czwartek, 1 listopada 2018

Anna Christie (1930)

Film o poczuciu winy

Reżyseria: Clarence Brown
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 29 min.

Występują: Greta Garbo, Charles Bickford, George F. Marion, Marie Dressler

W roku 1930 fani Grety Garbo z niecierpliwością wyczekiwali Anny Christie, pierwszego filmu, w którym Szwedka miała przemówić na ekranie. Jak wieść niesie, decydenci z wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer zwlekali, obawiając się niepowodzenia dźwiękowego debiutu aktorki. Kiedyś jednak należało powiedzieć "sprawdzam". Wyreżyserowany przez Clarence'a Browna film reklamowany był hasłem "Garbo talks!". Jest ono o tyle trafne, że nie tylko podkreśla główny atut filmu, ale też stanowi jego lapidarne streszczenie. Chociaż gwiazda spełniła pokładane w niej nadzieje, Anna Christie cierpi na syndrom wczesnego talkie. Za dużo tu gadania, za mało akcji.

Film jest adaptacją sztuki teatralnej autorstwa Eugene'a O'Neilla. Tytułowa bohaterka to młoda dziewczyna, która po wielu latach rozłąki przybywa do Nowego Jorku, do swego ojca pracującego jako dowódca barki przewożącej węgiel. Chris jest dość żałosną postacią, podstarzałym alkoholikiem nękanym wyrzutami sumienia. Ma sobie za złe brak zainteresowania losami Anny. Dziewczyna ma wobec niego ambiwalentne odczucia, oboje próbują jednak przezwyciężyć różnice i zacząć od nowa. Przeszkadza w tym pojawienie się Matta, energicznego marynarza zainteresowanego Anną. Chris traktuje go jako intruza próbującego odebrać mu dopiero co odzyskaną córkę. Tymczasem Anna ma obawy przed zaangażowaniem się w związek z powodu skrywanej przez siebie wstydliwej tajemnicy.

Opowieść o poranionych ludziach, którzy z trudem próbują łatać swoje życie, to pole do popisu dla aktorów. Greta Garbo zdecydowanie staje na wysokości zadania, jak zawsze kreując postać głęboką i, mimo noszonej przez nią traumy, pełną klasy. Jej głos jest prawdziwym zaskoczeniem - niski, niemal męski, silnie kontrastuje z posągową urodą aktorki. Wbrew pozorom jest to duży atut dodający jej bohaterce powagi i podmiotowości. Najlepiej słychać to w końcowej gniewnej przemowie Anny adresowanej do ojca i ukochanego. Można by rzec, że ma kobieta jaja.

Niestety Grecie Garbo nie dorównują jej męscy partnerzy. George F. Marion robi wrażenie człowieka zdziadziałego i irytująco przymilnego. Jego szwedzki akcent połączony z marynarskim slangiem męczy (zwłaszcza kiedy po raz nie wiadomo który nazywa morze "starym diabłem"), a gdy dodatkowo Chris jest pijany, wprost nie da się go słuchać. Grający Matta Charles Bickford przegina w drugą stronę. Jego postać jest tak szorstka i nabuzowana testosteronem, że ma się wrażenie, iż zaraz eksploduje. Razem tworzą duet, którego nie sposób brać na poważnie. Panowie kłócą się, przekomarzają i próbują sobie udowodnić, który z nich ma większe prawo do Anny. Całe szczęście, że kobieta ma silny charakter.

Drugą słabością filmu jest prowadzenie narracji prawie wyłącznie poprzez dialogi. Bohaterowie gadają o wszystkim i bez przerwy. W filmie są bodaj dwie sceny, które wykorzystują wizualne środki wyrazu. Poza tym oglądamy nieustanne dyskusje, monologi i pogaduszki. O ile w przypadku Garbo dialogi są całkiem ciekawe pod względem formy i treści, mężczyźni wyraźnie na tym polu zawodzą. 

Anna Christie spełniła swoje zadanie jako wehikuł Grety Garbo do kariery w filmach dźwiękowych. Zaowocowało to zresztą jej nominacją do Oscara. Jako dzieło sztuki filmowej obraz nie broni się. Jest przegadany, nudny, a męscy bohaterowie irytują. Spokojnie można go sobie darować i sięgnąć po inne tytuły z filmografii Szwedki. Wystawiam 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz