Pokazywanie postów oznaczonych etykietą melodramat. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą melodramat. Pokaż wszystkie posty

środa, 31 lipca 2019

Eskapada/Angel (1937)

Film o znudzonych dygnitarzach

Reżyseria: Ernst Lubitsch
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 27 min.

Występują: Marlene Dietrich, Herbert Marshall, Melvyn Douglas

Kiedy Ernst Lubitsch został kierownikiem produkcji wytwórni Paramount, z powodu nadmiaru obowiązków na pewien czas porzucił reżyserski stołek. Nawet po rezygnacji z tej funkcji długo nie mógł wrócić do formy. Eskapada była jego pierwszym filmem od 1934 roku, w dodatku nadzorowanym także ze stanowiska producenta. Nie był to triumfalny powrót. Nakręcony dość minimalistycznie film sprawia wrażenie, jakby Lubitsch próbował przypomnieć sobie wypróbowane wcześniej rozwiązania, z nie do końca udanym skutkiem. Wrażenie to potęguje Marlene Dietrich obsadzona w roli seksbomby, ale jakże odległa od swoich znakomitych ról u Josefa von Sternberga. Wydawać by się mogło, że akurat Lubitsch zdoła ją odpowiednio ułożyć i poprowadzić. Chociaż nie poniósł zupełnej klęski, równie daleko było mu do sukcesu.

Film opowiada o miłosnym trójkącie, w którego centrum znajduje się uwodzicielska Maria Baker, grana przez Dietrich. Przebywając incognito w Paryżu, przypadkiem poznaje tam Anthony'ego Haltona, byłego wojskowego, który właśnie powrócił z Indii. Oboje spędzają razem upojny wieczór, po którym rozstają się, nie poznając swoich imion, ani adresów. Maria powraca do Londynu, gdzie mieszka ze swoim mężem Frederickiem - brytyjskim dyplomatą. Romans z Anthonym miał być tylko przelotną rozrywką znudzonej żony, której mąż poświęca za mało czasu. Wszystko się zmienia, kiedy nieświadomy niczego Anthony również przybywa do Londynu. Mężczyzna przypadkowo zaprzyjaźnia się z Frederickiem i zostaje przedstawiony Marii. Pomiędzy niedawnymi kochankami rozpoczyna się gra pozorów.

Scenariusz Eskapady ma bardzo ścisłą, trzyaktową strukturę. Najpierw jesteśmy świadkami przelotnego romansu pomiędzy Marią a Anthonym w Paryżu. Później poznajemy męża kobiety i dowiadujemy się nieco więcej na temat ich relacji. Ostatecznie następuje konfrontacja, podczas której każdy z członków trójkąta udaje przed pozostałymi ignorancję, pragnąć ugrać jak najwięcej dla siebie. Mąż i kochanek zostali przedstawieni jako nienaganni dżentelmeni darzący się nawzajem szacunkiem i sympatią. Tylko niefortunny zbieg okoliczności sprawił, że muszą rywalizować o tę samą kobietę. Herbert Marshall i Melvyn Douglas posiadają duży urok osobisty, grają jednak ostrożnie, preferując angielską powściągliwość i wyraźnie starając się nie wejść w paradę Dietrich. Najwyraźniej byli przekonani, że to miał być jej film. Niestety efekt jest taki, że najlepszą sceną Eskapady jest konwersacja kamerdynerów, którzy oceniają stan emocjonalny Barkerów i ich gościa po resztkach pozostawionych przez nich na talerzach. To jedyny w filmie moment, który można nazwać błyskotliwym.

Eskapadzie brakuje zawadiackiego uroku, jaki Lubitsch potrafił nadać Sztuce życia czy Złotym sidłom. Rozmowy bohaterów zawierają sporo aluzji i dwuznaczności, ale nie są lekkie ani dowcipne. Najbardziej zawodzi Dietrich, która bez pomysłowego oświetlenia Sternberga nie wygląda już tak uwodzicielsko, zahaczając momentami o autoparodię. Najgorsze jest jednak to, że jej postać odgrywa w fabule rolę przedmiotową. To nie jest niezależna agentka wywiadu o kryptonimie X-27 ani femme fatale manipulująca kochankami jak marionetkami. Zredukowano ją do roli znudzonej żony, dla której szczytem marzeń jest wyjazd z mężem na wakacje. Nic dziwnego, że obaj rywalizujący o nią panowie zachowują emocje na wodzy. Nie było cię czym ekscytować. To tylko salonowa gierka jakich wiele.

Eskapada nie jest filmem złym. Rzecz w tym, że zawodzi oczekiwania i nie reprezentuje poziomu, do którego przyzwyczaili widzów reżyser i jego gwiazda. To przeciętny melodramat, za mało zabawny, za mało pikantny i tylko z przebłyskami dobrych pomysłów. Niczym nie odstręcza, ale zdecydowanie można go sobie darować. Wystawiam 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 25 lipca 2019

Historia jednej nocy/History Is Made at Night (1937)

Film o idealnej randce i jej konsekwencjach

Reżyseria: Frank Borzage
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 37 min.

Występują: Charles Boyer, Jean Arthur, Colin Clive, Leo Carrillo

Charles Boyer, popularny francuski aktor (wystąpił na przykład w Liliomie Fritza Langa), regularnie pojawiał się także w produkcjach Hollywood. Początkowo grywał w USA role drugoplanowe w mniej przebojowych filmach. Sytuacja uległa zmianie, kiedy w Stanach olbrzymią popularność zdobył sobie Mayerling. Boyer dzięki swej roli nieszczęśliwie zakochanego następcy tronu stał się nagle archetypem europejskiego romantycznego kochanka. Konsekwencją były propozycje ról takich jak ta w Historii jednej nocy. Obraz, będący kolejną produkcją weterana melodramatu Franka Borzage, eksploatuje klasyczne archetypy gatunku, ocierając się momentami o kicz. Aktorstwo Boyera okazuje się jednym z kluczowych elementów, które nadają filmowi wiarygodności i ratują go przed artystyczną klapą. W tym sensie trzeba uznać jego międzynarodową karierę za pożyteczny nabytek dla Hollywood.

Wbrew tytułowi tylko pierwszy akt filmu rozgrywa się w czasie jednej nocy. Irene Veil, żona amerykańskiego armatora, porzuca chorobliwie zazdrosnego męża i wyjeżdża do Paryża. Mężczyzna ukuwa plan mający skompromitować żonę przed procesem rozwodowym. Nastąpi to poprzez zaaranżowanie kompromitującej sytuacji z szoferem. Irene zostaje uratowana z opresji przez przypadkowego nieznajomego, który nokautuje natręta. Wybawiciel, imieniem Paul, zabiera kobietę na romantyczną randkę w wykwintnym lokalu. Zataja przed nią, że pracuje tam jako szef obsługi. Rano kochankowie obiecują sobie kolejne spotkanie. Tymczasem mąż knuje jeszcze bardziej złowieszczy plan zemsty.

Najlepszym i najbardziej rzucającym się w oczy elementem filmu jest postać Paula brawurowo zagrana przez Charlesa Boyera. To jest prawdziwy facet pozbawiony słabych punktów. Podczas pamiętnej nocy najpierw ratuje Irene z opałów, zachowując zimną krew i aranżując sytuację tak, żeby mogła wybrnąć z niej z twarzą. Później zaś zapewnia jej romantyczną przygodę życia. Jest homar, tango, są intrygujące rozmowy i pocałunki. Po takiej dawce emocji nietrudno uwierzyć, że kobieta zakochuje się w nim bez pamięci. Również w dalszej części filmu, kiedy kochankowie zostają rozdzieleni wskutek intryg męża, Paul okazuje godny podziwu hart ducha, do samego końca wykazując się klasą, inteligencją i honorem. Jego przeciwieństwem jest grany przez Colina Clive'a zazdrosny mąż - przypadek psychopaty ogarniętego obsesją na punkcie własnego wizerunku. Jego intrygi momentami ocierają się o diabolizm, a duże pieniądze i wpływy ułatwiają mu realizację obłędnych planów zemsty. Niezła rola.

Mniej imponująca jest niestety Jean Arthur w głównej roli żeńskiej. W dużej mierze winny jest temu seksistowski scenariusz, który nie daje bohaterce okazji do pokazania własnych atutów. Irene przez większość czasu ulega męskim urokom kochanka lub pada ofiarą podstępów męża. Praktycznie wcale nie funkcjonuje jako autonomiczna osobowość, będąc całkowicie uzależniona od wpływu facetów. Nie pomaga niezbyt wyrafinowane aktorstwo Arthur, która nie poradziła sobie między innymi w wyjątkowo sztucznej scenie rozpaczy odegranej przed mężem. W efekcie ciężko polubić tę postać. Irene pozostaje ozdobnikiem - pięknym obiektem pożądania, o który walczy dwóch samców.

Film jest wypełniony licznymi zwrotami akcji związanymi z intrygami psychopatycznego męża. Dzięki temu zaskakuje, chociaż nie zawsze na plus. Niektóre działania związane z wrobieniem Paula w poważne przestępstwo, czy też wysłania statku na kurs kolizyjny z górą lodową, nie wytrzymują zawieszenia niewiary. Zbyt łatwo można było ich uniknąć, gdyby ktoś ruszył głową. Za to jest na co popatrzeć. Na przykład zakończenie filmu wyraźnie nawiązuje do katastrofy pewnego słynnego okrętu, co zostało nader profesjonalnie przedstawione. Bohaterowie planują też podróż słynnym sterowcem Hindenburg, do której niestety nie dochodzi. Słynny statek powietrzny uległ spektakularnej katastrofie już po zakończeniu zdjęć, lecz jeszcze przed premierą Historii jednej nocy. Jest to przypadkowy, lecz jakże interesujący zbieg okoliczności.

Historia jednej nocy to konwencjonalny melodramat Franka Borzage'a wykorzystujący wielokrotnie sprawdzone przez reżysera rozwiązania. Jego główną zaletą jest aktorstwo męskiej części obsady (także Leo Carrillo jako szefa kuchni i przyjaciela Paula), a także wykreowanie autentycznie szampańskiego nastroju podczas tytułowej nocy. Główne słabości to niedopracowany scenariusz, któremu przydałoby się kilka krytycznych ingerencji, oraz niezbyt wysokich lotów aktorstwo Jean Arthur. Koniec końców, film okazał się atrakcyjnie opakowanym produkcyjniakiem, który obejrzałem z dużą przyjemnością. Wystawiam 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 15 lipca 2019

Dama kameliowa/Camille (1936)

Film o sztuczności

Reżyseria: George Cukor
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 49 min.

Występują: Greta Garbo, Robert Taylor, Lionel Barrymore, Henry Daniell, Jessie Ralph

Ostatnim filmem, którego premiery dożył nieodżałowany producent Irving Thalberg byli Romeo i Julia w reżyserii George'a Cukora. Thalberg pozostawił po sobie również inny reżyserowany przez Cukora, w chwili jego śmierci jeszcze nieukończony - Damę kameliową. O ile Romeo i Julia byli bombastyczną adaptacją szekspirowskiej tragedii, Dama sięgała do nieco mniej odległej przeszłości. Za podstawę scenariusza posłużyła romantyczna powieść Alexandre Dumasa (tego młodszego). Melodramatyczny do bólu film rozgrywa się w kręgu XIX-wiecznych paryskich utracjuszy i luksusowych dziwek. Specjalizujący się w "kinie kobiecym" Cukor otrzymał możliwość współpracy z samą Gretą Garbo. "Boska Szwedka", która przecież upodobała sobie melodramat, stanęła przed wyzwaniem niemal na miarę Anny Kareniny - rolą damy do towarzystwa rozdartej pomiędzy dwoma pragnącymi jej kochankami. Jeżeli wyczuwacie teatralną przesadę i morze krokodylich łez, to się nie pomyliliście. Cukor, Garbo i reszta pobłądzili w romantycznych ostępach i zabrakło kogoś, kto sprowadziłby ich na ziemię. Na przykład zmarłego Thalberga, bo postprodukcję filmu nadzorował już ktoś inny.

Przedstawiony w filmie salonowy Paryż z połowy XIX-wieku to środowisko birbantów, bon vivantów i hedonistów. Trwają tu nieustanne hulanki, libacje i nieprzyzwoite potańcówki. Bogaci młodzi arystokraci grają w gry miłosne z pięknymi paniami o wątpliwej moralności. Wszyscy posługują się kodem, w którym każde spojrzenie, gest czy komplement mają swoje ukryte znaczenie. Jedną z popularniejszych panien w tym środowisku jest Marguerite Gautier, pochodząca ze wsi piękność, która swą urodą i zaradnością wywalczyła sobie godną pozazdroszczenia pozycję. Marguerite jest aktualnie utrzymanką barona de Varville, który lekką ręką pokrywa jej rozbuchane wydatki. Dziewczynie wpada jednak w oko młody Armand Duval, człowiek nie tak majętny, ale przystojny i zakochany w niej po uszy. Na drodze do ich szczęścia stają jednak: zazdrosny de Varville, zatroskany o reputację syna ojciec Armanda oraz liche zdrowie Marguerite.

Przywarą wyzierającą z każdej klatki Damy kameliowej jest okropna sztuczność zarówno historii, jak i świata, w którym została osadzona. Środowisko wiecznie biesiadujących bogaczy i dziwek jest wręcz nieznośne w swojej lekkomyślności i gnuśności. Ci ludzie nie mają właściwie żadnych problemów poza obmyślaniem kolejnych rozrywek. Trwonią czas na pijaństwie, opowiadaniu plotek i miłosnych intrygach. Jest to towarzystwo tak bardzo nieznośne i antypatyczne, że z trudem się na nie patrzy. W samym środku tej szopki tkwi Greta Garbo, jak zwykle dryfująca kilka centymetrów ponad ziemią, rozmarzona, bujająca w obłokach. Nawet kiedy wyjeżdża z Armandem na wieś, z której się wywodzi, biega wśród kaczek w niedorzecznej kloszowej sukni i rozkoszuje się zapachem kwiatów, wzdychając nad swoim słabym zdrowiem. Chlew i hałda obornika pozostają rzecz jasna niewidoczne. Trawiące bohaterkę suchoty to kolejna niedorzeczność, idealnie podkreślająca sztuczność filmu. Nawet wycieńczona, nieledwie konająca i wypluwająca swoje płuca bohaterka jest posągowo piękną Gretą Garbo, której cierpienie trudno brać na poważnie. Aktorka otrzymała za tę rolę nominację do Oscara, tymczasem uważam, że jest to jeden z jej najsłabszych występów. Nie do końca z jej winy. Oderwana od rzeczywistości Garbo sprawdza się dobrze w filmach, w których taki sposób bycia kontrastuje z bardziej realistycznym otoczeniem (jak było to w Ludziach w hotelu czy we wspomnianej już Annie Kareninie). Tutaj podkreślała tylko niedorzeczność całej historii.

Czas napisać kilka słów o miłosnym dylemacie bohaterki. Polega on z grubsza rzecz biorąc na tym, że wydaje ona pieniądze barona w sumach idących w tysiące franków miesięcznie. Zakochany w niej Armand jest w stanie zapewnić zaledwie ułamek tych kwot, a nie ma zamiaru z nikim się nią dzielić. Po wielu zamyślonych spojrzeniach bohaterka uznaje, że będzie w stanie przełknąć życie w nędzy. Wtedy na scenie pojawia się ojciec Armanda, który błaga ją, aby nie szargała reputacji jego syna. Oczywiście jedynym rozwiązaniem, na jakie stać było scenarzystów, jest brnięcie Marguerite w kłamstwa i robienie z niej męczenniczki. Jedynym pocieszeniem jest pojawienie się w tym wątku Lionela Barrymore'a grającego wspomnianego ojca. Wyrazista kreacja jedynego w filmie człowieka, który twardo stąpa po ziemi, odznacza się od pozostałej zgrai. Konkretny i rzeczowy Barrymore kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Niestety więcej plusów nie zauważyłem.

Dama kameliowa zawodzi fabularnie i aktorsko. To nieznośny, afektowany film powielający najbardziej tandetne melodramatyczne schematy. Wypełniają go niesympatyczne i głupie postacie, a najbardziej męczącą z nich jest konająca w nienagannym makijażu Greta Garbo. Być może kiedyś tego typu wątki wzruszały co bardziej emocjonalnych widzów. U mnie wywołują tylko poczucie niesmaku. Wystawiam 5 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 12 lipca 2019

Pokusa/Desire (1936)

Film o przemianie kobiety fatalnej

Reżyseria: Frank Borzage
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 29 min.

Występują: Gary Cooper, Marlene Dietrich, John Halliday, Ernest Cossart, Alan Mowbray, Zeffe Tilbury

Marlene Dietrich i Gary Cooper spotkali się na planie Pokusy sześć lat po premierze ich poprzedniego wspólnego filmu - Maroka. W roku 1930 oboje byli obiecującymi aktorami na początku kariery. Sześć lat później znajdowali się na szczycie. Dietrich szukała nowego otwarcia po rozstaniu ze swoim mentorem Josefem von Sternbergiem. Cooper po kilku głośnych rolach w filmach przygodowych powracał jako amant, co w przeszłości niekoniecznie mu wychodziło. Na planie filmowym gwiazdorski duet wziął pod swoje skrzydła Frank Borzage, weteran filmowego melodramatu. Jako producent nad całością czuwał zaś Ernst Lubitsch, który dołożył do filmu swoją cegiełkę w postaci kpiarskiego, szelmowskiego humoru. Końcowy efekt współpracy tych głośnych nazwisk nie rości sobie pretensji do bycia czymś więcej niż hollywoodzkim produkcyjniakiem, zachowuje jednak przy tym dobry smak.

Film opowiada o romansie amerykańskiego inżyniera z francuską oszustką i złodziejką. Używająca fałszywego tytułu hrabiny Madeleine dzięki sprytnemu podstępowi wyłudza od paryskiego jubilera perłowy naszyjnik wart miliony franków. Uciekając ku hiszpańskiej granicy, kobieta wpada przypadkiem na Toma, który przebywa w Europie na wakacjach. Ona ochlapuje go błotem, on pomaga jej naprawić zepsuty klakson. Razem podróżują do granicy, od czasu do czasu wymieniając docinki. Później Madeleine wykorzystuje Toma do przemycenia do Hiszpanii naszyjnika, następnie kradnie mu samochód i odjeżdża w siną dal. Po kilku dniach Amerykanin odnajduje Madeleine w posiadłości jej wspólnika. Tom ma zamiar uzyskać odszkodowanie za wóz, fałszywa hrabina chce się natomiast pozbyć natręta. Sytuacja nabiera rumieńców, kiedy oboje uświadamiają sobie, że są w sobie zakochani.

Pokusa czerpie garściami z ugruntowanego wizerunku obojga aktorów. Madeleine to pozbawiona moralności femme fatale. Fortel zastosowany przez nią przy kradzieży naszyjnika to prawdziwy majstersztyk wykorzystujący naiwność jubilera oraz jej własny urok osobisty. Tych samych sztuczek próbuje później z Amerykaninem, na przeszkodzie staje jednak miłość. W środkowym punkcie Borzage przełamuje sceniczny wizerunek Dietrich. Fatalna kobieta ulega przemianie. Nie potrafi już być bezwzględna i egoistyczna. Wpływ Amerykanina uwalnia ją od zgubnych nawyków nabytych, gdy byłą kochanką Europejczyka. Aluzja do zerwania aktorki z von Sternbergiem jest niezwykle czytelna. Dietrich nie była już w rękach germańskiego obrazoburcy. Wymieniła go na porządnych Amerykanów z zasadami, takich jak postać Gary'ego Coopera.

Cooper gra w swoim zwyczajowym stylu, to znaczy sztywno jakby kij połknął. Zdobywa się jednak na duży dystans do siebie. Jego bohater cechuje się swego rodzaju niezdarnym urokiem. Bierze serio niektóre żarty z siebie, nie wychwytuje rozmaitych aluzji i chętnie podśpiewuje niedorzeczne piosenki. Pod tą powłoką jest jednak uczciwym, porządnym jankesem, który potrafi przywalić komu trzeba, przyznać się do błędu i zawalczyć o właśnie odkrytą miłość życia. Romans tej dwójki nie jest szczególnie ognisty. Nie ma w nim buzującej chemii, jest jednak nieukrywana sympatia. Pragnąca się poprawić złodziejka i gamoniowaty inżynier razem stają się lepszymi ludźmi, niż byli osobno. Na tym poziomie ich relacja okazuje się wiarygodna. Nie daje to może romansu stulecia, ale takie przyziemne podejście też jest jak najbardziej do przyjęcia.

W Maroku Gary Cooper był żołnierzem niedbającym o własne życie i zakochanym w kobiecie z problemami. Żeby być ze swoim ukochanym, Marlene Dietrich ruszyła za nim boso przez pustynię. W Pokusie nie muszą się posuwać do takich poświęceń. Wystarczy powrót na ciepłą posadkę do fabryki samochodów w Detroit oraz skrucha wynagrodzona aktem ułaskawienia. Nic więcej nie stoi na przeszkodzie wielkiej miłości. Również droga stojąca otworem przed aktorami wydawała się mniej wyboista, niż na początku lat trzydziestych. Udowodnili już swoją wartość i mogli spokojnie odcinać kupony, grając w bezpiecznych i unikających skrajności filmach takich jak Pokusa. Miało to swój urok, ale było też osiądnięciem na laurach. Wycenionym przeze mnie na 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 6 lipca 2019

Prawo młodości/Come and Get It (1936)

Film o drwalach

Reżyseria: Howard Hawks i William Wyler
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 39 min.

Występują: Edward Arnold, Frances Farmer, Walter Brennan, Joel McCrea

Pomysł na film opowiadający o amerykańskim duchu pionierstwa, który doprowadził do rabunkowej eksploatacji złóż natury, poddała Samuelowi Goldwynowi zaangażowana powieść Edny Farber. Szef MGM-u nabył prawa do ekranizacji książki i wyznaczył na reżysera Howarda Hawksa. Ponieważ niebawem ciężko zachorował, zmuszony był pozostawić reżyserowi wolną rękę. Hawks nakręcił film po swojemu, zmieniając go z dramatu ekologicznego w sztampowy melodramat. Kiedy Goldwyn wrócił do zdrowia, rozgniewany zmianami sprzecznymi z jego wizją zwolnił reżysera, zastępując go Williamem Wylerem. Ten ostatni nie był jednak szczególnie chętny do wchodzenia w buty poprzednika. Dokończył Prawo młodości na zasadzie prowizorki, nie wkładając w nie zbyt wiele serca. Ze sprzecznych wizji trzech ludzi powstał film, w którym widoczne są tylko strzępki zmarnowanego potencjału.

Akcja rozpoczyna się w obozie drwali w położonej na północy stanu Wisconsin puszczy sosnowej. Dzielni robotnicy wycinają wielkie połacie lasu, magazynują ścięte pnie, a po wiosennych roztopach spławiają je w ogromnych ilościach w dół rzeki, do tartaków. Na czele walki o zasoby natury stoi Barney Glasgow, niezłomny nadzorca, który ma ambicję zgromadzić największy urobek spośród wszystkich obozów, ożenić się z córką swojego pracodawcy i zostać najbogatszym człowiekiem z Wisconsin. Najlepszym przyjacielem Barneya jest chudy jak szczapa, prostoduszny brygadzista Swan. Po ciężkiej harówce mężczyźni oraz ich podwładni dopinają swego i osiągają rekordowy wynik w wycince drewna. Sukces postanawiają oblać w podrzędnej knajpie. Tam poznają Lottę, piękną śpiewaczkę, której serce prędko skrada Barney. Gorący romans nie trwa długo i kończy się, kiedy drwal otrzymuje z dawna oczekiwaną propozycję ślubu z córką swego szefa. Porzuconą Lottę przygarnia pod swe skrzydła litościwy Swan. Mija kilkanaście lat. Owdowiały Swan jest biedującym robotnikiem z dorosłą córką na utrzymaniu. Barney odnawia z nim kontakt po długiej rozłące. Kiedy okazuje się, że młoda Lotta jest kropla w kroplę podobna do swojej zmarłej matki, Barney postanawia zdobyć ją dla siebie.

Film pomyślany jako krytyka gwałtu na naturze, a później przemieniony znienacka w historię miłosną, nie mógł się udać. W fabule widoczne są cięcia i wolty niezdecydowanych twórców. Nakręcone w plenerach sceny przedstawiające pracę drwali przy karczowaniu lasu i spławianiu drewna należą do najpiękniej nakręconych, jakie było mi dane oglądać. Zewsząd przebija pionierski triumfalizm, ale widoczny jest także trud i mozół drwali. Uwagę przyciągają szczegóły techniczne, na przykład gigantyczne rynny do wodowania pni. Są to niepowtarzalne widoki, które po zakończeniu filmowego prologu niestety nie wracają już na ekran. Do końca seansu zmuszeni będziemy zajmować się Barneyem, Swanem i ich miłosnymi dylematami.

Dwóch przyjaciół prezentujących odmienne systemy wartości zostało nakreślonych grubą kreską. Postawiony w centrum wagi Barney to bezwzględny brutal, który przyzwyczajony jest brać to, na co ma ochotę. Nieco nieokrzesany, potrafi być wspaniałym przyjacielem i strasznym wrogiem. Niestety nie udało mi się wykrzesać choćby odrobiny sympatii dla tej chciwej i antypatycznej postaci. Pomysł z uwodzeniem córki przyjaciela wyglądającej identycznie jak jej zmarła matka (nosi także to samo imię i gra ją ta sama aktorka) jest co najmniej niesmaczny. Sytuacji nie poprawia sama Lotta, którą można określić jako karykaturę femme fatale, najpierw sugestywnie odpowiadającą na zaloty Barneya, później natomiast zaskoczoną jego uczuciami. Jest jeszcze syn Barneya, który bardzo pragnie produkować "niegroźne dla natury" plastikowe kubki i w ten sposób wyprzeć się niszczycielskiego dziedzictwa ojca. I oczywiście rywalizuje z nim o względy dziewczyny, co nie jest ani trochę angażujące, ponieważ jest postacią mydłkowatą i nieciekawą. Ostatnia ważna postać to Swan, stereotyp porządnego i nieskomplikowanego robotnika preferującego proste życie. Grający go Walter Brennan otrzymał nominację do Oscara. Prawdopodobnie wyróżniono go za liczne manieryzmy postaci, które mnie jednak raczej irytowały niż zachwycały.

Zasmuca zaprzepaszczony potencjał Praw młodości. Reżyserzy i scenarzyści wyeksponowali dokładnie te wątki, które powinny pozostać na drugim planie. Nie mam pojęcia, komu potrzebna była kolejna historia miłosna z drewnianymi, niesympatycznymi postaciami i szablonowymi zwrotami akcji. Zamiast tego o rozwinięcie prosiły się kwestie dotyczące drewnianego biznesu i pokoleniowy konflikt postaw, który symbolizuje sprzeczny stosunek ojca i syna do prezydenta Theodora Roosevelta (twórcy parków narodowych). Szkoda, że dla Howarda Hawksa ciekawsza była niesmaczna historyjka o chuci i wybujałym ego starszego pana. Z całego filmu warto obejrzeć tylko początkowe sceny efektownie prezentujące wyrąb lasu. Wystawiam 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 2 lipca 2019

Romeo i Julia/Romeo and Juliet (1936)

Film o paskudnej waśni

Reżyseria: George Cukor
Kraj: USA
Czas trwania: 2 h 4 min.

Występują: Leslie Howard, Norma Shearer, John Barrymore, Edna May Oliver, Basil Rathbone, Robert Warwick, C. Aubrey Smith, Andy Devine

Trudno w to uwierzyć, ale film Romeo i Julia z 1936 roku był pierwszą poważną próbą ekranizacji tragedii Szekspira od dwudziestu lat. Hollywoodzcy decydenci, produkujący dla masowej widowni, obawiali się dramatów pisanych trudną, starodawną angielszczyzną. Drugą przeszkodą były koszty - umiejscowiony w renesansowych Włoszech obraz powinien przyciągać uwagę efektowną scenografią i strojami. Wobec braku gwarancji sukcesu wyłożenie znacznych środków przez nękane Wielkim Kryzysem wytwórnie wydawało się decyzją ryzykowną. A jednak przebojowy producent MGM-u, legendarny Irving Thalberg dopiął swego. Mimo oporu szefa wytwórni, Louisa B. Mayera, wywalczył środki i rozpoczął produkcję. Jako reżysera dobrał specjalistę od "filmów dla kobiet" George'a Cukora, w rolach głównych obsadził natomiast śmietankę gwiazd: Lesliego Howarda, Johna Barrymore'a, Basila Rathbone'a i swoją żonę Normę Shearer jako Julię. Decyzje co do obsady wzbudziły kolejne wątpliwości. W sztuce Szekspira główni bohaterowie to ludzie na progu dorosłości, tymczasem w roku premiery filmu Howard skończył 43 lata, Barrymore - 54, Rathbone - 44 a najmłodsza z tego grona Shearer - 34. Wszystkie te elementy sprawiły, że do filmu podchodziłem z dużą rezerwą. Hermetyczny język Szekspira, afektowany styl reżyserski Cukora, podstarzali aktorzy, w tym wymoczkowaty Howard, do tego jeszcze niezbyt wysokie noty na serwisach filmowych. Spodziewałem się kolejnego zawodu. Tym milej mi napisać, że się pomyliłem. Romeo i Julia to obraz monumentalny, wysmakowany i, mimo pewnych niedostatków, udany.

Fabuła jest zapewne nieobca każdej osobie obznajomionej jako tako z kulturą. Dwa skłócone ze sobą szlacheckie rody z Werony toczą waśń, niejednokrotnie doprowadzając do rozlewu krwi. Najmłodsi przedstawiciele rodzin - Romeo i Julia - poznają się przypadkiem podczas balu maskowego i  zakochują w sobie. Później wypadki toczą się szybko - nocne schadzki, potajemny ślub u zaufanego zakonnika, później felerny pojedynek, w rezultacie którego Romeo zostaje skazany na banicję i w końcu tragiczny finał. Scenarzysta Talbot Jennings nie wykorzystał całego tekstu dramatu, wycinając około połowy. Była to słuszna decyzja. Historia jest spójna, nie nazbyt rozwleczona i pozbawiona zbędnych wypełniaczy. W rezultacie dwie godziny filmu upływają szybko i bezboleśnie.

Inną udaną decyzją był przyjęty przez George'a Cukora styl reżyserski. Słusznie obawiając się przesadnego patosu, w kluczowych scenach zminimalizował on dialogi, zastępując je tym, co stanowi główny atut kina - obrazami. Dzięki temu mamy w filmie sekwencje tak świetne jak uroczysty marsz dwóch wrogich sobie orszaków do katedry, podczas którego żołnierze i członkowie rodów wymieniają prowokacyjne spojrzenia i z rzadka tylko obsypują się złośliwościami. Godny uwagi jest także bal maskowy, podczas którego Romeo, Julia, Tybolt i Parys imponują przepysznymi strojami i skomplikowanymi układami tanecznymi. Wygląda to niemal jak zaloty pawi, do których ci wystrojeni włoscy arystokraci wykazują duże podobieństwo. Dalej jest równie ciekawie. Umizgi pod balkonem Julii, pojedynek Tybolta z Merkucjem i Romeem na rynku oraz finał rozgrywający się w rodzinnych katakumbach to sekwencje niezwykle sugestywne, korzystające w wielkiej obfitości ze scenografii, ruchu kamery i możliwości aktorów. Dzięki temu nie ma konieczności zbyt uważnego wsłuchiwania się w hermetyczne szekspirowskie dialogi, które pięknie wyglądają na papierze, ale w ustach aktorów są trudne do zrozumienia. Dzięki narracji wizualnej treść dramatu została sprowadzona do podstawowych emocji, o których przecież Szekspir chciał opowiadać.

Wielką zaletą Romea i Julii jest brak irytującego patosu. Obawiałem się go zwłaszcza ze strony nieznośnego czasem Lesliego Howarda. Tymczasem Anglik spisał się w roli Romea nadzwyczaj dobrze, łącząc romantyczną delikatność z niezłą zadziornością w wymagających tego scenach. Dobrze partneruje mu nadęty i pompatyczny Basil Rathbone jako Tybolt, główny czarny charakter. Norma Shearer w roli Julii jest najbardziej z tego grona egzaltowana, ale udało się jej pozostać za cienką linią dzielącą górnolotność od kiczu. Nie jest to może jej najwybitniejsza kreacja, ale nie zepsuła filmu i nie próbowała przytłoczyć swą obecnością pozostałych aktorów. Na drugim planie możemy podziwiać zawsze znakomitych Ednę May Oliver jako "niańkę" Julii i C. Aubreya Smitha w roli lorda Capuleti. Cukor i Thalberg zaangażowali także do filmu duże grono statystów i zadbali o porządnie przygotowane sceny grupowe, obejmujące klasyczne ceremonie kulturowe - procesję, bal i pogrzeb.

Na wielkie pochwały zasługuje techniczna strona filmu. Scenograf Cedric Gibbons i odpowiedzialni za kostiumy Adrian oraz Oliver Messel otrzymali pomoc konsultantów historycznych, a dla inspiracji sprowadzono dla nich obrazy włoskich mistrzów i zdjęcia oryginalnych zabytków Werony. Wysiłek włożony w przygotowania jest widoczny. Dekoracje i kostiumy zostały dopracowane do najdrobniejszych szczegółów i zachwycają rozmachem oraz przepychem. Dobrym przykładem będzie wspominany już bal maskowy. Efektu dopełniają wysmakowane zdjęcia Williama H. Danielsa, który odważnie eksperymentuje z nietypowymi ujęciami (na przykład w dialogu kochanków pod balkonem) oraz pomysłowym wykorzystaniem scenografii (świetna scena, kiedy Romeo idzie ogrodową ścieżką, w tle natomiast możemy podziwiać równocześnie dwa szpalery krzewów - prawdziwy i odbity w tafli stawu).

Romeo i Julia to film udany wbrew wszelkim oczekiwaniom. Historia, co prawda dość już ograna, została przedstawiona w sposób przystępny i atrakcyjny dla widza. Aktorzy stanęli na wysokości zadania, pokonując przy tym największą z przeszkód - wiekową. Nie udało się odnieść sukcesu kasowego, ale na polu artystycznym obraz doceniono kilkoma nominacjami do Oscarów. Niestety Irving Thalberg, który był głównym motorem napędowym produkcji, nie dożył tych wyróżnień. Zmarł przedwcześnie w dniu premiery Romea i Julii, pozostawiając po sobie w świecie kina pustkę, którą trudno było zapełnić. Romeo i Julia to nadzwyczaj godne epitafium dla jego kreatywności i zdolności organizacyjnych. Wystawiam mocne 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 1 lipca 2019

San Francisco (1936)

Film o śpiewaczce, jej adoratorach i trzęsieniu ziemi

Reżyseria: George Cukor
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 55 min.

Występują: Clark Gable, Jeanette MacDonald, Spencer Tracy, Jack Holt, Jessie Ralph

Trzęsienie ziemi może się wydawać dziwnym tematem dla musicalu. W.S. Van Dyke, hollywoodzki specjalista od eksperymentów, postanowił uczynić z tej nietypowości atut. Film fabularyzujący katastrofalne trzęsienie ziemi w San Francisco z 1906 roku został pomyślany jako wakacyjny hit. Miał wszystko - gwiazdy, piosenki, wątek miłosny i spektakularne efekty specjalne ukazujące zniszczone miasto. Śmiały plan wypalił i San Francisco odniosło sukces kasowy, zdobywając także kilka nominacji do Oscarów. Muzyczno-katastroficzny blockbuster zapowiadał się więc jako ciekawe przeżycie estetyczne. Niestety, mocno się na nim zawiodłem.

Film opowiada historię śpiewaczki Mary Blake, która przybywa do San Francisco z prowincji w nadziei na lepsze życie. Szkolona w śpiewie klasycznym dziewczyna znajduje zatrudnienie w knajpie Blackiego Nortona, dżentelmena uwikłanego w szemrane interesy. Mary prędko staje się lokalną gwiazdą i wkrótce otrzymuje propozycję występów w miejskiej operze. Do rywalizacji o jej względy (i głos) stają: niegrzeczny chłopiec Blackie, arogancki bogacz Jack Burley oraz próbujący grać rolę arbitra i doradcy duchowego ksiądz Tim Mullen. O ostatecznym losie bohaterów zadecydują jednak siły całkiem od nich niezależne w postaci naturalnego kataklizmu.

Postawmy sprawę jasno - San Francisco jest nudne jak flaki z olejem. Zanim nadejdą wyczekiwane sceny katastrofy, jesteśmy zmuszeni wysiedzieć niemal 1,5 godziny drętwego i nieciekawego romansu. Główna w tym wina Jeanette MacDonald, która może i jest dobrą śpiewaczką, ale aktorka dramatyczna z niej żadna. Wszystkie jej dylematy, monologi i rozterki były dla mnie wręcz nie do zniesienia. Bo też co to za wybór. Z jednej strony szarmancki, zakochany w niej Clark Gable, z drugiej - sztywny bogacz zagrany z doskonałą drętwotą przez Jacka Holta. Z tej trójki jedynie bohater Gable'a nie budzi odruchu wymiotnego, ale także potencjał tego świetnego aktora nie został należycie wykorzystany. Jego postać - Blackie - ukazana jest niemal wyłącznie w relacji z kiczowatą śpiewaczką. Gdyby wzbogacić Blackiego o wątki poboczne, zdecydowanie byłoby ciekawiej. A potencjał był. Umieszczony daleko na drugim planie ksiądz grany przez Spencera Tracy'ego to przyjaciel Blackiego z dzieciństwa, który próbuje nawrócić go na dobrą drogę. Niestety interakcje obu świetnych aktorów są rzadkie i mało satysfakcjonujące. A, byłbym zapomniał, Blackie jest ateistą, którego ksiądz i dziewczyna bezskutecznie próbują nawrócić. Udaje się to dopiero dzięki wstrząsającemu przeżyciu w postaci trzęsienia ziemi. Cóż za kicz.

Jeżeli chodzi o katastrofę, mamy do czynienia z półgodzinną, dość efektowną sekwencją. Zwraca uwagę udany montaż i sporo pomysłowych efektów specjalnych w rodzaju rozstępującej się ziemi, wybuchających przewodów gazowych czy płonącej panoramy miasta. I sporo ofiar, wręcz zaskakująco dużo jak na film z lat trzydziestych. W tym wszystkim Gable wędrujący przez ruiny, pomagający napotkanym i poszukujący ukochanej. Nie powiem, ta część filmu robi wrażenie. No, może poza faktem, że Clark przerzuca gołe cegły, które w życiu nie widziały zaprawy murarskiej. Nic dziwnego, że San Francisco tak łatwo się zawaliło. Ale czepiam się.

Tak więc mogłoby się wydawać, że ostatni akt filmu wynagradza długi i nudny romans. Tak jest aż do ostatniej sceny, która jest... żenująca. Pal sześć cudowne nawrócenie Gable'a pod wpływem katastrofy, w której na jego oczach zginęły dziesiątki ludzi. Później jest jeszcze zabawniej. W prowizorycznym obozie pełnym rannych i okaleczonych ludzi pojawia się wiadomość, że ognie płonącego miasta ugaszono. I nagle dziesiątki ocalonych z uśmiechem ruszają ku dymiącym gruzom, śpiewając radosną piosenkę o odbudowie. Przed chwilą cudem uszli z życiem. Krwawią, kuśtykają, niektórzy z nich potracili bliskich. Nic to, najważniejsze, że ogień ugaszono i kiedyś na miejscu zrównanego z ziemią miasta stanie nowe. To było tak absurdalne, że Monty Python lepiej by nie wymyślił.

Niewiele piszę o muzyce, gdyż mam z nią dylemat. Wykonywane operowym głosem piosenki Jeanette MacDonald zyskały sobie dużą popularność, a jedna z nich została nawet nieoficjalnym hymnem San Francisco. Niestety osobiście muzyka nie przypadła mi do gustu. Kontrast między klasycznym głosem a knajpianym otoczeniem miał szokować i chyba mnie zszokował aż za bardzo. To zdecydowanie nie jest właściwe wykorzystanie wokalnych możliwości MacDonald. Tak jak z innymi elementami filmu - zbyt dużo, zbyt ostentacyjnie i bez wyczucia. Dlatego nie warto tracić na San Francisco czasu. Wystawiam 6 gwiazdek, tak dużo tylko ze względu na ciekawe sceny katastrofy.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 26 czerwca 2019

Dodsworth (1936)

Film o wszechstronnym kryzysie małżeńskim

Reżyseria: William Wyler
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 40 min.

Występują: Walter Huston, Ruth Chatterton, Mary Astor, Paul Lukas

Podróż jako okazja do poznania samego siebie to motyw obecny w sztuce co najmniej od czasów Odysei. Zazwyczaj jest to okazja do przeżywania przygód, ale przy odpowiedniej dozie kreatywności można w ten sposób zbudować niezłą głębię psychologiczną. Scenarzysta Sidney Howard i reżyser William Wyler dokonali tej trudnej sztuki w filmie Dodsworth, łącząc wątek podróży z pozornie niezbyt do niego pasującym gatunkiem melodramatu. Jest to historia miłosna bardzo nietypowa, nie tylko dlatego, że opowiada o losach małżeństwa z długoletnim stażem, ale również z tego powodu, że nie opisuje narodzin wielkiej miłości, a przeciwnie - jej rozpad.

Bohaterami filmu są Samuel i Fran Dodsworthowie, bogate amerykańskie małżeństwo, które po spieniężeniu przez Samuela udziałów w jego firmie postanawia spędzić resztę życia, korzystając z jego uroków. Na dobry początek małżonkowie wyruszają w rejs do Europy, jednak bardzo szybko wychodzi na jaw ich znudzenie sobą oraz sprzeczne oczekiwania. Samuel pragnie zwiedzać, poznawać nowe rzeczy i cieszyć się beztroską. Fran ma ambicje towarzyskie - pragnie być doceniana, adorowana i obracać się w wyższych sferach. Tarcia między małżonkami nasilają się jeszcze bardziej, kiedy oboje spotykają na swej drodze osoby płci przeciwnej gotowe dzielić ich zainteresowania.

Dodsworth jest filmem zaskakująco wielowarstwowym. Można go postrzegać jako obraz kryzysu małżeńskiego wywołanego niezgodnością charakterów. Zgodnie z nowobogackim modelem rodziny, prowadzący firmę Sam nie spędzał zbyt wiele czasu z żoną, a jego życiem była praca (możemy to zaobserwować w nakręconych z jego perspektywy pierwszych minutach filmu). Nieprzyzwyczajeni do siebie małżonkowie odkrywają się na nowo dopiero podczas podróży i nie są zachwyceni tym, czego się dowiadują. Ich konflikt ma jednak także inne poziomy. W przypadku Fran mamy do czynienia z narastającym strachem przez starością, co skutkuje coraz większą niechęcią do znacznie starszego od niej męża. Z kolei Samuel pragnie nacieszyć się odzyskaną po latach harówki wolnością, czego niepracująca zawodowo Fran nie potrafi zrozumieć. Ich aspiracje i oczekiwania znajdują zresztą ciekawe odbicie w obiektach zainteresowań, jakie napotykają na swej drodze. W przypadku Fran są to kolejni pretensjonalni gogusie, w przypadku Sama - zaradna i niezależna rozwódka Edith. Jeszcze inną perspektywą, z której możemy spoglądać na małżeński kryzys Dodsworthów, jest rozdarcie między powinnością wobec współmałżonka a własnymi pragnieniami - każde z nich w inny sposób podchodzi do tego dylematu.

Ciekawe idee idą w Dodsworthu w parze z mistrzowskim wykonaniem. Znakomicie spisują się aktorzy - pełen energii dżentelmen Walter Huston jako Sam, kapryśna i humorzasta Ruth Chatterton w roli Fran, a także delikatna i zmysłowa Mary Astor jako Edith (ta aktorka zdaje się stworzona do podobnych ról). Na uwagę zasługuje także kilkuminutowy epizod w wykonaniu seniorki Marii Uspienskiej, która daje Fran życiowy wykład na temat niestosowności jej zachowania. Znakomita jest reżyseria Wylera, który nadał filmowi składającemu się z serii rozmów niesamowity klimat. Każda scena posiada odmienną atmosferę - posępności, znudzenia, irytacji, nadziei - wszystko zgodnie z aktualnym stanem psychicznym bohaterów. Umiejętnie wspomaga go operator Rudolph Mate, który chętnie eksperymentuje z pozycjami kamery i nader skutecznie wykorzystuje technikę głębokiego zbliżenia, polegającą na wykorzystaniu w narracji kilku elementów kadru jednocześnie.

Dodsworth jest znakomitym filmem o rzadko spotykanej w Hollywood głębi psychologicznej. Zadbano o szczegółowe wyłożenie motywacji postaci i przekonujące przedstawienie ich dylematów. Chociaż w małżeńskim konflikcie łatwo jest wziąć stronę Sama, także problemy jego żony otrzymały swoje miejsce i nie sposób potraktować jej jako jednowymiarowej egoistki.  Fakt, że Wyler i Howard skupili się w Dodsworthu na niezwykle przyziemnym i życiowym temacie, jednocześnie nie oferując łatwych odpowiedzi, budzi szacunek. Do tego dochodzi jeszcze dyskretne piękno artystycznej strony filmu. Mamy do czynienia z jednym z najlepszych hollywoodzkich filmów lat trzydziestych. Wystawiam 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 2 czerwca 2019

Mayerling (1936)

Film o więźniach własnych umysłów

Reżyseria: Anatole Litvak
Kraj: Francja
Czas trwania: 1 h 28 min.

Występują: Charles Boyer, Danielle Darrieux, Jean Dax, Jean Debucourt, Andre Dubosc, Rene Bergeron, Gabrielle Dorziat

30 stycznia 1889 roku jedyny syn cesarza Franciszka Józefa Arcyksiążę Rudolf oraz jego młoda kochanka, baronówna Maria Vetsera, odebrali sobie życie w cesarskiej rezydencji myśliwskiej Mayerling. Wydarzenie to zatrzęsło posadami Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Zszokowani Habsburgowie nie mieli zamiaru rozpowszechniać informacji o szczegółach tragedii, dlatego narosło wokół niej sporo mniej lub bardziej wiarygodnych teorii. Niemal 50 lat później Anatole Litvak postanowił w swoim filmie przedstawić jedną z popularniejszych wersji wydarzeń. Można ją nazwać psychologiczno-romantyczną, wydaje się jednak zbliżona faktom historycznym. Mayerling zdobył niespodziewanie dużą popularność nie tylko we Francji, ale także w Stanach Zjednoczonych, zapewniając odtwórcom głównych ról - Charlesowi Boyerowi i Danielle Darrieux - międzynarodową sławę. Opowieści o nieszczęśliwej miłości zawsze były w cenie. Jeżeli chodzi o jakość samego filmu, jest interesujący, mam jednak pewne zastrzeżenia.

Mayerling sporo miejsca poświęca politycznemu tłu całej tragedii. Cesarstwo Habsburgów ukazano jako tragikomiczne państwo policyjne, w którym nawet następca tronu jest pod stałą obserwacją tajnych służb. Rudolf to postać rozdarta - liberał i uczestnik studenckich protestów, przyjaciel wichrzycielskiego dziennikarza a jednocześnie człowiek bezsilny, pozbawiony wpływu na sprawy państwowe. Jego małżeństwo z belgijską księżniczką Stefanią jest całkowitą fikcją, stosunki z ojcem nie wykraczają poza oficjalne formalności, natomiast premier rządu jest wręcz prześladowcą Arcyksięcia, śledzącym każdy jego ruch. Rudolf odreagowuje niepowodzenia poprzez pijaństwo i przygody z cały czas zmieniającymi się kochankami. Pewnego dnia przypadkiem spotyka na ulicy dziewczynę, która początkowo nie rozpoznaje w nim następcy tronu. To początek intensywnego uczucia. Maria okazuje się zupełnie inna, niż otaczające Rudolfa kobiety - subtelna, głęboka, poważnie myśląca o życiu. Arcyksiążę postanawia zrobić wszystko, by uzyskać rozwód ze Stefanią i ożenić się ze swą prawdziwa miłością. Franciszek Józef nie ma jednak zamiaru pozwolić na obyczajowy skandal i mezalians.

Historia została opowiedziana wyraźnie z perspektywy Rudolfa, niewątpliwie biorąc jego stronę. Arcyksiążę rzeczywiście ma powody do depresji, trzeba jednak powiedzieć, że jest nielichym ciężarem dla cesarskiej rodziny. Zamiast cierpliwie czekać na objęcie tronu, aktywnie działa przeciwko polityce ojca. O jego ekscesach pijackich i seksualnych wie cały Wiedeń. Nieszczęsna żona Rudolfa, odrzucona i skazana na zapomnienie, nawet nie występuje w filmie. Książę okazuje się absolutnym egocentrykiem nieczułym na rację stanu ani uczucia swoich bliskich. Nie pomaga mu w tym Franciszek Józef, rezygnujący całkowicie z roli ojca na rzecz powinności władcy. W takim otoczeniu dziedzic cesarskiego tronu nie ma szans na rozwój i obrócenie swych politycznych marzeń w rzeczywistość. Wymagałoby to wytrwałości i rozwagi, a on musi mieć wszystko tu i teraz. Nawet uwielbiana przez niego Maria pozostaje w cieniu kochanka, wyrozumiale akceptując jego ekscesy i utwierdzając w poczuciu krzywdy. Ją samą cechuje brak złudzeń co do swojej roli. Zostaje w tym poczuciu utwierdzona krótką lecz dobitną rozmową z cesarzową Elżbietą, która wyjawia Marii, że jako żona Franciszka Józefa nigdy nie była szczęśliwa. Poza krótkim okresem na samym początku. W rezultacie zamiast wsparciem dla Rudolfa, dziewczyna staje się jednym z czynników, które prowadzą do wiadomego końca.

Mayerling jest filmem ze znakomita oprawą. Mam słabość do cesarskiego Wiednia z jego muzyką i estetyką. Muszę przyznać że moje oczekiwania zostały zaspokojone. Oprawa muzyczna zaaranżowana przez Arthura Honeggera to mieszanka dzieł wiedeńskich klasyków i utrzymanych w podobnej stylistyce utworów skomponowanych przez jego samego. Dopisała również scenografia pełna imperialnego blichtru. Jej dominującym elementem został występujący na draperiach, kurtynach i ozdobnych przedmiotach habsburski orzeł - symbol racji stanu. A jednak ten imponujący wizerunek jest tylko ostentacyjną i napuszoną fasadę kryjącą powolną degrengoladę cesarstwa.

Dopracowany wizualnie i fabularnie film traci trochę na atrakcyjności z uwagi na kreacje aktorskie Boyera i Darrieux. Entuzjastycznie przyjęci przez publikę, mnie osobiście wydają się bezduszni. To dwa wpatrzone w siebie automaty, niezdolne do stawienia czoła własnym instynktom i obawom, zbyt przerażone i zniechęcone, żeby zawalczyć o siebie. Oczywiście musieli tacy być ze względu na zakończenie ich historii. Niestety aktorom nie udało się tchnąć w dwie skazane na śmierć postacie życia. W rezultacie udało mi się wczuć w ich tragedię na poziomie intelektualnym, lecz nie uroniłem ani jednej łezki. A wręcz byłem od tego bardzo daleki. Wystawiam 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 1 czerwca 2019

Skamieniały las/The Petrified Forest (1936)

Film o wykolejeńcach

Reżyseria: Archie Mayo
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 22 min.

Występują: Leslie Howard, Bette Davis, Humphrey Bogart, Dick Foran, Genevieve Tobin, Porter Hall, Charlie Grapewin

Trudno w jednoznaczny sposób wskazać początek kina noir, szczególnie że samo to określenie zostało wprowadzone retrospektywnie w połowie lat 40. Dużo łatwiej zwrócić uwagę na kilka ważnych filmów, które stały się protoplastami kiełkującego nurtu. Pierwszym takim obrazem był Potępieniec z roku 1935, kolejnym okazał się wypuszczony rok później Skamieniały las. Z obecnych w nim elementów charakterystycznych dla kina "czarnego" trzeba wymienić przygnębiającą atmosferę, ambiwalentnych moralnie bohaterów oraz Humphreya Bogarta. Występujący w swojej pierwszej ważnej roli aktor był do tej pory szerzej nieznanym aktorem, do którego pomocną dłoń wyciągnął obsadzony w roli głównej Leslie Howard. Za wstawiennictwem Howarda Bogart otrzymał okazję do pokazania światu swoich możliwości aktorskich i nie zmarnował jej. Jako symbol wdzięczności wiele lat później nadał swojej córce na imię Leslie.

Prawie cała akcja filmu rozgrywa się w kafejce przy stacji benzynowej na pustynnym odludziu Arizony. W pobliżu leży Park Narodowy Skamieniałego Lasu - stąd tytuł filmu. Na stacji pośrodku niczego życie toczy się leniwie. Gabrielle - kelnerka i córka właściciela - mało energicznie odrzuca zaloty miejscowego osiłka Boze'a. Jej ojciec jest pochłonięty jest prowadzeniem interesu i zbijaniem bąków ze swoimi kolegami z Gwardii Narodowej. Dziadek żyje wspomnieniami z lat Dzikiego Zachodu. Nudę przerywa przybycie wędrującego pieszo przez odludzie Alana - niespełnionego pisarza, który poszukuje nowego życiowego celu. Mająca artystyczne ambicje Gabrielle dostrzega w zblazowanym mężczyźnie bratnią duszę. Alan usiłuje ją zainspirować do porzucenia życia kelnerki, nie jest to jednak takie proste. Tymczasem do stacji zbliża się kolejny gość - poszukiwany za napad i morderstwo Duke Mantee wraz ze swoim gangiem.

Mimo oryginalnej lokalizacji na amerykańskiej pustyni, Skamieniały las jest filmem teatralnym. Zachowana została klasyczna zasada jedności miejsca, czasu i akcji, a rozwój fabuły odbywa się w zdecydowanej większości poprzez rozmowy. Mimo to zastosowano kilka ciekawych technik operatorskich. Autor zdjęć Sol Polito chętnie korzysta z pomysłowych ustawień kamery. Na przykład żeby opowiedzieć Alanowi o swoich marzeniach, Gabrielle wchodzi z nim na dach kafejki, skąd spoglądają z góry na nudną okolicę. Z kolei bogartowski czarny charakter filmowany jest prawie zawsze indywidualnie, żeby pogłębić wrażenie jego wrogości w stosunku do pozosałych. Oddawanie nastroju bohaterów za pomocą kadrowania to rozwiązanie zaczerpnięte z kina niemieckiego i najważniejszy "czarny" element Skamieniałego lasu.

Fabularnie mamy do czynienia z opowieścią o paskudnych ludziach uwięzionych w paskudnym miejscu. Umieszczona w centrum fabuły Gabrielle (grana przez Bette Davis) wydaje się rozmarzoną dziewczyną pragnącą wyjechać z obskurnej pustynnej dziury do Francji - kraju swoich marzeń. Zarazem jest to nieprzyjemna oportunistka czekająca z wyjazdem na śmierć dziadka i przejęcie zapisanego jej spadku. Poza tym czeka na wielką miłość, ale w międzyczasie pozwala się obmacywać tępemu jako noga stołowa osiłkowi. Na wąskiej twarzy Gabrielle łatwo wypatrzyć zarysowujący się niepozorny wyraz zgorzknienia. Dlatego tak łatwo odnajduje wspólny język z Alanem (w tej roli Leslie Howard) - uosobieniem artystycznej dekadencji i zagubienia. Ten gość został wyjałowiony emocjonalnie wskutek życiowych niepowodzeń i trudno mu znaleźć motywację do działania. Dostrzega brzydki charakter Gabrielle, ale mimo to postanawia zainwestować w jej przyszłość, by w pewien sposób zadośćuczynić własnej miałkości. Dziwny to człowiek, dokonujący trudnych do zrozumienia decyzji. Zdecydowanie ciężko się z nim utożsamiać.

Kilka słów wypada poświęcić dopracowanej roli Bogarta jako bezwzględnego bandyty, który jednak skrywa w sobie odrobinę człowieczeństwa. Nieogolony, zachrypnięty, sztywno chodzący zbir był wzorowany na słynnym Johnie Dillingerze, którego mimikę i gesty Bogart studiował na nagraniach. Ta postać także skrywa w sobie drugie dno. Na pozór pozbawiony skrupułów bandzior, który nie cofnie się przed niczym, z uwagi na chwilę wolnego czasu postanawia wysłuchać rozterek bohaterów, a nawet służyć im pewną radą. Nie zmienia to faktu, że w potrzebie czyni z nich żywe tarcze. Bogart umiejętnie połączył w tym bohaterze bezwzględność z pewną dozą refleksji. To dlatego jeden z trzymanych na muszce zakładników określa bandytę uosobieniem amerykańskiego ideału wolności.

I tutaj dochodzimy do pewnego absurdu, w jaki brnie Skamieniały las w raz z rozwojem fabuły. Te nieprawdopodobnie dziwaczne główne postacie pogrążają się w długich dyskusjach o sensie istnienia, dogadują sobie, próbują rozgryźć, co kryje się w ich duszach. Ich pomysły i decyzje są absolutnie nieracjonalne, problemy bardzo odległe od tego, co trapi zwykłego zjadacza chleba. Wieńcząca film strzelanina i skrajnie nierealistyczna konkluzja powinny zatem wywołać irytację. A jednak tak nie jest. Skamieniały las mimo swej absurdalności wciąga i bawi. Może dzięki atrakcyjności wizualnej i dobremu aktorstwu. A może ten odrealniony klimat i nierzeczywiste postacie są właśnie jego zaletą, a nie słabością? W końcu lubimy współczuć wyrzutkom, którym mniej się poszczęściło w życiu od nas. Może mieli pecha, a może zbyt duże aspiracje? Z pewnością są nietuzinkowi. Tak czy inaczej, świetnie się oglądało tych wykolejeńców. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 26 maja 2019

Kusicielka/Dangerous (1935)

Film o ludziach igrających z ogniem

Reżyseria: Alfred E. Green
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 18 min.

Występują: Bette Davis, Franchot Tone, Margaret Lindsay, Alison Skipworth, John Eldredge

5 marca 1936 roku Bette Davis odebrała swojego pierwszego Oscara przyznanego jej za główną rolę w Kusicielce. Był to początek wielkiej kariery aktorki specjalizującej się w kreacjach narowistych, niesympatycznych jędz. A jednak złośliwi twierdzili, że Oscar był tylko nagrodą pocieszenia za pominięcie w poprzedniej edycji nagród przełomowej roli Davis w filmie W niewoli uczuć. Argumentowano to pewnym podobieństwem obydwu kreacji, według mnie jednak nie była to ocena sprawiedliwa. Bette jest w Kusicielce po prostu świetna. Kusicielka to także jeden z bardziej znanych filmów Alfreda E. Greena. Specjalizujący się w kinie klasy B reżyser od czasu do czasu wypuszczał obraz zaskakujący swoją jakością. Poprzednim takim przypadkiem był Baby Face ze znakomitą Barbarą Stanwyck. Oba te filmy łączy odważne podejście do kobiecości. Green miał dryg do intrygującego przedstawiania w filmach pań wyłamujących się ze schematów tradycyjnych ról społecznych.

Kusicielka opowiada o fatalnym romansie pomiędzy młodym architektem a przebrzmiałą gwiazdą teatru. Don Bellows spotyka Joyce Heath w knajpie. Niegdyś była jego muzą podziwianą na deskach Broadwayu. Jako szekspirowska Julia zainspirowała go nawet do rozwijania własnego talentu. Teraz, kiedy na szczycie zastąpiły Joyce inne aktorki, postanowiła szukać zapomnienia w butelce. Don zabiera kobietę do swojej wiejskiej rezydencji i zostawia pod opieką służącej. Początkowo bliska delirium, Joyce zaczyna z wolna odzyskiwać stabilność emocjonalną. Mężczyzna odwiedza ją od czasu do czasu i w końcu nawiązują romans. Bardzo problematyczny, gdyż architekt jest zaręczony z piękną Gail, a związek z uzależnioną od alkoholu skandalistką może poważnie zaszkodzić jego rozwijającej się karierze.

Alfred Green stworzył melodramat par excellence. Historia związku Dona i Gail jest burzliwa i pełna skrajnych emocji. Skupiony na relacji dwojga protagonistów scenariusz nie zawiera żadnych wątków pobocznych. Nie jest to jednak typowe ckliwe romansidło wywołujące nudności od nadmiaru słodyczy. Przeciwnie, film wciąga, zmusza do zastanowienia i zostawia widza z dość gorzkim posmakiem. Jest to głównie zasługa ciekawie nakreślonych bohaterów. Don i Joyce są postaciami wiarygodnymi psychologiczne i pełnymi niuansów. Co ważne, ocena ich postaw zostaje pozostawiona widzowi. Film nie opowiada się jednoznacznie po stronie żadnego z nich.

Oscarowa Bette Davis daje imponujący popis aktorstwa. Na początku filmu Joyce jest kompulsywną pijaczką zainteresowaną tylko zdobyciem kolejnych porcji alkoholu. Doprowadzona do pionu, ukazuje kolejne warstwy swej osobowości - kusicielki, twardej cyniczki liczącej tylko na siebie, delikatnej, zmęczonej życiem dziewczyny, w końcu egoistycznej desperatki próbującej wszelkimi sposobami bronić uzyskanego szczęścia. To bardzo wiele masek w jednym filmie, a Davis przechodzi od jednej do drugiej niezwykle płynnie. Trudno powiedzieć, która z nich jest prawdziwa. Prawdopodobnie każda po trochu. Polubiłem to pogubione, pyskate babsko, chociaż wiele jej wyborów było ewidentnie egoistycznych bądź nierozsądnych. Świetna postać.

Grany przez Franchota Tone'a architekt Don to całkiem inna para kaloszy. Początkowo ukazany jako idealista pragnący ocalić swój młodzieńczy przedmiot uwielbienia, szybko zapomina o honorze, nawiązując romans z Joyce za plecami narzeczonej. Co prawda nie robi tego z wyrachowania. W krytycznym momencie zachowuje się jak mężczyzna, ale... gdy wychodzi na jaw pewien brudny sekret z przeszłości Joyce, Don wcale nie jest tak wyrozumiały, jak można by się spodziewać. Choć samemu daleko mu do świętości, na moment zmienia się w nieznośnego moralistę. Widać w tym zwrocie akcji brudne nożyce cenzorskiego Urzędu Haysa, który dociął scenariusz do swych świętoszkowatych reguł. Z dzisiejszej perspektywy odmienne standardy moralności dla kobiet i mężczyzn są niezwykle rażące. W rezultacie film znalazł się na krawędzi otchłani żenady. A jednak Alfred Green przy wydatnej pomocy Bette Davis zdołał uratować zakończenie. Potępiona Joyce wychodzi z całej awantury obronną ręką.

Kusicielka jest znacznie lepszym filmem, niż można by się spodziewać. Dzięki staraniom reżysera i głównej gwiazdy filmu w nieco tandetne klisze fabularne tchnięto prawdziwego ducha. Joyce Heath zostaje dla mnie jedną z ciekawszych filmowych postaci lat trzydziestych. Bette Davis w pełni zasłużyła na swojego Oscara. Warto poświęcić temu filmowi jeden wieczór choćby ze względu na tak znaczne osiągnięcie aktorskie. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 22 maja 2019

Diabeł jest kobietą/The Devil is a Woman (1935)

Film o walce ego z id

Reżyseria: Josef von Sternberg
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 16 min.

Występują: Marlene Dietrich, Cesar Romero, Lionel Atwill, Edward Everett Horton, Alison Skipworth

Josef von Sternberg kręcił Diabeł jest kobietą w świadomości, że to jego ostatni film z Marlene Dietrich. Burzliwy związek uczuciowy reżysera z żyjącą na własnych zasadach gwiazdą dobiegł końca już kilka miesięcy wcześniej. Po objęciu przez Ernsta Lubitscha funkcji dyrektora Paramountu stało się jasne, że kontrakt Sternberga z wytwórnią nie zostanie przedłużony, podczas gdy aktorka miała tam pozostać. Niezwykła współpraca, która pozwoliła zarówno jemu, jak i jej wspiąć się na absolutne wyżyny artystyczne, miała wydać z siebie ostatni owoc. Von Sternberg wplatał do swoich filmów wątki nawiązujące do jego prywatnej relacji z Dietrich. W żadnym innym obrazie nie jest to tak bardzo widoczne jak w Diable. Jeden z głównych bohaterów, będący ofiarą kobiecych gierek Don Pasqual, został nawet ucharakteryzowany, aby jak najbardziej przypominać reżysera. Jeżeli Diabeł miał być rozliczeniem Sternberga z jego muzą, warto zadać sobie pytanie, jak bardzo nawiązywał do rzeczywistości. Ponieważ Dietrich nie tylko zgodziła się wystąpić jako bardziej wyrazisty niż kiedykolwiek wcześniej archetyp kobiety fatalnej, ale zdawała się nawet czerpać perwersyjną przyjemność ze tej roli, nie ma wątpliwości, że coś musiało być na rzeczy. Fikcja została wymieszana z rzeczywistością, tworząc zupełnie nową jakość i skutecznie utrwalając legendę aktorki jako postaci wyrastającej ponad szarą rzeczywistość.

Akcja filmu rozgrywa się w targanej rewolucyjnymi niepokojami Hiszpanii. Antonio, poszukiwany przez policję rewolucjonista, bierze udział w karnawale w Sewilli. Podczas festynu spotyka piękną Conchitę, która posyła mu zalotne spojrzenia i przesyła liścik z zaproszeniem na schadzkę. Później przyjaciel Antonia, były wojskowy Don Pasqual, opowiada mu historię swojego romansu z Conchitą. Okazuje się, że kobieta jest bezwzględną uwodzicielką wykorzystującą mężczyzn i porzucającą ich bez skrupułów. Pomny ostrzeżeń przyjaciela Antonio zamierza zrezygnować z flirtu, Conchita ma jednak inne plany.

Marlene Dietrich w sposób otwarty pogrywa w Diable swoim wizerunkiem kobiety fatalnej. Jej bohaterka jest bezwzględnym, chciwym i świadomym swej władzy nad płcią brzydką wampem. Przez większą część filmu nie zdradza żadnych cech łagodzących tę okrutną fasadę. Uwodzicielskie spojrzenie, ognisty temperament i pozorne wyrachowanie usposabiają do niej widza jak najgorzej. Nie pomagają męskie postacie, które mimo usilnego pragnienia zapanowania nad sytuacją pozostają więźniami swego libido. Dotyczy to w szczególności sternbergowskiego alter ego - Pasquala, który jawi się jako człowiek żałosny, nie wyciągający żadnej nauki ze swoich błędów i wręcz dążący do autodestrukcji. Dopiero rozwój wydarzeń w końcowych scenach uświadamia nam, że Conchita może wcale nie być taka wyrachowana, za jaką sama pragnie uchodzić. W równym stopniu, jak mknący ku niej niczym ćmy do światła faceci, pozostaje niewolnicą swego temperamentu i zmienności. Rola Conchity jest w pewnym sensie podsumowaniem pierwszego etapu kariery Dietrich, w sposób wyrazisty eksponującym wszystkie elementy jej specyficznego wizerunku.

Von Sternberg uzupełnił silną osobowość swojej gwiazdy tym, co miał najlepszego - niesamowitymi aranżacjami. Nie tylko sam stanął za kamerą, ale również wraz z Hansem Dreierem zaprojektował scenografię. Atmosfera Hiszpanii jest duszna, a powietrze nieustannie wypełnione - karnawałowymi girlandami, strugami ulewy, buchającą z parowozu parą. Dzięki tym zabiegom uzyskano efekt specyficznego skurczenia przestrzeni. Oplątani serpentynami, zalani deszczem bohaterowie tracą jasność osądu, błądząc i lawirując w labiryncie silnych emocji. W jego centrum znajduje się Marlene ubrana w najbardziej ekstrawaganckie kostiumy, jakie można sobie wyobrazić. Długie koronkowe suknie i nakrycia głowy ozdobione misternymi wzorami czynią z niej nieledwie meduzę hipnotyzującą samców uwodzicielskim spojrzeniem spod ronda kapelusza. Krew się burzy, kiedy stąpa tak w dźwiękach ognistej hiszpańskiej muzyki skomponowanej przez Johna Leipolda i Heinza Roemhelda.

Jaki efekt końcowy daje połączenie wszystkich tych efektownych elementów? Diabeł jest kobietą to opowieść o niespełnionych pragnieniach. Reżyser tchnął w film swoją tęsknotę i żal, pokazując jak na widelcu moc sublimacji niespełnionych żądz. A Dietrich, zarówno w rzeczywistości jak i w filmie odmawiająca mu swego ciała, chętnie w tym dopomogła. Tylko w czasach, gdy żył i działał jeszcze Sigmund Freud, mogło powstać dzieło tak silnie odwołujące się od instynktów, a zarazem tak bardzo wyrafinowane artystycznie. Josef i Marlene godnie podsumowali swój związek. Wystawiam 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 16 maja 2019

Peter Ibbetson (1935)

Film o zaburzonym marzycielu

Reżyseria: Henry Hathaway
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 25 min.

Występują: Gary Cooper, Ann Harding, John Halliday, Ida Lupino

Wyidealizowana romantyczna miłość to chyba najpopularniejszy stereotyp Hollywoodu. Pełne lukru filmy o kochankach z bajki pojawiały się w Fabryce Snów od samego początku jej istnienia, zachwycając co podatniejszych widzów i irytując tych nastawionych mniej idealistycznie. Najczęściej przed zakochanymi stawiane były niezwykłe przeszkody, które nie pozwalały im wieść wspólnego, spokojnego (i rzekomo nudnego dla widzów) życia. Wyprodukowany przez Paramount Peter Ibbetson jest kwintesencją tej ckliwej stylistyki. Film wyróżnia się wyjątkowo przejaskrawionym, zahaczającym o absurd podejściem do tematu. Gdyby przyjąć za dobrą monetę wszystko, co dzieje się na ekranie, otrzymalibyśmy piękną baśń o miłości od kołyski aż po grób. Spojrzenie bardziej krytyczne czyni z Ibbetsona opowieść o zaburzonym emocjonalnie człowieku, który mimowolnie zniszczył życie własne i jeszcze kilku osób.

Pierwszy akt filmu przedstawia dziecięcą miłość chłopca i dziewczynki mieszkających po sąsiedzku na przedmieściach Paryża. "Gogo" i "Mimsey" dobrze się ze sobą dogadują i od pewnego momentu są nierozłączni. Niestety zostają rozdzieleni, kiedy matka chłopca umiera i zostaje on zabrany przez wuja na wychowanie do Londynu. Wiele lat później już dorosły "Gogo" (czyli tytułowy Peter Ibbetson), wzięty architekt, zostaje zaangażowany do przebudowy posiadłości angielskiego księcia. Dręczony melancholijną tęsknotą za dziecięcą miłością bohater zamieszkuje u pracodawcy i niespodziewanie zakochuje się w jego żonie. Wkrótce odkrywa, że Mary to jego ukochana Mimsey z dzieciństwa. Po raz pierwszy mający jakiś cel w życiu Peter postanawia odzyskać swą miłość życia bez względu na wszystko.

Co tu dużo pisać, chociaż filmowy Ibbetson jest przedstawiony jako romantyczny heros, w rzeczywistości jest to zagubiony, niedojrzały chłopiec, który nie potrafi odnaleźć się w życiu. Pamiętacie swoje miłości z czasów przedszkolnych, drodzy czytelnicy? To teraz wyobraźcie sobie, że pielęgnowaliście to czyste, dziecięce uczucie aż do dorosłości. Nie jako miłe wspomnienie, tylko gorącą tęsknotę. Przez wiele lat nie zwracając najmniejszej uwagi na innych ludzi, nie wykazując chęci ułożenia sobie życia, nie patrząc w przyszłość. Bo bawiliście się z kimś misiami, a później was rozdzielono. Taki właśnie jest Peter Ibbetson. Tytułowy bohater żyje w świecie marzeń, którego realność potwierdza telepatyczna więź, jaka ma go łączyć z Mimsey. Dzięki tej więzi rozpoznają się po latach, a kiedy w wyniku tragicznego wypadku ponownie zostają rozdzieleni, spotykają się "w snach". 

Rzeczywistość Ibbetsona jest mniej idealna od jego marzeń. Film gloryfikuje niedojrzałego marzyciela, który w imię pielęgnowanej przez lata traumy niszczy cudze małżeństwo. Co prawda "książę pan" nie należy do najsympatyczniejszych ludzi, ale do momentu odkrycia, że Peter przyprawia mu rogi, traktuje go jak przyjaciela domu. Mary, pozostająca w cieniu Ibbetsona, wydaje się podzielać jego chorobliwe uczucie, chociaż w jej przypadku można to równie dobrze przypisać znudzeniu mężem. Oczywiście jak każda szanująca się romantyczna miłość, uczucie Petera i Mary nie ma szans na spełnienie. Gdyby mieli okazję stworzyć prawdziwy związek, mogliby przecież posmakować gorzkiej prozy życia. Znacznie piękniej jest podtrzymywać swoje mrzonki nawet wtedy, gdy staje się oczywiste, że nic z tego nie będzie.

Ten lepki od cukru film został całkiem sprawnie zrealizowany, co tylko pogłębia moje rozczarowanie. Gary Cooper wkłada sporo wysiłku, żeby wydobyć dramatyzm ze swojego groteskowego bohatera. Znakomite zdjęcia Charlesa Langa podkreślają tragiczny mistycyzm historii Ibbetsona. Klimatyczna muzyka Irvina Talbota uzyskała nawet nominację do Oscara. Profesjonalna realizacja wskazuje na to, że Henry Hathaway i jego ekipa nie pogubili się gdzieś po drodze. Oni naprawdę pragnęli ukazać historię Petera jako pełną patosu, romantyczną opowieść o nieszczęśliwej miłości. W rzeczywistości jest to zaś ponura historia faceta z zaburzeniami i duchowa strawa dla niedojrzałych emocjonalnie marzycieli. Nie polecam. Wystawiam 5 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 9 maja 2019

Toni (1935)

Film o zwykłych miłostkach na francuskiej wsi

Reżyseria: Jean Renoir
Kraj: Francja
Czas trwania: 1 h 21 min.

Występują: Charles Blavette, Celia Montalvan, Edouard Delmont, Max Dalban, Jenny Helia

Jean Renoir był twórcą poszukującym, trudnym do zaszufladkowania, eksperymentującym z wciąż nowymi stylami. Jego Suka i Boudu z wód wyratowany były filmami osadzonymi w środowisku miejskim, krytycznie nastawionymi do przywar mieszczan. O ile pierwszy cechował się ponurym realizmem, styl drugiego z nich można określić jako surrealistyczny i ironiczny. Toni z 1935 roku reprezentuje skrajnie odmienne podejście. Renoir udał się z ekipą na wieś, do południowej Francji i do części ról zaangażował aktorów niezawodowych. Narracja filmu jest poważna, fabuła prosta, a bohaterami są zwykli ludzie filmowani w naturalnym otoczeniu. Asystentem Renoira podczas prac nad Tonim był Lucchino Visconti, który kilka lat później miał rozwinąć podpatrzone rozwiązania w styl neorealistyczny.

Film opowiada o uczuciowym życiu robotników w południowej Francji. Głównym bohaterem jest Toni, który przyjeżdża z Włoch w poszukiwaniu pracy i zatrudnia się w miejscowym kamieniołomie. Toni sypia ze swoją gospodynią Marie, ale za jej plecami romansuje z hiszpańską praczką Josefą. Kiedy ta druga decyduje się poślubić bogatszego i sprytniejszego Alberta, Toni bierze ślub z Marią. Cicha rywalizacja dwóch kobiet trwa jednak dalej, prowadząc do burzliwych wydarzeń.

Chociaż w Tonim pojawiają się odniesienia do wielokulturowości, tak naprawdę dla rozwoju fabuły nie ma ona większego znaczenia. Przybywający do Francji w poszukiwaniu pracy Włosi i Hiszpanie wmieszali się w miejscowe społeczeństwo, druzgocąc, jak stwierdza reżyser na początku filmu, "ducha Wieży Babel". Francuzi, Hiszpanie i Włosi koegzystują harmonijnie, płynnie wchodząc ze sobą w związki i współdziałając w pracy. Wszystkie występujące w filmie postacie są robotnikami odczuwającymi wspólnotę losu. To dość optymistyczne spojrzenie jak na nękane nacjonalizmami lata trzydzieste.

Tym, co w filmie ważne, są poplątane relacje damsko-męskie podgrzewane gorącą krwią południowców. W centrum fabuły mamy kochliwego Toniego i zmysłową, nałogowo uwodzącą mężczyzn Josefę. W tle rozgrywają się inne dramaty - niedocenianej i nękanej kompleksami Marii, brutalnego męża Josefy - Alberta i paru innych. Robotnicza dola nie sprzyja stabilizacji, prowadząc do powstawania patologicznych związków. Renoir pokazuje nam to wszystko poprzez proste, wzięte z życia sceny. Toni poszukuje osy, która wkradła się pod sukienkę figlarnej Josefy. Josefa i Albert migdalą się na polu kukurydzy. Rodzinna kolacja zmienia się w wulgarną kłótnię. Mężczyźni przepychają się na skraju kamieniołomowego urwiska. Zrozpaczona kobieta rzuca się w fale pobliskiego jeziora. Otoczenie jest do bólu zwyczajne, jakby Renoir i jego kamerzysta filmowali ludzi przy codziennych rozmowach i czynnościach. Sprzyja temu także gra aktorów - naturalistyczna, pozbawiona środków wyrazu. Ma się wrażenie, że to po prostu zwykli ludzie występujący w dokumencie o własnym życiu. No, może poza finałem, który rozgrywa się w bardziej dramatycznych, choć także realistycznych okolicznościach.

Problem z Tonim wypływa z tych samych czynników, co jego zalety. Skupiony na życiu prostych ludzi film postawił na skrajny realizm, ale ta surowość przekazu męczy. Nie stosujący środków artystycznych aktorzy są nijacy. Dwie główne postacie kobiece noszą bardzo podobne sukienki i momentami trudno je od siebie odróżnić. Ich problemy życiowe są przyziemne, podobne do zwykłych historii znanych z sąsiedztwa. Toni jest tak surowy, że trudno uznać go za sztukę wyższą. To raczej proza życia ubrana w skondensowaną, spójną formę. Jedyny zastosowany przez Renoira zabieg artystyczny ma miejsce w ostatniej scenie filmu, która podobnie jak pierwsza pokazuje grupę imigrantów z Włoch opuszczających pociąg. Uczestnicy karuzeli życia ruszają ku swemu losowi, tak samo jak uczyniło to wielu przed nimi i zrobi wielu po nich. Życie toczy się dalej.

Toni jest dowodem na niezwykłą pomysłowość Jeana Renoira, ale sam w sobie nie jest szczególnie ciekawy. Powszedniość, zwyczajność, surowość ma swoje granice, za którymi leży szara rzeczywistość. Mam wrażenie, że reżyser przemycił do filmu zbyt wiele tej szarzyzny, w rezultacie czyniąc go mało atrakcyjnym dla widza. Mimo szacunku dla pomysłu, wystawiam 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 8 maja 2019

Anna Karenina (1935)

Film o dryfowaniu ponad powszedniością

Reżyseria: Clarence Brown
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 32 min.

Występują: Greta Garbo, Fredric March, Basil Rathbone, Freddie Bartholomew, Maureen O'Sullivan, May Robson, Reginald Owen

Greta Garbo po raz pierwszy zagrała Annę Kareninę w niemym filmie z 1927 roku w reżyserii Edmunda Gouldinga. Rola ta nie była dla aktorki w pełni satysfakcjonująca, przede wszystkim z uwagi na cukierkowe, hollywoodzkie zakończenie (chociaż w Europie rozpowszechniano wersję z innym, bliższym książkowemu oryginałowi). W każdym razie osiem lat później Szwedka przyjęła propozycję ponownego wcielenia się w postać Anny, tym razem w reżyserii Clarence'a Browna. Brown wcześniej prowadził Garbo między innymi w Symfonii zmysłów oraz w jej dźwiękowym debiucie Annie Christie. Mimo tego, że obie Kareniny są adaptacją tej samej powieści, różnią się bardzo od siebie. Obraz z 1927 roku był typowym oddziałującym na emocje widza melodramatem, który skupiał się prawie wyłącznie na toksycznym romansie Anny z Wrońskim. Film Browna kładzie większy nacisk na społeczne konwenanse oraz głębię psychologiczną. Co tu dużo mówić, dialogi dały możliwość opowiedzenia tej historii w zupełnie inny sposób, co skrzętnie wykorzystała zarówno Garbo, jak i reżyser.

Zanim lepiej poznamy tytułową bohaterkę naszej opowieści, film sporo miejsca poświęca jej przyszłemu kochankowi, hrabiemu Wrońskiemu. Prowadzi on bujne życie oficera, pełne pijaństwa i hulanek. Annę, uwięzioną w chłodnym małżeństwie z carskim urzędnikiem Aleksiejem Kareninem, poznaje przypadkiem. Pośrednikiem jest brat kobiety, który jest jego kompanem od kieliszka. Anna i Wroński od pierwszego spotkania pałają wzajemną fascynacją i wkrótce rozpoczynają publiczny romans. Ich brak skrupułów, nawet w obecności zdradzanego męża, wywołuje wzburzenie opinii publicznej. Wrażliwy na punkcie własnego wizerunku Karenin postanawia przywołać żonę do porządku, używając jako karty przetargowej ich dziesięcioletniego syna.

Najbardziej wyrazistym wątkiem filmu jest tragizm Anny Kareniny jako kobiety, żony i matki. Jej bulwersujący obyczajowo romans z Wrońskim, którego oboje nie chcą ukrywać, powoduje opłakane konsekwencje wyłącznie dla niej. Stopniowo odwracają się od niej znajomi, a bliscy wykazują niezrozumienie. Korzystający ze swej władzy mąż, którego interesuje wyłącznie zachowanie pozorów, skutecznie ogranicza jej kontakt z synem. Współczucie wyraża jedynie niższa stanem służba, którą Anna zawsze traktowała z wyrozumiałością. Kiedy idealna miłość zaczyna przygasać, staje się jasne, że Wroński może w każdej chwili wrócić do życia, jakie wiódł przedtem. Tymczasem dla Anny powrót jest zamknięty. Jest to tragedia, która w sposób bezpośredni wynika z patriarchalnego charakteru rosyjskiego społeczeństwa, które jakiegokolwiek kobiecego nonkonformizmu nie toleruje i nie wybacza. Film ukazuje także ponure skutki idealistycznego, absolutnego pojmowania miłości. Bohaterka, podchodząca do tych spraw na całego, zderza się brutalnie z rzeczywistością. Okazuje się, że tylko ona zachowuje taką bezkompromisowość. Jej otoczenie idzie na ustępstwa, wychodząc na tym znacznie lepiej.

Co do aktorstwa, jeden ze współczesnych filmowi krytyków słusznie stwierdził, że Greta Garbo przytłacza swoim patosem wszystkich pozostałych odtwórców poza Basilem Rathbone'em. Garbo jest w swoim żywiole - wyniosła, liryczna, orbitująca w świecie ideałów wysoko ponad powszedniością. Rathbone, grający jej męża-karierowicza, jest na swój sposób podobnie wyobcowany. Tyle tylko, że porywy serca zastępuje u niego zimne wyrachowanie. Fredric March jako Wroński nie dorasta do pięt temu doskonałemu automatowi, który zamiast życia rodzinnego wybrał pełną poświęceń ale i splendoru karierę dworskiego biurokraty.

Anna Karenina zwraca także uwagę oryginalną pracą kamery, za którą stanął William H. Daniels. Sposób filmowania otwierającej film uczty wprost zapiera dech w piersiach dzięki wszędobylskości i jakby pijackiemu rozmachowi. Interesujące są także spojrzenia z góry podczas co bardziej podniosłych momentów oraz oddawanie emocji przy pomocy ruchu kamery (na przykład ucieczka wraz z Garbo przed bezlitosnym spojrzeniem Rathbone'a). Stronę wizualną godnie uzupełnia scenografia Cedrica Gibbonsa, ze smakiem oddająca niuanse XIX-wiecznej Rosji.

Anna Karenina Clarence'a Browna to ambitna próba przeniesienia na ekran społecznych i psychologicznych aspektów powieści Tołstoja. W dużej mierze udana, przede wszystkim dzięki wyniosłości i dostojeństwu duetu Garbo-Rathbone. Nie jest to zwykły hollywoodzki wyciskacz łez i, chociaż nie stanowi jakiegoś kamienia milowego w rozwoju kina, jest dowodem na to, że w Fabryce Snów od czasu do czasu powstawały również rzeczy ambitniejsze. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 27 kwietnia 2019

Mam 19 lat/Alice Adams (1935)

Film o strasznych mieszczanach

Reżyseria: George Stevens
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 39 min.

Występują: Katharine Hepburn, Fred MacMurray, Fred Stone, Frank Albertson, Ann Shoemaker, Charles Grapewin, Hattie McDaniel

Sukcesy odnoszone przez Katharine Hepburn w jej pierwszych filmach są dobrym przykładem na to, jak ewoluowały od lat trzydziestych gusta fanów kina. Hepburn od samego początku zaskarbiła sobie sympatię widowni i krytyków rolami w takich obrazach jak Małe kobietki, Poranna chwała czy dzisiejsze Mam 19 lat. Jej postacie były nietypowe, bardzo idiosynkratyczne i tak mocno skupione na sobie, że zdawały się nawiązywać tylko pobieżny kontakt z rzeczywistością. Owszem, są to role wyraziste i zagrane z dużym kunsztem. A jednak tematyka tych filmów była tak samo hermetyczna jak ich bohaterki. Trudno sobie dziś wyobrazić krytyków wzdychających nad filmem, w którym dorosłe aktorki grają nastolatki, jak w Małych kobietkach. Albo nad zaciętą walką dziewczyny z rodziny robotniczej, żeby uchodzić w oczach upatrzonego chłopaka za bogatą burżujkę, jak czyni to Alice Adams, bohaterka Mam 19 lat.

Film opowiada o losach bardzo typowej dla Katharine Hepburn bohaterki. Dziewiętnastoletnia Alice Adams mieszka w średniej wielkości miasteczku gdzieś w Stanach Zjednoczonych. Schludny dom rodzinny zamieszkują jeszcze chorowity ojciec, mająca wysokie aspiracje matka i utracjuszowski brat. Życiowym wyzwaniem Alice jest zdobycie odpowiedniego narzeczonego. Jednym ze środków do celu będzie wyjście na bal wydawany przez jej bogatą "koleżankę". Wiąże się to z wieloma zabiegami. Alice musi nadać swoim starym strojom pozorów nowości, nazrywać na publicznym skwerze kwiatków na bukiecik (bo na taki z kwiaciarni jej nie stać), zmusić znudzonego brata, żeby partnerował jej podczas pierwszych tańców i odgrywać przez cały wieczór niedostępną i znudzoną, chociaż tak naprawdę to Alice nikt się nie interesuje. Bal kończy się kompletną klapą, wpędzając bohaterkę w starannie skrywaną przed bliskimi rozpacz. Jej matka jednak doskonale rozumie dylemat córki - gdyby jej leniwy ojciec doszedł do jakichś pieniędzy, zamiast siedzieć wiecznie na chorobowym, Alice miałaby najlepsze stroje i najprzystojniejszych adoratorów. Przy cichej aprobacie córki Adamsowie postanawiają odmienić losy rodziny i umożliwić jej wspinaczkę po drabinie społecznej.

Momentami trudno wyczuć, czy film George'a Stevensa miał być w założeniu pompatycznym melodramatem czy czarną komedią. Na to pierwsze wskazuje absolutnie poważny styl gry Hepburn i pozostałych aktorów. Na to drugie - absurdalne wydarzenia, jakie obserwujemy na ekranie. Życie mieszkańców małych miasteczek amerykańskiego Środkowego Zachodu składa się z niedorzecznych rytuałów. Przykładem niech będzie bal, na którym młodzież bawi się według sztywnych reguł. Taniec, odpoczynek, rozmowa, wymiana spojrzeń, ignorowanie czarnoskórej obsługi, zmiana partnerów, żarciki, taniec, ukłon, do domu. Nigdy wcześniej nie widziałem młodych ludzi w podobny sposób pozbawionych spontaniczności i naturalności. Każdy element stroju, każdy gest, wszystko musi być starannie wykalkulowane i uskutecznione w odpowiednim czasie. Wszelkie naruszenie przyjętego porządku naraża delikwenta na obmowę i kpiny. Tak przynajmniej uważa Alice Adams, która dba o zachowanie pozorów nawet przed samą sobą. 

Szybko staje się jasne, że ta dziewczyna, która w życiu słowa prawdy nie powiedziała, nie cieszy się popularnością rówieśników nie z powodu swego względnego ubóstwa, ale dlatego, że jest osóbką sztuczną, zakłamaną i absolutnie pustą. Jest w tym zresztą wierną córką swej matki, która nieustannie utwierdza ją w istotności wspinaczki ku bardziej wartościowemu światu. Do rangi fetysza urasta marność ich rodzinnej sytuacji materialnej, będąca rzekomą barierą społeczną. Druga połowa rodziny nie jest aż tak materialistyczna, ale również nie budzi sympatii. Niemęscy mężczyźni z rodu Adamsów to głąby dające się manipulować kobietom. Ojciec za podszeptem żony podkrada swemu pracodawcy służbowy sekret, żeby otworzyć konkurencyjną firmę. Kiedy tamten skutecznie udaremnia jego plany, Adams żałośnie obwinia go za własną porażkę. Najsympatyczniejszy wydaje się młody brat Alice, który pokpiwa sobie z fasadowego blichtru rodziny, a nawet zadaje się z Afroamerykanami (co wówczas miało budzić kontrowersje, a dziś odwrotnie), ale później wychodzi z niego nałogowy hazardzista i malwersant. Uroczy aspiranci do klasy średniej.

Wszelkie przywary, kłamstewka i obłudne sztuczki Adamsów wychodzą na jaw podczas niesamowitej sceny uroczystej kolacji, na której rodzina podejmuje narzeczonego Alice. Wszystko idzie tam nie tak, od idiotycznie dobranego menu, poprzez gafy niezdarnej, wynajętej na jeden wieczór służącej (prześmieszna Hattie McDaniel), po urocze konwersacje, podczas których pozoranctwo i kłamstwa Alice wychodzą kolejno na wierzch. I kiedy sytuacja wskazuje na to, że Mam 19 lat zakończy się jak cięta satyra, finał przynosi nieproporcjonalnie tanie odkupienie przewinień bohaterów. Pstryk i gotowe. Rzekomy happy end pozastawia niesmak większy, niż niedojedzona przez Adamsów kolacja złożona z brukselki i roztopionych lodów. Psuje on całą wymowę filmu, czyniąc z niego nieznośną szmirę. Film robiłby zdecydowanie lepsze wrażenie, gdyby wyciąć ostatnie dziesięć minut i zastąpić je na przykład niewyjaśnionym wybuchem. Albo czymkolwiek innym.

Katharine Hepburn i reżyser George Stevens z wielką niechęcią przyjęli wprowadzone w ostatniej chwili przez wytwórnię RKO poprawki do scenariusza. A jednak film nominowano do Oscara. Decydenci najwyraźniej słusznie zdiagnozowali oczekiwania krytyki. Członkowie Akademii nie mieli nic przeciwko kłamstwom, obłudzie i życiu w świecie własnych iluzji,  skoro za pokutę wystarczyło pięć minut fałszywej pokory. W końcu to takie ludzkie. Mam 19 lat otrzymuje ode mnie 7 gwiazdek. Polecam oglądać tylko pierwsze 1,5 godziny filmu. Wrażenia będą zdecydowanie lepsze.

źródło grafiki - www.imdb.com