poniedziałek, 15 lipca 2019

Dama kameliowa/Camille (1936)

Film o sztuczności

Reżyseria: George Cukor
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 49 min.

Występują: Greta Garbo, Robert Taylor, Lionel Barrymore, Henry Daniell, Jessie Ralph

Ostatnim filmem, którego premiery dożył nieodżałowany producent Irving Thalberg byli Romeo i Julia w reżyserii George'a Cukora. Thalberg pozostawił po sobie również inny reżyserowany przez Cukora, w chwili jego śmierci jeszcze nieukończony - Damę kameliową. O ile Romeo i Julia byli bombastyczną adaptacją szekspirowskiej tragedii, Dama sięgała do nieco mniej odległej przeszłości. Za podstawę scenariusza posłużyła romantyczna powieść Alexandre Dumasa (tego młodszego). Melodramatyczny do bólu film rozgrywa się w kręgu XIX-wiecznych paryskich utracjuszy i luksusowych dziwek. Specjalizujący się w "kinie kobiecym" Cukor otrzymał możliwość współpracy z samą Gretą Garbo. "Boska Szwedka", która przecież upodobała sobie melodramat, stanęła przed wyzwaniem niemal na miarę Anny Kareniny - rolą damy do towarzystwa rozdartej pomiędzy dwoma pragnącymi jej kochankami. Jeżeli wyczuwacie teatralną przesadę i morze krokodylich łez, to się nie pomyliliście. Cukor, Garbo i reszta pobłądzili w romantycznych ostępach i zabrakło kogoś, kto sprowadziłby ich na ziemię. Na przykład zmarłego Thalberga, bo postprodukcję filmu nadzorował już ktoś inny.

Przedstawiony w filmie salonowy Paryż z połowy XIX-wieku to środowisko birbantów, bon vivantów i hedonistów. Trwają tu nieustanne hulanki, libacje i nieprzyzwoite potańcówki. Bogaci młodzi arystokraci grają w gry miłosne z pięknymi paniami o wątpliwej moralności. Wszyscy posługują się kodem, w którym każde spojrzenie, gest czy komplement mają swoje ukryte znaczenie. Jedną z popularniejszych panien w tym środowisku jest Marguerite Gautier, pochodząca ze wsi piękność, która swą urodą i zaradnością wywalczyła sobie godną pozazdroszczenia pozycję. Marguerite jest aktualnie utrzymanką barona de Varville, który lekką ręką pokrywa jej rozbuchane wydatki. Dziewczynie wpada jednak w oko młody Armand Duval, człowiek nie tak majętny, ale przystojny i zakochany w niej po uszy. Na drodze do ich szczęścia stają jednak: zazdrosny de Varville, zatroskany o reputację syna ojciec Armanda oraz liche zdrowie Marguerite.

Przywarą wyzierającą z każdej klatki Damy kameliowej jest okropna sztuczność zarówno historii, jak i świata, w którym została osadzona. Środowisko wiecznie biesiadujących bogaczy i dziwek jest wręcz nieznośne w swojej lekkomyślności i gnuśności. Ci ludzie nie mają właściwie żadnych problemów poza obmyślaniem kolejnych rozrywek. Trwonią czas na pijaństwie, opowiadaniu plotek i miłosnych intrygach. Jest to towarzystwo tak bardzo nieznośne i antypatyczne, że z trudem się na nie patrzy. W samym środku tej szopki tkwi Greta Garbo, jak zwykle dryfująca kilka centymetrów ponad ziemią, rozmarzona, bujająca w obłokach. Nawet kiedy wyjeżdża z Armandem na wieś, z której się wywodzi, biega wśród kaczek w niedorzecznej kloszowej sukni i rozkoszuje się zapachem kwiatów, wzdychając nad swoim słabym zdrowiem. Chlew i hałda obornika pozostają rzecz jasna niewidoczne. Trawiące bohaterkę suchoty to kolejna niedorzeczność, idealnie podkreślająca sztuczność filmu. Nawet wycieńczona, nieledwie konająca i wypluwająca swoje płuca bohaterka jest posągowo piękną Gretą Garbo, której cierpienie trudno brać na poważnie. Aktorka otrzymała za tę rolę nominację do Oscara, tymczasem uważam, że jest to jeden z jej najsłabszych występów. Nie do końca z jej winy. Oderwana od rzeczywistości Garbo sprawdza się dobrze w filmach, w których taki sposób bycia kontrastuje z bardziej realistycznym otoczeniem (jak było to w Ludziach w hotelu czy we wspomnianej już Annie Kareninie). Tutaj podkreślała tylko niedorzeczność całej historii.

Czas napisać kilka słów o miłosnym dylemacie bohaterki. Polega on z grubsza rzecz biorąc na tym, że wydaje ona pieniądze barona w sumach idących w tysiące franków miesięcznie. Zakochany w niej Armand jest w stanie zapewnić zaledwie ułamek tych kwot, a nie ma zamiaru z nikim się nią dzielić. Po wielu zamyślonych spojrzeniach bohaterka uznaje, że będzie w stanie przełknąć życie w nędzy. Wtedy na scenie pojawia się ojciec Armanda, który błaga ją, aby nie szargała reputacji jego syna. Oczywiście jedynym rozwiązaniem, na jakie stać było scenarzystów, jest brnięcie Marguerite w kłamstwa i robienie z niej męczenniczki. Jedynym pocieszeniem jest pojawienie się w tym wątku Lionela Barrymore'a grającego wspomnianego ojca. Wyrazista kreacja jedynego w filmie człowieka, który twardo stąpa po ziemi, odznacza się od pozostałej zgrai. Konkretny i rzeczowy Barrymore kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Niestety więcej plusów nie zauważyłem.

Dama kameliowa zawodzi fabularnie i aktorsko. To nieznośny, afektowany film powielający najbardziej tandetne melodramatyczne schematy. Wypełniają go niesympatyczne i głupie postacie, a najbardziej męczącą z nich jest konająca w nienagannym makijażu Greta Garbo. Być może kiedyś tego typu wątki wzruszały co bardziej emocjonalnych widzów. U mnie wywołują tylko poczucie niesmaku. Wystawiam 5 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz