Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Alfred E. Green. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Alfred E. Green. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 26 maja 2019

Kusicielka/Dangerous (1935)

Film o ludziach igrających z ogniem

Reżyseria: Alfred E. Green
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 18 min.

Występują: Bette Davis, Franchot Tone, Margaret Lindsay, Alison Skipworth, John Eldredge

5 marca 1936 roku Bette Davis odebrała swojego pierwszego Oscara przyznanego jej za główną rolę w Kusicielce. Był to początek wielkiej kariery aktorki specjalizującej się w kreacjach narowistych, niesympatycznych jędz. A jednak złośliwi twierdzili, że Oscar był tylko nagrodą pocieszenia za pominięcie w poprzedniej edycji nagród przełomowej roli Davis w filmie W niewoli uczuć. Argumentowano to pewnym podobieństwem obydwu kreacji, według mnie jednak nie była to ocena sprawiedliwa. Bette jest w Kusicielce po prostu świetna. Kusicielka to także jeden z bardziej znanych filmów Alfreda E. Greena. Specjalizujący się w kinie klasy B reżyser od czasu do czasu wypuszczał obraz zaskakujący swoją jakością. Poprzednim takim przypadkiem był Baby Face ze znakomitą Barbarą Stanwyck. Oba te filmy łączy odważne podejście do kobiecości. Green miał dryg do intrygującego przedstawiania w filmach pań wyłamujących się ze schematów tradycyjnych ról społecznych.

Kusicielka opowiada o fatalnym romansie pomiędzy młodym architektem a przebrzmiałą gwiazdą teatru. Don Bellows spotyka Joyce Heath w knajpie. Niegdyś była jego muzą podziwianą na deskach Broadwayu. Jako szekspirowska Julia zainspirowała go nawet do rozwijania własnego talentu. Teraz, kiedy na szczycie zastąpiły Joyce inne aktorki, postanowiła szukać zapomnienia w butelce. Don zabiera kobietę do swojej wiejskiej rezydencji i zostawia pod opieką służącej. Początkowo bliska delirium, Joyce zaczyna z wolna odzyskiwać stabilność emocjonalną. Mężczyzna odwiedza ją od czasu do czasu i w końcu nawiązują romans. Bardzo problematyczny, gdyż architekt jest zaręczony z piękną Gail, a związek z uzależnioną od alkoholu skandalistką może poważnie zaszkodzić jego rozwijającej się karierze.

Alfred Green stworzył melodramat par excellence. Historia związku Dona i Gail jest burzliwa i pełna skrajnych emocji. Skupiony na relacji dwojga protagonistów scenariusz nie zawiera żadnych wątków pobocznych. Nie jest to jednak typowe ckliwe romansidło wywołujące nudności od nadmiaru słodyczy. Przeciwnie, film wciąga, zmusza do zastanowienia i zostawia widza z dość gorzkim posmakiem. Jest to głównie zasługa ciekawie nakreślonych bohaterów. Don i Joyce są postaciami wiarygodnymi psychologiczne i pełnymi niuansów. Co ważne, ocena ich postaw zostaje pozostawiona widzowi. Film nie opowiada się jednoznacznie po stronie żadnego z nich.

Oscarowa Bette Davis daje imponujący popis aktorstwa. Na początku filmu Joyce jest kompulsywną pijaczką zainteresowaną tylko zdobyciem kolejnych porcji alkoholu. Doprowadzona do pionu, ukazuje kolejne warstwy swej osobowości - kusicielki, twardej cyniczki liczącej tylko na siebie, delikatnej, zmęczonej życiem dziewczyny, w końcu egoistycznej desperatki próbującej wszelkimi sposobami bronić uzyskanego szczęścia. To bardzo wiele masek w jednym filmie, a Davis przechodzi od jednej do drugiej niezwykle płynnie. Trudno powiedzieć, która z nich jest prawdziwa. Prawdopodobnie każda po trochu. Polubiłem to pogubione, pyskate babsko, chociaż wiele jej wyborów było ewidentnie egoistycznych bądź nierozsądnych. Świetna postać.

Grany przez Franchota Tone'a architekt Don to całkiem inna para kaloszy. Początkowo ukazany jako idealista pragnący ocalić swój młodzieńczy przedmiot uwielbienia, szybko zapomina o honorze, nawiązując romans z Joyce za plecami narzeczonej. Co prawda nie robi tego z wyrachowania. W krytycznym momencie zachowuje się jak mężczyzna, ale... gdy wychodzi na jaw pewien brudny sekret z przeszłości Joyce, Don wcale nie jest tak wyrozumiały, jak można by się spodziewać. Choć samemu daleko mu do świętości, na moment zmienia się w nieznośnego moralistę. Widać w tym zwrocie akcji brudne nożyce cenzorskiego Urzędu Haysa, który dociął scenariusz do swych świętoszkowatych reguł. Z dzisiejszej perspektywy odmienne standardy moralności dla kobiet i mężczyzn są niezwykle rażące. W rezultacie film znalazł się na krawędzi otchłani żenady. A jednak Alfred Green przy wydatnej pomocy Bette Davis zdołał uratować zakończenie. Potępiona Joyce wychodzi z całej awantury obronną ręką.

Kusicielka jest znacznie lepszym filmem, niż można by się spodziewać. Dzięki staraniom reżysera i głównej gwiazdy filmu w nieco tandetne klisze fabularne tchnięto prawdziwego ducha. Joyce Heath zostaje dla mnie jedną z ciekawszych filmowych postaci lat trzydziestych. Bette Davis w pełni zasłużyła na swojego Oscara. Warto poświęcić temu filmowi jeden wieczór choćby ze względu na tak znaczne osiągnięcie aktorskie. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 26 lutego 2019

Baby Face (1933)

Film o kobiecie z wolą mocy

Reżyseria: Alfred E. Green
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 15 min.

Występują: Barbara Stanwyck, George Brent, Donald Cook, Alphonse Ethier, Henry Kolker, Theresa Harris

Jeżeli kogoś interesuje, na czym polegała różnica pomiędzy Hollywood przed wprowadzeniem cenzury prewencyjnej w postaci Kodeksu Haysa, a sytuacją po tym wydarzeniu, powinien obejrzeć Baby Face. Ten film zawiera w pigułce wszystko, co świętoszkowaci cenzorzy uważali w kinie za niemoralne i gorszące. Grana przez Barbarę Stanwyck bohaterka prowadzi rozwiązłe życie erotyczne, podstępnie manipulując mężczyznami, żeby się "jakoś w życiu ustawić". Chociaż nie ma w nim ani grama golizny, film jest nad wyraz odważny w eksponowaniu tej tematyki i nie próbuje owijać niczego w bawełnę. Jednocześnie narusza rozmaite tabu związane ze społeczną rolą kobiety i "publiczną moralnością". Nic dziwnego że przed premierą został okrojony z najbardziej bulwersujących niuansów. Na szczęście pełna wersja Baby Face została odnaleziona w roku 2004 w jednym z państwowych archiwów. Dzięki temu miałem okazję obejrzeć w pełnej krasie "jeden z dziesięciu najważniejszych filmów", które spowodowały wprowadzenie Kodeksu Haysa.

Bohaterką Baby Face jest Lily Powers. Poznajemy ją jako młodą dziewczynę pomagającą ojcu w prowadzeniu meliny w jakiejś małej mieścinie. Tatuś, ordynarny prostak, dorabia sobie, sprzedając jej wdzięki klientom lokalu. Lily ma coraz bardziej dość odrażającego życia bez perspektyw. W końcu, za radą jednego z klientów, który zaznajamia ją z filozofią Nietzschego, bohaterka postanawia przejąć kontrolę nad własnym losem. Wyjeżdża do Nowego Jorku, gdzie znajduje pracę w banku. A właściwie kupuje ją sobie, płacąc jedyną walutą, jaką dysponuje. Choć zaczyna od najniższego stanowiska, Lily stopniowo uwodzi kolejnych kierowników i dygnitarzy, pnąc się w bankowej hierarchii. Nadchodzi jednak chwila, kiedy będzie zmuszona się przekonać, że łatwe życie ma swoją cenę.

Powyższa fabuła wymaga kilku słów komentarza. Wbrew pozorom główna bohaterka filmu jest bardzo inteligentną osobą, co wielokrotnie udowadnia. Jej styl życia wynika z koszmarnego dzieciństwa i potrzeby uporządkowania samej siebie. A Wola mocy okazuje się na to dobrym lekarstwem. Opowieść o młodej dziewczynie żyjącej według ideałów Nietzschego to pomysł nadzwyczaj oryginalny, a reżyser Alfred Green skorzystał z okazji, żeby zgłębić wiele aspektów tej filozofii. Początkowo mamy więc bohaterkę z wolna wydostającą się z życiowego bagna. Później następuje faza euforii i bezlitosnego korzystania ze swoich nowo odkrytych atutów. I w końcu moment otrzeźwienia, o którym nic więcej nie napiszę. Brzmi to poważnie, ale film bawi także swoim brakiem pruderii. Liczne sceny damsko-męskie rozgrywają się w miejscu pracy, co prowadzi do sprawnie wyreżyserowanych kompromitujących sytuacji. Obraz nie przekracza przy tym granicy dobrego smaku, konsekwentnie nie pokazując pewnych rzeczy wprost.

Wychwalając zalety Baby Face, muszę także pochwalić aktorstwo Barbary Stanwyck. Jest absolutnie fantastyczna w trudnej roli Lily. Dzięki fenomenalnej grze spojrzeniem świetnie oddaje skomplikowany charakter swojej bohaterki. Nietrudno uwierzyć w uwodzicielskie talenty Lily, a jednocześnie Stanwyck przemyca nutkę nadziei, że nie wszystko w tej dziewczynie uległo zepsuciu. To nie jest ani klasyczna femme fatale, ani zagubiona dziewuszka o złotym sercu, tylko silna, ciekawa osobowość. No i jeszcze wielkie brawa z kapitalną scenę na początku filmu, w której Lily z zimną krwią odpiera atak ordynarnego klienta próbującego ją zgwałcić. Z partnerujących jej aktorów wspomnę jeszcze o czarnoskórej Theresie Harris, która wcieliła się w jedyną przyjaciółkę Lily. Niezważająca na podziały rasowe relacja między dwoma kobietami to kolejny kamyczek do ogródka "publicznej moralności".

Baby Face cechuje się świetną pracą kamery. Ujęcia są pomysłowe, dynamiczne i wszędobylskie. Obiektyw nieraz wygląda zza rogu, dyskretnie obserwuje sytuację z boku kadru lub uprzejmie wycofuje się w odpowiednim momencie. Jest także w filmie kilka interesujących pomysłów reżyserskich, na przykład ujęcia na coraz wyższe piętra budynku symbolizujące kolejne awansy społeczne bohaterki. Wreszcie posiada Baby Face bardzo dobrze dopasowaną oprawę muzyczną, na czele ze stanowiącym motyw przewodni filmu utworem St. Louis Blues.

Film Alfreda E. Greena to jeden z rodzynków, na odkrycie których liczyłem, zakładając mojego bloga. Został prawie całkowicie zapomniany, tymczasem dojrzałością i odwagą w ukazywaniu niektórych problemów wyprzedził swoją epokę. Można nawet powiedzieć, że przyczynił się tą odwagą do zamiecenia pewnych tematów na długie lata pod dywan. To jednak nie wina filmu, a "publicznej moralności", którą tak celnie skrytykował. Kiedy do ciężaru gatunkowego dodamy doskonałą Barbarę Stanwyck i świetną otoczkę realizacyjną, otrzymamy zaskakujące nawet mnie samego 9 gwiazdek. To jeden z najlepszych filmów roku 1933.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 6 października 2018

Disraeli (1929)

Film o mężu stanu

Reżyseria: Alfred E. Green
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 27 min.

Występują: George Arliss, Doris Lloyd, David Torrence, Florence Arliss, Anthony Bushell

Jak mieliśmy się okazję przekonać, zdobywca Oscara 1929 za główną rolę żeńską był filmem delikatnie mówiąc kiepskim. Wzbudziło to moje obawy co do laureata męskiego odpowiednika tej nagrody. Na szczęście nie sprawdziły się. Zarówno film Disraeli jak i wcielający się w tytułową postać Brytyjczyk George Arliss nie zawodzą, dając w efekcie całkiem niezłe widowisko.

Film opowiada o epizodzie z życia brytyjskiego premiera Benjamina Disraeliego, który w roku 1875 praktycznie jednoosobowo przeprowadził operację zakupu dla Wielkiej Brytanii Kanału Sueskiego, ugruntowując jej pozycję jako światowego imperium. Disraeli dość luźno podchodzi do faktów historycznych. Część rzeczywistych postaci została zastąpiona fikcyjnymi odpowiednikami (na przykład zamiast Lionela Rotschilda mamy bliżej nieznanego żydowskiego bankiera), a intryga została nieco podrasowana. Bo też film ten nie jest studium nad wydarzeniem historycznym, tylko studium charakteru wybitnej jednostki.

Oscarowa rola George'a Arlissa jest naprawdę dobra. Jego Disraeli jest człowiekiem wyróżniającym się z otoczenia już na pierwszy rzut oka. Charakterystyczna fryzura, monokl, nieco przygarbiona sylwetka doświadczonego polityka. Benjamin Disraeli nie jest przeciętnym zjadaczem chleba i o tym wie. Ba, wykorzystuje swoją reputację do dyskretnego i umiejętnego kierowania ludźmi. Człowiek to ujmujący, o dużej elokwencji i poczuciu humoru. Potrafi myśleć strategicznie, kiedy trzeba - forsować swoje plany wbrew opinii otoczenia, w trudnych sytuacjach - improwizować. Nie przepada za rządowym gabinetem na 10. Downing Street, większość spotkań i decyzji podejmując w swojej rezydencji. Tutaj jest wspomagany przez najbardziej zaufaną doradczynię, swoją żonę lady Beaconsfield (graną przez prawdziwą żonę Arlissa). Bardzo to sympatyczne małżeństwo, rozumiejące się bez słów i ładnie się uzupełniające. George Arliss zdołał wykreować przekonującego męża stanu, wybitną osobowość. Nietrudno uwierzyć, że właśnie ten człowiek dzięki swej przezorności odmienił losy kraju.

Teraz trochę narzekania. Disraeli posiada wiele słabości typowych dla wczesnych dźwiękówek. Fabułę oparto wyłącznie na dialogach, których jest bardzo dużo. Można powiedzieć, że oglądamy przedstawienie. Akcja dzieje się w kilku pomieszczeniach (i ogrodzie), a o innych ważnych wydarzeniach dowiadujemy się tylko z rozmów. Nie jest to tak atrakcyjne jak byłoby opowiadanie obrazem. Na szczęście dialogi zostały dobrze napisane. Miło się ogląda popisy elokwencji i sardonicznego humoru premiera. Jego wypowiedzi są różnorodne, od przyjacielskich pogawędek, poprzez negocjacje polityczne, aż po przemowy. Wszystkie są znakomicie wygłaszane przez charyzmatycznego Arlissa. Dzięki temu film nie nudzi. Trochę słabiej wypadają na tle głównego bohatera postacie poboczne. Obok żony jest jeszcze żydowski bankier, prezes Bank of England, asystent i kilku rosyjskich szpiegów, ale żaden z nich nie zapada zbytnio w pamięć. Również częściowo fikcyjna intryga ma kilka słabych punktów, zwłaszcza w zakresie postępowania Disraeliego ze szpiegami. Z pewnością nie tak wyglądało prowadzenie polityki przez brytyjskiego premiera. Ale, jak już pisałem, nie o tym jest ten film.

Disraeli okazał się przyjemną dźwiękówką z bardzo dobrą kreacją głównego bohatera. Warto się z nim zapoznać, jeżeli kogoś interesuje historia Imperium Brytyjskiego. Nie w celu poznania faktów, ale przybliżenia sobie kulturowego obrazu wiktoriańskiej polityki. Benjamin Disraeli jest nader ciekawym archetypem dla tego typu postaci. Między innymi za to wystawiam filmowi 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 3 lipca 2018

Ella Cinders (1926)

Film o Kopciuszku w Hollywood

Reżyseria: Alfred E. Green
Kraj: USA
Czas trwania: 52 min.

Występują: Colleen Moore, Lloyd Hughes, Vera Lewis, Doris Baker, Emily Gerdes

Colleen Moore była kobiecą twarzą amerykańskiej komedii niemej i cieszyła się w latach 20. dość dużą popularnością. Do czasów współczesnych zachowała się tylko część jej filmów, wśród nich Ella Cinders, uznawana za jeden z lepszych. Jest to adaptacja gazetowego komiksu o uwspółcześnionym Kopciuszku, na co zresztą wskazuje imię i nazwisko bohaterki, będące anagramem słowa "Cinderella". Jak można się domyślać, nadmierną oryginalnością ta opowiastka nie grzeszy.

Filmowa Ella Cinders jest sierotą mieszkającą wspólnie z antypatyczną macochą i jej córkami. Dziewczyna pełni w domu funkcję służącej, chodzi w połatanych ubraniach i jest wiecznie usmolona. Jej jedynym przyjacielem jest Waite Lifter, obwoźny sprzedawca lodów. Pewnego dnia Ella decyduje się wystartować w konkursie fotograficznym, w którym główną nagrodą jest bilet do Hollywood i kontrakt aktorski. Ku niemiłemu zaskoczeniu rodziny, portret Kopciuszka z niedorzeczną miną zwycięża. Ella wyrusza do Los Angeles, gdzie czeka na nią wiele wyzwań związanych z pracą w przemyśle filmowym.

Prawdę mówiąc, Colleen Moore okazała się całkiem dobrą aktorką komediową. Jej główną specjalnością jest mimika i (jakżeby inaczej) slapstickowe numery. Co ważne, gra Ellę z dużym wdziękiem. Mimo licznych wpadek i nieporadności mamy do czynienia z postacią inteligentną i budzącą sympatię. Scena z robieniem Elli zdjęcia, kiedy po nosie pełza jej natrętna mucha oraz jej próby przeniknięcia do hollywoodzkiego studia czujnie strzeżonego przez pana w mundurze są autentycznie zabawne. Są to jednak rodzynki w zakalcu. Ella Cinders nie wykorzystuje potencjału aktorki z powodu kiepskiego scenariusza.

Na czym polegają moje zastrzeżenia? Przede wszystkim na nudnej i nieciekawej osi fabuły wykorzystującej motywy Kopciuszka. Niestety nie porywa mnie historia o popychadle cudownie przemienionym w księżniczkę, okraszona wstawkami o bajkowym Hollywood. Nie ma w niej ani krzty autentyczności. Właściwie nie ma w niej nic ciekawego. Film mogłyby ratować udane skecze, ale tutaj oprócz wskazanych przeze mnie wyżej dobrych scen mamy również co najwyżej takie sobie. Średnio przypadły mi do gustu ujęcia pokazujące, jakie to upokarzające prace musi wykonywać Kopciuszek na rzecz macochy i sióstr. Nie rozbawili ustrojeni w pióropusze i kopcący cygara Indianie podróżujący z wystraszoną bohaterką pociągiem. Z postaci drugoplanowych dobry epizod zalicza chyba tylko Harry Langdon w roli komika pomagającego Elli ukryć się przed stróżem. Reszta jest bezbarwna (lodziarz) lub odpychająca (rodzinka Elli).

Mimo pozytywnych przebłysków nie mogę pozytywnie ocenić tego filmu. Jeśli był najlepszym, co Colleen Moore miała do zaprezentowania, to pozostaje jej współczuć. Bo zdecydowanie stać ją było na stworzenie dobrej kreacji. Ella Cinders otrzymuje ode mnie 5 gwiazdek. Śmiało można sobie ten film odpuścić.

źródło grafiki - www.imdb.com