poniedziałek, 31 grudnia 2018

Ludzie w hotelu/Grand Hotel (1932)

Film o przypadkowych zmaganiach

Reżyseria: Edmund Goulding
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 52 min.

Występują: John Barrymore, Lionel Barrymore, Wallace Beery, Joan Crawford, Greta Garbo, Lewis Stone

"Ludzie przyjeżdżają, wyjeżdżają. Nigdy nic się nie dzieje". Tymi słowami rozpoczyna się pełen gwałtownych emocji film wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer zatytułowany Ludzie w hotelu (osobiście preferuję oryginalny tytuł Grand Hotel). Zaplanowany i wypromowany jako absolutny hit, z pełną przepychu scenografią i gwiazdorską obsadą, obraz ten stanowi krok naprzód w rozwoju amerykańskiego kina. Nie tylko w jednym filmie zebrano aż pięć gwiazd aktorskich światowego formatu, ale co ważniejsze, zamiast historii skupionej na jednej czy dwóch głównych postaciach, scenariusz złożony jest z kilku rozgrywających się równorzędnie i przeplatających ze sobą opowieści.

Akcja filmu rozgrywa się w luksusowym berlińskim hotelu. Jego wnętrza służą za arenę rozgrywkom, których stawką są pieniądze, miłość i cześć własna. Najważniejszym punktem jest tutaj imponujący, okrągły hol z sufitem sięgającym dachu. Niektórzy z gości zastanawiają się nawet, czy ktoś kiedyś skoczył z najwyższego piętra w dół. Stałym bywalcem tego miejsca jest dystyngowany dżentelmen o twarzy oszpeconej raną wojenną, doktor Otternschlag. Oczami tego bystrego obserwatora będziemy się przyglądać pięciorgu innym gościom. Wyniosły i arogancki Preysing, dyrektor koncernu przemysłowego, przybył do Berlina w celu przeprowadzenia negocjacji handlowych. Panna Flaemmchen, wynajęta przez niego na miejscu stenotypistka, jest życiową realistką nie wahającą się wykorzystywać swych wdzięków do zrobienia kariery. Otto Kringelein to księgowy w firmie Preysinga. Właśnie dowiedział się, że jest śmiertelnie chory i postanowił roztrwonić oszczędności życia na rozrywki. Rosyjska balerina Grusinskaja jest znudzoną gwiazdą, która powoli traci chęć życia. I w końcu Baron Felix von Geigern - kobieciarz, hazardzista i złodziej hotelowy, a przy tym człowiek nienagannych manier. Wszyscy trafiają na siebie co jakiś czas w hotelowym holu. Baron podrywa szukającą rozrywek stenotypistkę. Oboje zaprzyjaźniają się z pociesznym Kringeleinem, który wyraźnie szuka zwady ze swoim byłym już szefem. Akcja nabiera rumieńców, kiedy baron zakrada się do pokoju baleriny, by ukraść jej cenny perłowy naszyjnik i zostaje przez nią przyłapany. 

Powyższy opis to zaledwie fragment bardzo rozbudowanej fabuły filmu. Każdy z piątki bohaterów jest w pełni rozwiniętą, barwną postacią i otrzymuję stosowną ilość czasu ekranowego, żeby się odpowiednio zaprezentować. Podobno producent Irving Thalberg pilnował, aby żadna z gwiazd nie została pod tym względem pokrzywdzona, a reżyser Edmund Goulding wykorzystywał swe dyplomatyczne talenty, żeby utrzymać na planie dobrą atmosferę. Efekt jest tego wart. Mimo swej komplikacji fabuła prowadzona jest czytelnie i zrozumiale. Duży nacisk położono na psychologię bohaterów, którzy wystawieni na ekstremalne sytuacje pokazują, co kryje się w ich wnętrzu. Spośród postaci męskich najbardziej imponujący jest złowrogi Wallace Beery jako kryjący w sobie wulkan emocji, sfrustrowany kapitalista. Wyjątkowo paskudny to typ, zwłaszcza że swoim wzrostem i posturą wręcz przytłacza pozostałych aktorów. Jego przeciwieństwem jest bohater grany przez Lionela Barrymore'a, wątły starszy pan, który dopiero po odkryciu własnej śmiertelności zaczyna doceniać uroki życia i odkrywać swoją wewnętrzną siłę. Uroczy człowiek, w dodatku wnoszący do filmu potrzebny akcent komediowy. Najmniej przypadł mi do gustu jego brat John Barrymore jako baron-kobieciarz. Chyba dlatego, że jest najmniej wyrazisty z całej trójki, chociaż absolutnie nie jest to zła rola. 

Jeżeli chodzi o postacie kobiece, mamy tu dwa przeciwieństwa. Greta Garbo w roli baletnicy jest zimną, wyalienowaną królową śniegu (złośliwi krytycy docinali jej, że gra w Ludziach w hotelu samą siebie). Dopiero spotkanie z romantycznym złodziejem-dżentelmenem jest dla niej bodźcem, by jednak opuścić swoją jaskinię. Garbo jest jeszcze bardziej teatralna i zdystansowana niż zwykle, zdając się przez większość czasu unosić kilka centymetrów nad ziemią. To nie przypadek, że wchodzi w interakcje tylko z jednym z pozostałych bohaterów filmu. Joan Crawford w roli pragmatycznej stenotypistki to jej całkowite przeciwieństwo. Mamy do czynienia z dziewczyną stąpającą twardo po ziemi, pogodzoną z tym, że życie nie jest bajką. Choć kryje w sobie wiele współczucia i sympatii dla innych, wobec siebie nie ma żadnych złudzeń. Jest gotowa wykorzystywać swoje kobiece atuty, by zdobyć to, na czym jej zależy - pieniądze i luksusy. Albo tylko tak się jej wydaje. Z tych dwóch postaci zdecydowanie bardziej podobała mi się ludzka, przyziemna bohaterka Crawford. Nie jest to może wzór cnót, ale przynajmniej jest człowiekiem z krwi i kości, a nie diwą żyjącą w jakimś baśniowym świecie.

Ludzie w hotelu bardzo mnie wciągnęli. Filmowa rozgrywka jest dwupoziomowa. Na bardziej oczywistym poziomie śledzimy relacje pomiędzy piątką hotelowych gości. Można jednak również dostrzec skryte za metaforycznymi maskami gwiazdy, które postanowiły stoczyć ze sobą pojedynek na kunszt aktorski. Zarówno jedna jak i druga rywalizacja jest satysfakcjonująca. Edmund Goulding dał przyszłym twórcom przykład, że można nakręcić efektywny i wciągający wielowątkowy film. Co więcej, gwiazdy nie pozabijały się na planie i dały z siebie to, co miały najlepszego. Efektem jest hollywoodzki klasyk w najlepszym wydaniu. Zdecydowanie warto obejrzeć, choćby jako namiastkę klimatu lat trzydziestych. Wystawiam 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz