niedziela, 18 listopada 2018

Frankenstein (1931)

Film o twórcy i jego tworzywie

Reżyseria: James Whale
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 10 min.

Występują: Colin Clive, Mae Clarke, John Boles, Boris Karloff, Edward Van Sloan

Kasowy sukces Księcia Draculi skłonił decydentów z wytwórni Universal Pictures do zainteresowania się horrorami. Szybko zdecydowano, że kolejnym filmem grozy, który wejdzie do produkcji, będzie Frankenstein. Scenariusza nie oparto bezpośrednio na powieści Mary Shelley, tylko na jej teatralnej adaptacji autorstwa Peggy Webling, mocno modyfikującej oryginał. Film borykał się z dużymi zawirowaniami produkcyjnymi, które zmusiły do odejścia Belę Lugosiego (pierwotnie miał zagrać doktora Frankensteina) oraz pierwotnego reżysera Roberta Floreya. Ostatecznie stołek reżyserski przypadł nowemu w Hollywood Anglikowi Jamesowi Whale'owi. To właśnie Whale zaangażował do roli monstrum swojego rodaka Borisa Karloffa. W ten sposób narodziła się legenda.

Historia doktora Frankensteina jest dość znana. Naukowiec opętany ideą ożywiania zmarłych tworzy potwora z części ciał pozyskanych z trupów. Następnie powołuje go do życia przy pomocy energii zaczerpniętej z błyskawicy. Zdezorientowany stwór zostaje zamknięty w piwnicy i jest torturowany przez Franza, garbatego sługę Frankensteina. Podczas gdy narzeczona i przyjaciele zaczynają obawiać się o poczytalność całkowicie pochłoniętego badaniami naukowca, w laboratorium dochodzi do tragedii. Ożywione monstrum uwalnia się i zaczyna grasować po okolicy, stając się zagrożeniem dla mieszkańców.

Frankenstein Whale'a w mniejszym stopniu niż powieść Shelley skupia się na dylematach etycznych, pragnąc przede wszystkim szokować i przerażać. Jest to ewidentnie świadoma decyzja reżysera, który postanowił pójść dalej w kierunku filmu grozy niż ktokolwiek przed nim. Już początkowe sceny filmu, kiedy Frankenstein i jego sługa gromadzą części ciał do swego eksperymentu, pokazują, że filmowe strachy będą odważniejsze i bardziej dosłowne niż chociażby w Księciu Draculi. Kiedy na scenę wkracza monstrum, widz nie ma najmniejszych wątpliwości, że nie będzie z nim żartów. I nie ma. To chyba pierwszy film w historii kina, gdzie trup nie tylko ściele się gęsto, ale większość brutalnych czynów odbywa się w kadrze i jest daleka od zwyczajowej do tej pory umowności. Jednocześnie scenariusz umiejętnie buduje napięcie, unikając popadnięcia w przesadę. Straszliwa opowieść ma swoje logiczne rozwinięcie i satysfakcjonujące zakończenie.

Kilka słów wypada napisać o monstrum. Postać wykreowana przez Borisa Karloffa jest autentycznie przerażająca. Łączy w sobie mechaniczną sztywność ruchów, zabójczą siłę i palący gniew z niemal dziecięcą ciekawością i naiwnością. Nie będzie nam dane wejrzeć w jego umysł, ale jest niemal pewne, że kryje się w nim coś więcej niż instynkt zabójcy. Dowodem na to niech będzie najlepsza w filmie scena zabawy potwora z małą dziewczynką zakończona w niebywale zaskakujący sposób. Potwór jest zdecydowanie centralną postacią filmu przyćmiewającą postać swojego twórcy. Co prawda Colin Clive stworzył bardzo dobrą kreację naukowca opętanego własną ideą, ale to nie on jest fascynujący. Karloff-monstrum gra w filmie pierwsze skrzypce i nie sposób z tym dyskutować. 

Film jest znakomicie przygotowany od strony technicznej. Wszędobylska, niezwykle ruchliwa kamera Arthura Edesona przywodzi na myśl operatorów niemieckich, szczególnie że zdjęcia są obficie wspomagane grą świateł i cieni. Okazała jest także filmowa scenografia na czele z bogato wyposażonym laboratorium Frankensteina oraz niezapomnianą charakteryzacją Borisa Karloffa. W pamięć zapadają płonące i wciąż obracające się skrzydła wiatraka, które żegnają nas podczas finału filmu. 

Frankenstein jest kamieniem milowym w rozwoju kinowego horroru. James Whale odważnie eksploruje nowe sposoby straszenia widza, nie bojąc się stosować rozwiązań, których jego poprzednicy się obawiali. Trochę szkoda, że zrezygnowano z głębszej eksploracji psychiki doktora i jego tworu. Jest to wprawdzie zasygnalizowane, jednak motyw przewodni filmu jest inny. Dlatego oceniam Frankensteina tylko na 9 gwiazdek. Dziesiątka była blisko.

źródło grafiki - www.imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz