wtorek, 16 lipca 2019

Lekkoduch/Swing Time (1936)

Film o tancerzach par excellence

Reżyseria: George Stevens
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 43 min.

Występują: Fred Astaire, Ginger Rogers, Victor Moore, Eric Blore, Helen Broderick, Betty Furness, Georges Metaxa

Po sukcesie swoich poprzednich musicali, w tym niezwykle popularnych Panów w cylindrach, Fred Astaire i Ginger Rogers znaleźli się na artystycznym szczycie. Nakręcony w 1936 roku Lekkoduch stanowi apogeum ich partnerstwa. Jeżeli chodzi o poziom oprawy muzycznej i numerów tanecznych, jest to film uważany za ich najbardziej wartościowe osiągnięcie. Co ważne, obydwoje wykazali się także dużym talentem komediowym. Komercyjnie Lekkoduch osiągnął dobre wyniki, ale nie przebił poprzedniego hitu duetu - Błękitnej parady. Od tej pory każdy kolejny film Astaire'a i Rogers miał przynosić słabszy dochód. Najwyraźniej proponowana przez nich formuła w końcu się widzom przejadła. Tym niemniej recenzowany obraz prawdopodobnie stanowi najlepszą z możliwych próbkę twórczości roztańczonego duetu.

Fabuła filmu jest lekka, żartobliwa i niezobowiązująca. "Lucky" Garnett, tancerz z prowincji, w wyniku psikusa spłatanego mu przez kolegów spóźnia się na własny ślub. Rozgniewany ojciec narzeczonej żąda od niego dowodu poważnych intencji, a konkretnie zgromadzenia astronomicznej jak na tamte czasy kwoty 25 000 dolarów. Biedny jak mysz kościelna Lucky wyjeżdża w poszukiwaniu szczęścia do Nowego Jorku. Towarzyszy mu jego przyjaciel Pop, zawodowy oszust karciany. W wielkim mieście przypadkowo poznają nauczycielkę tańca Penny, która z ich winy otrzymuje niezasłużoną reprymendę od policjanta. Nękany wyrzutami sumienia Lucky podąża jej śladem. Żeby zyskać okazję na przeproszenie obrażonej dziewczyny, mężczyzna postanawia udawać nieudolnego tancerza i zapisać się do Penny na lekcje.

Scenariusz Lekkoducha został napisany w kpiarskim, niepoważnym duchu i absolutnie nie należy go brać serio. Jest w nim kilka niezłych żartów, zdarzają się także słabsze (szczególnie nienaturalne wybuchy śmiechu w finale filmu), wszystko ma jednak na celu stworzenie atmosfery dobrej zabawy. Od początku jasne jest, że nękana rozmaitymi trudnościami znajomość Lucky'ego i Penny skończy się w wiadomy sposób. Ważna jest bowiem droga, a nie jej finał. Wątki poboczne obejmują problemy głównego bohatera z hazardem oraz jego konkury z adorującym Penny zarozumiałym dyrygentem. W tle plącze się także jego niedoszła żona, ale kto by ją tam traktował poważnie przy Ginger Rogers.

Po raz pierwszy mogę z czystym sumieniem wyróżnić Freda i Ginger jako aktorów. Zwłaszcza ona, grająca osóbkę asertywną i świadomą własnej wartości, ma okazję pokazać się zarówno od strony miłej i romantycznej, jak i twardszej, bardziej zadziornej. Astaire jest przy niej poczciwym misiem, który w komiczny lecz zaradny sposób odnajduje się w rozmaitych niezręcznych sytuacjach. Obsada drugoplanowa już tak nie błyszczy, może poza Erikiem Blore jako złośliwym pracodawcą Penny i Helen Broderick w roli pyskatej sekretarki. Victor Moore grający Popa-hazardzistę początkowo wydaje się zabawny, ale jego gagi związane z mimowolnym wpuszczaniem Lucky'ego na miny powtarzają się trochę zbyt często. 

Najlepszymi elementami filmu są rzecz jasna muzyka i taniec. Napisany przez Jerome'a Kerna soundtrack jest miły dla ucha i różnorodny, złożony z różnego rodzaju fokstrotów, utworów swingowych, a także piosenek wykonywanych przez dwie gwiazdy. Astaire i Rogers śpiewają bardzo dobrze, wykonując numery w otoczeniu pomysłowej scenografii (na przykład Fred śpiewa Ginger przepraszającą piosenkę, podczas gdy ona myje głowę, inny zaś romantyczny utwór wykonywany jest w zimowej, śnieżnej scenerii). Numery taneczne są w filmie tylko cztery, ale za to jakie. Legendarna i wielokrotnie pojawiająca się w rozmaitych klipach scena szalonego tańca na sali treningowej po prostu zachwyca, zwłaszcza dzięki zwinności i gibkości Ginger, która wykonuje niemal akrobatyczne manewry na wysokich obcasach. Innym oryginalnym numerem jest solowy występ Astaire'a w utworze Bojangles in Harlem. Pomyślany jako hołd dla czarnoskórych tancerzy, przedstawia Freda w blackface'owym makijażu wykonującego pokaz stepowania na tle trzech swoich gigantycznych cieni, które w pewnym momencie zaczynają żyć własnym życiem. Kręcenie tych scen dużo kosztowało aktorów, zwłaszcza że reżyser George Stevens miał w zwyczaju długo szukać idealnego ujęcia. Jak się zwierzała, po kilkudziesięciu powtórzeniach jednego z numerów miała buty całe we krwi. Przechodzenie do historii bywa niełatwe.

Lekkoduch okazał się niezwykle pozytywnym dziełkiem. Sympatyczne, dobrze zagrane postacie oraz wysoki poziom muzyki i choreografii czynią z niego wzorcowy musical złotej ery Hollywood. Miło było obejrzeć tak przyjemny i dobrze zrobiony film, który absolutnie nie rości sobie pretensji do bycia czymkolwiek więcej. Wystawiam 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

1 komentarz:

  1. film znakomity i zdecydowanie godny polecenia :)

    OdpowiedzUsuń