środa, 11 kwietnia 2018

Panna Molly Bryant/Miss Lulu Bett (1921)


Film o dulszczyźnie w wydaniu made in USA.


Reżyser: William C. DeMille
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 12 min.

Występują: Lois Wilson, Milton Sills, Theodore Roberts, Helen Ferguson, Mabel Van Buren, Clarence Burton


Nietypowo zacznę od marudzenia na polski tytuł. Są zwolennicy tłumaczeń wiernych, tłumaczeń dobrych, tłumaczeń kreatywnych. Są tytuły filmów przetłumaczone kompletnie bez wyczucia (na przykład, żeby daleko nie sięgać, "Prawdziwe serce Susie"), pierwszy raz jednak trafiam na rozwiązanie tak pozbawione sensu jak zmiana w tytule imienia i nazwiska głównej bohaterki. W filmie Panna Moly Bryant nie występuje żadna Molly Bryant. Jest panna Lulu Bett narodzona z matki o nazwisku Bett, którą również mamy okazję poznać. Bardzo chciałbym wiedzieć, kto i dlaczego wpadł na tak głupi i nie wnoszący niczego pomysł. Skoro to mamy za sobą, przejdę teraz do narzekania na film.

Panna Molly Bryant to kolejny po dziełach D.W. Griffitha przypadek filmu obyczajowego, który kiedyś z przymrużeniem oka przekazywał postępowe idee, obecnie natomiast nieco żenuje ukazanym prymitywizmem i głupotą przedstawicieli mieszczaństwa. I nie śmieszy, ja przynajmniej nie zauważyłem w nim niczego zabawnego. Tytułowa (?) Lulu Bett jest starą panną mieszkającą z rodziną swojej leniwej i głupiej siostry - ordynarnym szwagrem furiatem i kabotynem, dwiema córkami, z których starsza chce jak najszybciej uciec z toksycznego domu, młodsza natomiast idzie dzielnie w ślady ojca. Do tego pomieszkuje z nimi zrzędliwa matka obu sióstr. Lulu z pokorą pełni rolę kucharki, sprzątaczki i służącej oraz stałego obiektu żałosnych kpin i docinek pana domu. Na zewnątrz Deaconowie uchodzą za wzór statecznej mieszczańskiej rodziny, w istocie będąc grupką nienawidzących się i zmęczonych sobą ludzi. Sytuacja ulega zmianie, kiedy po latach nieobecności z zagranicy powraca Ninian, brat pana domu. Jako człowiek światowy (co objawia się tym, że potrafi sam zrobić sobie coś do jedzenia) dostrzega w Lulu kogoś więcej niż służącą. Ona również obdarza go sympatią. Potem wypadki toczą się już szybko - żartobliwe oświadczyny przeradzają się w błyskawiczne małżeństwo, które kończy się jeszcze szybciej, gdy Ninian okazuje się bigamistą. Cała rodzina robi wszystko, by zatuszować ten skandal, jednak Lulu nie ma ochoty powracać do roli popychadła.

Postępowość Panny Molly Bryant polegała na uczynieniu główną bohaterką nonkonformistki nie obawiającej się wyjść poza obowiązujące normy obyczajowe. Dziwnie z dzisiejszej perspektywy wygląda ten nonkonformizm przejawiający się głównie w tygodniowym małżeństwie, ale widocznie tak musiało to wyglądać z perspektywy amerykańskich kołtunów. Rola Lois Wilson jest zresztą jedynym, co w pewnym stopniu ratuje ten film. Aktorka przekonująco przedstawiła potulną, zahukaną kobietę, która powoli nabiera odwagi by przeciwstawić się nieprzyjaznemu otoczeniu. Niestety zawodzą inni aktorzy. W szczególności Theodore Roberts jako szwagier Lulu i główny antagonista - postać tak kretyńska, że trudno uwierzyć w jej istnienie. Kiedy go poznajemy, cofa domowy zegar, żeby mieć pretekst do żartobliwej (w jego mniemaniu) awantury o spóźniony obiad. Tego typu "humor" towarzyszy tej wrzeszczącej i gestykulującej postaci przez cały film. Nieprzekonujący jest Clarence Burton jako tymczasowy mąż Lulu. Był to aktor znacznie starszy od swej partnerki i zabrakło między nimi jakiejkolwiek chemii. Również Milton Sills w roli sympatyzującego z Lulu nauczyciela wypadł bezbarwnie.

Obok niezbyt dobrego aktorstwa słabością Panny Molly Bryant jest kiepski scenariusz. Zapewne kiedyś był zabawny, jednak dla mnie oglądanie praktycznie pozbawionej pozytywnych cech rodzinki Deaconów było męczące. Ile można słuchać (czy raczej czytać) nieśmiesznych żartów pana domu, oglądać napuszone miny teściowej czy patrzeć, jak Lulu zmywa naczynia? Widz nie ma właściwie innego wyjścia poza kibicowaniem głównej bohaterce, żeby w końcu wydostała się z tego piekła. Oczywiście dokładnie taki był zamysł autorów, jednakowoż nie było konieczności wtłukiwać tego młotkiem do głowy. A może u purytańskiej dulszczyzny była taka konieczność? Tym gorzej dla nich. Ja dziękuję. Patrząc wyjątkowo przychylnym okiem, doceniając odwagę i mimo wszystko bardzo dobrą rolę Lois Wilson, wystawiam Pannie Molly Bryant 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz