Film o losie samotnych matek w Ameryce lat 20.
Reżyser: D.W. Griffith
Reżyser: D.W. Griffith
Kraj: USA
Czas trwania: 2h 26 min.
Występują: Lillian Gish, Richard Barthelmess, Lowell Sherman, Burr McIntosh, Kate Bruce
D.W. Griffith dał się już poznać jako reżyser nie bojący się kontrowersyjnych tematów. Męczennica miłości porusza kolejny z nich - samotne macierzyństwo. Tytułową męczennicą jest Anna Moore, łatwowierna dziewczyna z prowincji, która zostaje uwiedziona przez nałogowego kobieciarza Lennoxa. Mężczyzna namawia ją do szybkiego, sekretnego ślubu, opłaca dla niej ustronne mieszkanko i przez jakiś czas regularnie odwiedza. Gdy jednak dziewczyna zachodzi w ciążę, Lennox ujawnia, że ślub był sfingowany i porzuca ją. Dziecko umiera wkrótce po narodzinach, a Anna zostaje wyrzucona na bruk, ponieważ jej gospodyni nie ma w zwyczaju wynajmować pokoi kobietom, które urodziły dzieci, NIE MAJĄC MĘŻA! Pozbawiona środków do życia Anna zostaje przyjęta na służbę przez sympatyczną lecz pryncypialną rodzinę Bartlettów. Naturalnie zmuszona jest trzymać w tajemnicy swą przeszłość. Syn gospodarzy David zaczyna darzyć ją coraz większą sympatią. Annie żyje jednak w ciągłym strachu, że jej sekret wyjdzie na jaw. W końcu purytańscy Bartlettowie nie tolerują kobiet, które urodziły dzieci NIE MAJĄC MĘŻA! Kiedy w okolicy pojawia się Lennox, staje się jasne, że między byłymi "małżonkami" musi dojść do konfrontacji.
No cóż... Hipokryzja purytańskich Amerykanów była najwyraźniej przed stuleciem na poziomie ultra. Nawet tak na owe czasy odważny reżyser jak Griffith nie miał wystarczająco dużo odwagi, żeby stworzyć postać pozytywnej bohaterki, która po prostu nawiązała z mężczyzną romans bez ślubu. Stąd cała intryga z wynajęciem fałszywego pastora i sfingowaną ceremonią. Z tego samego powodu reżyser uśmiercił dziecko bohaterki zaraz po urodzeniu. Najwyraźniej również dla niego nie do wyobrażenia było, aby ktokolwiek potraktował przychylnie samotną kobietę z niemowlakiem. Smutne to. Mimo tych zastrzeżeń trzeba reżyserowi przyznać, że bierze stronę swej bohaterki. Anna zaprezentowana jest jako osoba postawiona w rozpaczliwej sytuacji przez pozbawione empatii i wyrozumiałości otoczenie. Przez ten bezlitosny ostracyzm młode kobiety spychane były na margines, z którego trudno było im się wydostać. Film jawnie potępia taką postawę społeczeństwa.
Oprócz głównej intrygi Męczennica miłości oferuje widzowi kilka innych atrakcji. Pierwszą są wątki poboczne przedstawiające z przymrużeniem oka perypetie sąsiadów Bartlettów. Niektóre z tych scenek były zabawne, ale brak ich związku z fabułą czy nawet z tematyką filmu sprawił, że raczej mnie nużyły. Drugą atrakcją, tym razem dla oczu, jest dramatyczna scena finałowa. David spieszy w niej na ratunek Annie, która uwięziona na krze lodowej dryfuje z nurtem rzeki w kierunku wodospadu. Skaczący po taflach lodu Richard Barthelmess i na wpół zanurzona w wodzie Lillian Gish zapadają w pamięć, współtworząc jedną z ikonicznych scen kina niemego. Jednak tutaj również trochę ponarzekam. Przede wszystkim scena ta została stworzona wyłącznie ze względu na jej efektowność. Wpływ na fabułę filmu ma dokładnie zerowy. Ponadto reżyser przedobrzył, łącząc ujęcia z udziałem aktorów kręcone na stosunkowo spokojnej rzeczce ze zdjęciami tafli lodu szaleńczo spadających w dół Wodospadu Niagara. Widać różnicę i kontrast ten nie prezentuje się najlepiej. W moim odczuciu akrobacje Barthelmessa byłyby dostatecznie atrakcyjne, gdyby nie wzbogacać ich o ewidentną ściemę.
Parę słów jeszcze na temat aktorstwa. Lillian Gish coraz bardziej mi imponuje. To już trzecia główna rola tej aktorki, w której tworzy kreację zachodzącą w pamięć i zupełnie inną od poprzednich. Jej niesamowita mimika sprawia, że łatwo jest się wczuć zarówno w sytuację naiwnej gąski uwiedzionej przez lowelasa, jak i zrozpaczonej matki nie potrafiącej uwierzyć w śmierć niemowlęcia, a później dziewczyny obawiającej się szczerej miłości Davida. Przy wszystkim zastrzeżeniach do fabuły oglądałem Lillian na ekranie z prawdziwą przyjemnością (podobnie jak to było w Prawdziwym sercu Susie). Znakomity jest także Lowell Sherman w roli uwodziciela-oszusta, świetnie manipulujący emocjami otoczenia. W razie potrzeby udaje szarmanckiego dżentelmena czy też zakłopotanego męża, a przyparty do muru ujawnia prawdziwą twarz cynika. Natomiast zapalczywy Barthelmess w roli Davida nie bardzo mi przypasował, zwłaszcza przy świadomości, że jego konkurentem do tej roli był ceniony przeze mnie Robert Harron.
Męczennica miłości to film, który w swoich czasach był wyzwaniem dla drobnomieszczańskiej moralności. Świadczą o tym próby cenzurowania takich jego elementów jak nieślubne dziecko, co przecież musiało wypaczać całą fabułę filmu. Dzisiaj jednak ogląda się go jak artefakt dziwacznej przeszłości, coś w rodzaju obrazka z życia dzikusów. O ile główny wątek filmu przedstawiony jest we właściwej Griffithowi
atrakcyjnej dla widza formie, niestety w mojej opinii nie przetrwał
próby czasu. Sytuacji nie poprawiają dodane nieco na siłę wątki poboczne, przez które film jest o jakieś pół godziny za długi. Nawet kultowa scena odsieczy dziewoi na krze lodowej nie prezentuje się tak dobrze, jak powinna. Męczennicy wystawiam 6 gwiazdek. Mogło być lepiej, panie Griffith.
źródło grafiki - www.imdb.com
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz