki "blackface" (można powiedzieć, że pomalowano go pastą do butów), podobnie jak wielu innych aktorów grających role Afroamerykanów. Rzekomo powodem była niedostępność czarnoskórych aktorów lub skrupuły (czyje?) w dopuszczeniu, by Czarni grali w scenach wymagających cielesnego kontaktu z białymi aktorkami.

Najlepsze sceny:
Bohaterska szarża "Małego Pułkownika" na okopy Unii podczas Bitwy o Petersburg.
Zabójstwo Abrahama Lincolna podczas przedstawienia teatralnego.
Ucieczka Flory przed pragnącym ją "poślubić" Afroamerykaninem, zakończona samobójczym skokiem z urwiska.
Odsiecz rycerzy na białych rumakach w finale filmu. Poezja.

Czas na ocenę. Będzie nią 6 gwiazdek. Film zdecydowanie ponadprzeciętny i zasługujący za uwagę, jednak odrażające przesłanie nie pozwala ocenić go wyżej.

źródło grafiki - www.imdb.com