niedziela, 1 kwietnia 2018

Malarz smoków/The Dragon Painter (1919)


Film o malarzu z niezwykłym źródłem inspiracji.

Reżyser: William Worthington
Kraj: USA
Czas trwania: 54 min.
Występują: Sessue Hayakawa, Tsuru Aoki, Edward Peil, Sr., Toyo Fujita

Ostatni na mojej liście film przed wejściem w lata dwudzieste okazał się inny niż wszystkie dotychczasowe. Z kilku powodów. Po pierwsze Malarz smoków, choć nakręcony i wyprodukowany w Stanach Zjednoczonych, jest filmem w założeniu przybliżającym kulturę i sposób myślenia Japończyków. Film wyprodukowała kompania filmowa Sessue Hayakawy, pierwszego azjatyckiego aktora, który zdobył popularność w USA (poznaliśmy go przy okazji filmu Oszustka). Hayakawa postanowił przybliżyć Amerykanom Japonię w sposób nieco odbiegający od stereotypowego wizerunku tego kraju. Choć dokonał tego przy pomocy amerykańskiego scenarzysty i reżysera, a japońską przyrodę imitują (przepiękne) krajobrazy Parku Narodowego Yosemite, myślę, że udało mu się stworzyć film nietuzinkowy.

Drugi bowiem powód niezwykłości Malarza smoków to scenariusz. Głównym bohaterem jest Tatsu, nadpobudliwy malarz-amator, przez mieszkańców swej górskiej wioski uważany za szaleńca. Powtarzającym się motywem w pracach Tatsu są smoki. Mężczyzna uważa, że jego ukochana została przez bogów zaklęta w smoka, a obrazy mają mu o niej przypominać. Prace Tatsu docierają do starzejącego się mistrza malarstwa Kano Indary, który wobec braku męskiego dziedzica poszukuje ucznia. Mistrz postanawia namówić Tatsu do współpracy, sugerując mu, że poszukiwana przez lata zaklęta w smoka księżniczka odrodziła się pod postacią jego córki. Jaki jednak efekt na twórczość szalonego malarza będzie miało odnalezienie jego źródła inspiracji?

Malarz smoków to film tak nietypowy, że nie potrafię jednoznacznie ocenić jego fabuły. Z jednej strony wydaje się dziwaczna i naiwna, z drugiej piękna i poetycka. Twórcom filmu bez wątpienia udało się stworzyć obraz jedyny w swoim rodzaju, choć balansuje on na granicy kiczu. Be wątpienia natomiast na wyróżnienie zasługuje kinematografia Malarza smoków. Wykorzystanie jako plenerów kalifornijskich gór Sierra Nevada było doskonałym pomysłem i krajobrazy "Japonii" prezentują się doprawdy olśniewająco. Również scenografia robi wrażenie, zwłaszcza że obok typowego japońskiego domostwa na potrzeby filmu zbudowano również górską wioskę złożoną z prymitywnych szałasów (choć nie wiem, ile w nich prawdziwej Japonii). Ciekawe są również zaprezentowane widzowi szkice głównego bohatera. Wśród aktorów wyróżnia się Sessue Hayakawa, który wcielił się w rolę Tatsu. Bardzo przekonująco oddał postać na wpół obłąkanego artysty, który nerwowo podskakuje, wygraża innym, targany emocjami niszczy niedopracowane dzieła, a w chwilach depresji bywa nieobliczalny. Tsuru Aoki (prywatnie żona Hayakawy) w roli jego ukochanej jest natomiast subtelna i delikatna. Nie za bardzo przypadł mi do gustu Edward Peil jako sędziwy mistrz - niezbyt udany przykład białego aktora odtwarzającego postać Azjaty.

Malarz smoków to film trudny o jednoznacznej oceny. Podobnie jak dzieła Tatsu, trudno wziąć go do końca serio. Twórcom nie udało się pokazać w nim prawdziwej Japonii (tak twierdzą japońscy krytycy filmowi; kim jestem, żeby im zaprzeczać?), ale z pewnością stworzyli własną, unikalną wizję, której nie sposób odmówić piękna. Wydaje mi się, że właśnie o to w kinie chodzi. Przyznaję Malarzowi smoków 7 gwiazdek. Myślę, że jak mało którą pozycję z mojej listy warto obejrzeć go samemu i wyciągnąć własne wnioski.

źródło grafiki - www.imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz