Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Josef von Sternberg. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Josef von Sternberg. Pokaż wszystkie posty

środa, 22 maja 2019

Diabeł jest kobietą/The Devil is a Woman (1935)

Film o walce ego z id

Reżyseria: Josef von Sternberg
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 16 min.

Występują: Marlene Dietrich, Cesar Romero, Lionel Atwill, Edward Everett Horton, Alison Skipworth

Josef von Sternberg kręcił Diabeł jest kobietą w świadomości, że to jego ostatni film z Marlene Dietrich. Burzliwy związek uczuciowy reżysera z żyjącą na własnych zasadach gwiazdą dobiegł końca już kilka miesięcy wcześniej. Po objęciu przez Ernsta Lubitscha funkcji dyrektora Paramountu stało się jasne, że kontrakt Sternberga z wytwórnią nie zostanie przedłużony, podczas gdy aktorka miała tam pozostać. Niezwykła współpraca, która pozwoliła zarówno jemu, jak i jej wspiąć się na absolutne wyżyny artystyczne, miała wydać z siebie ostatni owoc. Von Sternberg wplatał do swoich filmów wątki nawiązujące do jego prywatnej relacji z Dietrich. W żadnym innym obrazie nie jest to tak bardzo widoczne jak w Diable. Jeden z głównych bohaterów, będący ofiarą kobiecych gierek Don Pasqual, został nawet ucharakteryzowany, aby jak najbardziej przypominać reżysera. Jeżeli Diabeł miał być rozliczeniem Sternberga z jego muzą, warto zadać sobie pytanie, jak bardzo nawiązywał do rzeczywistości. Ponieważ Dietrich nie tylko zgodziła się wystąpić jako bardziej wyrazisty niż kiedykolwiek wcześniej archetyp kobiety fatalnej, ale zdawała się nawet czerpać perwersyjną przyjemność ze tej roli, nie ma wątpliwości, że coś musiało być na rzeczy. Fikcja została wymieszana z rzeczywistością, tworząc zupełnie nową jakość i skutecznie utrwalając legendę aktorki jako postaci wyrastającej ponad szarą rzeczywistość.

Akcja filmu rozgrywa się w targanej rewolucyjnymi niepokojami Hiszpanii. Antonio, poszukiwany przez policję rewolucjonista, bierze udział w karnawale w Sewilli. Podczas festynu spotyka piękną Conchitę, która posyła mu zalotne spojrzenia i przesyła liścik z zaproszeniem na schadzkę. Później przyjaciel Antonia, były wojskowy Don Pasqual, opowiada mu historię swojego romansu z Conchitą. Okazuje się, że kobieta jest bezwzględną uwodzicielką wykorzystującą mężczyzn i porzucającą ich bez skrupułów. Pomny ostrzeżeń przyjaciela Antonio zamierza zrezygnować z flirtu, Conchita ma jednak inne plany.

Marlene Dietrich w sposób otwarty pogrywa w Diable swoim wizerunkiem kobiety fatalnej. Jej bohaterka jest bezwzględnym, chciwym i świadomym swej władzy nad płcią brzydką wampem. Przez większą część filmu nie zdradza żadnych cech łagodzących tę okrutną fasadę. Uwodzicielskie spojrzenie, ognisty temperament i pozorne wyrachowanie usposabiają do niej widza jak najgorzej. Nie pomagają męskie postacie, które mimo usilnego pragnienia zapanowania nad sytuacją pozostają więźniami swego libido. Dotyczy to w szczególności sternbergowskiego alter ego - Pasquala, który jawi się jako człowiek żałosny, nie wyciągający żadnej nauki ze swoich błędów i wręcz dążący do autodestrukcji. Dopiero rozwój wydarzeń w końcowych scenach uświadamia nam, że Conchita może wcale nie być taka wyrachowana, za jaką sama pragnie uchodzić. W równym stopniu, jak mknący ku niej niczym ćmy do światła faceci, pozostaje niewolnicą swego temperamentu i zmienności. Rola Conchity jest w pewnym sensie podsumowaniem pierwszego etapu kariery Dietrich, w sposób wyrazisty eksponującym wszystkie elementy jej specyficznego wizerunku.

Von Sternberg uzupełnił silną osobowość swojej gwiazdy tym, co miał najlepszego - niesamowitymi aranżacjami. Nie tylko sam stanął za kamerą, ale również wraz z Hansem Dreierem zaprojektował scenografię. Atmosfera Hiszpanii jest duszna, a powietrze nieustannie wypełnione - karnawałowymi girlandami, strugami ulewy, buchającą z parowozu parą. Dzięki tym zabiegom uzyskano efekt specyficznego skurczenia przestrzeni. Oplątani serpentynami, zalani deszczem bohaterowie tracą jasność osądu, błądząc i lawirując w labiryncie silnych emocji. W jego centrum znajduje się Marlene ubrana w najbardziej ekstrawaganckie kostiumy, jakie można sobie wyobrazić. Długie koronkowe suknie i nakrycia głowy ozdobione misternymi wzorami czynią z niej nieledwie meduzę hipnotyzującą samców uwodzicielskim spojrzeniem spod ronda kapelusza. Krew się burzy, kiedy stąpa tak w dźwiękach ognistej hiszpańskiej muzyki skomponowanej przez Johna Leipolda i Heinza Roemhelda.

Jaki efekt końcowy daje połączenie wszystkich tych efektownych elementów? Diabeł jest kobietą to opowieść o niespełnionych pragnieniach. Reżyser tchnął w film swoją tęsknotę i żal, pokazując jak na widelcu moc sublimacji niespełnionych żądz. A Dietrich, zarówno w rzeczywistości jak i w filmie odmawiająca mu swego ciała, chętnie w tym dopomogła. Tylko w czasach, gdy żył i działał jeszcze Sigmund Freud, mogło powstać dzieło tak silnie odwołujące się od instynktów, a zarazem tak bardzo wyrafinowane artystycznie. Josef i Marlene godnie podsumowali swój związek. Wystawiam 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 24 marca 2019

Imperatorowa/The Scarlet Empress (1934)

Film o skrywanych instynktach i ich sublimacji

Reżyseria: Josef von Sternberg
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 44 min.

Występują: Marlene Dietrich, John Lodge, Sam Jaffe, Louise Dresser, Gavin Gordon, Ruthelma Stevens

Reżysersko-aktorski duet Josefa von Sternberga i Marlene Dietrich w roku 1934 powrócił po raz piąty, tym razem aby zabrać widzów w podróż do XVIII-wiecznej Rosji. Tytuł filmu może być nieco mylący, bowiem Imperatorowa opowiada o życiu przyszłej carycy Katarzyny II przed objęciem przez nią cesarskiego tronu. Prawdziwą imperatorową jest jej teściowa, caryca Elżbieta, która na kilka sposobów stanowi dla przyszłej władczyni wzór postępowania. Inaczej niż w poprzednich filmach von Sternberga i Dietrich, tym razem to nie posągowa Marlene jest postawiona w centrum zainteresowania. Bynajmniej nie dlatego, żeby przyćmił ją ktoś z pozostałych członków obsady. Po prostu najbardziej charakterystycznym elementem Imperatorowej jest jedyna w swoim rodzaju scenografia nadająca carskiemu dworowi nastrój wysublimowanej dekadencji niepodobnej chyba do żadnego innego filmowego doświadczenia.

Film rozpoczyna się od zaocznych oświadczyn, jakie rosyjski następca tronu Wielki Książę Piotr składa pruskiej księżniczce Zofii Fryderyce. Dziewczyna w towarzystwie matki i carskiego posła Aleksieja Razumowskiego wyrusza w długą podróż ze Szczecina do Moskwy. Jej myśli są pełne młodzieńczych ideałów i romantycznych marzeń, a między nią a Razumowskim narasta erotyczne napięcie. Po przybyciu do stolicy Rosji złudzenia Zofii pryskają jak bańka mydlana. Narzeczony okazuje się pokracznym półgłówkiem oddającym się dziecinnym zabawom. Jego matka, caryca Elżbieta, jednoznacznie daje wyraz swoim oczekiwaniom. Zgodnie z życzeniem władczyni Zofia przechodzi na prawosławie i na ponownym chrzcie otrzymuje imię Katarzyny. Jej głównym zadaniem ma być jak najszybsze spłodzenie z Piotrem przyszłego następcy tronu, koniecznie płci męskiej. Choć rozczarowana księżniczka nie może się otwarcie przeciwstawić rozkazom Elżbiety, nie zamierza tak po prostu ulec.

Imperatorowa jest interesującym wariantem opowieści o dojrzewaniu. Zofia/Katarzyna otrzymuje brutalną lekcję życia, będąc zdana na własne siły w obcym i nieprzyjaźnie do niej usposobionym środowisku. Władcza teściowa jest dla niej jednocześnie ciemięzcą i wzorem do naśladowania. Na przestrzeni filmu możemy obserwować stopniowe upodabnianie się początkowo idealistycznej księżniczki do wyniosłej, wyrachowanej Elżbiety. Ważnym elementem tej przemiany jest rozkwit jej kobiecości. Początkowo Zofia/Katarzyna jest niewinnym pąkiem kwiatu, chociaż jej podświadomość wędruje w dziwne rejony (vide sugestywne sceny tortur półnagich kobiet ilustrujące opowieść jej opiekuna o rosyjskich carach). Tak jak ona, większość bohaterów filmu jest motywowana nierozładowanym napięciem seksualnym. Carewicz Piotr pożąda Katarzyny, która go do siebie nie dopuszcza. Ona sama jest z wzajemnością zainteresowana Razumowskim, ale ten jest niejako "zarezerwowany" dla cesarzowej. Jedynie Elżbieta jako władczyni absolutna może dowolnie zaspokajać swoje apetyty, co zresztą wykorzystuje jako narzędzie do kontrolowania podwładnych. Pochłonięty intrygami dwór jest całkowicie oderwany od spraw państwa, które służy tylko jako kolejne pole gry. Skomplikowana sieć arystrokratycznych relacji przedstawiona jest w filmie poprzez rozmaite aluzje, półsłówka, ale przede wszystkim poprzez towarzyszącą każdemu kadrowi sugestywną oprawę scenograficzną.

Ekspresjonistyczna scenografia Imperatorowej jest owocem niesamowitej wyobraźni Hansa Dreiera, który wymyślił zupełnie oryginalny styl architektoniczny - "rosyjski gotyk". Wnętrza Kremla są mroczne, rozświetlone światłem licznych świec. Masywne wrota oddzielające od siebie poszczególne pomieszczenia są tak ciężkie, że potrzeba wspólnego działania kilku dam dworu, żeby je otworzyć. Wszechobecna religijna symbolika w postaci ikon i witraży kontrastuje z zepsuciem mieszkańców pałacu. Najbardziej charakterystyczne są jednak gliniane gargulce obecne gromadnie we wszystkich pomieszczeniach, dzierżące włócznie i świece, przypominające świętych, anioły i demony. Potworki te sprawiają wrażenie, jakby w milczeniu obserwowały pogrążonych w szalonych rozgrywkach dworzan. A z daleka są od nich trudne do odróżnienia. Zazwyczaj ich ekspresja odpowiada skrywanym pod maską obojętności emocjom bohaterów. W tych obłędnych wnętrzach caryca zasiada na ogromnym tronie w kształcie orła rozkładającego skrzydła. Centralną ozdobą stołu biesiadnego jest strzegący misy z głównym daniem ludzki szkielet. Zegar z kukułką ma wysoce nieprzyzwoity kształt, podobnie jak pokraczne, sprośne lub makabryczne płaskorzeźby na meblach i ścianach. Na ich tle ludzie będący niewolnikami własnych żądz usiłują grać w swoje małe gry. Odziani są w niedorzeczne stroje - suknie noszone niemalże na rusztowaniach czy też obszerne futra całkowicie deformujące sylwetkę. Wszystko to sfilmowane w typowym dla Sternberga stylu, w którym cienie ukrywają lub uwypuklają potrzebne rekwizyty czy też rysy twarzy bohaterów. I jeszcze towarzysząca akcji przepiękna muzyka klasyczna wspomagająca podniosłą, odrealnioną atmosferę. Obłęd. 

Aktorstwo, co nieco zaskakujące, jest w Imperatorowej wyraźnie stonowane w stosunku do majestatycznych dekoracji. Dietrich jako Zofia/Katarzyna przez większość filmu zachowuje się biernie lub odnosi ciche porażki, które znosi z kamienną twarzą. Z czasem na jej spokojnym obliczu zaczyna gościć wyraz drapieżności i bezwzględności, jednak nie uzewnętrznia tych cech aż do końcowych scen. Jest to rola wyważona, świadomie wycofana w cień. W przeciwieństwie od niej Louise Dresser jako Elżbieta rozkoszuje się swoją władzą, brutalnie ganiąc poddanych, łaskawie ich wynagradzając i bezlitośnie pomiatając tymi, którzy jej podpadli. Ale także ona mówi, a nie przemawia, zachowując powściągliwość. Sam Jaffe w roli Piotra balansuje na granicy kiczu, z wyraźną przyjemnością odgrywając kolejne ekscesy księcia-idioty. Nie przekracza tej granicy, ponieważ błaznuje w sposób dyskretny. Jest jeszcze John Lodge jako Razumowski, uwodzicielski, opanowany, szarmancki, chętnie korzystający z okazji, by milczeć. Rozmowy tych bohaterów nie są kwieciste, brak tutaj rozbudowanych dialogów. Królują spojrzenia, gesty, ostrożne ruchy, zupełnie jakby bali się otwartości w monumentalnym otoczeniu, które zamieszkują.

Imperatorowa nie jest filmem wiernym faktom historycznym. W przeciwieństwie do Viva Villa! nie wypacza ich całkowicie, nagina jednak prawdę. Najważniejsze różnice to przeniesienie dworu cesarskiego z Sankt Petersburga do bardziej azjatyckiej i egzotycznej Moskwy oraz wyjątkowo niepochlebny portret Piotra, który w rzeczywistości nie był, zdaje się, idiotą. Zmiany te działają na korzyść ideowej spójności filmu, który rozwija wątki związane z dojrzewaniem, erotyzmem oraz rosyjską odmiennością i pewnego rodzaju szaleństwem. Można rzecz, że oto oglądamy Rosję carów "w oczach Zachodu". Wyszedł z tego ciekawy film, który warto obejrzeć choćby ze względu na całkowicie odjechaną scenografię. Pod względem estetyki i artyzmu związanego z opowiadaniem obrazem jestem w stanie wymienić tylko jeden wcześniejszy obraz, który dorównuje Imperatorowej. Są nim Nibelungi Fritza Langa. To doprawdy znakomite towarzystwo. Dlatego też wystawiam 9 gwiazdek i gorąco polecam.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Blond Wenus/Blonde Venus (1932)

Film o kryzysie rodzinnych wartości

Reżyseria: Josef von Sternberg
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 33 min.

Występują: Marlene Dietrich, Herbert Marshall, Cary Grant, Dickie Moore

Blond Wenus była piątym wspólnym filmem Josefa von Sternberga i jego muzy Marlene Dietrich. Tym razem za podstawę scenariusza posłużyło opowiadanie napisane przez Dietrich, później poddane przeróbkom przez von Sternberga, a następnie zamienione na filmowy skrypt przez Julesa Furthmana. Według anegdoty nożyce cenzury mocno zmodyfikowały i ugrzeczniły opowieść, wywołując duże rozczarowanie autorów. Śledząc przebieg fabuły, można dostrzec ślady cięć, które rzeczywiście utoczyły filmowi krwi, zastępując ją co najwyżej limfą. Blond Wenus to także jedna z pierwszych znaczących ról Cary'ego Granta, dopiero stojącego u progu wielkiej kariery. Choć był to jeden z mniej popularnych filmów wczesnej Dietrich, zyskał sobie jednak status produkcji kultowej, zapewne ze względu pewien trudny do zapomnienia numer kabaretowy wykonywany przez aktorkę.

Film opowiada historię rodziny Faradayów. Edward jest chemikiem, jego żona Helen byłą artystką, która obecnie poświęca się wychowaniu pięcioletniego synka. Rodzinne szczęście kończy się, kiedy Edward odkrywa u siebie rzadką chorobę wywołaną zatruciem bliżej niesprecyzowaną substancją chemiczną. Jedynym ratunkiem jest kosztowna kuracja w Europie. Żeby pomóc zgromadzić fundusze na leczenie męża, Helen, pod przybranym nazwiskiem Jones, wraca na kabaretową scenę. Bardzo szybko zyskuje sobie poklask publiczności, w tym bogatego polityka Nicka Townsenda. Kobieta potajemnie otrzymuje od niego pieniądze na kurację męża. Kiedy niczego nieświadomy Edward wyjeżdża do Europy, Helen rozpoczyna romans z Nickiem. Polityk zostaje również ulubionym wujkiem małego Johnny'ego. Helen ma zamiar zakończyć związek przed powrotem Edwarda i utrzymać wszystko w tajemnicy, okazuje się to jednak trudniejsze, niż sądziła. W efekcie rodzina staje na krawędzi rozpadu.

Powiem otwarcie, że mnie także Blond Wenus podobał się najmniej z dotychczasowych filmów Marlene Dietrich. Scenariuszowe retusze są widoczne i dotyczą przede wszystkim sfery seksualnej, która została w sposób niewiarygodny ugrzeczniona. Ponadto kilka decyzji Helen podczas jej konfliktu z mężem wydaje się co najmniej nielogiczne. To jednak mniejszy problem. Większym jest to, że Dietrich w roli kochającej matki niezbyt mnie przekonuje. Jest świetna we fragmentach filmu dotyczących jej życia miłosnego czy występów kabaretowych, natomiast w bardziej dramatycznych scenach z Edwardem i małym Johnnym jest jakaś taka... chłodna. Rozumiem, że gra twardą i trudną do złamania kobietę, ale postawiona w krytycznej sytuacji sprawia wrażenie obojętnej. Kontrastuje to z wyraźnie sprawiającymi jej radość występami na scenie. Sam nie wiem... Wydaje mi się, że będąca symbolem niezależności aktorka czuła się jako filmowa żona i matka niezbyt komfortowo.

Pomimo powyższych zarzutów Blond Wenus jest filmem von Sternberga, co oznacza, że i tak przewyższa większość tego, co produkowało wówczas Hollywood. Dynamiczna, pomysłowa praca kamery i świetne zagospodarowanie planów zdjęciowych budzą podziw lub (kiedy taki jest zamiar reżysera) zgrozę. Tani, obskurny hotel dla kobiet, pełny pijanych ulicznic grających w karty, sprawia nieodparte wrażenie, jakby skakały po nim wszy. Z kolei bliźniacze sceny otwierająca i zamykająca film, kręcone przy dziecięcym łóżeczku, wbijają w fotel pomysłową narracją obrazem i wykorzystaniem prostych rekwizytów, jak pluszowy miś czy pozytywka. No i przede wszystkim najlepszy moment Wenus, czyli ośmiominutowy numer "Hot Voodoo" z udziałem kobiet przebranych za afrykańskie wojowniczki i goryla, który... Nie, nie napiszę nic więcej, to po prostu trzeba zobaczyć. Skoro o tym mowa, nie sposób także nie wspomnieć o muzyce, składającej się przede wszystkim z numerów jazzowych, świetnie dopasowanej do poszczególnych scen i bardzo często obecnej w tle. Do pozytywów zaliczam także Herberta Marshalla i Cary'ego Granta, z których pierwszy gra męża Helen, drugi zaś jej kochanka. Są to role w pełni przekonujące i kompetentne, chociaż nie na poziomie oscarowym.

Blond Wenus nie jest najlepszą pozycją w filmografii Marlene Dietrich, ale mimo to jest filmem dobrym, zawierającym wiele elementów godnych zapamiętania. Polecam go bardziej ze względu na formę, niż na treść. Kostiumy, muzyka, kinematografia - wszystko to jest najwyższej próby. Fabuła trochę odstaje jakościowo. Nie ma jednak mowy o nudzie. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 5 stycznia 2019

Szanghaj Ekspres/Shanghai Express (1932)

Film o ludziach, którzy są kimś innym, niż się wydają

Reżyseria: Josef von Sternberg
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 22 min.

Występują: Marlene Dietrich, Clive Brook, Anna May Wong, Warner Oland, Lawrence Grant, Gustav von Seyffertitz

Ekspres relacji Pekin-Szanghaj ma przed sobą trzy dni drogi przez ogarnięte wojną domową Chiny. Pierwszą klasą podróżują głównie Europejczycy prowadzący w Państwie Środka rozmaite interesy. Niemal każdy z nich skrywa jakąś tajemnicę lub sekretny plan. Podczas podróży wiele wyjdzie na jaw. Zostaną odświeżone stare relacje i zawiązane nowe. Niestety nie wszyscy pasażerowie osiągną swój cel. Tak w skrócie można opisać Szanghaj Ekspres, czwarty z kolei film Josefa von Sternberga z Marlene Dietrich w roli głównej. Jest on ważnym krokiem w artystycznej ewolucji obu tych postaci oraz znakomitym przykładem oryginalnego i wciągającego melodramatu.

Chociaż zdecydowanie można w nim wyróżnić postacie pierwszo- i drugoplanowe, Szanghaj Ekspres pod względem liczebności obsady przypomina trochę Ludzi w hotelu. Pierwszą klasą podróżuje liczne i barwne grono pasażerów, a każdy z jego reprezentantów otrzymuje co najmniej pięć minut chwały. Mamy tutaj sędziwą właścicielkę pensjonatu podróżującą z małym pieskiem, niemieckiego inwalidę wojennego, francuskiego oficera nieznającego angielskiego, nałogowego miłośnika zakładów rodem z USA, brytyjskiego teologa uważającego się za arbitra moralności, no i czwórkę z pierwszego planu. Henry Chang jest tajemniczym Euroazjatą skłaniającym się bardziej ku swoim chińskim niż brytyjskim korzeniom. Hui Fei to zamknięta w sobie Chinka uważana za kobietę do towarzystwa. Kapitan Harvey jest wojskowym lekarzem podróżującym do Szanghaju w celu przeprowadzenia ważnej operacji. W końcu Madeleine, znana też jako Szanghajska Lilia, to dawna kochanka Harveya, a obecnie słynna w całych Chinach luksusowa kurtyzana i pożeraczka męskich serc. Te cztery postacie nadawać będą ton fabule, która początkowo skupia się na burzliwej relacji pomiędzy Harveyem a Madeleine, później natomiast na zaskakujących wydarzeniach, które spowodują duże opóźnienie pociągu.

Historia opowiadana przez von Sternberga to kolejny krok w jego kampanii filmowego równouprawnienia kobiet. Szanghajska Lilia i Hui Fei są przedstawicielkami mało chlubnej profesji, a jednak to na nich w sposób nieunikniony skupia się sympatia widza. Są nie tylko piękne i inteligentne, ale to dzięki ich działaniom akcja filmu posuwa się od przodu. To nie są bezradne dzierlatki czekające na wybawienie ze strony męskich bohaterów. Zamiast tego biorą sprawy we własne ręce i pokazują, na co je stać. Zuchwały i pozujący na bohatera Harvey ostatecznie wychodzi przy nich na głupca. Madeleine i Hui Fei pokazują, że "słaba płeć" to niedorzeczny stereotyp. Jak na lata trzydzieste było to odważne i nowatorskie podejście, które w dodatku odniosło pełen sukces.

Skoro tyle piszę o postaciach, to wspomnę, że Szanghaj Ekspres jest świetnie zagrany. Marlene Dietrich jest tu bardziej refleksyjna i romantyczna niż w X-27, gdzie była raczej kobietą akcji. W Ekspresie Dietrich pali dużo papierosów, popada w zadumę, a nawet modli się. Wszystko to robi w niesamowitych kostiumach, których najbardziej charakterystycznym elementem jest boa z czarnych piór. Dobrze uzupełnia ją mniej wyeksponowana, małomówna Anna May Wong, którą ostatnio oglądaliśmy w angielskim Piccadilly. Clive Brook jako zadufany w sobie męski szowinista absolutnie nie przypadł mi do gustu, chociaż trochę w tym pewnie wina roli jego postaci w scenariuszu. Z pozostałych aktorów zwrócę uwagę na Warnera Olanda w roli złowieszczego Changa oraz cichego bohatera drugiego planu Gustava von Seyffertitza. Kiedy sprawdziłem filmografię tego drugiego aktora, okazało się, że pojawiał się już w oglądanych przeze mnie filmach wielokrotnie, zawsze w rolach drugoplanowych. Jego kreacje są tak różnorodne, że dopiero teraz zorientowałem się w ich skali. Również w Ekspresie jest bardzo dobry jako rzekomy niemiecki inwalida prowadzący w Chinach kontrowersyjne interesy.

Jeszcze kilka słów o wizualnej stronie filmu. O znakomitości kostiumów już wspominałem. Drobiazgowo przygotowano także teatr wydarzeń, jakim jest luksusowy pociąg mknący przez orientalne otoczenie. Jak zawsze w filmach von Sternberga na uwagę zasługuje zręczne posługiwanie się światłem i  ciekawe ujęcia. Pozy Marlene Dietrich trzymającej twarz w dłoniach czy kroczącej przez korytarzyk pociągu przeszły zresztą do historii. Trzeba także docenić ekonomię narracji. Trudno uwierzyć, że film, w którym tyle się dzieje, trwa zaledwie godzinę i dwadzieścia minut.

Czyżby zatem Szanghaj Ekspres nie miał żadnych wad? Można się czepiać niskiego poziomu realizmu pewnych sytuacji, czy też radykalnie antyazjatyckich postaw większości pasażerów. Jednak pierwsze nie przeszkadzało mi w ogóle w przyjętej konwencji, drugie jest natomiast znakiem czasów, momentami dyskretnie wykpiwanym. Mimo tych drobnych zastrzeżeń Szanghaj Ekspres zrobił na mnie duże wrażenie. Ponadto okazał się jednym ze szczytowych osiągnięć Marlene Dietrich, która w 1932 roku pozostawała absolutną królową Hollywood. Josef von Sternberg jako jej mecenas i współtwórca sukcesu wyrósł na kreatora nowych wzorów kulturowych, co chyba po raz pierwszy można przypisać pojedynczemu filmowcowi. Co tu dużo mówić, mamy do czynienia ze świetnym kinem. Nic tylko oglądać. Wystawiam 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 22 grudnia 2018

X-27/Dishonored (1931)

Film o patriotyzmie

Reżyseria: Josef von Sternberg
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 27 min.

Występują: Marlene Dietrich, Victor McLagen, Gustav von Seyfertitz, Warner Oland, Lew Cody, Barry Norton

Film, o którym dziś piszę, nie miał szczęścia do tytułów. Polski jakiś taki tajemniczy, właściwie nic nie mówi o treści. Oryginalny zdradza za dużo, ponadto został nadany wbrew woli reżysera, gdyż według niego wypaczał wymowę filmu. Muszę się tu zgodzić z Josefem von Sternbergiem, bo o nim mowa. Szpiegowski melodramat o agentce kryptonim: X-27 jak na dłoni pokazuje, że Austriak wyprzedzał swym talentem większość hollywoodzkich twórców. Jego nowatorstwo miało jednak negatywny skutek uboczny w postaci niezrozumienia. Rezultatem jest pochopne przypięcie głównej bohaterce etykietki "dishonored" - zniesławionej. Tymczasem prawda jest bardziej skomplikowana.

Film rozgrywa się w początkowej fazie I Wojny Światowej i opowiada historię Marii Kolverer, wiedeńskiej prostytutki, która zostaje zwerbowana na agentkę cesarskiego wywiadu. Jej pierwszym zadaniem jest uwiedzenie i zdemaskowanie austriackiego oficera pracującego dla Rosjan. Następnie X-27 wyrusza zapolować na kapitana Kranau, asa wywiadu rosyjskiego. Szpieg okazuje się dla niej równorzędnym przeciwnikiem, a ich rozgrywkę dodatkowo komplikuje obopólne zauroczenie.

X-27 uważam za niezbity dowód reżyserskich uzdolnień Josefa von Sternberga. Nie jest to najlepszy film tego reżysera; jego scenariusz, choć wciągający, nie należy do najbłyskotliwszych; nie porywa także, za wyjątkiem głównej gwiazdy, aktorstwo. Pomimo tych mankamentów film ogląda się świetnie, właściwie chłonąc kolejne sceny. Powody są dwa - kobiecy magnetyzm obsadzonej w roli głównej muzy von Sternberga, Marlene Dietrich oraz niesamowita pomysłowość reżysera jako narratora niepospolitej historii.

Zacznijmy od Dietrich, która wykreowała postać absolutnie niezależną, nonkonformistyczną, imponującą inteligencją, odwagą i godnością. Jest to wdowa po cesarskim oficerze i żarliwa patriotka, niewiele sobie robiąca z opinii innych. Kiedy w pierwszych minutach filmu zastawia pułapkę na próbującego przeciągnąć ją na stronę wroga agenta, jest przy tym tak dyskretna, że niepostrzeżenie chwyta w sidła również na widza. Do tego nadal uwodzi seksapilem, który prezentowała wcześniej w Błękitnym aniele i Maroku. Potrafi być równie urzekająca w balowej sukni i zasłaniającej górną połowę twarzy masce, co w puchowych kapciach czy w stroju polskiej wieśniaczki. Podobnie niezależna i wyrazista postać kobieca była w kinie lat trzydziestych ewenementem. Szkoda, że nie dorównuje jej Victor McLagen, który z mocno przeciętnym skutkiem usiłuje być szarmancki. Jego uśmiech wydaje się sztuczny. Po prostu brak mu uroku podobnego do tego, jakim dysponował choćby Maurice Chevalier. 

Jeżeli chodzi o narrację, X-27 jest prawdziwą kopalnią oryginalnych pomysłów. W początkowych scenach filmu mamy okazję obejrzeć mieszkanie bohaterki, którego ozdobą są dyndające na sznurkach aniołki. Ich ograniczony linkami taniec symbolizuje późniejsze potyczki szpiegów uzależnionych od rozkazów swych mocodawców. Olbrzymią rolę w filmie odgrywa muzyka. Jak przystało na film osadzony w Wiedniu, oparta została głównie na partiach fortepianowych. Wykonywane przez bohaterkę utwory nie tylko nadają klimat poszczególnym scenom, ale w niektórych momentach służą dosłownie jako szpiegowski szyfr. W tyle nie pozostaje wykorzystanie scenografii. Mam tu na myśli przede wszystkim niezwykle klimatyczne i nastrojowe sceny z balu maskowego, w których Dietrich robi oryginalny użytek z confetti, serpentyn i rozwijanych gwizdków. Nie mówiąc już o zupełnie odjechanym epizodzie, kiedy X-27 w przebraniu wieśniaczki uwodzi rosyjskiego pułkownika, bawiąc się z nim w chowanego, między innymi z wykorzystaniem pieca kaflowego. Styl von Sternberga charakteryzuje oszczędne podejście do dialogów, umiejętne wykorzystanie dźwięku i zamiłowanie do ciekawych kompozycji wizualnych. Rzadko w jednym filmie występuje tyle godnych zapamiętania momentów, często stworzonych dzięki nietypowej modyfikacji znanych konwencji. Nieco przypomina to nowatorstwo Fritza Langa osiągnięte w Szpiegach lub Mordercy, jednak nie do końca. Josef von Sternberg był w roku 1931 artystą, który wykształcił już własny, niepowtarzalny styl.

X-27 jest filmem niezwykle przyjemnym w odbiorze i atrakcyjnym wizualnie. Łatwo jest przymknąć oko na pewne niedociągnięcia scenariusza, kiedy służą opowiedzeniu tak wciągającej historii. Muszę dodać, że film posiada godne i satysfakcjonujące zakończenie, w odpowiedni sposób podkreślające indywidualizm i niezależność głównej bohaterki. Zdecydowanie warto się zapoznać z tym nieco zapomnianym, oryginalnym dziełem. Wystawiam mu 9 gwiazdek i gorąco polecam.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 3 listopada 2018

Maroko/Morocco (1930)

Film o niezdecydowaniu

Reżyseria: Josef von Sternberg
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 32 min.

Występują: Marlene Dietrich, Gary Cooper, Adolphe Menjou

Kluczem do zagadki błyskawicznej kariery Marlene Dietrich było połączenie jej charyzmy, łobuzerskiej pewności siebie i uwodzicielskiego głosu. Nieprzypadkowo zupełnie anonimowa aktorka rozbłysła niezwłocznie po pojawieniu się filmu dźwiękowego. Najpierw podbiła Niemcy rolą w Błękitnym aniele i jeszcze w tym samym roku umocniła swój sukces znakomitym hollywoodzkim debiutem w Maroku. Reżyser Josef von Sternberg odkrył prawdziwy aktorski diament, którego miał przez kilka najbliższych lat zazdrośnie strzec. Z kolei Dietrich miała szczęście, że trafiła właśnie na tego reżysera. Dzięki temu miała okazję zagrać w najlepszych filmach wczesnych lat trzydziestych. Na przykład we wspomnianym Maroku. Choć aktorka jest niewątpliwym jego atutem, ów znakomity film wyróżnia się także dzięki wielu innym walorom, o które zadbać musiał von Sternberg. W rezultacie stworzono coś wyjątkowego.

Film opowiada historię ludzi szukających szczęścia na dobrowolnym wygnaniu w Maroku. Tom Brown jest szukającym zapomnienia w rozrywkach żołnierzem Legii Cudzoziemskiej. Amy Jolly to artystka kabaretowa, która właśnie przybyła do Afryki, by zacząć od nowa. Tom i Amy poznają się podczas jej pierwszego występu. Żołnierz robi na artystce wrażenie swą szarmanckością i otrzymuje w prezencie zaproszenie do jej apartamentu. Tam poznają się bliżej i odkrywają, że każde z nich skrywa w sobie życiowe rany. Mimo wzajemnej fascynacji oboje boją się wykonać kolejny krok. Wkrótce Tom wpada w poważne kłopoty z powodu romansu z żoną oficera. Amy postanawia szukać dla niego pomocy u Kenningtona La Bessiere, zakochanego w niej bogacza i doskonałego dżentelmena.

Pierwszy hollywoodzki film Marlene Dietrich jest kwintesencją melodramatu, dziełem eksponującym to, co w tym gatunku najlepsze. Po pierwsze, historia - ciekawa, opowiedziana bez zbędnej przesady, do bólu romantyczna a jednocześnie wiarygodna. I ze świetnym, trudnym do zapomnienia finałem. Po drugie, bohaterowie. Amy Jolly jest kolejną klasyczną kreacją Dietrich emanującej nietypowym rodzajem kobiecości. Jest zarazem delikatna i romantyczna, niezależna, pewna siebie i elektryzująca. Najlepiej oddaje te cechy jej pierwszy w filmie numer muzyczny. Kiedy wychodzi ubrana we frak i cylinder, publiczność początkowo nie wie, co o tym myśleć. Jednak swoboda i energia artystki szybko przemieniają konsternację widowni w zachwyt. Ukoronowaniem tego występu jest złamanie przez Amy tabu obyczajowego poprzez figlarne pocałowanie jednej z siedzących na widowni kobiet. Do pioruna z obowiązującymi normami, zdaje się mówić zadowolona z siebie bohaterka. Jest to tylko jedna z licznych niezapomnianych scen Dietrich w tym filmie. Wspomnę jeszcze o dwóch archetypach filmowego romantyzmu - drinku wylanym przez Amy na lustro w geście bezsilności i wbiegnięciu przez nią w obcasach na piasek - symbolu pogoni za romantycznym marzeniem. Gary Cooper pozostaje nieco w cieniu głównej gwiazdy, tym niemniej zalicza solidny występ w roli odważnego faceta nękanego miłosnymi rozterkami. Warto także wspomnieć o Adolphe Menjou, który po raz kolejny wystąpił w swojej ulubionej roli hedonisty-dżentelmena (wcześniej grał podobne postacie w Paryżance i Karuzeli małżeńskiej). 

Maroko to również świetna scenografia umiejętnie imitująca maghrebskie klimaty. Maroko zostało przedstawione jako na wpół bajkowa kraina zapomnienia i dekadencji, w której uciekinierzy z Europy mogą korzystać z uciech życia, bądź poszukiwać niebezpiecznych przygód na wojnie. Uroku dodaje filmowi świetna muzyka, na którą składa się kilka kabaretowych numerów wykonywanych przez Amy Jolly, klimatyczne arabskie melodie towarzyszące scenkom rodzajowym oraz energiczna trąbka wygrywająca wojskowe marsze, w takt których maszerują żołnierze Legii Cudzoziemskiej.

Muszę wreszcie wspomnieć o świetnej aranżacji reżyserskiej poszczególnych scen. Czy mowa tu o pamiętnych występach kabaretowych Dietrich, czy o pełnej ruchu scenie, gdy kobieta poszukuje Toma wśród maszerujących zastępów żołnierzy, czy też o niezapomnianej sekwencji końcowej, film jest reżyserskim majstersztykiem. Kluczem do niesamowitego klimatu jest wykorzystanie pełnej skali możliwości opowiadania obrazem. Chociaż dialogi są ważnym elementem filmu, nie przytłaczają, jak to bywało w wielu produkcjach z tamtego okresu. Przeciwnie, jest w Maroku wiele momentów ciszy oraz scen korzystających tylko z dźwięków otoczenia. Historię opowiadają twarze aktorów, ale również scenografia, umiejętne ujęcia kamery czy muzyka. Przede wszystkim zaś von Sternberg ucieka od dosłowności, wiele relacji i emocji pozostawiając niedopowiedzianymi. Widz musi aktywnie uczestniczyć w nadawaniu filmowi treści, co sprawia niemałą frajdę i stawia Maroko znacznie wyżej od obrazów podających wszystko wprost.

Josef von Sternberg znalazł się w roku 1930 u szczytu reżyserskiej kariery. Odkrył i z powodzeniem wprowadził do Hollywood przyszłą legendę kina. Z niebywałym profesjonalizmem zademonstrował, jak można tworzyć znakomite filmy dźwiękowe łączące nowe możliwości z rozwiązaniami wypracowanymi jeszcze przez kino nieme. Maroko jest dowodem na jego geniusz. Nie opowiada może jakiejś ponadczasowej historii, ale jest absolutnym klasykiem w kategorii melodramatu i prawdziwą kopalnią świetnych rozwiązań narracyjnych i kinematograficznych. Otrzymuje 9 gwiazdek.


źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 21 października 2018

Błękitny anioł/Der blaue Engel (1930)

Film o wyjątkowo nietypowym romansie

Reżyseria: Josef von Sternberg
Kraj: Niemcy
Czas trwania: 1 h 47 min.

Występują: Emil Jannings, Marlene Dietrich, Kurt Gerron

Pod koniec roku 1929 Josef von Sternberg udał się do Niemiec, aby nakręcić tam jeszcze jeden film z Emilem Janningsem. (Poprzednie ich wspólne dzieło, Ostatni rozkaz, zaowocowało Oscarem za najlepszą rolę męską). Do wyboru zaproponowano mu kilka scenariuszy, z których von Sternberg wybrał adaptację opowiadania Henryka Manna o statecznym profesorze wikłającym się w romans z kabaretową tancerką. Poszukując kandydatek do głównej roli kobiecej, reżyser osobiście wybrał Marlene Dietrich. Rola frywolnej Loli przyniosła aktorce uwielbienie publiki. Jeszcze w tym samym roku podążyła za von Sternbergiem do Hollywood, gdzie czekała ją wielka kariera.

Błękitny anioł jest filmem prowokacyjnym, dzięki antymieszczańskim akcentom wykazującym pewne pokrewieństwo tematyczne z dziełami Georga Wilhelma Pabsta. Bohaterem jest starszy wiekiem nauczyciel gimnazjum, profesor Immanuel Rath. Wyniosły i surowy wobec swoich wychowanków, często pada obiektem ich kpin. Pewnego wieczora Rath postanawia odwiedzić miejscowy kabaret "Błękitny anioł", aby przegonić stamtąd uczniów oddających się nieprzyzwoitym rozrywkom. Tutaj poznaje Lolę, gwiazdę śpiewu i tańca, która traktuje go z życzliwą zalotnością. Rath zaczyna coraz częściej przychodzić do przybytku zepsucia i w końcu rozpoczyna romans z artystką. Kiedy wieść o tym dociera do gimnazjum, wybucha skandal i profesor zmuszony jest dokonać wyboru pomiędzy stabilnym życiem nauczyciela a nowo odkrytą miłością.

Jednym z dwóch głównych wątków filmu jest konfrontacja pomiędzy obłudnie przyzwoitym środowiskiem mieszczan, a leżącym tuż obok światkiem wykolejeńców i ludzi lekceważących normy społeczne. Immanuel Rath jest z pozoru czołowym przedstawicielem tej pierwszej grupy, a jednak przejście na drugą stronę przychodzi mu nadzwyczaj łatwo. Wystarcza kobieta, która przejrzała jego pozę sztywnej wyniosłości, pod którą krył się człowiek samotny i nieszanowany. Co prawda profesor ma duże problemy ze zrzuceniem swej maski - nawet skompromitowany przed uczniami wciąż próbuje powoływać się na swój zdruzgotany autorytet. Musi jednak zapłacić cenę za przekroczenie niewidzialnej bariery pomiędzy dwoma światami. Jest nią rola pariasa.

Drugim ważnym aspektem Błękitnego anioła jest nietypowy związek Ratha z Lolą i jego ewolucja. Różni ich wszystko - starszy, dystyngowany mężczyzna z uniwersyteckim wykształceniem i prosta, bezpośrednia artystka pozbawiona fałszywej skromności. Początkowo działają na zasadzie przyciągających się przeciwieństw. Później jest trudniej, przede wszystkim dlatego, że wyrwany ze swego środowiska Rath nie potrafi znaleźć sobie miejsca. A Lola... zmieniać się nie zamierza, dla nikogo. Końcowe sceny filmu poświęcone są beznadziejnej walce Ratha z własnymi ograniczeniami, które nie pozwalają mu osiągnąć spełnienia w nowym środowisku. Tragikomiczna to postać, której trudno nie współczuć.

W Błękitnym aniele odnajdziemy dwie wybitne kreacje aktorskie, jedna kończąca karierę wielkiej gwiazdy, druga ją rozpoczynająca. Emil Jannings jest jak zawsze znakomity w roli zagubionego i upokorzonego człowieka, który ma problem ze zdefiniowaniem samego siebie. Nic nie zapowiada, że jest to ostatnia ważna rola tego aktora, bo też o dalszych jego losach zaważyła decyzja polityczna, a nie artystyczna. Flirt z nazizmem miał swoją cenę. Póki co Jannings został przyćmiony przez zupełnie wcześniej nieznaną Marlene Dietrich. Aktorka zachwyca przede wszystkim naturalnością. Z całkowitą swobodą porusza się w skąpych strojach, emanuje erotyzmem, a jednocześnie w rozmowie z Rathem i innymi gośćmi jest zwyczajną, życzliwą dziewczyną. Nie ma w tej dwoistości udawania, w przeciwieństwie do zagubionego Ratha Lola przez cały czas jest sobą. No i jeszcze śpiew. Głos Dietrich nie zachwyca, ale jej sposób poruszania się i prezencja są czymś, co trudno zapomnieć. Laury zebrane za Błękitnego anioła są zdecydowanie zasłużone.

Jeszcze kilka słów o stronie realizacyjnej. W filmie zastosowano typową dla kina niemieckiego, nieco klaustrofobiczną scenografię. Zdjęcia do budowania nastroju wykorzystują grę światłem, czasem nawet dosłownie, w postaci reflektora skierowanego przez Lolę na siedzącego na widowni profesora. Zwracają uwagę starannie przygotowane wnętrza, w tym pozornie sterylna klasa w gimnazjum oraz pokoik Loli z charakterystycznymi krętymi schodami. Ważną częścią filmu jest muzyka. Kabaretowe numery, dzięki którym Dietrich zdobyła sobie sławę, skomponował Friedrich Hollaender. Cała oprawa została przygotowana ze smakiem i tworzy spójną tematycznie całość.

Błękitny anioł jest przykładem dzieła kompletnego. Znakomity, pobudzający do myślenia scenariusz został zrealizowany przez aktorów światowej klasy i pod nadzorem jednego z najlepszych reżyserów swojej ery. Psychologiczne zawiłości duetu głównych bohaterów zasługują na odrębny esej. Żadne z nich nie wpisuje się w stereotyp. To indywidualności wybijające się ze swoich ról społecznych, a ich historia jest wieloznaczna i fascynująca. Dzieło Josefa von Sternberga ma tylko jeden minus - jest okropnie smutne. Otrzymuje ode mnie 10 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 22 września 2018

U wrót śmierci/Thunderbolt (1929)

Film o gangsterskim honorze

Reżyseria: Josef von Sternberg
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 29 min.

Występują: George Bancroft, Fay Wray, Richard Arlen, Tully Marshall, Eugenie Besserer

Początki filmu dźwiękowego były trudne. Reżyserzy stąpali po niepewnym gruncie, testując nowe rozwiązania narracyjne trochę na chybił-trafił. Jeszcze trudniej mieli aktorzy, którzy dotychczas bazowali na mimice i gestykulacji, nie musząc przejmować się takimi kwestiami jak emisja i modulacja głosu. W efekcie pierwsze produkcje dźwiękowe bywały dość toporne. A jednak zgrany duet Josefa von Sternberga i George'a Bancrofta stworzył dźwiękówkę z prawdziwego zdarzenia - produkcję zatytułowaną po polsku U wrót śmierci. Przejście tych dwóch ważnych postaci kina niemego w świat dźwięku dokonało się właściwie bezboleśnie.

Film rozgrywa się w chętnie wykorzystywanym przez von Sternberga środowisku półświatka. Motywem przewodnim jest specyficzna moralność podobno cechująca gangsterów. Poszukiwany za napad na bank i zabójstwo Jim "Thunderbolt" Lang znany jest z tego, że jednym celnym ciosem potrafi położyć każdego przeciwnika. Obecnie ukrywa się przed policją, ale nie przeszkadza mu to spotykać się ze swoją dziewczyną Ritzy. Ta jednak ma już dość życia na granicy prawa i zrywa z nim. Thunderbolt słusznie podejrzewa, że został porzucony dla innego mężczyzny. Jest nim Bob Moran, dobrze się prowadzący pracownik banku. Takiej zniewagi nie może puścić Thunderbolt płazem. Gangster w morderczych zamiarach próbuje zakraść się do mieszkania rywala, ale wpada w zasadzkę zastawioną przez Ritzy i policję. Po szybkim procesie Thunderbolt ląduje w celi śmierci. Nie ma jednak zamiaru pójść na egzekucję, nie zemściwszy się wpierw na człowieku, który ukradł mu kobietę.

Fabuła U wrót śmierci kręci się wokół Thunderbolta granego przez George'a Bancrofta. Aktor całkowicie dominuje na ekranie, a jego spokojny, pewny siebie głos dodaje mu jeszcze charyzmy. Jest to postać opanowana i cechująca się niezwykłą odwagą. Kiedy po przybyciu na blok skazańców ląduje w celi numer trzy, z niezwykłą pewnością siebie oznajmia, że jest numerem jeden. I nie ma wątpliwości, że nie są to czcze przechwałki. Bancroftowy Thunderbolt jest bezwzględnym przestępcą, a jednak kryją się w nim głębokie pokłady człowieczeństwa. Dla swojej dziewczyny jest do końca dżentelmenem, nawiązuje też przyjaźń z przygarniętym bezpańskim psem. A jednocześnie z arogancką kpiną traktuje tych, których nie szanuje.  Znakomita to kreacja, która przyćmiewa dobrą rolę Fay Wray jako Ritzy i przeciętną Richarda Arlena jako Boba.

Reżyseria Josefa von Sternberga skupia się przede wszystkim na stwarzaniu Bancroftowi miejsca. Narracja jest przejrzysta, kamera unika ryzykownych ruchów. Królują zbliżenia. Obok scen poważnych reżyser nie unika też humoru. Świetna jest scena, gdy Thunderbolt skradający się na czworakach korytarzem próbuje obłaskawić zainteresowanego nim psa. Film wykorzystuje realistyczny podkład muzyczny, który pojawia się tylko w miejscach uzasadnionych scenariuszem. Bohaterowie odbywają kilka rozmów w lokalach z orkiestrą, a w celi śmierci jeden ze skazańców ma od naczelnika zezwolenie na grę na pianinie (to drugie może się wydawać sztuczne, ale sprawdza się dość dobrze). Numery muzyczne są dobrane odpowiednio do klimatu poszczególnych scen, momentami nawet ironicznie je komentując.

U wrót śmierci było niezwykle przyjemnym doświadczeniem filmowym. Niecierpliwie czekam na kolejne role Bancrofta, który stał się jednym z moich ulubionych aktorów. Film wydaje mi się swoistą antycypacją kina noir, które podbiło Hollywood jakieś dziesięć lat po jego premierze. Zapomniany klejnocik, z którym zdecydowanie warto się zapoznać. Wystawiam mu 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 2 września 2018

Życie zaczyna się jutro/The Docks of New York (1928)

Film o jednej nocy w życiu degeneratów

Reżyseria: Josef von Sternberg
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 15 min.

Występują: George Bancroft, Betty Compson, Olga Bakłanowa, Mitchell Lewis

Nowy Jork, początek XX wieku, czasy parowców napędzanych węglem. Jeden z nich zawija właśnie do portu, a pod jego pokładem palacze, usmoleni i przesiąknięci dymem z pieców oraz palonych w ogromnych ilościach papierosów, już nie mogą się doczekać, kiedy wyjdą na ląd i zaznają rozrywki w portowej spelunie. Ich plany dobrze opisuje wyrysowane kredą na ścianie kotłowni pornograficzne graffiti. Dziesiątki gustujących w marynarzach portowych dziwek ochoczo wyczekują ich wizyty. W takiej oto atmosferze rozgrywa się film Josefa von Sternberga po polsku zatytułowany Życie zaczyna się jutro. Mnie bardziej przypadł do gustu oryginalny tytuł, czyli po prostu Doki Nowego Jorku.

Film opowiada o burzliwej nocy na lądzie. Z pokładu statku schodzi Bill, twardziel, pijak i wykolejeniec, który nie daje sobie w kaszę dmuchać. Po okolicy kręci się też Andy, ponury oficer nadzorujący okrętową kotłownię. Drogi ich obu prowadzą do "Sandbaru", dusznej knajpy pełnej upadłych kobiet. Andy z ponurym zdumieniem rozpoznaje w jednej z nich Lou, swoją żonę, którą porzucił kilka lat temu. Tymczasem Bill ratuje życie niedoszłej samobójczyni, która próbowała utopić się w nabrzeżnych wodach. Okazuje się nią Mae, prostytutka zmęczona swoim bezcelowym życiem. Bill pomaga w reanimacji kobiety i w porywie pijackiej galanterii kradnie dla niej ze sklepu piękną suknię. Po ostentacyjnie szczerej rozmowie na temat swojej przeszłości, Bill i Mae postanawiają się pobrać jeszcze tej nocy. Co jednak ich czeka, kiedy o poranku wytrzeźwieją?

Życie zaczyna się jutro przybliża widzowi środowisko degeneratów - rozczarowanych życiem prostytutek i zapijaczonych robotników okrętowych. Film jest bardzo bezpośredni w portretowaniu swych bohaterów. Nawet sami przed sobą nie tają, że są moralnymi wrakami i powątpiewają w możliwość własnego odkupienia. Najlepszym przykładem jest Bill brawurowo zagrany przez Georgre'a Bancrofta - brutalny alkoholik rozpychający się łokciami i kpiący sobie z wszelkich świętości. Jego okrętowi kompani to również niezgorsza hałastra. Andy jest frustratem wyładowującym swoje niepowodzenia na podwładnych, natomiast najlepszy przyjaciel Billa z okrętowej kotłowni bardzo pilnuje, żeby kompanowi przypadkiem nie wpadło mu do głowy ustatkowanie się. Postacie kobiecie - Mae i Lou - są wyraźnie zmęczone swoim nieuporządkowanym życiem, straciły jednak wiarę, że coś może się dla nich zmienić na lepsze.

Przewodnim motywem filmu jest dylemat, czy tacy bohaterowie są zdolni do miłości? Nie przelotnego uczucia, które kiełkuje i wydaje owoce podczas opływającej w alkohol nocy, ale tego co następuje później, gdy zaczyna się proza życia. Pytanie to szczególnie istotne jest dla Billa i Mae, którzy otrzymują impuls do zastanowienia się nad swoim życiem. Podczas centralnej dla filmu sceny ich ślubu pozostajemy pod wrażeniem, że to wszystko wielki żart mający na celu wyłącznie wykpienie wszelkiej świętości. Dalszy rozwój historii zmusi do ponownego rozważenia tego problemu.

Życie zaczyna się jutro cechuje się ciekawym, mocno nietypowym scenariuszem. Odejście od schematów sprawia, że właściwie do końca filmu trudno przewidzieć, w jakim kierunku zmierza historia. Bardzo dobrze wykreowano bohaterów, którzy w toku fabuły odkrywają przed nami niespodziewane poziomy głębi. Nawet poboczna postać pastora udzielającego dwojga wykolejeńcom ślubu jest interesująca w swoich skrupułach i pewnego rodzaju biernym oporze. Film wyróżnia się również ciekawą pracą kamery, która lubuje się w zbliżeniach, oddaleniach i podążaniem za bohaterami. Reżyser oszczędnie korzysta natomiast z montażu. Do zapadających w pamięć scen oprócz wspomnianego ślubu trzeba zaliczyć wszelkie interakcje byłego małżeństwa Andy'ego i Lou, których łączy bardzo specyficzna relacja. Jest jeszcze niezwykła scena, w której Mae naprawia rozdartą kurtkę Billa, ale tylko zaznaczam jej obecność, żeby nie zdradzać zbyt wiele z fabuły.

Nietrudno się domyślić, że jestem bardzo zadowolony z seansu. Josef von Sternberg ponownie daje się poznać jako twórca zainteresowany trudnymi tematami. Jego wysoce oryginalny film wyróżnia się na tle obfitujących w stereotypy produkcji Hollywood. Dobra gra aktorska i kilka niezwykłych scen dopełnia pozytywnego obrazu. Wystawiam bardzo mocne 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 4 sierpnia 2018

Ostatni rozkaz/The Last Command (1928)

Film o bolesnym upadku z samego szczytu

Reżyseria: Josef von Sternberg
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 25 min.

Występują: Emil Jannings, Evelyn Brent, William Powell

Emil Jannings to w mojej opinii najlepszy aktor lat dwudziestych. Jego głęboko zniuansowane role na długo zapadają w pamięć, a warsztat aktorski jest tak bogaty, że żadna z kreacji nie jest podobna do poprzednich. W Niemczech Jannings cieszył się statusem gwiazdy od czasu pamiętnej roli Portiera z hotelu Atlantic. W Hollywood zaliczył tylko krótki epizod, ale to wystarczyło, aby zawojować swym kunsztem również Fabrykę Snów. Jego czołowym amerykańskim filmem jest Ostatni rozkaz wyreżyserowany innego Niemca Josefa von Sternberga. Za rolę wielkiego księcia Sergiusza Aleksandra Jannings zdobył Oscara, którego nawet nie odebrał, wracając przed ceremonią rozdania statuetek do Niemiec.

Ostatni rozkaz to dramat psychologiczny skupiający się na losach rosyjskiego emigranta wegetującego w Los Angeles. Sergiusz Aleksander, kuzyn cara Mikołaja II i niegdyś naczelny dowódca armii Imperium Rosyjskiego, w dziesięć lat po rewolucji bolszewickiej jest zdziwaczałym starcem zarabiającym na życie jako statysta w Hollywood. Pewnego dnia zostaje obsadzony w roli samego siebie - carskiego generała na froncie Wojny Światowej. Ta sytuacja przywołuje u niego wspomnienia z czasów, kiedy jako dumny wielmoża walczył z bolszewikami. Wielki książę ponownie przeżywa wydarzenia, które doprowadziły do jego upadku i konieczności ucieczki z ukochanego ponad życie kraju.

Scenariusz Ostatniego rozkazu jest prosty i skupia się w całości wokół niezwykłej postaci księcia przemienionego w wyrzutka. Historyczne detale są tu nieistotne, ważna jest psychika bohatera odgrywanego przez gwiazdę aktorstwa. Emil Jannings całkowicie dominuje na ekranie. W zajmującej połowę filmu retrospekcji jest pewnym siebie, władczym człowiekiem silną ręką dowodzącym swoimi żołnierzami. Cechuje go szczery patriotyzm i rozsądek. Jako wyrzutek w Stanach Zjednoczonych jest już zupełnie inną osobą - nękanym tikami nerwowymi, niezdarnym i wystraszonym starcem. Kontrast pomiędzy dwoma inkarnacjami Sergiusza Aleksandra jest szokujący. W czasie retrospekcji poznajemy go lepiej i mamy okazję zrozumieć, co go tak zmieniło. To przygotowuje widza na końcowy akt filmu stanowiący swoiste katharsis. Ważną rolę odgrywa w filmie dwoje aktorów drugoplanowych - William Powell jako przywódca grupy bolszewickich szpiegów i Evelyn Brent jako rewolucjonistka, którą połączy z wielkim księciem bardzo dziwne uczucie. Zwłaszcza ta druga, enigmatyczna i wyrazista postać kobieca, świetnie uzupełnia głównego bohatera.

Oprócz świetnej gry Janningsa film wyróżnia się nietypowym, ambiwalentnym zakończeniem. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale w sposób nietypowy dla amerykańskiego kina to w decyzji widza pozostawiono ocenę głównego bohatera i jego ostatecznego losu. Możliwych interpretacji jest co najmniej kilka i film aż się prosi o szerszą analizę. Brawa dla reżysera. Von Sternberg zasługuje też na ciepłe słowa za kilka akcentów satyrycznych dotyczących warunków pracy w Hollywood. Fabryka Snów została bezceremonialnie przedstawiona jako machina działająca na podobieństwo linii produkcyjnej. Ludzkie trybiki mają tak samo precyzyjnie i beznamiętnie wykonywać swe zadania jak martwe mechanizmy. Bardzo interesująca i zabawnie zaprezentowana obserwacja.

Ostatni rozkaz jest jednym z najciekawszych psychologicznie filmów niemych, jakie było mi dane obejrzeć. Zbudowany całkowicie wokół postaci głównego bohatera, film sprawdza się dzięki genialnej grze Janningsa i bardzo dobrej reżyserii von Sternberga. Z pewnością stanowił wzór dla wielu późniejszych twórców skupiających się na wewnętrznych przeżyciach swych postaci. Wystawiam mu 8 gwiazdek, a do dziewiątki brakowało naprawdę niewiele.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 16 lipca 2018

Ludzie podziemi/Underworld (1927)

Film o gangsterskiej lojalności.

Reżyseria: Josef von Sternberg
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 20 min.

Występują: George Bancroft, Evelyn Brent, Clive Brook, Fred Kohler, Helen Lynch

Filmy gangsterskie stanowiły w Ameryce lat dwudziestych rzadkość. Mało który twórca był na tyle odważny, żeby podejmować tak kontrowersyjną tematykę. Niewiele wytwórni gotowych było zainwestować pieniądze w film zdawałoby się skazany na porażkę. Tak też było z Ludźmi podziemi. Wyreżyserowany przez mało znanego imigranta z Niemiec Josefa von Sternberga film z trudem został dopuszczony do dystrybucji. Paramonut Pictures na próbę wyświetliło go tylko w jednym nowojorskim kinie. Ku zaskoczeniu producentów Ludzie podziemi zrobili furorę, co zmusiło wytwórnię do rozszerzenia dystrybucji. Świat stanął przed nietypowym dziełem von Sternberga otworem.

Film nie poświęca zbyt wiele uwagi kryminalnym aspektom gangsterskiej działalności, skupiając się na przestępczej subkulturze. Najważniejszą postacią Bull Weed, rubaszny przywódca gangu znany z hojności i luźnego podejścia do życia. Bull przypadkiem poznaje zapijaczonego prawnika Rolls Royce'a Wensela, człowieka o błyskotliwej inteligencji i mocnych nerwach. Boss wyciąga go z alkoholizmu i czyni swoją prawą ręką. Zapoznaje też Rolls Royce'a ze swoją dziewczyną Feathers, na której oczytany i pełen ogłady mężczyzna robi duże wrażenie. Wkrótce obaj mężczyźni przewodzą organizacji zajmującej się głównie kradzieżami i przemytem. Podczas gdy Bull jest skupiony na rywalizacji z brutalnym Buckiem Mulliganem, między Rolls Roycem a Feathers zaczyna iskrzyć. Kiedy szef gangu wpada w poważne tarapaty z wymiarem sprawiedliwości, jego dziewczyna i najlepszy przyjaciel muszą zdecydować, kto jest komu winien lojalność.

Gangsterzy ery prohibicji zostali w Ludziach podziemia przedstawieni jako specyficzna grupa rządząca się prostymi zasadami. Przede wszystkim ceniona jest wśród nich odwaga i lekki stosunek do pieniędzy. Scenarzyści ukazali Bulla i Rolls Royce'a jako ludzi kierujących się kodeksem honorowym, na swój sposób moralnych. To bardzo ciekawe ujęcie przedstawicieli świata przestępczego, którzy są w Ludziach podziemia pełnokrwistymi protagonistami, a nie demonicznymi agentami zła, jak to bywało zazwyczaj. Pomaga w tym wyrazista gra aktorska. George Bancroft nadaje Bullowi cechy egzystencjalnego cynika podchodzącego do największego problemu z kpiącym uśmiechem. Clive Brook jako Rolls Royce to zimnokrwisty twardziel, który nawet oszołomiony gorzałą nie daje się upokorzyć ani namówić na donosicielstwo. Również Evelyn Brent w roli Feathers tworzy interesującą postać kobiecą, inteligentną i dokonującą własnych wyborów. Najlepszy jednak jest Fred Kohler jako psychopatyczny "kwiaciarz" Mulligan, który poniża mętów, rzucając im pieniądze do spluwaczki.

Film utrzymany jest w ponurej atmosferze. Większość akcji rozgrywa się w zadymionych spelunach lub w nocnym półmroku. Von Sternberg tworzy klimatyczne sceny, wśród których można wyróżnić świetnie zagraną rozmowę zapoznawczą Feathers i Rolls Royce'a, pojedynek pomiędzy gangsterami stoczony wśród pogrzebowych wiązanek, czy też końcową strzelaninę wzorowaną na oblężeniu kamienicy z Doktora Mabuse. Sporo ciekawych pomysłów inscenizacyjnych i dobre aktorstwo dają w efekcie bardzo satysfakcjonujący film. Jeżeli czegoś w nim zabrakło, to bardziej wyrazistego zakończenia. To, które jest, odrobinę za mocno zahacza o baśń. Mimo tego bardzo przyjemnie mi się oglądało Ludzi podziemi. Wystawiam im 8 gwiazdek i z zainteresowaniem czekam na następne dzieła Josefa von Sternberga.

źródło grafiki - www.imdb.com