poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Koło udręki/La Roue (1923)

Film o wyjątkowo niezdrowym pożądaniu.

Reżyser: Abel Gance
Kraj: Francja
Czas trwania: 4h 23 min.

Występują: Séverin-Mars, Ivy Close, Gabriel de Gravone, Pierre Magnier, Georges Térof

Pociągi mają w sobie coś, co sprawia, że świetnie się prezentują na ekranie. Koło udręki, straszliwie nużący i mocno pretensjonalny melodramat, zyskuje w każdej scenie, w której pojawiają się żelazne machiny. A jest tych scen dość sporo, ponieważ bohaterami filmu są kolejarze.

Koło udręki opowiada historię Sisifa, francuskiego inżyniera, który ratuje z katastrofy kolejowej dwuletnią dziewczynkę. Ponieważ matka małej Normy zginęła, Sisif przygarnia ją i wychowuje jak własną córkę. Towarzyszem zabaw Normy zostaje Elie, bliski jej wiekiem syn kolejarza. Mija kilkanaście lat. Norma i Elie dorastają, natomiast z umysłem Sisifa zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Mężczyzna tęgo pije, przepuszcza pieniądze na hazard i paskudnie traktuje wesołą i pracowitą przybraną córkę. Wszystko dlatego, że skrywa okropny sekret - zaczął darzyć rozkwitającą Normę miłością wcale nie ojcowską. Tymczasem Elie, domorosły konstruktor skrzypiec, również zaczyna spoglądać na siostrę maślanym wzrokiem. O takim to dziwacznym trójkącie miłosnym opowiada Koło udręki.

Fabuła Koła nie jest moim zdaniem zbyt udana. Ocierające się o kazirodztwo dylematy uczuciowe starego, pijącego jak smok kolejarza nie są tematem, który przeciętny widz może identyfikować z własnymi problemami. Podobnie incestualna miłość brata do siostry. To, że Norma była adoptowana, nie ma tu moim zdaniem nic do rzeczy. Czy naprawdę praca na kolei i dłubanie przy skrzypcach to tak wymagające zajęcia, że panowie nie mogą sobie poszukać kobiet poza własnym domem? Zresztą ich miłość jest chora nie tylko z powodu zaburzenia normalnych relacji rodzinnych. Sisif jest wobec Normy zaborczy, wydaje jej kategoryczne zakazy dotyczące ubioru i kontaktów z mężczyznami. W późniejszej części filmu, kiedy dziewczyna wychodzi za mąż, niezdolny do pogodzenia się z tym ojciec próbuje doprowadzić do wykolejenia pociągu, aby zabić córkę i siebie (i przy okazji innych pasażerów). Później on i Elie zrywają z Normą wszelkie kontakty, wszystko po to, aby trzymać na wodzy własne żądze. Jakby tego było mało, to ją obwiniają za wszelkie nieszczęścia, wywołane w rzeczywistości ich popędami. Tymczasem dziewczyna przez cały czas nie jest świadoma, co się dzieje. Do końca traktuje ojca i brata z normalną serdecznością, nie zrażając się ich obcesowym postępowaniem. Autentycznie było mi jej żal, bo niczym sobie nie zasłużyła na poniżenia z rąk najbliższych.

Koło udręki ciągnie się niemiłosiernie z powodu powolnego tempa narracji. Każde wydarzenie przedstawione jest bardzo dokładnie z kilku ujęć, każdą emocję bohaterów oglądamy przedstawioną na kilka sposobów. Ma to swoje plusy, bo podczas filmu można swobodnie ścierać kurze, prasować, myć zęby i wykonywać inne tego typu czynności, nie tracąc wątku. Aktorstwo jest pełne patosu w niedobrym tego słowa znaczeniu. Séverin-Mars w roli Sisifa chodzi wiecznie umorusany sadzą, na której tle upiornie wyglądają jego wielkie, ruchliwe oczy. Aktor uwielbia przybierać pozę cierpiętnika, wywracać powieki i robić tragikomiczne miny. Sekunduje mu Gabriel de Gravone jako jego pełen afektu synalek, który użala się nad sobą tak, jakby cierpiał co najmniej za miliony. Nie dość, że oglądanie grymasów tej dwójki jest męczące, to jeszcze żenuje w kontekście ich dylematu wywołanego niezdrowym pożądaniem. Ivy Close jako Norma jest zdecydowanie bardziej znośna, chociaż i w jej przypadku można zaobserwować nadmiar gestykulacji i mimiki.

Abel Gance prawdopodobnie uważał swoje dzieło za niebywale ambitne. Gęsto w nim od obrazowych metafor i nawiązań do mitów. Sisif tak jak grecki Syzyf nie może się uwolnić od brzemienia, którym w jego wypadku jest niemożliwa do spełnienia, grzeszna miłość. Tyle tylko, że symbolika ta jest chybiona. Pośmiertny los Syzyfa był karą za sprzeniewierzenie się woli bogów. Udręka filmowego Sisifa jest natomiast owocem jego własnej niedojrzałości i nieumiejętności panowania nad żądzami. Mamy też ślepotę i kazirodztwo - elementy mitu o Edypie, które jednak zostały pozmieniane nie do poznania. W końcowej części filmu Sisif w wyniku wypadku traci wzrok i jest potajemnie pielęgnowany przez córkę, co ostatecznie prowadzi do ich pojednania. Ogólnie rzecz biorąc, trudno mówić o jakimś sensownym przesłaniu tego filmu, chyba że jest nim "ojcowie, nie patrzcie pożądliwie na córki swoje..." Jakoś wydaje mi się, że stopień dotarcia do targetu nie był zbyt duży.

Mimo potężnych zastrzeżeń, znalazłem w filmie Abela Gance'a kilka rzeczy wartościowych. Po pierwsze, wspomniane na początku wpisu pociągi. O ile nawiązania do mitów są niewypałem, dymiące i sapiące lokomotywy jako symbol ludzkiego znoju to pomysł oryginalny i ciekawy. Na przykład rozpad filmowej rodziny połączony został z rozbiciem przez Sisifa ukochanej lokomotywy, a wejście tego ostatniego w etap starości symbolizuje zamiana wielkiego parowozu na skromną kolejkę kursującą z pasażerskim wagonikiem na Mont Blanc. Sceny kolejowe wplecione zostały w film z wielkim wyczuciem. Są pełne dynamizmu, gdy zapowiadają coś wstrząsającego w życiu bohaterów i odwrotnie, powolne i nastrojowe, gdy oglądamy spokojniejszy fragment. Umiejętnie wykorzystane są w tych ujęciach takie elementy jak dym z komina parowozu, łączące się ze sobą i rozdzielające tory, czy też tłoki i koła zamachowe lokomotywy. Trzeba też wspomnieć o oryginalnym wkładzie Gance'a w sztukę montażu, polegającym na składaniu punktów kulminacyjnych filmu ze zmieniających się coraz szybciej, sekundowych lub nawet milisekundowych ujęć.

No i jeszcze wspomnę o miłym akcencie związanym ze zwierzęcymi aktorami. Sisif i jego rodzina trzymają w domu kozę i psa. Zwierzaki są traktowane jak członkowie rodziny i niejednokrotnie odgrywają ważną rolę w budowaniu nastroju lub rozwoju akcji. Sportretowano je z dużym wdziękiem, nadając im indywidualne cechy charakteru i wskazując, że pełnią ważną funkcję w życiu swoich opiekunów. Właściwie można te zwierzaki uznać za pełnoprawnych członków obsady.

Koło udręki to męczący film. Nie sposób odmówić reżyserowi pomysłowości i w pewnych elementach filmu nawet wyrafinowania. Szkoda tylko, że wszystko to kręci się wokół tematyki, która jest po prostu obleśna. Merytorycznie Koło nie wniosło do mojej świadomości absolutnie nic wartościowego, natomiast wrażenia estetyczne były całkiem całkiem. Rzadko kiedy mam tak mieszane uczucia. Może wynika to z jakiejś wewnętrznej potrzeby racjonalizacji, w końcu poświęciłem cztery i pół godziny na obejrzenie filmu o paskudnych ludziach. Polecam wyłącznie pasjonatom historii kina i życzę dużo cierpliwości. Po raz pierwszy moja skala ocen okazuje się niedopasowana do tego, co napotkałem. Koło udręki otrzymuje ode mnie 5 gwiazdek. Nie dlatego, że jest ono filmem przeciętnym. Jest pełnym sprzeczności kuriozum.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 29 kwietnia 2018

Chronometry - nagrody blogowe (lata 1920-1922)

Czas na podsumowanie okresu 1920-1922. Kino zaczyna w tych latach nabierać dojrzałości. Pojawiły się filmy poruszające ważne problemy społeczne, mieliśmy też okazję podziwiać narodziny gwiazd aktorstwa i reżyserii filmu niemego. Zdecydowanie najważniejszym wydarzeniem początku lat dwudziestych jest rozkwit niemieckiego ekspresjonizmu, nurtu niezwykłego i bardzo odmiennego od kina amerykańskiego. Dla raczkującego Hollywood nie był to najlepszy okres i tylko kilka filmów amerykańskich wykracza ponad przeciętność. W Chronometrach zdecydowanie królują twórcy europejscy. Średnia ocen z omawianego okresu wyniosła 7,5 - znacznie więcej niż w pierwszej edycji Chronometrów. Przejdźmy do nagród.

Najlepsza kinematografia
(kategoria obejmuje zdjęcia, montaż i efekty specjalne)

Nominowani:

Czarownice za mroczne zdjęcia dopasowane do mrocznej tematyki.
Dwie sieroty za dynamiczne montaże scen akcji.
Furman śmierci za "widmowe" efekty specjalne, płynny montaż retrospekcji i pamiętną scenę z wariatem z siekierą.
Golem za klimatyczne barwienie kliszy oraz projekcję "filmu w filmie".
Nanuk z Północy za wspaniałe zdjęcia Arktyki wykonane ręką amatora.
Nosferatu - Symfonia grozy za "ekspresyjne" cienie hrabiego Orloka, pomysłowe montaże równoległe oraz upiorne efekty specjalne.

Wyłonienie filmów stosujących ciekawe techniki zdjęciowe nie było trudne. Jeżeli chodzi o najlepszych z najlepszych, blisko wygranej były oba obrazy szwedzkie. Na uwagę zasługują też dokonania amatora Roberta J. Flaherty'ego w Nanuku z Północy. Srebrny Chronometr otrzymuje jednak film Nosferatu - Symfonia grozy jako najbardziej nowatorski i artystyczny spośród nominatów.


Najlepsza scenografia
(kategoria obejmuje również kostiumy)

Nominowani:
Czarownice za zabranie widza w podróż do diabelskiego świata magii.
Dwie sieroty za kostiumy i wizualną otoczkę z czasów Rewolucji Francuskiej.
Gabinet doktora Caligari za obłędne dekoracje wyjęte wprost z umysłu szaleńca.
Golem za pomysłowo przedstawioną wieżę czarnoksiężnika i praską dzielnicę żydowską.
Nosferatu - Symfonia grozy za znakomicie dobrane tatrzańskie plenery, niemieckie kamienice i zamek wampira.
Szejk za udane wprowadzenie do filmu kawałka arabskiej Afryki.
Zmęczona śmierć za sugestywne domostwo Śmierci, wspaniałe kostiumy i charakteryzację do segmentu chińskiego oraz za latający dywan.

Co tu dużo mówić, każdy z nominowanych filmów był prawdziwą ucztą dla oczu. Wysoko oceniam zwłaszcza starannie i szczegółowo przygotowane plany zdjęciowe w Czarownicach i Zmęczonej śmierci. Ale Srebrny Chronometr otrzymuje film Gabinet doktora Caligari, w którym scenografia jest nie tylko pomysłowa, ale na równi z aktorami odgrywa istotną rolę w opowiadaniu historii.

Najlepszy scenariusz

Nominowani:
Charlie Chaplin - Brzdąc za wykorzystanie własnych doświadczeń życiowych do stworzenia wzruszającej historii.
Hans Janovitz i Carl Mayer - Gabinet doktora Caligari za film wywracający mózg na drugą stronę. Pierwszy taki w historii kina.
June Mathis - Czterech jeźdźców Apokalipsy za historię antywojenną opowiedzianą oczami niestereotypowych bohaterów.
Victor Sjöström - Furman śmierci za nieliniową opowieść o człowieku dążącym do samozniszczenia.
Thea von Harbou - Doktor Mabuse za stworzenie scenariusza do 4,5-godzinnego filmu, który nie zawiera ani jednej zbędnej sceny i który ogląda się z zapartym tchem.

Dobry scenariusz musi być oryginalny i poruszający. Każdy z nominowanych filmów spełnia te warunki. Na niższych stopniach podium umieszczam ponurego Furmana śmierci oraz znakomitego Doktora Mabuse. Srebrny Chronometr otrzymują jednak prawdziwi innowatorzy Hans Janovitz i Carl Mayer za Gabinet doktora Caligari.

Najlepsza aktorka

Nominowane:
Agnes Ayres - Szejk za rolę kobiety cierpiącej na syndrom sztokholmski. Nie do końca wiadomo, czy zagraną świadomie.
Lillian Gish - Męczennica miłości za niepowtarzalną kreację nękanej przez los młodej kobiety.
Lillian Gish - Dwie sieroty za umiejętne balansowanie między kiczem a sztuką w roli ofiary Rewolucji Francuskiej.
Gertrude Welcker - Doktor Mabuse za stworzenie postaci rozkosznej, budzącej bezwarunkową sympatię libertynki.

Niezbyt dobry okres dla aktorek. Sporym problemem był wybór choćby kilku wyróżniających się ról. Srebrny Chronometr otrzymuje Lillian Gish za film Męczennica miłości. Aktorka była w tej kategorii konkurencją głównie dla samej dla siebie.

Najlepszy aktor

Nominowani:
David Barthelmess - Tchórz za dojrzewanie na ekranie.
Charlie Chaplin - Brzdąc za pełne autentyzmu sportretowanie miłości ojcowskiej.
Rudolf Klein-Rogge - Doktor Mabuse za kreację targanego skrajnymi emocjami geniusza zła oraz jego licznych alter ego.
Max Schreck - Nosferatu - Symfonia grozy za dziesięć minut upiornej zwierzęcości.
Victor Sjöström - Furman śmierci za zaskakująco dojrzałą kreację alkoholika.
Lowell Sherman - Męczennica miłości za rolę łotra zręcznie manipulującego emocjami otoczenia.
Josef Swickard - Czterech jeźdźców Apokalipsy za oryginalną kreację oderwanego od rzeczywistości egoisty.
Rudolph Valentino - Czterech jeźdźców Apokalipsy za wykorzystanie swojego uroku osobistego do stworzenia postaci o dużej głębi.
Erich von Stroheim - Szalone żony za jedyną w swoim rodzaju rolę łajdaka, którego kochamy nienawidzić.

W przeciwieństwie do poprzedniej kategorii, wśród aktorów wskazać można bardzo dużo wyróżniających się gwiazd kina. Świetne role złoczyńców zagrali Rudolf Klein-Rogge, Erich von Stroheim i Max Schreck. Godny zauważenia jest także jedyny w swoim rodzaju Charlie Chaplin, po raz pierwszy w filmie pełnometrażowym wcielający się w Trampa. Srebrny Chronometr otrzymuje jednak Victor Sjöström za film Furman śmierci. Szwed głębią swojej kreacji przebił wszystkich pozostałych.

Najlepszy reżyser

Nominowani:
Charlie Chaplin - Brzdąc za opowiedzianą z dużym wyczuciem historię sieroty i jego opiekuna.
Benjamin Christensen - Czarownice za stworzenie pierwszego paradokumentu, w którym fakty połączone zostały z fabułą.
Fritz Lang - Doktor Mabuse za wykorzystanie rozmaitych elementów gatunku do stworzenia całkiem nowej jakości.
Henry King - Tchórz za sentymentalizm, który nader przyjemnie się ogląda. Także za wyjątkowo trafny dobór aktorów.
F.W. Murnau - Nosferatu - Symfonia grozy za stworzenie prostymi środkami wręcz halucynogennej atmosfery. Przy wykorzystaniu metronomu.
Victor Sjöström - Furman śmierci za stworzenie opowieści o bardzo przyziemnych problemach z nadnaturalną otoczką.
Robert Wiene - Gabinet doktora Caligari za pomysłowe wykorzystanie niewiarygodnego narratora do opowiedzenia w jednym filmie co najmniej dwóch historii.

Aż siedmiu reżyserów zasłużyło na wyróżnienie za zręczność, klasę i innowacyjność w opowiadaniu historii. Victor Sjöström posiada cenną umiejętność bezbłędnego prowadzenia samego siebie, odgrywając podwójną rolę reżysera i lidera obsady aktorskiej. Podobnym talentem cechuje się Chaplin. Podium zajmują jednak Niemcy. Robert Wiene miał duże oparcie w świetnym scenariuszu, natomiast Fritz Lang, choć znakomity, najlepsze lata ma jeszcze przed sobą. Srebrny Chronometr otrzymuje F.W. Murnau za prawdziwą maestrię reżyserską w filmie Nosferatu - Symfonia grozy.

Najlepszy film

Nominowani:
Brzdąc za pozbawioną lukru opowieść o życiu londyńskiej biedoty, która skłania widza zarówno do śmiechu, jak i do łez.
Czterech jeźdźców Apokalipsy za historię antywojenną, która wciąga i w inteligentny sposób przekazuje swoje przesłanie.
Doktor Mabuse za zapewnienie kilku godzin znakomitej rozrywki, dyskretne poruszenie bardzo istotnych problemów społecznych i wprowadzenie do kultury archetypu diabolicznego geniusza zbrodni.
Gabinet doktora Caligari za połączenie nowatorskiej techniki z innowacyjną fabułą i zapoczątkowanie nurtu kina ekspresjonistycznego.
Nosferatu - Symfonia grozy za bycie symbolem niemieckiego ekspresjonizmu i wprowadzenie do kina mitu wampira.
Tchórz za przedstawienie prostej historii o dojrzewaniu w sposób godny zapamiętania.


Każdy z nominowanych filmów jest dziełem ze wszech miar godnym uwagi. Jednak rywalizacja o główną nagrodę toczyła się pomiędzy dwoma obrazami powstałymi w Republice Weimarskiej. Symfonia grozy jest filmem bardziej artystycznym, co znalazło odbicie w nagrodach za zdjęcia i reżyserię. Jeżeli chodzi o przyjemność oglądania, nieznacznie wygrywa dzieło Fritza Langa. Złoty Chronometr otrzymuje film Doktor Mabuse.

sobota, 28 kwietnia 2018

Rozkosze gościnności/Our Hospitality (1923)

Film o świętej powinności gospodarza.

Reżyser: Buster Keaton, John G. Blystone
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 16 min.

Występują: Buster Keaton, Joe Roberts, Natalie Talmadge, Ralph Bushman, Craig Ward

Na scenę wkracza Buster Keaton, trzeci obok Chaplina i Lloyda z wielkich komików filmu niemego. Wkracza z przytupem, prezentując w Rozkoszach gościnności nie tylko świetne gagi, ale również zapierające dech w piersiach sceny kaskaderskie. Okazuje się, że zawód aktora komediowego wymagał kiedyś nie tylko talentu, ale również niezwykłej sprawności fizycznej.

Rozkosze gościnności przedstawiają w satyrycznym ujęciu historię waśni rodzin Canfieldów i McKayów. W początkowych minutach filmu, podczas burzliwej nocy, John McKay i James Canfield zabijają się nawzajem. Ten pierwszy pozostawia żonę i małego synka, drugiego opłakuje brat Joseph wychowujący trójkę dzieci. Pani McKay wyjeżdża z synem do Nowego Jorku, postanawiając uciec jak najdalej od bezsensownego konfliktu. Dwadzieścia lat później, w okolicach roku 1830, młody Willie McKay otrzymuje list wzywający go w rodzinne strony w celu przejęcia majątku po ojcu. Podróż koleją odbywa w towarzystwie sympatycznej Virginii. Oczarowana dziewczyna zaprasza go do swego domu na obiad. Młody McKay nie ma pojęcia, że wchodzi do jaskini lwa, ponieważ Virginia okazuje się córką Josepha Canfielda, a w domu czekają ojciec i dwaj bracia pałający żądzą zemsty na przeklętym McKayu.

Historia rodowej waśni wydaje się ciężkim materiałem na komedię, Buster Keaton i spółka poradzili sobie jednak z tym tematem z dużym wdziękiem. Co prawda początkowe sceny filmu, przedstawiające strzelaninę w strugach deszczu, budzą prawdziwą grozę, później jest jednak zdecydowanie luźniej. Keaton był znany jako miłośnik kolejnictwa i sporo miejsca poświęcił w Rozkoszach gościnności podróży bohatera. McKay jedzie pociągiem bardzo wczesnego typu. Tabor kolejowy przypomina raczej zaprzęg, ciągnięty jest przez prymitywny parowóz; również tory są dość zabawnej konstrukcji. Całość posuwa się tak wolno, że pies głównego bohatera może spokojnie truchtać pod wagonem, a obsługa ma czas przesuwać tory [sic!], żeby lokomotywa mogła ominąć osła stojącego na trasie przejazdu. Co ciekawe, na potrzeby filmu zbudowano dokładną replikę Rakiety Stehpensonów, jednego z pierwszych w historii parowozów. Początki kolejnictwa musiały być bardzo zabawne.

Konfrontacja Williego z Canfieldami zajmuje drugą część filmu i składa się z różnorodnych scenek, w których ojciec i synowie próbuje bezskutecznie dopaść swą ofiarę. Trzech dryblasów, każdy mierzący ponad metr dziewięćdziesiąt, wręcz przytłaczają swą obecnością mizernej postury Keatona. McKay dość szybko orientuje się, co mu grozi i wymyśla rozmaite fortele, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Wśród nich jest między innymi przywdzianie kobiecego stroju oraz wykorzystanie świętego prawa gościnności, które nie pozwala nieprzyjaciołom na zaatakowanie go, póki przebywa w ich domu. Keaton odgrywa swego bohatera z kamienną twarzą (jego znak rozpoznawczy), wykazując za to dużą sprawność fizyczną. Dość powiedzieć, że im bliżej finału, tym bardziej desperackich i niebezpiecznych wyczynów dokonuje, aby uniknąć śmierci. Buster Keaton, nie korzystający z pomocy kaskaderów, omal nie przypłacił życiem jednej ze scen nagrywanych w rwącej rzece.

Z aspektów technicznych filmu, obok fascynujących reliktów kolejnictwa oraz przezabawnego roweru bez pedałów, na którym w jednej ze scen porusza się główny bohater, na wyróżnienie zasługują także atrakcyjne plenery. Keaton starannie wybrał idylliczne otoczenie, na tle którego jego bohaterowi przyszło walczyć o życie.

Rozkosze gościnności są zabawną, dynamiczną komedią z pomysłowymi gagami i niegłupią fabułą. Stanowiły świetną rozrywkę dla kinomana lat dwudziestych, a dziś również niczego im nie brakuje. Zdecydowanie warto obejrzeć ten film. Przyznaję mu 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 27 kwietnia 2018

Paryżanka/A Woman of Paris (1923)

Film o kobiecie autonomicznej.

Reżyser: Charlie Chaplin
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 21 min.

Występują: Edna Purviance, Carl Miller, Lydia Knott, Adolphe Menjou

Paryżanka jest nietypowym filmem Charliego Chaplina. Po pierwsze, jest melodramatem, nie komedią. Po drugie, reżyser w tym filmie nie występuje. Charlie potraktował Paryżankę po trosze jako eksperyment testujący odmienne od obowiązujących konwencje narracyjne i fabularne, po trosze jako trampolinę do kariery dla swojej ówczesnej partnerki Edny Purviance, która zagrała główną rolę.

Film opowiada historię Marie St. Clair, młodej kobiety z francuskiej prowincji, która wraz z kochankiem Jeanem planuje wyjechać do Paryża. Tam para ma się pobrać i razem szukać szczęścia. W noc poprzedzającą wyjazd Marie zostaje przez swojego ojczyma wyrzucona na bruk za kontakty z mężczyzną. Narzeczony proponuje jej nocleg w swoim rodzinnym domu, co skutkuje kłótnią z jego rodzicami. Marie udaje się na dworzec, gdzie Jean ma za chwilę do niej dołączyć. Tymczasem ojciec mężczyzny niespodziewanie umiera. Nieświadoma tego faktu Marie sama wsiada do pociągu i wyjeżdża do Paryża. Dalsze jej losy poznajemy rok później. Marie jest opływającą w luksusy utrzymanką bogatego biznesmena Pierre'a Revela. Kochanek, mężczyzna o wyrafinowanym guście, otwarcie utrzymuje związki z innymi kobietami i również jej nie stawia w temacie wierności żadnych ograniczeń. Pewnego dnia Marie przypadkowo spotyka niewidzianego od roku Jeana. Chociaż jest teraz mieszkającym z matką, klepiącym biedę artystą malarzem, stara miłość nie rdzewieje. Tymczasem Pierre planuje ożenek z inną kobietą, proponując jednocześnie bohaterce kontynuację opartej na sponsoringu relacji. Marie zmuszona jest do rozważenia, czego tak naprawdę oczekuje od życia.

Już w tym pobieżnym opisie fabuły można dostrzec, że Chaplin ucieka od schematów swojej epoki. Paryżanka wolna jest od męczącej obłudy, która była wszechobecna na przykład w dramatach społecznych D. W. Griffitha. Główna bohaterka z własnego wyboru żyje z mężczyznami bez ślubu, korzysta z luksusów zapewnianych przez sponsora i do pewnego momentu jest z takiego życia zadowolona. Ani przez chwilę nikt nie próbuje widzowi mydlić oczu i stwarzać pozorów, które miałyby wybielić jej postępowanie. Dziś nie wydaje się to niczym szczególnym, ale jak na swoje czasy Chaplin wykazał się dużą odwagą, otwarcie pokazując niemoralny tryb życia głównej bohaterki i nie potępiając jej w czambuł.

Drugą odświeżającą cechą filmu jest ponadprzeciętna subtelność przekazu. Plansze tekstowe są nad wyraz oszczędne. Nie przedstawiają myśli ani motywów postępowania bohaterów. Wiemy o nich tylko to, co sami mówią i robią. Pozwala to na sporą swobodę w interpretacji oraz uwalnia widza od przykrego odczucia obrywania w głowie młotkiem moralizatorstwa. Za to wielki plus, panie Chaplin.

Aktorstwo w Paryżance jest stonowane. Kreowana na gwiazdę Edna Purviance nie oszałamia może swoją kreacją (pewnie dlatego, że mało płacze i gestykuluje), jest jednak przekonująca w roli kobiety, która "nie wie, czego chce". Swoją drogą to chyba pierwsza taka postać w dziejach kina. Wyróżnia się także Adolphe Menjou w roli uroczo zblazowanego sponsora Marie, który traktuje życie niczym jeden wielki żart.

Główny minus Paryżanki to fakt, że dla współczesnego widza jej fabuła nie będzie szczególnie ciekawa czy przełomowa. Mamy miłosny trójkąt z jego dylematami, kilka obrazków z życia paryskiej socjety i to właściwie wszystko. Związki pozamałżeńskie nikogo już nie szokują, ani nie stanowią jakiegoś problemu społecznego. Jeżeli chodzi o godne zapamiętania sceny, nic szczególnie nie rzuciło mi się w oczy. No, poza truflami gotowanymi w szampanie, które Maria i Pierre jedzą na kolację. To rzeczywiście uwiarygadnia jej niezdecydowanie. Film będzie za to ciekawy dla osób zainteresowanych motywami feministycznymi w filmie niemym. Nie dość, że kobieta jest główną bohaterką, to jest ona w pełni autonomiczna w swych wyborach, czym różni się zdecydowanie od uprzedmiotowionych kreacji Lillian Gish.

Charlie Chaplin nie zdołał Paryżanką wypromować Edny Purivance na gwiazdę. Aktorka zagrała jeszcze kilka niezbyt głośnych ról i młodo zakończyła karierę. Sam film nie zdobył sobie rozgłosu w latach dwudziestych i również dzisiaj pozostaje jednym z mniej znanych dzieł Chaplina. Zasługuje jednak na uwagę ze względu na nowinki, które wprowadza. Z punktu widzenia atrakcyjności dla widza oceniam go na 7 gwiazdek. Ciekawa rzecz, ale nie każdemu się spodoba.

źródło grafiki - en.wikipedia.org

czwartek, 26 kwietnia 2018

Jeszcze wyżej!/Safety Last! (1923)

Film o wspinaczce na bardzo wysoki budynek.

Reżyser: Fred C. Newmeyer i Sam Taylor
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 14 min.

Występują: Harold Lloyd, Mildred Davis, Bill Strother, Noah Young, Westcott Clarke

Jak dotąd niewiele pisałem o filmach komediowych. Tak jakoś wyszło, że mało ich było wśród wyróżniających się obrazów raczkującego kina. Rok 1923 przynosi odmianę i aż cztery interesujące komedie, w tym trzy z udziałem klasyków kina - Charliego Chaplina, Bustera Keatona i Harolda Lloyda. Na pierwszy ogień wziąłem tego trzeciego, którego kojarzyłem właściwie tylko jako faceta wiszącego na wskazówkach zegara. Jeszcze wyżej! to właśnie film, w którego ten obrazek (jak widać po lewej) pochodzi.

Bohaterem Jeszcze wyżej! jest młody mężczyzna nazwiskiem Harold Lloyd (grany oczywiście przez Harolda Lloyda), który przyjeżdża do wielkiego miasta z zamiarem zrobienia kariery. Na początek zatrudnia się w domu towarowym jako sprzedawca artykułów krawieckich. Ponieważ jest typem mocno roztargnionym, przełożeni nie są zachwyceni jego pracą. Mimo to Harold codziennie wysyła do swojej narzeczonej Mildred listy, w których przechwala się zmyślonymi osiągnięciami. Sytuacja nabiera rumieńców, kiedy Mildred przyjeżdża do niego w odwiedziny. Aby nie stracić przed dziewczyną twarzy, Harold udaje przed nią kierownika sklepu i proponuje błyskawiczny ślub. Ponieważ jest przyparty do muru, w desperackiej próbie szybkiego wzbogacenia się przedstawia szefowi niezwykły pomysł na promocję. Za tysiąc dolarów premii ma zorganizować popisową wspinaczkę na dwunastopiętrowy budynek, w którym mieści się jego dom towarowy. W wyniku zbiegu okoliczności Harold ostatecznie sam podejmuje się tego niebezpiecznego przedsięwzięcia.

Jeszcze wyżej! to całkiem zabawny film. Zawarty w nim humor jest dość inteligentny, napędzany przez postać głównego bohatera. Harold z powodu swego gapiostwa często wpada w kłopoty, ale jest człowiekiem na tyle sprytnym i zaradnym, że w bardzo pomysłowy sposób wychodzi z opresji. Kiedy przez przypadek wsiada do furgonetki rozwożącej towar i zostaje wywieziony na drugi koniec miasta, aby nie spóźnić się do pracy symuluje nieprzytomnego i drogę powrotną odbywa ambulansem. W celu uniknięcia płacenia czynszu chowa się przed gospodynią w obszernym płaszczu wiszącym na wieszaku. Jego fortele często wychodzą jedynie połowicznie, ratując mu skórę, ale przy tym wystawiając jego bądź innych bohaterów na pośmiewisko.

Pewien problem mam z tym, że z charakteru Howard jest bezczelnym cwaniakiem i kłamcą. Scenarzyści zastosowali sprytny trik - lubimy go, ponieważ stawiany jest wciąż jest na pozycji tego słabszego, a jego przebiegłe fortele często mają zabawne skutki. No i Lloyd gra swego bohatera z dużym wdziękiem. Jednak patrząc chłodnym okiem, człowiek to dość paskudny. Kiedy jego przechwałki przed narzeczoną mają w końcu wyjść na jaw, robi wszystko, by utrzymać ją w przekonaniu, że jest kierownikiem sklepu. Udaje, że wydaje kolegom polecenia, budząc ich lekkie zażenowanie. Zakrada się do gabinetu szefa i prezentuje go Mildred jako swój. No i przede wszystkim namawia ją na ślub już następnego dnia, żeby oszustwo nie zdążyło wyjść na jaw. Ten wątek jest najsłabszą stroną filmu, na domiar złego nie został rozwiązany - do samego końca  Mildred najwyraźniej uważa Harolda za wysoko postawionego kierownika.
Teraz parę słów o najmocniejszych momentach filmu, czyli wspinaczce po ścianie budynku. Świetny pomysł, który jest metaforą mozolnego wspinania się głównego bohatera w górę drabiny społecznej. Wykonanie również jest znakomite. Harold napotyka na swej drodze różnorakie przeszkody, jedną z których jest słynny zegar. Ujęcia wspinaczki są na tyle pomysłowe, że na ekranie widzimy przejeżdżające poniżej samochody i drżymy o balansującego na fasadzie budynku bohatera, jest jednak sporo miejsca na ukrytą przed naszym wzrokiem platformę zabezpieczającą. Podobno plan zdjęciowy każdej z pokonywanych przez Lloyda (i jego kaskaderów) kondygnacji znajdował się na szczycie innego budynku, zabezpieczenia były jednak raczej prowizoryczne. Tak czy inaczej wspinaczkę świetnie się ogląda. Wielkie brawa dla twórców za efektowne przygotowanie tak trudnych scen.
Jeszcze wyżej! jest przyjemnym filmem rozrywkowym, który pozostał atrakcyjny i zabawny również dla współczesnego widza. Harold Lloyd to niewątpliwy talent komediowy i chętnie zapoznam się z jego kolejnymi dokonaniami. Moją ocenę filmu obniża jednak mierżące postępowanie głównego bohatera z narzeczoną. Wystawiam 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 24 kwietnia 2018

Nosferatu - Symfonia grozy/Nosferatu, eine Symphonie des Grauens (1922)

Film o grozie czającej się w cieniu.

Reżyser: F.W. Murnau
Kraj: Niemcy
Czas trwania: 1h 33 min.

Występują: Max Schreck, Gustav von Wangenheim, Greta Schröder, Alexander Granach

Cóż za duszna atmosfera w tej Transylwanii! O ile Doktor Mabuse był filmem przekraczającym granice gatunku, Nosferatu - symfonia grozy jest dziełem ekspresjonistycznym par excellence. Pierwsza, stosunkowo luźna filmowa adaptacja powieści Brama Stokera o transylwańskim krwiopijcy do granic możliwości eksploatuje ekspresjonistyczne instrumentarium.

Nosferatu opowiada historię Huttera, niemieckiego pośrednika nieruchomości, który udaje się w podróż do Rumunii. Ma tam przekazać tajemniczemu hrabiemu Orlokowi akt własności opuszczonego domostwa w nadbałtyckim mieście Wisborg. Domena Orloka owiana jest złą sławą, grasują tam wilkołaki, a ludność w nocy nie opuszcza domów. Nie bez powodu. Hrabia okazuje się łasym na ludzką krew wampirem, który planuje przenieść się do Niemiec w poszukiwaniu nowych terenów łowieckich. Historia Drakuli (z powodu problemów z prawami autorskimi przechrzczonego na Orloka) jest dość dobrze znana i nie widzę potrzeby jej szczegółowo streszczać. Warte podkreślenia jest, że to filmowi Murnaua można przypisać wprowadzenie wielu elementów mitu wampira do kultury masowej. Jak tego dokonał?

Głównym atutem Nosferatu, jest gęsta, niemal halucynogenna atmosfera obłędu. W wielu momentach filmu miałem wrażenie, że oglądam narkotyczny trip reżysera. Efekt to bez wątpienia zamierzony i osiągnięty za pomocą kilku środków. Po pierwsze tempo filmu. Przez pierwsze pół godziny jest bardzo powolne, niemal senne, aby przyspieszyć w momencie przybycia Huttera do zamku Orloka. Wraz z pojawieniem się hrabiego wydarzenia zaczynają nabierać szybkości, co podkreśla dynamiczny montaż, obficie przeplatający sceny w Transylwanii z obrazkami z udziałem żony i znajomych Huttera, niepokojących się w Wisborgu o jego los. Następnie oglądamy najbardziej w moim odczuciu złowrogą część filmu obejmującą rejs Orloka (skrytego w trumnie z "ziemią na potrzeby eksperymentów botanicznych") statkiem. Podczas żeglugi powoli wymiera cała załoga, dowiadujemy się też, że w portach, do których zawija szkuner, po kolei wybucha epidemia dżumy. Hrabiego obserwujemy dopiero w końcowym etapie rejsu, kiedy dokańcza swego krwawego dzieła. No i finał filmu rozgrywający się w Wisborgu. W końcowych scenach tempo wydarzeń na chwilę zwalnia, aby na koniec uderzyć piorunującym finałem. Podobno reżyser posługiwał się przy kręceniu filmu metronomem, by uzyskać dla każdej sceny harmonijne, odpowiednie dla niej tempo akcji. Nie bez powodu nazwał swój film symfonią.

Drugi budujący klimat element to zdjęcia wykorzystujące bardzo ciekawe plenery, grę cieni oraz efekty specjalne. Rolę transylwańskiego otoczenia pełnią słowackie Tatry oraz gotycki zamek w Orawie, natomiast fikcyjne niemieckie miasto Wisborg imitują budynki rozmaitych miejscowości nad Bałtykiem. Dzięki wykorzystaniu klimatycznej architektury film zyskuje posmak niesamowitości. Posługiwanie się przy opowiadaniu historii cieniami to znak firmowy ekspresjonizmu, w Nosferatu zastosowany szczególnie efektywnie. Murnau nie lubi pokazywać grozy wprost, dlatego rzadko mamy okazję oglądać Orloka w bezpośredniej akcji. Znacznie częściej widzimy złowieszczy cień jego przygarbionej sylwetki i ostrych jak brzytwy pazurów. Uzupełniają to efekty specjalne w rodzaju znikania i przenikania hrabiego przez ściany, czy nawet tak proste zabiegi jak otwierające się bez niczyjej pomocy drzwi.

Trzecim ważnym elementem budującym atmosferę Nosferatu jest sam hrabia Orlok brawurowo zagrany przez Maxa Schrecka. Przed obejrzeniem filmu znane mi były zdjęcia portretujące Schrecka w roli wampira. Miałem w związku z tym pewne obawy, ponieważ wyposażony w szpony i długie kły aktor wygląda na nich dość groteskowo. W filmie absolutnie mi to nie przeszkadzało. Schreck jest przerażający dzięki połączeniu upiornej charakteryzacji z minimalizmem aktorskim. Trzyma się sztywno, prawie nie porusza rękami, chodzi chybotliwie i bardzo oszczędnie korzysta z mimiki, pomijając upiorne spojrzenie i zwierzęcy grymas, gdy zbliża się do ofiary. A w pierwszych swoich scenach, kiedy Orlok stara się zachowywać przed Hutterem pozory, wygląda niemal normalnie. W rezultacie Schreck stworzył niezwykła kreację wpisującą się w nierealny klimat filmu. I to wszystko przez 10 minut łącznego czasu ekranowego. Wystarczyło całkowicie.

W przypadku filmów niemych raczej nie wspominam o muzyce, ponieważ ścieżki dźwiękowe są zazwyczaj dograne po latach i nie stanowią integralnej części filmu. Nie zmienia to faktu, że wersja Nosferatu, którą oglądałem, obdarzona została interesującym, industrialnym soundtrackiem dobrze wpasowującym się w klimat filmu. 

Symfonia grozy wciągnęła mnie w swój nierealny świat. Hipnotyczny nastrój filmu nie budzi może przerażenia, ale generuje wewnętrzny niepokój. Na koniec nie mamy pewności, czy oglądaliśmy prawdziwą opowieść, czy wykwit umysłu szaleńca. Z całą pewnością jest to przepiękny to film, prawdziwe dzieło sztuki. Wystawiam mu 10 gwiazdek. Obejrzyjcie koniecznie.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Nanuk z Północy/Nanook of the North (1922)


Film o szlachetnych dzikusach z krainy śniegów

Reżyser: Robert J. Flaherty
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 19 min.

Występują: Allakariallak, Nyla, Cunayou

Idea szlachetnego dzikusa to pogląd popularny w niektórych postępowych kręgach polegający na idealizacji kultury ludów pierwotnych. Wedle niego szlachetne dzikusy żyją w harmonii z naturą, niewinne, nieskażone cywilizacją, z natury dobre i szczęśliwsze od ludów cywilizowanych. Ta dość naiwna filozofia przyświecała Robertowi J. Flaherty'emu, który spędził kilka lat wśród kanadyjskich Inuitów i za pomocą kamery postanowił przybliżyć światu ich warunki życia. A raczej własne wyobrażenie o tym, jak powinny takie wyidealizowane warunki wyglądać.

Nanuk z Północy przybliża nam codzienne życie rodziny Inuitów, na czele której stoi Nanuk. Życie Nanuka i jego rodziny (żona i trójka dzieci) to ciągła walka z bezlitosną naturą. Inuici zajmują się polowaniem na arktyczne zwierzęta, których mięso chętnie zjadają na surowo, dzieląc się ze swoimi psami pociągowymi. Obserwujemy Nanuka, zręcznego myśliwego, w zapasach z foką, polującego na morsa, wyciągającego z pułapki lisa polarnego, a także łowiącego łososie. Plansze tekstowe wyjaśniają, że Inuici nie robią większych zapasów i tylko nieustanne polowanie chroni ich przed śmiercią głodową. Nanuk jest znakomitym myśliwym posługującym się prostą bronią w rodzaju kościanego harpuna, noża, domowej roboty wędek i sideł. Ponieważ arktyczna zima wymusza częste przemieszczanie się, Inuit i jego rodzina konstruują tymczasowe schronienia w formie igloo. Budowa lodowego domku to jedna z najciekawszych scen filmu, pozwalająca podziwiać zręczność i kunszt tych prostych ludzi. Rodzina Nanuka zaprezentowana jest jako szczęśliwa i dzielna, zgodnie ze sobą współpracująca, by jak najlepiej sobie radzić w trudnych warunkach. Trudno nie odczuwać sympatii do dzielnych Eskimosów, którzy odseparowani od zdobyczy cywilizacji współżyją harmonijnie z naturą tak samo, jak ich przodkowie.

No i tu właśnie zaczynają się kontrowersje. Zgodnie z informacjami na temat produkcji filmu, idylliczny obrazek Flaherty'ego nie jest do końca prawdziwy. Inuici, z którymi współpracował przy tworzeniu filmu, nie byli wcale tak prymitywni, jak przedstawiono ich na ekranie. W codziennych polowaniach używali broni palnej, korzystali też z niektórych zdobyczy techniki. W tym świetle nieco żenuje scena, w której reżyser demonstruje Nanukowi działanie gramofonu. Szlachetny dzikus ze zdumieniem przygląda się magicznemu pudełku i zębami sprawdza, z czego zrobione są płyty winylowe. Jak widać, pokusa ukazania pierwotnej idylli była zbyt silna i kłócił się z nią wizerunek Inuitów jako ludu, który chętnie korzysta z rozwiązań "cywilizacji".

Od strony kinematograficznej Nanuk z Północy jest filmem przepięknym. Kręcone w spartańskich warunkach zdjęcia arktycznej Kanady, w tym śnieżna zamieć czy topniejące lodowe kry, robią niesamowite wrażenie.  Wyreżyserowane sceny z życia Inuitów zostały umiejętnie dobrane pod tezę reżysera. Bohaterowie filmu budzą nieodpartą sympatię i nie sposób nie podziwiać, z jaką sprawnością działają w warunkach, w jakich przyszło im żyć. Bez wątpienia byli to ludzie dzielni i godni szacunku. Tyle tylko, że nie do końca odgrywali swoje prawdziwe życie, raczej życie swoich dziadków. Nie chcę jakoś szczególnie potępiać Flaherty'ego, ale mimo wszystko nie był z widzem do końca uczciwy. Przyjąwszy tę poprawkę, wystawiam Nanukowi z Północy 8 gwiazdek. Będę bardzo miło wspominał ten baśniowy film, który dokumentem jest tylko w teorii.
źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 22 kwietnia 2018

Doktor Mabuse/Dr. Mabuse der Spieler (1922)


Film o geniuszu zła i jego licznych antrepryzach.

Reżyser: Fritz Lang
Kraj: Niemcy
Czas trwania: 4h 23 min.

Występują: Rudolf Klein-Rogge, Aud Egede-Nissen, Gertrude Welcker, Alfred Abel, Bernhard Goetzke, Paul Richter, Robert Forster-Larrinaga, Hans Adalbert Schlettow, Georg John, Charles Puffy, Grete Berger

"Co Pan myśli o ekspresjonizmie, doktorze?" pyta tytułowego bohatera dzisiejszego filmu goszczący go na raucie hrabia. "Ekspresjonizm jest grą", odpowiada doktor Mabuse. Tym autoreferencyjnym dialogiem można podsumować pierwsze znaczące osiągnięcie w reżyserskiej karierze Fritza Langa. W Doktorze Mabuse połączył on sprawność w budowaniu napięcia z ciekawym scenariuszem i sprawną realizacją. Wykorzystując w oryginalny sposób rozmaite motywy ekspresjonistyczne, stworzył nową jakość, z której czerpać mieli jego liczni naśladowcy.

Kim zatem jest tytułowy doktor, wokół którego rozgrywa się akcja filmu? Psychoterapeutą, hipnotyzerem, mistrzem kamuflażu, fałszerzem pieniędzy, hazardzistą, malwersantem, przywódcą organizacji przestępczej i megalomanem. Jednym słowem, jest archetypem filmowego złoczyńcy. W pierwszych minutach filmu prezentuje nam swoje zdolności manipulacji, gdy za pomocą kilku zręcznych zabiegów wywołuje panikę na giełdzie, wykupuje za bezcen akcje, a następnie uspokaja sytuację i zarabia na całej operacji krocie. Robi to nie dla zysku, a w celu zaspokojenia woli mocy. Mabuse jest bowiem wyznawcą Nietzschego i nudzi go wszystko poza pociąganiem za sznurki ludzkich losów. Rudolf Klein-Rogge zastosował w roli doktora ekspresjonistyczny styl gry aktorskiej, który w tym przypadku sprawdza się fenomenalnie. Mabuse w jego wykonaniu jest drapieżcą. Ciągle pełny napięcia, nieustannie gotowy do działania, robi wrażenie balansowania na krawędzi rozstroju nerwowego. Jego spojrzenie jest przeszywające, w ruchach agresja, często rozczapierza palce niczym szpony, a chodzi krótkimi, szybkimi krokami. Co ciekawe, kiedy Mabuse przebiera się za jedno ze swoich licznych alter ego, Klein-Rogge całkowicie zmienia mimikę i sposób poruszania się. Potrafi być brudnym pijakiem, ociężałym starcem czy żydowskim komiwojażerem. Mabuse w jego wykonaniu jest tak dobrym aktorem, że parokrotnie dałem się nabrać i nie rozpoznawałem go pod przebraniem.

Fabuła filmu skupia się na kolejnych przestępczych przedsięwzięciach doktora i jego gangu oraz na wysiłkach wymiaru sprawiedliwości w celu identyfikacji i schwytania tajemniczego przywódcy półświatka. W pewnym stopniu przypomina w tym fabułę Wampirów. Głównym przeciwnikiem doktora jest prokurator von Wenk, inteligentny i pełen determinacji człowiek grany przez Berhnarda Goetzke (znanego nam z roli tytułowej w Zmęczonej śmierci). Drugi plan zapełnia cała galeria oryginalnych osobowości. Wyróżnia się zwłaszcza hrabina Tusy Told (Gertrude Welcker) reprezentująca dekadencję niemieckich wyższych sfer. Welcker z dużym urokiem wcieliła się w postać zblazowanej i poszukującej wrażeń arystokratki, spędzającej czas w kasynach na obserwacji emocji graczy. Z grona popleczników Mabuse najciekawszy jest Georg (Hans Adalbert Schlettow), szofer i zabójca cechujący się dużą zaradnością.

Film jest pełen ciekawych i zapadających w pamięć scen, będących owocem pomysłowości Fritza Langa. Szczególnie atrakcyjne dla oka jest ujęcie na giełdzie papierów wartościowych, w którym nieruchoma, władcza postać Mabuse góruje nad spanikowaną gromadą szaleńczo wyprzedających akcje inwestorów. Zwrócę także uwagę na spotkanie ucharakteryzowanych Mabuse i von Wenka przy stole do pokera, gdzie ma miejsce ich pierwsza próba sił, niepokojącą scenę pijaństwa doktora i jego wspólników oraz dynamiczny, obłąkańczy finał filmu, którego szczegółów nie zdradzę. Ponownie daje o sobie znać dryg Langa do niezwykłych lokacji, wśród których mamy norę fałszerzy banknotów (rolę fałszerzy pełnią wyłowieni z ulic ślepi nędzarze) czy też należącą do hrabiostwa Told galerię pełną ekspresjonistycznych dzieł sztuki.

No właśnie, co Doktor Mabuse wnosi do kierunku kina ekspresjonistycznego? Bardzo dużo. Ponieważ reżyser porusza się w tym nurcie z dużym wyczuciem, udało mu się włączyć do filmu to, co w ekspresjonizmie ciekawe. Przerysowaną grę aktorską, stosowaną tylko przypadku głównego antybohatera filmu, zaskakująco efektywną dzięki fenomenalnej kreacji aktorskiej Klein-Roggego. Mroczną atmosferę pogrążonej w dekadencji i nieprawości Republiki Weimarskiej. I wypływające z ludzkiego wnętrza demony, gotowe pochłonąć człowieka i jego otoczenie. To ostatnie przejawia się w smutnym losie większości bohaterów filmu, jak również w maniakalno-depresyjnej naturze doktora Mabuse. Spotkałem się z porównaniami tej postaci do Adolfa Hitlera i muszę się zgodzić, że są trafne. W pewien sposób Lang wyprorokował los międzywojennych Niemiec, zepsutych i wyczekujących szaleńca, który spróbuje poskromić je i zniewolić. Tak samo jak Mabuse zniewolił fanatycznie mu oddanych członków szajki. Być może atmosfera panująca w Niemczech we wczesnych latach dwudziestych sama nasuwała taką właśnie wizję przyszłości. Podsumowując, jak przystało na mistrza, Lang nie nakręcił filmu w taki sposób, aby był zgodny z założeniami ekspresjonizmu, tylko twórczo wykorzystał elementy tego nurtu, tworząc coś więcej.

No i jeszcze parę słów o motywie gry. Jest obecny w oryginalnym tytule filmu (Spieler jako gracz, hazardzista, władca marionetek), króluje w licznych jaskiniach hazardu, w których Mabuse rozgrywa swoich przeciwników i pomnaża majątek, przede wszystkim jednak jest to gra losami ludzkimi, jedyna rozrywka, jaka interesuje tytułowego bohatera. Graczami interesuje się hrabina Told (postać pozytywna), dla której stanowią źródło rozrywki. Jak gra traktowany jest nawet pojedynek woli pomiędzy Mabuse a prokuratorem von Wenkiem. Wyłaniająca się z tych wszystkich motywów wizja ludzkości jako figur na szachownicy (albo gorzej jeszcze, marionetek) wpisuje się w pesymizm towarzyszący latom dwudziestym, a według niektórych aktualna może być również dzisiaj.

Doktor Mabuse to film bardzo długi i wymagający od widza sporej uwagi. Gdybym miał ochotę się czepiać, znalazłbym trochę dziur i nielogiczności w fabule, jednak uważam, że nie są one istotne. Niesamowita atmosfera, ciekawa intryga i niezwykła postać tytułowego antybohatera sprawiły, że świetnie się bawiłem przez te cztery i pół godziny. Możliwość głębszej interpretacji filmu jest dodatkowym atutem, który czyni z niego prawdziwe dzieło. Doktor Mabuse otrzymuje 10 gwiazdek. To pierwsza tak wysoka ocena na moim blogu. Ciekawe, jak długo przyjdzie czekać na kolejną.

P.S.
Dla zainteresowanych, tutaj można przejrzeć listę planowanych do obejrzenia filmów z lat 1923-1924. Wszelkie uwagi mile widziane.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 20 kwietnia 2018

Poza skałami/Beyond the Rocks (1922)


 Film o trójkącie (różnobocznym).

Reżyser: Sam Wood
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 21 min.

Występują: Rudolph Valentino, Gloria Swanson, Robert Bolder

Rudolph Valentino powraca w jeszcze jednej roli pięknolicego amanta. Trzeci film z tym aktorem i trzecia bardzo podobnie odegrana postać. Tym razem Rudolph wciela się w angielskiego arystokratę Hectora Fitzgeralda, który zakochuje się z wzajemnością w zamężnej kobiecie. Theodora, grana przez Glorię Swanson, jest dziewczyną ze zubożałej szlacheckiej rodziny, która za namową sióstr i ojca poślubia obrzydliwie bogatego plebejusza Josiaha Browna. Mężulek ma koło sześćdziesiątki, jest niski, gruby, mało urodziwy i słabego zdrowia. W dodatku do majątku doszedł własną pracą, a nie odziedziczył. Trudno się dziwić, że Theodora traci głowę dla pięknego Fitzgeralda. Ten najpierw ratuje dziewczynę przed utonięciem, później natrafia na nią w Alpach, gdzie Theodora i Josiah przebywają w podróży poślubnej. Podczas wędrówki górskiej Fitzgerald ratuje dziewczynę po raz drugi, tym razem przed upadkiem z urwiska. A później niczym zakochany kundel podąża jej tropem. Czy to w Paryżu, czy w Londynie, wszędzie pełno uśmiechniętego adoratora-stalkera. Theodora nie ma wyjścia, musi go pokochać. Gdyby tylko ten poczciwy mąż nie przeszkadzał...

Poza skałami nie zachwyca błyskotliwością fabuły. Trudno nie współczuć Robertowi Bolderowi roli niechcianego męża. Zrobienie ze starszego pana konkurenta dla hollywoodzkiego symbolu seksu było kopaniem leżącego. W dodatku Josiah Brown okazuje się człowiekiem szlachetnym i wyrozumiałym. Wprawdzie w swej głupocie sądził, że może sobie zaskarbić miłość młodej żony pieniędzmi i luksusowymi wycieczkami, ale koniec końców jest dla niej dobry i troskliwy. Pod koniec filmu upewniłem się w przekonaniu, że to jemu należy kibicować, a nie ślicznemu Rudolphowi ani lalkowatej Swanson. Piękniś myśli tylko o sobie, natomiast Theodora targana jest co prawda wyrzutami sumienia, ale jakieś one nie do końca szczere.

Aktorstwo w Poza skałami  nie jest najwyższych lotów. Valentino jak zwykle głównie wygląda. Gloria Swanson w zamierzeniu miała czarować urodą, jednak z jakiegoś powodu dobrano jej makijaż znacznie bardziej krzykliwy od pozostałych występujących w filmie aktorek. Nie wygląda to dobrze, w dodatku niewiele spod niego widać. I jeszcze nieszczęsny Bolder, który przez większość czasu wygląda na zażenowanego swoją rolą. W rezultacie nasz (poza)małżeński trójkąt prezentuje się dość szmirowato.

Realizacyjnie też jest zabawnie. Wspinaczkę po Alpach nagrano w studiu. Górskie krajobrazy imituje jako tako pomalowana dykta. Śnieg wygląda równie nieautentycznie, a kiedy Valentino spuszcza się po linie, by ratować bezradną Theodorę, aktorki nie zastępuje statystka tylko manekin. Trudno się opędzić od wrażenia, że mamy od czynienia z amatorszczyzną. Przynajmniej końcowe sceny na pustyni nakręcono w plenerze i mniej więcej się bronią. Właściwie jedynym interesującym elementem filmu są w mojej opinii etiudki, w których protagoniści opowiadają sobie historie z przeszłości i sami występują jako bohaterowie tych krótkich scenek. Są to między innymi królewskie zaloty w Wersalu i wymierzenie kary niewiernej żonie beduina. Ciekawy pomysł i naprawdę fajnie zrealizowany.

Poza skałami to kiepski film, nie broniący się ani fabularnie, ani aktorsko i bardzo nierówny realizacyjnie. Jego główną zaletą jest to, że jest stosunkowo krótki. Otrzymuje 4 gwiazdki.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 19 kwietnia 2018

Fantom/Phantom (1922)


Film o chorobie psychicznej lub społecznej. Można sobie wybrać.

Reżyser: F.W. Murnau
Kraj: Niemcy
Czas trwania: 2h

Występują: Alfred Abel, Grete Berger, Lil Dagover, Lya De Putti, Anton Edthofer, Aud Egede-Nissen, Frida Richard

Fantom jest kolejnym na mojej liście owocem niemieckiego ekspresjonizmu. Przyznam, że mam problem z tym nurtem, bo poza upodobaniem do motywów nadnaturalnych i przygnębiającą atmosferą nie dostrzegam w dziełach wrzucanych do szufladki z napisem "ekspresjonizm" zbyt wielu cech wspólnych. Temat do rozważenia przy kolejnych ekspresjonistycznych dziełach. Co do Fantoma, wbrew swemu tytułowi nie zawiera wątków fantastycznych. Jest to ponure studium człowieka popadającego coraz głębiej w chorobę psychiczną, prawdopodobnie o podłożu depresyjnym. 

Kiedy poznajemy naszego protagonistę, Lorenza Lubotę, jest on prowadzącym nudne życie miejskim urzędnikiem i poetą piszącym do szuflady. Dwa wydarzenia decydują o jego dalszym losie - najpierw w drodze do pracy zostaje potrącony przez bryczkę powożoną przez młodą dziewczynę. Panna przeprasza poturbowanego Lorenza i odjeżdża. Niebawem mężczyzna dowiaduje się, że wydawca nie jest zainteresowany publikacją jego wierszy. Od tej pory wszystko zaczyna się walić. Lorenz jest prześladowany przez wizję dziewczyny na bryczce. Snuje się po mieście, usiłując ją odszukać i nie przejawiając zainteresowania niczym innym. Mężczyzna porzuca pracę, wyłudza pieniądze od prowadzącej lombard ciotki i unika zamartwiającej się o niego matki. W krótkim czasie całkowicie  traci kontrolę nad swoim pozbawionym celu życiem. Jako wątek poboczny ukazane są losy Melanie, siostry Lorenza, która pragnąc luksusu opuszcza rodzinny dom, by zostać prostytutką.

Fantom jest dziwnym filmem, trudnym do jednoznacznej interpretacji. Lorenz to antypatyczny bohater, ciągle ponury, przygarbiony, nie wykazujący żadnej inicjatywy ani podczas swego powolnego upadku, ani podczas nieszczerych prób podniesienia się. Nie znamy jego motywacji, możemy jedynie się domyślać, dlaczego poszukuje kobiety, z którą zetknął się tylko przez chwilę. Nasuwającą się odpowiedzią jest choroba psychiczna, choć i tutaj jasnej odpowiedzi nie otrzymamy. Z reakcji otoczenia Lorenza na jego zachowanie można wnioskować, że przed wypadkiem był on sympatycznym człowiekiem.  Wszyscy są zaskoczeni zmianą, jaka w nim zaszła i bardzo w niego wierzą. Ale i tu widz może polegać tylko na ich relacjach.

Oprócz głównego wątku mamy okazję przyjrzeć się nieciekawym warunkom życia panującym w Republice Weimarskiej. Lorenzo wraz z bratem i siostrą (wszyscy dorośli i samotni) pomieszkują z matką w nędznym mieszkanku. Melanie jako jedyną drogę do wygodnego życia widzi w handlu własnym ciałem. Ze skromnymi warunkami Lubotów kontrastuje luksusowe mieszkanie ciotki, która żyje z lichwy. Smutne to wszystko i przygnębiające. Może właśnie w kondycji społecznej Niemiec tkwi klucz do zrozumienia Fantoma? Los Lorenza jako odpowiednik szamoczącej się w powojennym kryzysie Republiki Weimarskiej? Przyznam, że podoba mi się taka interpretacja.

Jako minusy filmu muszę wskazać wyjątkowo powolne tempo narracji oraz żenujący epilog, w ogóle nie pasujący do reszty fabuły i jakby doklejony na siłę. Do gry aktorskiej nie mam zastrzeżeń, tym razem jest (jak na kino ekspresjonistyczne) stosunkowo oszczędna i naturalna. Tyle że główny bohater ma do zaoferowania głównie spojrzenie męczennika, garbienie się i powłóczenie nogami. Fantom nie zachwycił mnie. Zbyt jest przygnębiający, zbyt monotonny, a jego główny bohater za bardzo bierny i żałosny. Pomimo ciekawych możliwości interpretacji z trudem dobrnąłem do końca. Za przebłyski ciekawych pomysłów przyznaję 6 gwiazdek, uważam jednak, że można było przedstawić je w sposób atrakcyjniejszy dla widza.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 18 kwietnia 2018

Szalone żony/Foolish Wives (1922)


Film o tym, jak się uwodzi żonę ambasadora.

Reżyser: Erich von Stroheim
Kraj: USA
Czas trwania: 2h 22min.

Występują: Erich von Stroheim, Rudolph Christians, Miss DuPont, Maude George, Mae Busch

Reżyser Erich von Stroheim to jedna z ciekawszych postaci epoki kina niemego. Perfekcjonista i pedant znany z uporu, bezczelności, konfliktów z producentami swoich filmów, prywatnie typ nieco munchausenowski, noszący absurdalny monokl i bezpodstawnie dodający sobie szlacheckie "von" przed nazwiskiem. Szalone żony, jedno z jego głośniejszych dzieł, dowodzą, że von Stroheim miał do siebie duży dystans. Jako odtwórca głównej roli rosyjskiego hrabiego Karamzina nadał tej postaci kilka własnych cech. Karamzin i jego dwie wspólniczki podające się za rosyjskie księżne działają w Monako jak oszuści. Bez skrupułów uwodzą bogate turystki (i turystów) i wyłudzają od nich pieniądze, które następnie przepuszczają na luksusowe życie. Nie brzydzą się również wprowadzaniem do obiegu podrabianej gotówki, którą pozyskują od znajomego fałszerza. Karamzin to rasowy uwodziciel swobodnie poruszający się w towarzystwie majętnych, naiwnych kobiet, ale nie gardzi też groszem i ciałem ciułającej napiwki służącej. Jego głównym atutem jest bezczelność i odwaga, główną słabością seksoholizm. Kiedy do Monako przybywa amerykański ambasador z młodą, atrakcyjną żoną, przez "hrabią" i jego towarzyszkami pojawia się szansa na szwindel życia.

Szalone żony są prawdziwym popisem komediowych zdolności von Stroheima. Jego rola jest najjaśniejszym punktem filmu. Od początku poznajemy go jako oszusta i obłudnika, jednak specyficzny urok tej postaci sprawia, że trudno nie traktować go z sympatią. Przynajmniej do pewnego momentu filmu. Ostatecznie Karamzin okazuje się nawet paskudniejszym typem, niż wydawał się na początku. Partnerujące mu Maude George i Mae Busch w roli fałszywych arystokratek również są czarujące, zwłaszcza ta pierwsza, obie pozostają jednak w cieniu głównego bohatera. 

Film jest bardzo atrakcyjny wizualnie. Reżyser umieścił w nim zarówno liczne panoramy Monako, jak i ujęcia z kasyn, przyjęć i luksusowych rezydencji, dając widzowi okazję zajrzeć do świata ociekających bogactwem arystokratów i nuworyszy. Von Stroheim nie boi się także innowacji w pracy kamery, bardzo chętnie serwując nam ujęcia danej sceny z kilku kamer, a nawet ujęcia ruchome. Jedno i drugie było dotychczas w kinie rzadkością. Mamy również efekty specjalne wykorzystujące żywioły ognia i wody. Świetnie nakręcona została scena ucieczki Karamzina i ambasadorowej przed straszliwą ulewą - deszcz jest tak silny, że podtapia czółno, którym płyną. Pewny siebie oszust nie traci rezonu i brodząc w rzece, wynosi bezradną niewiastę na rękach, wkupując się w jej łaski.

Żeby nie było tak pięknie, film ma kilka minusów. Podobno wersja, która dotrwała do dzisiejszych czasów, została przez studio skrócona o cztery godziny [sic!] w stosunku do "wersji reżyserskiej". Jest to dla mnie zdumiewające, ponieważ ponad dwugodzinny film nie zawiera żadnych luk w fabule, natomiast nie jest wolny od dłużyzn, momentami usypiających. Problematyczne są zwłaszcza sceny, w których bohaterowie mówią do siebie przez dłuższy czas, natomiast plansze tekstowe oddają zaledwie kilka zdań tych dialogów. Liczne są również obrazki w rodzaju palenia przez Karamzina i jego towarzyszki papierosów, rzucania powłóczystych spojrzeń damom, jedzenia śniadania i tym podobne, w których nie za wiele się dzieje. Po części kreuje to dekadencką atmosferę filmu, po części jednak wywołuje (przynajmniej u mnie) efekt znudzenia. Ciekaw jestem, jak w takim razie prezentowała się wersja oryginalna, będąca chyba produktem osławionego perfekcjonizmu von Stroheima.

Szalone żony to film, który przyjemnie ogląda się ze względu na aktorskie popisy Ericha von Stroheima. Jego główną wadą jest to, że jest zbyt długi. Mimo wszystko podobał mi się. Otrzymuje 7 gwiazdek.

źródło grafiki - en.wikipedia.org

wtorek, 17 kwietnia 2018

Czarownice/Häxan (1922)


 Film o czarownicach, inkwizycji i Diable.

Reżyser: Benjamin Christensen
Kraj: Szwecja, Dania
Czas trwania: 1h 46 min.
Występują: Benjamin Christensen, Clara Pontoppidan, Oscar Stribolt, Astrid Holm, Maren Pedersen

Wiara w magię towarzyszyła ludzkości przez tysiąclecia. Wyśmiewane i wkładane dziś między bajki gusła i czary, nie tak jeszcze dawno uważane były za jak najbardziej realny owoc konszachtów z Diabłem. Złowrogie wiedźmy za szatańskim podszeptem uwodzące niewinne duszyczki, rzucające uroki i pożerające zwłoki wisielców. I polująca na nie krwiożercza inkwizycja, czyhająca tylko, aby torturować i palić na stosie nieszczęsne kobiety, na które padł chociażby cień podejrzenia. Tak opowiada o tym renesansowym fenomenie niezwykły paradokument Benjamina Christensena Czarownice

Dzieło duńskiego reżysera łączy narrację dokumentalną z fabularnymi scenami przedstawiającymi pełen grozy świat polowań na czarownice. Ponieważ nacisk położony jest bardziej na atmosferę świata wystawionego na łup Szatana, niż na faktografię, jestem skłonny uznać Czarownice raczej za horror niż dokument. Film zaciera granicę pomiędzy światem realnym a wyobrażeniami na temat magii istniejącymi tylko w głowach czarowników i inkwizytorów. Oglądamy sabaty czarownic, wiedźmy latające na miotłach i popełniające plugawe czyny. Bardzo istotnym elementem magii jest jej diabelska inspiracja, a sam diabeł, pod postacią włochatego, rogatego lubieżnika rozbudzającego seksualne żądze młodych kobiet i wstrętnych staruch, jest jednym z głównych bohaterów filmu. Wcielił się w niego zresztą sam reżyser. Jednym z zabawniejszych zaprezentowanych w filmie obrzędów jest oddawanie Diabłu szacunku przez całowanie go w tyłek [sic!]. Niemal całkowita feminizacja czarodziejskiej profesji, jak również liczne seksualne podteksty diabelskich rytuałów nie pozostawiają wątpliwości co do erotycznej genezy powiązania czarów z ciemnymi mocami.

W Czarownicach drobiazgowo zaprezentowano również zwalczającą wiedźmy instytucję Świętej Inkwizycji. Inkwizytorzy stosują absurdalne metody śledztwa takie jak poszukiwanie na ciele kobiet kurzajek czy kłamliwe obietnice łaski w zamian za przyznanie się do winy. Z upodobaniem zadają też podejrzanym tortury aplikowane za pomocą wymyślnych narzędzi. Również w przypadku inkwizytorów silnie zasugerowane są seksualne motywacje popychające ich do "śledztw". 

Szczególnie imponująca w Czarownicach jest kinematografia bardzo umiejętnie wykorzystująca cienie. Większość zdjęć wykonywana była w półmroku lub przy naturalnym, przyciemnionym oświetleniu. Demoniczne postacie pozostają częściowo niewidoczne, skryte pod kapturami lub czające się w ustronnych zakątkach pomieszczeń. Reżyser i operator dobrze wiedzą, że ciekawsze jest to, czego nie pokazują wprost. Jedynie inkwizycja odziana jest w biel, kontrastując z mrocznymi siłami, z którymi walczy. Również scenografia została przygotowana interesująco, czy podziwiamy klasztor, chatynkę czarownicy czy też lochy i salę tortur.

Jeżeli chodzi o merytoryczną stronę filmu, jest on moim zdaniem dość tendencyjny. Christensen przecenia powszechność wierzeń w czary, które były raczej odpowiednikiem współczesnej medycyny alternatywnej niż powszechnie przyjętym poglądem na funkcjonowanie rzeczywistości. Również inkwizycja pokazana jest w krzywym zwierciadle. Reżyser oparł scenariusz na traktacie Młot na czarownice napisanym przez seksualnie zaburzonego inkwizytora Heinricha Kramera oraz na dziełach protestanckiego łowcy czarownic Matthew Hopkinsa. Tyle tylko, że inkwizycja z reguły nie działała w sposób przedstawiony przez tych autorów. Młot na czarownice został krótko po publikacji umieszczony na Indeksie ksiąg zakazanych, natomiast Hopkins nie miał z inkwizytorami nic wspólnego. Polowania na czarownice były efektem ludzkiej głupoty i przesądności, a nie zorganizowanego działania instytucji kościelnych. Christensen podaje również liczbę ośmiu milionów czarownic spalonych na stosach. Szybkie rozeznanie wskazuje, że bardzo mocno mija się z prawdą. Współcześnie zakłada się, że ofiar było kilkadziesiąt tysięcy.

Czarownice to znakomity horror, umiejętnie wciągający widza w surrealistyczny świat pomiędzy snem a jawą. Niektóre sceny budzą prawdziwą grozę (szczególnie przesłuchanie staruszki, która pod wpływem tortur zaczyna obciążać wszystkich nielubianych przez siebie ludzi). Na pochwałę zasługuje niezwykle odważne wykorzystanie mrocznej stylistyki i śmiałość w poruszeniu trudnego tematu. Nieco gorzej jest ze zgodnością z faktami, która jest o tyle istotna, że film pretenduje do miana dokumentu. Z tego względu zmuszony jestem obniżyć ocenę, która w innym wypadku byłaby bliska ideału. A tak jest 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Tchórz/Tol'able David (1921)


 Film o przemianie chłopca w mężczyznę.

Reżyser: Henry King
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 34 min.

Występują: Richard Barthelmess, Gladys Hulette, Walter P. Lewis, Ernest Torrence

Niepozorny film Henry'ego Kinga o tytule niefortunnie przetłumaczonym jako Tchórz (trafniej byłoby Sympatyczny David albo Przemiły David) wylądował na końcu mojej listy filmów do obejrzenia z roku 1921. Niewiele o nim wiedziałem i inne pozycje wydawały mi się ciekawsze. Zostałem mile zaskoczony, bo Tchórz okazał się jednym z lepszych obrazów, które miałem okazję dotychczas oglądać w ramach mojego projektu.

Dzieło Henry'ego Kinga to opowieść o dorastaniu skromnego chłopca żyjącego w skromnej wsi w rolniczym stanie Wirginia Zachodnia. David pomaga w rodzinnym gospodarstwie, podkochuje się w Esther, uroczej wnuczce sąsiada, i pragnie iść w ślady starszego brata, który pracuje jako woźnica przewożący rządowe przesyłki. Bardzo chce być traktowany jak dorosły, jednak otoczenie cały czas uważa go ledwie za miłego chłopca. Sytuacja zmienia się, kiedy w okolicy pojawiają się Hatburnowie - ojciec i synowie, trójka wyjętych spod prawa wykolejeńców. Bandziory bez zaproszenia wprowadzają się do gospodarstwa Esther i jej dziadka, z którymi są spokrewnieni, i zaczynają siać w okolicy zamęt. Za ich sprawą brat Davida zostaje sparaliżowany, a ojciec dostaje ataku serca. Młodzieniec niespodziewanie staje u progu dorosłości, z konieczności zostając żywicielem i obrońcą rodziny. Trzeba zarobić na chleb, a w sąsiednim gospodarstwie wciąż gnieździ się trójka nieobliczalnych bandytów.

Tchórz to popis umiejętności reżyserskich Henry'ego Kinga, który z prostej historii potrafił zbudować wciągającą opowieść. Film efektywnie wykorzystuje otoczenie - oddaloną od cywilizacji wioskę w Alleghenach, którą sędzia odwiedza raz na kilka miesięcy, szczytem myśli technicznej jest strzelba, a łączność ze światem zapewnia jedynie konny ekspres pocztowy. Bohaterami są prości, uczciwi ludzie, których spokojne życie zostaje zakłócone przez przybycie trzech bandytów. Zwraca uwagę przemyślany dobór aktorów - przykładowo trójka Hatburnów budzi grozę, ponieważ odtwórcy ról bandytów nie tylko są fizycznie odrażający, ale przewyższają o głowę wszystkich protagonistów. Aktorstwo w Tchórzu jest subtelne i oszczędne, czym wyprzedza swoje czasy. Richard Barthelmess, który niezbyt przypadł mi do gustu w Męczennicy miłości, tutaj dał prawdziwy popis, w początkowych scenach filmu świetnie oddając młodzieńczą niewinność Davida, a po ciężkich przeżyciach dodając jego twarzy i gestom powagi. Łatwo było mi się identyfikować z tym sympatycznym chłopakiem marzącym o prostych rzeczach. 

Dobrych scen jest w filmie bardzo wiele. Zwrócę uwagę na poruszającą, choć zagraną bez najmniejszego patosu scenę, gdy matka błaga Davida, by zaniechał zemsty na Hatburnach, gdyż tylko on pozostał, by zapewnić byt rodzinie. Drugie budzące sentyment wydarzenie to wiejski bal, na który David nie ma odwagi wejść, pląsa więc nieśmiało za oknem. Od strony technicznej świetnie nakręcone są sceny jazdy powozem, z kamerą umieszczoną chyba na końskich plecach. A realizacja końcowej konfrontacji Davida z Hatburnami to już prawdziwa maestria, zarówno aktorska jak i realizacyjna. Innowacją jest przeniesienie akcji w inne miejsce, kiedy rozpoczyna się końcowa walka. Widz razem z przyjaciółmi Davida wyczekuje informacji o jego losie.

Tchórz nie ma właściwie słabych punktów, może poza niefortunnym tytułem. Fabuła nie jest wprawdzie niczym przełomowym; historii o trudnym dorastaniu było bardzo wiele choćby w literaturze. Tym bardziej na pochwałę zasługuje wdzięczne ujęcie tematu przez reżysera i aktorów, którzy dali nam poruszające dzieło pozwalające identyfikować się z głównym bohaterem i do końca mu kibicować. W dodatku wszystko to podane subtelnie - film nie zestarzał się właściwie wcale. Tchórz otrzymuje 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 15 kwietnia 2018

Dwie sieroty/Orphans of the Storm (1921)


Film o dwóch siostrach zagubionych w Paryżu podczas Rewolucji Francuskiej, czyli kino w służbie kontrrewolucji.

Reżyser: D.W. Griffith
Kraj: USA
Czas trwania: 2h 30 min.

Występują: Lillian Gish, Dorothy Gish, Joseph Schildkraut, Lucille La Verne, Leslie King, Monte Blue

W roku 1921 D.W. Griffith postanowił powrócić do monumentalnych produkcji i wyreżyserował film osadzony w realiach Rewolucji Francuskiej. Korzystając ze sprawdzonego rozwiązania, ważne wydarzenia społeczne ukazał jako tło losów bohaterów filmu. 

Głównymi bohaterkami Dwóch sierotprzybrane siostry Henrietta i Louise grane przez rodzone siostry Lillian i Dorothy Gish. Są młode i piękne, ale niedawno utraciły rodziców, a Louise wskutek choroby oślepła i jest zdana na opiekę Henrietty. Siostry przybywają do Paryża w poszukiwaniu lekarstwa dla Louise, jednak wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności zostają rozdzielone. Louise zostaje uprowadzona przez rodzinkę ulicznych żebraków i zmuszona do pracy na ulicy. Henrietta zamieszkuje w kamienicy czynszowej i bezskutecznie poszukuje siostry. Wkrótce poznaje swoich sąsiadów - Dantona i Robespierre'a, przyszłych przywódców rewolucji mającej obalić francuski ład społeczny. Tak w skrócie przedstawia się główna oś fabuły. Szczegóły dość skomplikowanej historii dwóch sióstr pozwolę sobie pominąć. Jak na Griffitha przystało, mamy do czynienia z opowieścią mocno melodramatyczną, pełną emocji, zwrotów akcji i śmiertelnych niebezpieczeństw. Jeżeli ktoś lubi epickie kino, nie zawiedzie się. Dodatkową atrakcją jest zaangażowanie do dwóch głównych ról sióstr Gish. Lillian prezentuje swój zwyczajowy poziom, czarując widza teatralną gestykulacją i mimiką. Dorothy jest aktorką nieco mniej wyrazistą, prezentuje jednak podobny do siostry styl. Nadmienię w tym miejscu, że aktorzy w Dwóch siostrach są znacznie bardziej "ekspresyjni" niż w produkcjach amerykańskich z lat ubiegłych. Przesada w gestach momentami stawała się uciążliwa. Najwyraźniej niezbyt przeze mnie lubiany niemiecki styl aktorstwa dotarł do USA.

Co jednak z Rewolucją Francuską? Jak zaprezentował nam Griffith to ważne i kontrowersyjne wydarzenie? Reżyser na jednej z pierwszych plansz tekstowych zdradza swój stosunek do Rewolucji (obalenie złego rządu doprowadziło do władzy jeszcze gorszych tyranów), który w dużym stopniu podzielam. Dwie sieroty są na dobrą sprawę filmem propagandowym wymierzonym we współczesną filmowi Rewolucję Rosyjską. Griffith nazywa nawet ustrój rewolucyjnej Francji "anarchobolszewizmem", co wywołało we mnie niemałe rozbawienie. Jeżeli ktoś chciałby dowiedzieć się z filmu czegoś więcej o Rewolucji Francuskiej, zdecydowanie nie polecam. Licencja artystyczna została wykorzystana przez twórców filmu do granic możliwości. Ukazane na ekranie wydarzenia i postacie historyczne nie przypominają swoich historycznych odpowiedników. Tylko kilka przykładów: Bastylia przedstawiona jest jako główna twierdza królewska, podczas gdy w rzeczywistości była wówczas pomniejszym, prawie pustym więzieniem. Druga kwestia: w filmie za samą przynależność do arystokracji trybunał ludowy karze śmiercią - nieprawda (za to bliskie prawdy w rewolucyjnej Rosji). Danton i Robespierre ukazani są jako jedyni przywódcy Rewolucji, a ten pierwszy dodatkowo jako jej inspirator, podczas gdy w rzeczywistości obaj stali się ważnymi postaciami dopiero w jakiś czas po jej wybuchu. Georges Danton jest w ogóle przedstawiony dość groteskowo. Plansza tekstowa określa go jako francuskiego Lincolna (jak dla mnie całkowicie chybione porównanie), natomiast w końcowych scenach filmu jawi się wręcz jako superbohater porywający swym oratorskim talentem tłumy ludu i spieszący bohaterkom na ratunek na białym rumaku. Jest takich perełek więcej.  Najogólniej mówiąc, film wykorzystuje najbardziej znane stereotypy dotyczące Rewolucji Francuskiej, dodatkowo modyfikując je dla lepszego efektu dramatycznego oraz do celów propagandowych. Nie czuję potrzeby, żeby to jakoś szczególnie potępiać, kino ma swoje prawa. Przestrzegam jedynie przed wyciąganiem na podstawie Dwóch sierot jakichkolwiek wniosków na temat historii Francji.

Z drugiej strony Griffithowi dobrze udało się w Dwóch sierotach oddać to, co tylko film potrafi pokazać, czyli atmosferę rewolucji. Jej najważniejszym symbolem jest złowroga gilotyna czekająca na wrogów ludu. Najbardziej jednak podobała mi się zmiana, jaka zachodzi w Paryżu. Przed rewolucją miasto jest stateczne, spokojne, pełne powagi. Gdy władzę przejmuje lud, ulice ogarnia nieustający chaos. Statyści podskakują, tańczą, piją, wymachują kindżałami. Nie są wprost agresywni, stanowią raczej pijany uzyskaną wolnością tłum. W sposób wręcz genialny zostało to ukazane w scenie, kiedy miejska biedota przepędza żołnierzy i arystokratów, pląsając po ulicach w obłędnym korowodzie, do którego wciągają wszystkich napotkanych przechodniów. Trudno mi sobie wyobrazić lepszą metaforę rewolucji oddaną w jednej scenie.

Film zasługuje na pochwałę również za epicką scenografię i kostiumy, łącznie z prześmiesznymi osiemnastowiecznymi sukniami, getrami i perukami. Biedota jest rozchełstana i brudna, szlachta napuszona i dekadencka, żebracy wstrętni, siostry Gish zjawiskowe. Pojawia się nawet król Ludwik XVI, jednak Griffith zrezygnował z umieszczenia w filmie sceny ścięcia go na gilotynie. (Nie pokazano również egzekucji superbohatera Dantona ani podstępnego pokurcza Robespierre'a). 

Dwie sieroty to mocno sentymentalna produkcja D.W. Griffitha z antykomunistycznym podtekstem. Możemy podziwiać znakomite jak zawsze aktorstwo Lillian Gish, nieco mniej znakomite (choć znośne) jej siostry i aktorów drugoplanowych oraz imponujące przygotowanie planu zdjęciowego. Moim głównym zarzutem wobec filmu jest bardzo luźne potraktowanie faktów i postaci historycznych. Dwie sieroty są bardziej refleksją na temat zagrożeń płynących z rewolucji niż prawdziwym filmem historycznym. Wystawiam 7 gwiazdek, jednakże osobom czułym na przeinaczenia lub ciekawym historii Rewolucji Francuskiej zdecydowanie nie polecam.

źródło grafiki - www.imdb.com