Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Yasujiro Ozu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Yasujiro Ozu. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 27 czerwca 2019

Jedyny syn/Hitori musuko (1936)

Film o poświęceniu

Reżyseria: Yasujiro Ozu
Kraj: Japonia
Czas trwania: 1 h 22 min.

Występują: Choko Iida, Himori Shin'ichi, Yoshiko Tsubouchi, Chishu Ryu

Yasujiro Ozu zadebiutował w świecie dźwięku filmem Jedyny syn. Fakt ten był dla niego na tyle znaczący, że zawarł w scenariuszu krótką scenę, w której bohaterowie w kinie oglądają po raz pierwszy film dźwiękowy. Mimo tej czytelnej oznaki entuzjazmu japoński mistrz zachował wstrzemięźliwość w zastosowaniu nowego instrumentu. Dialogi odgrywają co prawda ważną rolę w rozwoju akcji, ale równie często bohaterowie milczą. Jedyny syn jest bowiem okazem filmowego minimalizmu. Oszczędnie dysponując środkami wyrazu, Ozu wykreował w nim niemalże intymną atmosferę, w której postacie przeżywają swoje życiowe dylematy głównie wewnętrznie. Jak wskazuje sugestywny tytuł, mamy tu przecież do czynienia z niepowtarzalną relacją matki i jej jedynego dziecka.

Tsune jest wdową samotnie wychowującą czternastoletniego syna Ryosuke. Żeby go utrzymać, pracuje za nędzne grosze w miejscowej przędzalni jedwabiu. Nauczyciel syna przekonuje Tsune, że powinna wysłać go do zamiejscowej szkoły średniej i na studia. Mimo początkowego wahania, kobieta decyduje się wesprzeć dziecko kosztem osobistych wyrzeczeń. Mija trzynaście lat. Tsune przybywa w odwiedziny do Ryosuke, który mieszka w Tokio i pracuje jako nauczyciel. Ku jej zaskoczeniu okazuje się, że syn ożenił się i ma roczne dziecko. Ryosuke i jego żona Sugiko przyjmują kobietę niezwykle gościnnie, starając się jednak ukryć fakt, że są biedni. Przedłużający się pobyt matki sprawia, że dalsze utrzymywanie fasady radości i beztroski staje się niemożliwe.

Jedyny syn wymaga od widza dużo cierpliwości. Akcja rozwija się niezwykle powoli i przez długi czas trudno się domyśleć, do czego zmierza. Kamera Shojiro Sugimoto uważnie studiuje każdy dopracowany wizualnie kadr, zazwyczaj statyczny lub z ograniczonym tylko ruchem. Postacie dużo rozmyślają, obserwują pozornie nieistotne szczegóły lub oddają się niewiele znaczącym rozmowom. Wydawać by się mogło, że nic się nie dzieje, gdyby nie kilka sygnałów, które wskazują, że coś jest nie tak. Nie bez powodu przecież uśmiechający się i przymilający do matki Ryosuke nie poinformował jej o ważnych zmianach w swoim życiu. Ponadto jesteśmy świadomi, że tak prozaiczne czynności jak wizyta w kinie czy zakup zupy od ulicznego handlarza finansowane są przez małżonków za pieniądze pożyczone po kryjomu od znajomych. Cichy konflikt zostaje uzewnętrzniony pod koniec filmu w szczerej rozmowie matki z synem, a następnie pogłębiony w zakończeniach poświęconych osobno każdej z tych postaci. Dopiero wtedy do widza dociera, jak wielki ładunek emocjonalny tkwił we wszystkich czynnościach i gestach mających na celu zachowanie fasady i dokarmienie cudzych marzeń. Matka i syn okazują się swoim lustrzanym odbiciem, dzieląc tę samą skłonność do osobistych wyrzeczeń i jednocześnie niezdolność do osiągnięcia osobistej satysfakcji. Pozostaje jedynie podziw dla reżysera, który w niezwykle oszczędny i prosty sposób przybliżył nam szczegóły podstawowej, niezwykłej relacji, która łączy Tsune i jej syna.

Drugim obok inteligentnej narracji atutem Jedynego syna jest precyzyjna, zapadająca w pamięć kompozycja kadrów. Scenografia została pieczołowicie dopracowana. Niemal każde ujęcie wydaje się istotne i niepowtarzalne, dzięki podkreśleniu niezwykłości tego, co zostaje nam ukazane. Czy są to przędzarki do jedwabiu, przy których młoda Tsuke uwija się jako robotnica, czy "przybrudzone" mieszkanko Ryosuke albo zapisana wzorami geometrycznymi tablica, przy której ten ostatni naucza matematyki - wszystko wydaje się istotne dlatego, że właśnie ten element operator postanowił nam pokazać. Nieruchome przedmioty uczestniczą w opowiadaniu historii na równi z aktorami, przynosząc więcej prawdy o życiu bohaterów, niż ich słowa i spojrzenia kryjące się za fasadą wymuszonej japońskiej uprzejmości. 

Jedyny syn to przykład filmu osobnego. Yasujiro Ozu zastosował w nim własny, autorski język kina, skupiając się jednocześnie na swoim ulubionym temacie, jakim są relacje rodzinne. Głębia i uniwersalność jego spojrzenia zaskakują także dlatego, że sięgnął do najzwyklejszych ludzkich problemów i przedstawił je oprawione w dyskretny lecz silny ładunek emocjonalny. Powstał film piękny, wzruszający i dający do myślenia. Zdecydowanie warto po niego sięgnąć. Wystawiam 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 1 stycznia 2019

Urodziłem się, ale.../Umarete wa mita keredo (1932)

Film o serwilizmie

Reżyseria: Yasujiro Ozu
Kraj: Japonia
Czas trwania: 1 h 30 min.

Występują: Tatsuo Saito, Tomio Aoki, Hideo Sugawara, Mitsuko Yoshikawa, Takeshi Sakamoto, Seiichi Kato

Opuśćmy na chwilę Hollywood i przenieśmy się do Japonii, gdzie w roku 1932 funkcjonuje już ukształtowany przemysł filmowy. Co prawda na drugą stronę Pacyfiku nie dotarła jeszcze technologia dźwięku, ale produkowane tam filmy są w pełni rozwinięte jeżeli chodzi o fabułę czy techniki filmowania. Yasujiro Ozu, który po wojnie stanie się jednym z najbardziej rozpoznawalnych reżyserów japońskich, na razie jest młodym, obiecującym twórcą. Mimo to Urodziłem się, ale... jest filmem zawierającym bardzo interesujące, dojrzałe przemyślenia. Jednocześnie jest to jedno z najwcześniejszych dzieł tego twórcy, które przetrwały do dnia dzisiejszego. Jest mi bardzo miło, że właśnie od Ozu przyszło mi zacząć na Chronofilmotece przygodę z kinem japońskim.

Urodziłem się, ale... opowiada o perypetiach będącej na dorobku rodziny Kennesuke. Poznajemy ich, kiedy przeprowadzają się z prowincji na przedmieścia Tokio. Ojciec rodziny jest menedżerem w firmie pana Iwasaki i jest uważany przez podwładnych za zaradnego lizusa. Jego żona, jak na typową Japonkę przystało, strzeże ogniska domowego. Dwóch synów (obaj w wieku poniżej dziesięciu lat), przekonanych, że ich ojciec jest najważniejszym człowiekiem na świecie, czeka adaptacja w nowej szkole. Nie jest łatwo, ponieważ inni chłopcy nie są przyjaźnie nastawieni do niepokornych przybyszy. Wystraszeni Keiji i Ryoichi zaczynają wagarować, co jednak krótko uchodzi im na sucho. Zmuszeni przystosować się do  nowej sytuacji chłopcy powoli uświadamiają sobie, że ich tata wcale nie jest taki ważny i wpływowy, jak im się wydawało.

Film charakteryzuje się inteligentną, wielowarstwową fabułą. Obserwujemy przygody dzieci, które przeżywają typowe problemy związane z dorastaniem i adaptacją do nowego środowiska. W całą historię wpleciona jest jednak dyskretna krytyka społeczna. Chłopcy wychowywani są przez ojca w kulcie zwycięzcy. Pan Kennesuke buduje swój autorytet na podkreślaniu osobistych sukcesów i oczekiwaniu od synów, że pójdą w jego ślady. Jednocześnie w pracy stosuje taktykę lisa, spełniając zachcianki szefa i jawnie mu nadskakując. Jak zwierza się żonie, nie jest z tego dumny, ale zależy mu na zapewnieniu dzieciom lepszej przyszłości. Taka postawa rodzi problemy. W zachowaniu Keijiego i Ryoichiego widać, że uważają się za lepszych od innych. Przejawem tego jest zabawa chętnie praktykowana przez nich na słabszych kolegach. Dzieci na ich rozkaz kładą się na ziemię i wykonują różne polecenia, co odzwierciedla wyższą pozycję braci w dziecięcej hierarchii. Dostrzeżenie przez synów serwilistycznej postawy ojca prowadzi do burzliwej konfrontacji, która wywraca na głowę ich obraz świata. Wiele wskazuje, że Ozu poddał tu krytyce popularną postawę Japończyków, która prowadziła do niedobrych konsekwencji.

Film daje okazję również do innych obserwacji dotyczących japońskiego społeczeństwa. Szczególnie uderzająca jest rola w nim kobiet. Żona pana Kennesuke, która wygląda na osobę szczęśliwą i zadowoloną z życia, praktycznie nie opuszcza domu i pełni wobec męża rolę służebną. Także inne kobiety są niewidoczne. Nie ma żadnych w zakładzie pracy, wśród nauczycieli, również dzieci chodzące do szkoły to wyłącznie chłopcy. Równouprawnienie jest jeszcze śpiewem dalekiej przyszłości.

Strona techniczna filmu jest nienaganna. Młody Yasujiro Ozu stosuje dość dynamiczną narrację. Kamera chętnie krąży po planie i podąża za bohaterami. Częścią wczesnego stylu tego reżysera jest realizm zarówno w zachowaniu bohaterów, jak i w otoczeniu - cały czas mamy wrażenie, że oglądamy obrazek z życia prawdziwych ludzi. Zadbano o ciekawe plenery - tokijskie łąki, szkoła, sąsiadujące z domem bohaterów torowisko i przejazd kolejowy. Gra aktorska jest na wysokim poziomie. W szczególności dotyczy to dziecięcych aktorów, których występuje w filmie duża grupa. Oglądanej przeze mnie wersji towarzyszył nieźle dopasowany, minimalistyczny soundtrack, prawdopodobnie został on jednak stworzony dużo później niż film.

Urodziłem się, ale... było dla mnie ciekawą przygodą z kinem japońskim. Sądzę, że film ten dobrze wprowadza widza w międzywojenną obyczajowość Kraju Kwitnącej Wiśni. Jednocześnie poruszane w nim problemy są na tyle uniwersalne, że bez trudu można się wczuć w sytuację rodziny Kennesuke, a nawet wyciągnąć ważne wnioski To wartościowy obraz wartościowego twórcy. Wystawiam mu 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com