Film o grozie czającej się w cieniu.
Reżyser: F.W. Murnau
Kraj: Niemcy
Czas trwania: 1h 33 min.
Występują: Max Schreck, Gustav von Wangenheim, Greta Schröder, Alexander Granach
Cóż za duszna atmosfera w tej Transylwanii! O ile Doktor Mabuse był filmem przekraczającym granice gatunku, Nosferatu - symfonia grozy jest dziełem ekspresjonistycznym par excellence. Pierwsza, stosunkowo luźna filmowa adaptacja powieści Brama Stokera o transylwańskim krwiopijcy do granic możliwości eksploatuje ekspresjonistyczne instrumentarium.
Nosferatu opowiada historię Huttera, niemieckiego pośrednika nieruchomości, który udaje się w podróż do Rumunii. Ma tam przekazać tajemniczemu hrabiemu Orlokowi akt własności opuszczonego domostwa w nadbałtyckim mieście Wisborg. Domena Orloka owiana jest złą sławą, grasują tam wilkołaki, a ludność w nocy nie opuszcza domów. Nie bez powodu. Hrabia okazuje się łasym na ludzką krew wampirem, który planuje przenieść się do Niemiec w poszukiwaniu nowych terenów łowieckich. Historia Drakuli (z powodu problemów z prawami autorskimi przechrzczonego na Orloka) jest dość dobrze znana i nie widzę potrzeby jej szczegółowo streszczać. Warte podkreślenia jest, że to filmowi Murnaua można przypisać wprowadzenie wielu elementów mitu wampira do kultury masowej. Jak tego dokonał?
Głównym atutem Nosferatu, jest gęsta, niemal halucynogenna atmosfera obłędu. W wielu momentach filmu miałem wrażenie, że oglądam narkotyczny trip reżysera. Efekt to bez wątpienia zamierzony i osiągnięty za pomocą kilku środków. Po pierwsze tempo filmu. Przez pierwsze pół godziny jest bardzo powolne, niemal senne, aby przyspieszyć w momencie przybycia Huttera do zamku Orloka. Wraz z pojawieniem się hrabiego wydarzenia zaczynają nabierać szybkości, co podkreśla dynamiczny montaż, obficie przeplatający sceny w Transylwanii z obrazkami z udziałem żony i znajomych Huttera, niepokojących się w Wisborgu o jego los. Następnie oglądamy najbardziej w moim odczuciu złowrogą część filmu obejmującą rejs Orloka (skrytego w trumnie z "ziemią na potrzeby eksperymentów botanicznych") statkiem. Podczas żeglugi powoli wymiera cała załoga, dowiadujemy się też, że w portach, do których zawija szkuner, po kolei wybucha epidemia dżumy. Hrabiego obserwujemy dopiero w końcowym etapie rejsu, kiedy dokańcza swego krwawego dzieła. No i finał filmu rozgrywający się w Wisborgu. W końcowych scenach tempo wydarzeń na chwilę zwalnia, aby na koniec uderzyć piorunującym finałem. Podobno reżyser posługiwał się przy kręceniu filmu metronomem, by uzyskać dla każdej sceny harmonijne, odpowiednie dla niej tempo akcji. Nie bez powodu nazwał swój film symfonią.
Drugi budujący klimat element to zdjęcia wykorzystujące bardzo ciekawe plenery, grę cieni oraz efekty specjalne. Rolę transylwańskiego otoczenia pełnią słowackie Tatry oraz gotycki zamek w Orawie, natomiast fikcyjne niemieckie miasto Wisborg imitują budynki rozmaitych miejscowości nad Bałtykiem. Dzięki wykorzystaniu klimatycznej architektury film zyskuje posmak niesamowitości. Posługiwanie się przy opowiadaniu historii cieniami to znak firmowy ekspresjonizmu, w Nosferatu zastosowany szczególnie efektywnie. Murnau nie lubi pokazywać grozy wprost, dlatego rzadko mamy okazję oglądać Orloka w bezpośredniej akcji. Znacznie częściej widzimy złowieszczy cień jego przygarbionej sylwetki i ostrych jak brzytwy pazurów. Uzupełniają to efekty specjalne w rodzaju znikania i przenikania hrabiego przez ściany, czy nawet tak proste zabiegi jak otwierające się bez niczyjej pomocy drzwi.
Trzecim ważnym elementem budującym atmosferę Nosferatu jest sam hrabia Orlok brawurowo zagrany przez Maxa Schrecka. Przed obejrzeniem filmu znane mi były zdjęcia portretujące Schrecka w roli wampira. Miałem w związku z tym pewne obawy, ponieważ wyposażony w szpony i długie kły aktor wygląda na nich dość groteskowo. W filmie absolutnie mi to nie przeszkadzało. Schreck jest przerażający dzięki połączeniu upiornej charakteryzacji z minimalizmem aktorskim. Trzyma się sztywno, prawie nie porusza rękami, chodzi chybotliwie i bardzo oszczędnie korzysta z mimiki, pomijając upiorne spojrzenie i zwierzęcy grymas, gdy zbliża się do ofiary. A w pierwszych swoich scenach, kiedy Orlok stara się zachowywać przed Hutterem pozory, wygląda niemal normalnie. W rezultacie Schreck stworzył niezwykła kreację wpisującą się w nierealny klimat filmu. I to wszystko przez 10 minut łącznego czasu ekranowego. Wystarczyło całkowicie.
W przypadku filmów niemych raczej nie wspominam o muzyce, ponieważ ścieżki dźwiękowe są zazwyczaj dograne po latach i nie stanowią integralnej części filmu. Nie zmienia to faktu, że wersja Nosferatu, którą oglądałem, obdarzona została interesującym, industrialnym soundtrackiem dobrze wpasowującym się w klimat filmu.
Symfonia grozy wciągnęła mnie w swój nierealny świat. Hipnotyczny nastrój filmu nie budzi może przerażenia, ale generuje wewnętrzny niepokój. Na koniec nie mamy pewności, czy oglądaliśmy prawdziwą opowieść, czy wykwit umysłu szaleńca. Z całą pewnością jest to przepiękny to film, prawdziwe dzieło sztuki. Wystawiam mu 10 gwiazdek. Obejrzyjcie koniecznie.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz