Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1921. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1921. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 29 kwietnia 2018

Chronometry - nagrody blogowe (lata 1920-1922)

Czas na podsumowanie okresu 1920-1922. Kino zaczyna w tych latach nabierać dojrzałości. Pojawiły się filmy poruszające ważne problemy społeczne, mieliśmy też okazję podziwiać narodziny gwiazd aktorstwa i reżyserii filmu niemego. Zdecydowanie najważniejszym wydarzeniem początku lat dwudziestych jest rozkwit niemieckiego ekspresjonizmu, nurtu niezwykłego i bardzo odmiennego od kina amerykańskiego. Dla raczkującego Hollywood nie był to najlepszy okres i tylko kilka filmów amerykańskich wykracza ponad przeciętność. W Chronometrach zdecydowanie królują twórcy europejscy. Średnia ocen z omawianego okresu wyniosła 7,5 - znacznie więcej niż w pierwszej edycji Chronometrów. Przejdźmy do nagród.

Najlepsza kinematografia
(kategoria obejmuje zdjęcia, montaż i efekty specjalne)

Nominowani:

Czarownice za mroczne zdjęcia dopasowane do mrocznej tematyki.
Dwie sieroty za dynamiczne montaże scen akcji.
Furman śmierci za "widmowe" efekty specjalne, płynny montaż retrospekcji i pamiętną scenę z wariatem z siekierą.
Golem za klimatyczne barwienie kliszy oraz projekcję "filmu w filmie".
Nanuk z Północy za wspaniałe zdjęcia Arktyki wykonane ręką amatora.
Nosferatu - Symfonia grozy za "ekspresyjne" cienie hrabiego Orloka, pomysłowe montaże równoległe oraz upiorne efekty specjalne.

Wyłonienie filmów stosujących ciekawe techniki zdjęciowe nie było trudne. Jeżeli chodzi o najlepszych z najlepszych, blisko wygranej były oba obrazy szwedzkie. Na uwagę zasługują też dokonania amatora Roberta J. Flaherty'ego w Nanuku z Północy. Srebrny Chronometr otrzymuje jednak film Nosferatu - Symfonia grozy jako najbardziej nowatorski i artystyczny spośród nominatów.


Najlepsza scenografia
(kategoria obejmuje również kostiumy)

Nominowani:
Czarownice za zabranie widza w podróż do diabelskiego świata magii.
Dwie sieroty za kostiumy i wizualną otoczkę z czasów Rewolucji Francuskiej.
Gabinet doktora Caligari za obłędne dekoracje wyjęte wprost z umysłu szaleńca.
Golem za pomysłowo przedstawioną wieżę czarnoksiężnika i praską dzielnicę żydowską.
Nosferatu - Symfonia grozy za znakomicie dobrane tatrzańskie plenery, niemieckie kamienice i zamek wampira.
Szejk za udane wprowadzenie do filmu kawałka arabskiej Afryki.
Zmęczona śmierć za sugestywne domostwo Śmierci, wspaniałe kostiumy i charakteryzację do segmentu chińskiego oraz za latający dywan.

Co tu dużo mówić, każdy z nominowanych filmów był prawdziwą ucztą dla oczu. Wysoko oceniam zwłaszcza starannie i szczegółowo przygotowane plany zdjęciowe w Czarownicach i Zmęczonej śmierci. Ale Srebrny Chronometr otrzymuje film Gabinet doktora Caligari, w którym scenografia jest nie tylko pomysłowa, ale na równi z aktorami odgrywa istotną rolę w opowiadaniu historii.

Najlepszy scenariusz

Nominowani:
Charlie Chaplin - Brzdąc za wykorzystanie własnych doświadczeń życiowych do stworzenia wzruszającej historii.
Hans Janovitz i Carl Mayer - Gabinet doktora Caligari za film wywracający mózg na drugą stronę. Pierwszy taki w historii kina.
June Mathis - Czterech jeźdźców Apokalipsy za historię antywojenną opowiedzianą oczami niestereotypowych bohaterów.
Victor Sjöström - Furman śmierci za nieliniową opowieść o człowieku dążącym do samozniszczenia.
Thea von Harbou - Doktor Mabuse za stworzenie scenariusza do 4,5-godzinnego filmu, który nie zawiera ani jednej zbędnej sceny i który ogląda się z zapartym tchem.

Dobry scenariusz musi być oryginalny i poruszający. Każdy z nominowanych filmów spełnia te warunki. Na niższych stopniach podium umieszczam ponurego Furmana śmierci oraz znakomitego Doktora Mabuse. Srebrny Chronometr otrzymują jednak prawdziwi innowatorzy Hans Janovitz i Carl Mayer za Gabinet doktora Caligari.

Najlepsza aktorka

Nominowane:
Agnes Ayres - Szejk za rolę kobiety cierpiącej na syndrom sztokholmski. Nie do końca wiadomo, czy zagraną świadomie.
Lillian Gish - Męczennica miłości za niepowtarzalną kreację nękanej przez los młodej kobiety.
Lillian Gish - Dwie sieroty za umiejętne balansowanie między kiczem a sztuką w roli ofiary Rewolucji Francuskiej.
Gertrude Welcker - Doktor Mabuse za stworzenie postaci rozkosznej, budzącej bezwarunkową sympatię libertynki.

Niezbyt dobry okres dla aktorek. Sporym problemem był wybór choćby kilku wyróżniających się ról. Srebrny Chronometr otrzymuje Lillian Gish za film Męczennica miłości. Aktorka była w tej kategorii konkurencją głównie dla samej dla siebie.

Najlepszy aktor

Nominowani:
David Barthelmess - Tchórz za dojrzewanie na ekranie.
Charlie Chaplin - Brzdąc za pełne autentyzmu sportretowanie miłości ojcowskiej.
Rudolf Klein-Rogge - Doktor Mabuse za kreację targanego skrajnymi emocjami geniusza zła oraz jego licznych alter ego.
Max Schreck - Nosferatu - Symfonia grozy za dziesięć minut upiornej zwierzęcości.
Victor Sjöström - Furman śmierci za zaskakująco dojrzałą kreację alkoholika.
Lowell Sherman - Męczennica miłości za rolę łotra zręcznie manipulującego emocjami otoczenia.
Josef Swickard - Czterech jeźdźców Apokalipsy za oryginalną kreację oderwanego od rzeczywistości egoisty.
Rudolph Valentino - Czterech jeźdźców Apokalipsy za wykorzystanie swojego uroku osobistego do stworzenia postaci o dużej głębi.
Erich von Stroheim - Szalone żony za jedyną w swoim rodzaju rolę łajdaka, którego kochamy nienawidzić.

W przeciwieństwie do poprzedniej kategorii, wśród aktorów wskazać można bardzo dużo wyróżniających się gwiazd kina. Świetne role złoczyńców zagrali Rudolf Klein-Rogge, Erich von Stroheim i Max Schreck. Godny zauważenia jest także jedyny w swoim rodzaju Charlie Chaplin, po raz pierwszy w filmie pełnometrażowym wcielający się w Trampa. Srebrny Chronometr otrzymuje jednak Victor Sjöström za film Furman śmierci. Szwed głębią swojej kreacji przebił wszystkich pozostałych.

Najlepszy reżyser

Nominowani:
Charlie Chaplin - Brzdąc za opowiedzianą z dużym wyczuciem historię sieroty i jego opiekuna.
Benjamin Christensen - Czarownice za stworzenie pierwszego paradokumentu, w którym fakty połączone zostały z fabułą.
Fritz Lang - Doktor Mabuse za wykorzystanie rozmaitych elementów gatunku do stworzenia całkiem nowej jakości.
Henry King - Tchórz za sentymentalizm, który nader przyjemnie się ogląda. Także za wyjątkowo trafny dobór aktorów.
F.W. Murnau - Nosferatu - Symfonia grozy za stworzenie prostymi środkami wręcz halucynogennej atmosfery. Przy wykorzystaniu metronomu.
Victor Sjöström - Furman śmierci za stworzenie opowieści o bardzo przyziemnych problemach z nadnaturalną otoczką.
Robert Wiene - Gabinet doktora Caligari za pomysłowe wykorzystanie niewiarygodnego narratora do opowiedzenia w jednym filmie co najmniej dwóch historii.

Aż siedmiu reżyserów zasłużyło na wyróżnienie za zręczność, klasę i innowacyjność w opowiadaniu historii. Victor Sjöström posiada cenną umiejętność bezbłędnego prowadzenia samego siebie, odgrywając podwójną rolę reżysera i lidera obsady aktorskiej. Podobnym talentem cechuje się Chaplin. Podium zajmują jednak Niemcy. Robert Wiene miał duże oparcie w świetnym scenariuszu, natomiast Fritz Lang, choć znakomity, najlepsze lata ma jeszcze przed sobą. Srebrny Chronometr otrzymuje F.W. Murnau za prawdziwą maestrię reżyserską w filmie Nosferatu - Symfonia grozy.

Najlepszy film

Nominowani:
Brzdąc za pozbawioną lukru opowieść o życiu londyńskiej biedoty, która skłania widza zarówno do śmiechu, jak i do łez.
Czterech jeźdźców Apokalipsy za historię antywojenną, która wciąga i w inteligentny sposób przekazuje swoje przesłanie.
Doktor Mabuse za zapewnienie kilku godzin znakomitej rozrywki, dyskretne poruszenie bardzo istotnych problemów społecznych i wprowadzenie do kultury archetypu diabolicznego geniusza zbrodni.
Gabinet doktora Caligari za połączenie nowatorskiej techniki z innowacyjną fabułą i zapoczątkowanie nurtu kina ekspresjonistycznego.
Nosferatu - Symfonia grozy za bycie symbolem niemieckiego ekspresjonizmu i wprowadzenie do kina mitu wampira.
Tchórz za przedstawienie prostej historii o dojrzewaniu w sposób godny zapamiętania.


Każdy z nominowanych filmów jest dziełem ze wszech miar godnym uwagi. Jednak rywalizacja o główną nagrodę toczyła się pomiędzy dwoma obrazami powstałymi w Republice Weimarskiej. Symfonia grozy jest filmem bardziej artystycznym, co znalazło odbicie w nagrodach za zdjęcia i reżyserię. Jeżeli chodzi o przyjemność oglądania, nieznacznie wygrywa dzieło Fritza Langa. Złoty Chronometr otrzymuje film Doktor Mabuse.

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Tchórz/Tol'able David (1921)


 Film o przemianie chłopca w mężczyznę.

Reżyser: Henry King
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 34 min.

Występują: Richard Barthelmess, Gladys Hulette, Walter P. Lewis, Ernest Torrence

Niepozorny film Henry'ego Kinga o tytule niefortunnie przetłumaczonym jako Tchórz (trafniej byłoby Sympatyczny David albo Przemiły David) wylądował na końcu mojej listy filmów do obejrzenia z roku 1921. Niewiele o nim wiedziałem i inne pozycje wydawały mi się ciekawsze. Zostałem mile zaskoczony, bo Tchórz okazał się jednym z lepszych obrazów, które miałem okazję dotychczas oglądać w ramach mojego projektu.

Dzieło Henry'ego Kinga to opowieść o dorastaniu skromnego chłopca żyjącego w skromnej wsi w rolniczym stanie Wirginia Zachodnia. David pomaga w rodzinnym gospodarstwie, podkochuje się w Esther, uroczej wnuczce sąsiada, i pragnie iść w ślady starszego brata, który pracuje jako woźnica przewożący rządowe przesyłki. Bardzo chce być traktowany jak dorosły, jednak otoczenie cały czas uważa go ledwie za miłego chłopca. Sytuacja zmienia się, kiedy w okolicy pojawiają się Hatburnowie - ojciec i synowie, trójka wyjętych spod prawa wykolejeńców. Bandziory bez zaproszenia wprowadzają się do gospodarstwa Esther i jej dziadka, z którymi są spokrewnieni, i zaczynają siać w okolicy zamęt. Za ich sprawą brat Davida zostaje sparaliżowany, a ojciec dostaje ataku serca. Młodzieniec niespodziewanie staje u progu dorosłości, z konieczności zostając żywicielem i obrońcą rodziny. Trzeba zarobić na chleb, a w sąsiednim gospodarstwie wciąż gnieździ się trójka nieobliczalnych bandytów.

Tchórz to popis umiejętności reżyserskich Henry'ego Kinga, który z prostej historii potrafił zbudować wciągającą opowieść. Film efektywnie wykorzystuje otoczenie - oddaloną od cywilizacji wioskę w Alleghenach, którą sędzia odwiedza raz na kilka miesięcy, szczytem myśli technicznej jest strzelba, a łączność ze światem zapewnia jedynie konny ekspres pocztowy. Bohaterami są prości, uczciwi ludzie, których spokojne życie zostaje zakłócone przez przybycie trzech bandytów. Zwraca uwagę przemyślany dobór aktorów - przykładowo trójka Hatburnów budzi grozę, ponieważ odtwórcy ról bandytów nie tylko są fizycznie odrażający, ale przewyższają o głowę wszystkich protagonistów. Aktorstwo w Tchórzu jest subtelne i oszczędne, czym wyprzedza swoje czasy. Richard Barthelmess, który niezbyt przypadł mi do gustu w Męczennicy miłości, tutaj dał prawdziwy popis, w początkowych scenach filmu świetnie oddając młodzieńczą niewinność Davida, a po ciężkich przeżyciach dodając jego twarzy i gestom powagi. Łatwo było mi się identyfikować z tym sympatycznym chłopakiem marzącym o prostych rzeczach. 

Dobrych scen jest w filmie bardzo wiele. Zwrócę uwagę na poruszającą, choć zagraną bez najmniejszego patosu scenę, gdy matka błaga Davida, by zaniechał zemsty na Hatburnach, gdyż tylko on pozostał, by zapewnić byt rodzinie. Drugie budzące sentyment wydarzenie to wiejski bal, na który David nie ma odwagi wejść, pląsa więc nieśmiało za oknem. Od strony technicznej świetnie nakręcone są sceny jazdy powozem, z kamerą umieszczoną chyba na końskich plecach. A realizacja końcowej konfrontacji Davida z Hatburnami to już prawdziwa maestria, zarówno aktorska jak i realizacyjna. Innowacją jest przeniesienie akcji w inne miejsce, kiedy rozpoczyna się końcowa walka. Widz razem z przyjaciółmi Davida wyczekuje informacji o jego losie.

Tchórz nie ma właściwie słabych punktów, może poza niefortunnym tytułem. Fabuła nie jest wprawdzie niczym przełomowym; historii o trudnym dorastaniu było bardzo wiele choćby w literaturze. Tym bardziej na pochwałę zasługuje wdzięczne ujęcie tematu przez reżysera i aktorów, którzy dali nam poruszające dzieło pozwalające identyfikować się z głównym bohaterem i do końca mu kibicować. W dodatku wszystko to podane subtelnie - film nie zestarzał się właściwie wcale. Tchórz otrzymuje 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 15 kwietnia 2018

Dwie sieroty/Orphans of the Storm (1921)


Film o dwóch siostrach zagubionych w Paryżu podczas Rewolucji Francuskiej, czyli kino w służbie kontrrewolucji.

Reżyser: D.W. Griffith
Kraj: USA
Czas trwania: 2h 30 min.

Występują: Lillian Gish, Dorothy Gish, Joseph Schildkraut, Lucille La Verne, Leslie King, Monte Blue

W roku 1921 D.W. Griffith postanowił powrócić do monumentalnych produkcji i wyreżyserował film osadzony w realiach Rewolucji Francuskiej. Korzystając ze sprawdzonego rozwiązania, ważne wydarzenia społeczne ukazał jako tło losów bohaterów filmu. 

Głównymi bohaterkami Dwóch sierotprzybrane siostry Henrietta i Louise grane przez rodzone siostry Lillian i Dorothy Gish. Są młode i piękne, ale niedawno utraciły rodziców, a Louise wskutek choroby oślepła i jest zdana na opiekę Henrietty. Siostry przybywają do Paryża w poszukiwaniu lekarstwa dla Louise, jednak wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności zostają rozdzielone. Louise zostaje uprowadzona przez rodzinkę ulicznych żebraków i zmuszona do pracy na ulicy. Henrietta zamieszkuje w kamienicy czynszowej i bezskutecznie poszukuje siostry. Wkrótce poznaje swoich sąsiadów - Dantona i Robespierre'a, przyszłych przywódców rewolucji mającej obalić francuski ład społeczny. Tak w skrócie przedstawia się główna oś fabuły. Szczegóły dość skomplikowanej historii dwóch sióstr pozwolę sobie pominąć. Jak na Griffitha przystało, mamy do czynienia z opowieścią mocno melodramatyczną, pełną emocji, zwrotów akcji i śmiertelnych niebezpieczeństw. Jeżeli ktoś lubi epickie kino, nie zawiedzie się. Dodatkową atrakcją jest zaangażowanie do dwóch głównych ról sióstr Gish. Lillian prezentuje swój zwyczajowy poziom, czarując widza teatralną gestykulacją i mimiką. Dorothy jest aktorką nieco mniej wyrazistą, prezentuje jednak podobny do siostry styl. Nadmienię w tym miejscu, że aktorzy w Dwóch siostrach są znacznie bardziej "ekspresyjni" niż w produkcjach amerykańskich z lat ubiegłych. Przesada w gestach momentami stawała się uciążliwa. Najwyraźniej niezbyt przeze mnie lubiany niemiecki styl aktorstwa dotarł do USA.

Co jednak z Rewolucją Francuską? Jak zaprezentował nam Griffith to ważne i kontrowersyjne wydarzenie? Reżyser na jednej z pierwszych plansz tekstowych zdradza swój stosunek do Rewolucji (obalenie złego rządu doprowadziło do władzy jeszcze gorszych tyranów), który w dużym stopniu podzielam. Dwie sieroty są na dobrą sprawę filmem propagandowym wymierzonym we współczesną filmowi Rewolucję Rosyjską. Griffith nazywa nawet ustrój rewolucyjnej Francji "anarchobolszewizmem", co wywołało we mnie niemałe rozbawienie. Jeżeli ktoś chciałby dowiedzieć się z filmu czegoś więcej o Rewolucji Francuskiej, zdecydowanie nie polecam. Licencja artystyczna została wykorzystana przez twórców filmu do granic możliwości. Ukazane na ekranie wydarzenia i postacie historyczne nie przypominają swoich historycznych odpowiedników. Tylko kilka przykładów: Bastylia przedstawiona jest jako główna twierdza królewska, podczas gdy w rzeczywistości była wówczas pomniejszym, prawie pustym więzieniem. Druga kwestia: w filmie za samą przynależność do arystokracji trybunał ludowy karze śmiercią - nieprawda (za to bliskie prawdy w rewolucyjnej Rosji). Danton i Robespierre ukazani są jako jedyni przywódcy Rewolucji, a ten pierwszy dodatkowo jako jej inspirator, podczas gdy w rzeczywistości obaj stali się ważnymi postaciami dopiero w jakiś czas po jej wybuchu. Georges Danton jest w ogóle przedstawiony dość groteskowo. Plansza tekstowa określa go jako francuskiego Lincolna (jak dla mnie całkowicie chybione porównanie), natomiast w końcowych scenach filmu jawi się wręcz jako superbohater porywający swym oratorskim talentem tłumy ludu i spieszący bohaterkom na ratunek na białym rumaku. Jest takich perełek więcej.  Najogólniej mówiąc, film wykorzystuje najbardziej znane stereotypy dotyczące Rewolucji Francuskiej, dodatkowo modyfikując je dla lepszego efektu dramatycznego oraz do celów propagandowych. Nie czuję potrzeby, żeby to jakoś szczególnie potępiać, kino ma swoje prawa. Przestrzegam jedynie przed wyciąganiem na podstawie Dwóch sierot jakichkolwiek wniosków na temat historii Francji.

Z drugiej strony Griffithowi dobrze udało się w Dwóch sierotach oddać to, co tylko film potrafi pokazać, czyli atmosferę rewolucji. Jej najważniejszym symbolem jest złowroga gilotyna czekająca na wrogów ludu. Najbardziej jednak podobała mi się zmiana, jaka zachodzi w Paryżu. Przed rewolucją miasto jest stateczne, spokojne, pełne powagi. Gdy władzę przejmuje lud, ulice ogarnia nieustający chaos. Statyści podskakują, tańczą, piją, wymachują kindżałami. Nie są wprost agresywni, stanowią raczej pijany uzyskaną wolnością tłum. W sposób wręcz genialny zostało to ukazane w scenie, kiedy miejska biedota przepędza żołnierzy i arystokratów, pląsając po ulicach w obłędnym korowodzie, do którego wciągają wszystkich napotkanych przechodniów. Trudno mi sobie wyobrazić lepszą metaforę rewolucji oddaną w jednej scenie.

Film zasługuje na pochwałę również za epicką scenografię i kostiumy, łącznie z prześmiesznymi osiemnastowiecznymi sukniami, getrami i perukami. Biedota jest rozchełstana i brudna, szlachta napuszona i dekadencka, żebracy wstrętni, siostry Gish zjawiskowe. Pojawia się nawet król Ludwik XVI, jednak Griffith zrezygnował z umieszczenia w filmie sceny ścięcia go na gilotynie. (Nie pokazano również egzekucji superbohatera Dantona ani podstępnego pokurcza Robespierre'a). 

Dwie sieroty to mocno sentymentalna produkcja D.W. Griffitha z antykomunistycznym podtekstem. Możemy podziwiać znakomite jak zawsze aktorstwo Lillian Gish, nieco mniej znakomite (choć znośne) jej siostry i aktorów drugoplanowych oraz imponujące przygotowanie planu zdjęciowego. Moim głównym zarzutem wobec filmu jest bardzo luźne potraktowanie faktów i postaci historycznych. Dwie sieroty są bardziej refleksją na temat zagrożeń płynących z rewolucji niż prawdziwym filmem historycznym. Wystawiam 7 gwiazdek, jednakże osobom czułym na przeinaczenia lub ciekawym historii Rewolucji Francuskiej zdecydowanie nie polecam.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 14 kwietnia 2018

Zmęczona śmierć/Der müde Tod (1921)


Film o kochankach walczących z przeznaczeniem na przestrzeni wieków... zaraz, czy tego już gdzieś nie było?

Reżyser: Fritz Lang
Kraj: Niemcy
Czas trwania: 1h 40 min.

Występują: Lili Dagower, Walter Janssen, Bernhard Goetze

Pierwszy z wielu filmów Fritza Langa na mojej liście. Zmęczona śmierć nie zachwyca, można w niej jednak dostrzec przejawy technicznej sprawności reżysera, który da nam w przyszłości dzieła bardziej godne zapamiętania (a przynajmniej mam nadzieję, że Metropolis i M nie zawiodą moich oczekiwań). 

Zmęczona śmierć opowiada o tajemniczym mężczyźnie, który przybywa do małego miasteczka, zakupuje działkę przy cmentarzu i stawia wokół niej potężny, pozbawiony wejść mur. Pomimo licznych prób, żadnemu z zaciekawionych mieszkańców nie udaje się nawet zajrzeć do środka. W końcu tajemnicę przybysza poznaje młoda dziewczyna, której narzeczony niespodziewanie znika w jego towarzystwie. Przybysz okazuje się Śmiercią, a jego zajęciem jest odbieranie życia tym, na których przyszedł czas (symbolizowane jest to poprzez zgaszenie płomienia odpowiedniej świecy). Śmierć składa błagającej o życie kochanka dziewczynie propozycję - jeżeli uda się jej ocalić kogoś z trójki ludzi, których świece właśnie się dopalają, jej ukochany zostanie przywrócony życiu. Film zabiera nas następnie w podróż w czasie i przestrzeni, przedstawiając historię trzech skazanych na zgubę miłości. Pierwsza opowieść rozgrywa się w bliskowschodnim mieście, gdzie giaur wkrada się do pałacu kalifa, by uwieść siostrę władcy. Druga historia to intryga trujących się wzajemnie i sztyletujących bogaczy z renesansowej Wenecji. Trzecia zabiera nas do starożytnych Chin, gdzie cesarz (o starannie wyhodowanych szponach z paznokci) postanawia uczynić z asystentki czarownika swą nałożnicę.

Pomysł na film jest całkiem interesujący. Zmęczona śmierć zawiera wiele nowatorskich koncepcji, które Fritz Lang przeniósł z literatury do świata filmu. Mam tu na myśli wędrówkę dusz kochanków po różnych epokach (prześladowaną przez los parę w opowieści "głównej" i trzech pobocznych za każdym razem gra ta sama para aktorów) oraz postać Śmierci jako ponurego acz sprawiedliwego agenta nieuchronnego losu. Rozmach realizacyjny również robi wrażenie - dekoracje, kostiumy i efekty specjalne są niezwykle dopracowane. Szczególnie atrakcyjny dla oka jest segment chiński, w którym możemy między innymi podziwiać latający dywan czy też ucieczkę pary bohaterów na słoniu. Również siedziba Śmierci wypełniona setkami płonących świec jest bardzo nastrojowa. Film ma jednak dwie bardzo poważne słabości.

Pierwszą jest "ekspresjonistyczna" gra aktorska, która jest wręcz okropna. Poziom intensywności gestykulacji, wywracania oczami, szczerzenia się, szlochania i tym podobnych jest nie do zniesienia. Jedynym wyjątkiem jest obdarzony kamienną twarzą Śmierć, który dla kontrastu posiada aparycję robota. No ale w jego przypadku jest to w jakiś sposób uzasadnione. Rozumiem, że taka wówczas obowiązywała w Niemczech konwencja, jednak nie uważam, aby dobrze się sprawdzała w tego rodzaju filmie. O ile ekspresjonizm u złoczyńców czy ekscentrycznch postaci drugoplanowych jest dla mnie jak najbardziej do przyjęcia, bohaterów romantycznych pcha nieuchronnie w objęcia kiczu.

Drugi problem Zmęczonej śmierci to miałka fabuła. Fritz Lang jest tak zaabsorbowany symbolizmem i dopinaniem na ostatni guzik aspektów technicznych, że zupełnie zaniedbuje swoich bohaterów. Cztery przedstawione widzowi pary kochanków nie mają do zaoferowania niczego poza swoim uczuciem. Nie dowiadujemy się żadnych istotnych faktów o ich otoczeniu i warunkach życia, w nich samych również nie dostrzegłem nic interesującego. Perypetie i zainteresowania tych osób nie wykraczają poza pokonanie przeszkód stojących na drodze ich miłości. A samej historii walki z przeznaczeniem nie uważam za jakoś niesamowicie oryginalną. Powiem otwarcie, film mnie znudził.

Zmęczona śmierć otrzymuje ode mnie tylko 6 gwiazdek. Może się to wydawać surową oceną w kontekście wymienionych powyżej zalet filmu. Niestety, nuda jest w przypadku kina grzechem ciężkim. Mam nadzieję, że w kolejnych obrazach Fritz Lang skupi się bardziej na rozwijaniu bohaterów, a jego aktorzy pohamują nieco swoją "ekspresję". Przekonamy się już za kilka dni, kiedy oglądać będę Doktora Mabuse.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 12 kwietnia 2018

Szejk/The Sheik (1921)


Film o syndromie sztokholmskim na Saharze.

Reżyser: George Melford
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 27 min.

Występują: Rudolph Valentino, Agnes Ayres, Lucien Littlefield, Adolphe Menjou


Rudolph Valentino stał się w roku 1921 bożyszczem kobiet. Jego gładka buźka, młodzieńczy urok i tango odtańczone w jednej z początkowych scen Czterech jeźdźców Apokalipsy uczyniły z młodego aktora pierwszy w dziejach kina symbol seksu. Tytułowa rola arabskiego szejka w filmie George'a Melforda utrwaliła ten wizerunek. Jakie to romantyczne, zostać porwaną przez bajecznie bogatego księcia pustyni i zakochać się w nim z wzajemnością. Wyobrażam sobie te westchnienia i wprowadzane drżącą ręką wpisy do pamiętników. I obawiam się trochę, że uroda Valentino wyrządziła Szejkowi krzywdę, sprawiając, że film mógł być opacznie rozumiany. Tak naprawdę jest to opowieść o uprowadzonej kobiecie, która stopniowo zaczyna identyfikować się ze swoim porywaczem. Jednym słowem - o syndromie sztokholmskim.

Centralną postacią Szejka jest angielska lady Diana Mayo, bogata i niezamężna arystokratka zwiedzająca północną Afrykę. Jako ceniąca sobie niezależność i ciekawska kobieta, Diana nie słucha niczyich rad i w przebraniu arabskiej tancerki wkrada się do kasyna, w którym odbywa się beduiński targ żon. Dziewczyna zostaje zdemaskowana i, choć puszczona wolno, wpada w oko młodemu szejkowi Ahmedowi Benowi Hassanowi (w tej roli Valentino). Ahmed zakrada się do pokoju hotelowego dziewczyny, aby obserwować ją podczas snu, śpiewa jej z ukrycia pieśni miłosne, i wkrótce, podczas wycieczki Diany na pustynię, porywa ją i wciela do swego haremu. I tutaj robi się ciekawie. Początkowo Ahmed próbuje siłą zmusić dziewczynę do uległości, jednak jej opór sprawia, że odpuszcza i zmienia taktykę. Daje Dianie nieco swobody, przydziela jej służbę. Mimo stanowczych odmów odesłania do domu jest wobec dziewczyny szarmancki i czarujący. I Diana mimowolnie zaczyna zmieniać nastawienie, coraz bardziej godząc się z losem i spoglądając na piękną twarzyczkę szejka coraz przychylniejszym okiem.

Powiem szczerze, początkowo dałem się zwieść sentymentalnej interpretacji filmu o wielkiej miłości wykwitającej wśród piasków pustyni. Po przemyśleniu oraz zapoznaniu się z genezą scenariusza (powstał na podstawie powieści Edith Maude Hull) stwierdzam jednak, że zamysł reżysera i aktorów był zupełnie inny. Postać Diany (znakomita rola Agnes Ayres) ewoluuje na ekranie od niezależnej, zadziornej dziewczyny do osoby bezradnej i uległej wobec pięknego szejka. Hasan pod płaszczykiem szarmanckości skrywa natomiast osobowość rozpuszczonego kacyka, który nie przywykł do tego, że ktoś jest mu nieposłuszny. I do końca rozgrywa biedną dziewczynę, aby przyszła do niego z własnej, nieprzymuszonej woli. Trzeba przyznać, że Valentino był dzięki swej powierzchowności wprost stworzony do tego typu roli. Najciekawsze w Szejku jest jednak to, że relację obojga bohaterów można interpretować na kilka sposobów. Obok mojej wersji z syndromem sztokholmskim i opowieści o księciu z bajki można jeszcze sięgnąć po narrację tradycjonalistyczną (nieuporządkowana kobieta odnajduje właściwe sobie miejsce u boku mężczyzny), anarchofeministyczną (niezależna kobieta zmuszona jest do konformizmu poprzez złowrogiego patriarchę) i zapewne sporo innych. Świetny materiał na szerszą analizę, wykracza to jednak poza ramy krótkiej recenzji.

Warto kilka słów napisać o oprawie filmu rozgrywającego się na Saharze. Kostiumy i "arabskie" dekoracje przygotowane są bardzo przekonująco. Niczego moim zdaniem im nie brakuje, żeby nadać filmowi orientalny klimat. Saharę odgrywa co prawda któraś z kalifornijskich pustyń i widać, że grunt jest nieco skalisty, jest to jednak szczegół o małym znaczeniu. W filmie występuje wiele scen z udziałem koni, bardzo ładnie zrealizowanych choreograficznie. Trochę szkoda, że zabrakło wielbłądów, ale to wymagałoby już wynajęcia plenerów w Afryce, na co zapewne nie pozwalał budżet filmu. Scenografia bardzo dobrze współgra z fabułą filmu, w żadnym momencie nie próbując jej zdominować. Film jest skupiony na postaciach, wszelka akcja jest jedynie koniecznym uzupełnieniem.

Szejk to bardzo dobry film, z dużą subtelnością pokazujący psychologiczną przemianę bohaterki. Osobisty urok Valentino sprawia, że widz tak samo jak ona przestaje w pewnym momencie zauważać, co się dzieje. Łatwo zostać zwiedzionym i uwierzyć w miłość na pustyni. Ciekaw jestem, czy taki efekt był przez reżysera zamierzony, czy powstał mimowolnie w wyniku atrakcyjności głównej gwiazdy filmu. Szalona popularność Valentino, jaką sobie zdobył po premierze Szejka, sugeruje, że wiele fanek dało się nabrać. Z kolei w dzisiejszych czasach film nie tyle się zestarzał, co daje się interpretować z co najmniej kilku przeciwstawnych sobie pozycji. Taki niezwykły efekt zasługuje moim zdaniem na 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 11 kwietnia 2018

Panna Molly Bryant/Miss Lulu Bett (1921)


Film o dulszczyźnie w wydaniu made in USA.


Reżyser: William C. DeMille
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 12 min.

Występują: Lois Wilson, Milton Sills, Theodore Roberts, Helen Ferguson, Mabel Van Buren, Clarence Burton


Nietypowo zacznę od marudzenia na polski tytuł. Są zwolennicy tłumaczeń wiernych, tłumaczeń dobrych, tłumaczeń kreatywnych. Są tytuły filmów przetłumaczone kompletnie bez wyczucia (na przykład, żeby daleko nie sięgać, "Prawdziwe serce Susie"), pierwszy raz jednak trafiam na rozwiązanie tak pozbawione sensu jak zmiana w tytule imienia i nazwiska głównej bohaterki. W filmie Panna Moly Bryant nie występuje żadna Molly Bryant. Jest panna Lulu Bett narodzona z matki o nazwisku Bett, którą również mamy okazję poznać. Bardzo chciałbym wiedzieć, kto i dlaczego wpadł na tak głupi i nie wnoszący niczego pomysł. Skoro to mamy za sobą, przejdę teraz do narzekania na film.

Panna Molly Bryant to kolejny po dziełach D.W. Griffitha przypadek filmu obyczajowego, który kiedyś z przymrużeniem oka przekazywał postępowe idee, obecnie natomiast nieco żenuje ukazanym prymitywizmem i głupotą przedstawicieli mieszczaństwa. I nie śmieszy, ja przynajmniej nie zauważyłem w nim niczego zabawnego. Tytułowa (?) Lulu Bett jest starą panną mieszkającą z rodziną swojej leniwej i głupiej siostry - ordynarnym szwagrem furiatem i kabotynem, dwiema córkami, z których starsza chce jak najszybciej uciec z toksycznego domu, młodsza natomiast idzie dzielnie w ślady ojca. Do tego pomieszkuje z nimi zrzędliwa matka obu sióstr. Lulu z pokorą pełni rolę kucharki, sprzątaczki i służącej oraz stałego obiektu żałosnych kpin i docinek pana domu. Na zewnątrz Deaconowie uchodzą za wzór statecznej mieszczańskiej rodziny, w istocie będąc grupką nienawidzących się i zmęczonych sobą ludzi. Sytuacja ulega zmianie, kiedy po latach nieobecności z zagranicy powraca Ninian, brat pana domu. Jako człowiek światowy (co objawia się tym, że potrafi sam zrobić sobie coś do jedzenia) dostrzega w Lulu kogoś więcej niż służącą. Ona również obdarza go sympatią. Potem wypadki toczą się już szybko - żartobliwe oświadczyny przeradzają się w błyskawiczne małżeństwo, które kończy się jeszcze szybciej, gdy Ninian okazuje się bigamistą. Cała rodzina robi wszystko, by zatuszować ten skandal, jednak Lulu nie ma ochoty powracać do roli popychadła.

Postępowość Panny Molly Bryant polegała na uczynieniu główną bohaterką nonkonformistki nie obawiającej się wyjść poza obowiązujące normy obyczajowe. Dziwnie z dzisiejszej perspektywy wygląda ten nonkonformizm przejawiający się głównie w tygodniowym małżeństwie, ale widocznie tak musiało to wyglądać z perspektywy amerykańskich kołtunów. Rola Lois Wilson jest zresztą jedynym, co w pewnym stopniu ratuje ten film. Aktorka przekonująco przedstawiła potulną, zahukaną kobietę, która powoli nabiera odwagi by przeciwstawić się nieprzyjaznemu otoczeniu. Niestety zawodzą inni aktorzy. W szczególności Theodore Roberts jako szwagier Lulu i główny antagonista - postać tak kretyńska, że trudno uwierzyć w jej istnienie. Kiedy go poznajemy, cofa domowy zegar, żeby mieć pretekst do żartobliwej (w jego mniemaniu) awantury o spóźniony obiad. Tego typu "humor" towarzyszy tej wrzeszczącej i gestykulującej postaci przez cały film. Nieprzekonujący jest Clarence Burton jako tymczasowy mąż Lulu. Był to aktor znacznie starszy od swej partnerki i zabrakło między nimi jakiejkolwiek chemii. Również Milton Sills w roli sympatyzującego z Lulu nauczyciela wypadł bezbarwnie.

Obok niezbyt dobrego aktorstwa słabością Panny Molly Bryant jest kiepski scenariusz. Zapewne kiedyś był zabawny, jednak dla mnie oglądanie praktycznie pozbawionej pozytywnych cech rodzinki Deaconów było męczące. Ile można słuchać (czy raczej czytać) nieśmiesznych żartów pana domu, oglądać napuszone miny teściowej czy patrzeć, jak Lulu zmywa naczynia? Widz nie ma właściwie innego wyjścia poza kibicowaniem głównej bohaterce, żeby w końcu wydostała się z tego piekła. Oczywiście dokładnie taki był zamysł autorów, jednakowoż nie było konieczności wtłukiwać tego młotkiem do głowy. A może u purytańskiej dulszczyzny była taka konieczność? Tym gorzej dla nich. Ja dziękuję. Patrząc wyjątkowo przychylnym okiem, doceniając odwagę i mimo wszystko bardzo dobrą rolę Lois Wilson, wystawiam Pannie Molly Bryant 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 10 kwietnia 2018

Furman śmierci/Körkarlen (1921)


Film o pijaku i jego pijackim żywocie (i o duchach).

Reżyser: Victor Sjöström
Kraj: Szwecja
Czas trwania: 1h 47 min.

Występują: Victor Sjöström, Hilda Borgström, Tore Svennberg, Astrid Holm


Być furmanem śmierci to niewdzięczna robota. Według legendy opowiadanej przez jednego z bohaterów filmu, zostaje nim ten, kto umrze w noc sylwestrową. Taki delikwent przez okrągły rok musi powozić widmowym wozem zbierającym dusze umarłych. Ma przy tym okazję z nimi pogawędzić. Na przykład z Davidem Holmem, niepoprawnym pijakiem nienawidzącym całego świata i konsekwentnie odrzucającym wszelką pomoc. Albo z Edith, umierającą na suchoty siostrą z Armii Zbawienia, która z determinacją próbowała wyprowadzić go na prostą. Czy jednak legenda o furmanie jest prawdziwa? Dla filmu Victora Sjöströma ma to znaczenie drugorzędne. Wszelkie elementy nadnaturalne są przede wszystkim zabiegiem narracyjnym mającym na celu prezentację psychiki i sposobu myślenia alkoholika.

Będący głównym bohaterem Furmana śmierci David Holm to postać odpychająca. Jest bezczelny, szydzi z wszelkiej przyzwoitości, ze śmiechem kaszle i pluje suchotniczą flegmą na irytujących go ludzi. Kiedy za pijaństwo trafiła do więzienia, jego żona zabiera dzieci i wyprowadza się do innego miasta. David w poczuciu straszliwej krzywdy postanawia ją odszukać i zemścić się, bo przecież chciał przestać pić. Kiedy trafia do stacji Armii Zbawienia i młoda siostrzyczka Edith naprawia jego podartą, zapleśniałą kurtkę, mężczyzna ze śmiechem niszczy owoce jej pracy, oświadczając, że woli nurzać się w brudzie i smrodzie. Grający Davida Victor Sjöström jest w tej roli fenomenalny. Prezentuje całe spektrum emocji, od powoli staczającego się w dół pijaka, poprzez kompletnego degenerata, aż do zrozpaczonego, żałującego za grzechy pokutnika. W dodatku, zgodnie z przeczuciem siostry Edith, gdzieś pomiędzy tym wszystkim prześwitują resztki człowieczeństwa. Doprawdy warto zobaczyć, jak Sjöström operuje wzrokiem, mimiką i gestami, oddając przeróżne stany emocjonalne swego bohatera. Podobno do roli przygotowywał się, wchodząc w środowisko szwedzkich nędzarzy. Bardzo dobre aktorstwo prezentują też Hilda Borgström jako żona Davida - Anna oraz Astrid Holm w roli Edith, jednak obie są wręcz przytłoczone przez dominującego, balansującego pomiędzy ohydą a grozą Sjöströma.

Furman śmierci ma nowatorską strukturę fabularną. Akcja przedstawiona jest w formie retrospekcji, podczas której tytułowy woźnica wraz z duchem Davida obserwują wydarzenia z jego życia oraz ich konsekwencje. Kilkakrotnie pojawiają się nawet podwójne retrospekcje - bohater opowiada o tym, jak ktoś opowiadał mu pewną historię. Brzmi to zawile, lecz wcale takie nie jest. Za pomocą tego środka narracji poznajemy przeszłość człowieka, który na granicy między życiem a śmiercią rozważa swoje wybory życiowe.

Kilka słów wypada wspomnieć o kinematografii, która obficie korzysta z nowatorskich (na owe czasy) efektów specjalnych, nadających duchom i furmance śmierci widmową przejrzystość. Sprawnie przeprowadzono montaż filmu, łącząc ze sobą w sposób płynny i czytelny sceny retrospekcji. Warto wspomnieć, że Sjöström nawiązuje w filmie do Złamanej lilii, prezentując nam w Furmanie śmierci swoją wariację na temat furiata rozłupującego drzwi siekierą. Odebrałem to jako swoisty hołd złożony D.W. Griffithowi. Wreszcie na wyróżnienie zasługuje klimatyczne barwienie poszczególnych scen na różne odcienie.

Furman śmierci to ciekawy nadnaturalny moralitet sprawnie zrealizowany przez Victora Sjöströma. Nie wszystko jest w nim idealne, fabuła ma kilka słabości i niejasności (przede wszystkim okoliczności osadzenia Davida w więzieniu oraz zbyt pochopne obwinienie go o sprowadzenie na złą drogę brata), i nie grzeszy jakąś nadzwyczajną oryginalnością. Wszystko to jest jednak mało istotne w perspektywie kreacji głównego bohatera, jednej z najbardziej wyrazistych postaci kina niemego. Za to oraz za świetną kinematografię film otrzymuje ode mnie 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Brzdąc/The Kid (1921)


 Film o miłości ojcowsko-synowskiej.

Reżyser: Charlie Chaplin
Kraj: USA
Czas trwania: 54 min.

Występują: Charlie Chaplin, Jackie Coogan, Edna Purviance

Czekałem niecierpliwie na pierwszy film Chaplina, który przyjdzie mi recenzować. Nie zawiódł oczekiwań. Brzdąc to kameralna opowieść o Johnie - porzuconym przez matkę chłopcu, który zostaje przygarnięty przez żyjącego w nędzy ulicznego spryciarza - chaplinowskiego Trampa. Noszący niedopasowany strój dziwak z wąsikiem staje się dla brzdąca przybranym ojcem i wychowuje go na swoje podobieństwo. Rzecz jasna nie wszystkim w ich otoczeniu się ta sytuacja podoba.

Brzdąc jest filmem pełnym ciepła. Duet głównych bohaterów wzbudza nieodpartą sympatię. Chaplin jako Tramp jest zarazem postacią komiczną, jak i zaradną, nie tracącą pogody ducha pomimo nędznych warunków, w jakich żyje. Jego mieszkanko pełne jest podniszczonych mebli i gratów, wszystko jednak wysoce funkcjonalne, łącznie z ujęciem gazu uruchamianym na monety (przerobionym tak, żeby te monety bez trudu odzyskiwać) i dziurawym kocem służącym w nocy za przykrycie, rankiem zaś za ponczo. Trochę zaskoczyły mnie uliczne maniery tej wcale niegłupiej postaci, która przyucza Johna do wybijania szyb w kamienicach, aby samemu wstawiać za drobną opłatą nowe. Tramp jest też flirciarzem bezczelnie smalącym cholewki do żony policjanta. Jednocześnie jest troskliwym i zapobiegliwym ojcem, kiedy trzeba stającym w obronie Johna i starającym się nauczyć go tego, co potrzebne do przetrwania w dzielnicach nędzy. Chaplinowi dzielnie partneruje Jackie Coogan jako tytułowy brzdąc. Młodemu aktorowi udało się wcielić w rolę sprytnego i zadziornego dzieciaka bez czynienia go irytującym, co nie jest zadaniem łatwym. Widać, że polubili się z Chaplinem. Ich relacja ojcowsko-synowska jest nad wyraz przekonująca.

Na Brzdąca można patrzeć trochę jak na obrazek z życia londyńskiej biedoty. Rozmaite groteskowe scenki i postacie zostały przez Chaplina obmyślone na podstawie jego własnych przeżyć z dzieciństwa, które przebiegło w podobnych warunkach. Stąd też z jednej strony spora wyrozumiałość wobec głównych bohaterów, z drugiej natomiast pozbawione sentymentalizmu sceny z życia dzielnicy. Wspomnę szczególnie o dwóch z nich - ulicznej bójce Johna z innym dzieciakiem i Trampa z jego dorosłym, muskularnym bratem oraz o pościgu Trampa po dachach kamienic za furgonem odwożącym Johna do sierocińca.

Humor jest w Brzdącu głównie sytuacyjny, co nie dziwi, bo z nim przecież kojarzony jest Chaplin. Najzabawniejsza była dla mnie początkowa scena filmu, w której Tramp znajduje porzucone dziecko i próbuje je bezskutecznie podłożyć do wózka pewnej pani. Scenek mających po prostu bawić nie jest jednak w filmie zbyt wiele. Jako komediodramatowi zdecydowanie bliżej mu do tego drugiego gatunku.

Brzdąc bardzo mi się podobał i sprawił, że z dużą niecierpliwością czekam na kolejne filmy Charliego. Jako reżyser oraz scenarzysta, producent i odtwórca głównej roli Chaplin bardzo efektywnie wykorzystał możliwości kina. Aktorsko film jest tak dobrze rozpisany, że właściwie mógłby się obyć bez plansz tekstowych. W dodatku tematyka jest mi bliska z przyczyn osobistych. Jako wzorowy przykład tego, co było znakomite w filmie niemym, Brzdąc otrzymuje 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 8 kwietnia 2018

Czterech jeźdźców Apokalipsy/The Four Horsemen of the Apocalypse (1921)


Film o wojnie i postawach ludzkich w jej obliczu.

Reżyser: Rex Ingram
Kraj: USA
Czas trwania: 2h 37 min.

Występują: Pomeroy Cannon, Josef Swickard, Rudolph Valentino, Virginia Warwick, Alan Hale, Mabel Van Buren, Stuart Holmes, John St. Polis, Alice Terry

Niedawno bardzo krytycznie oceniłem film Civilization, który był fatalnie pomyślanym dziełkiem antywojennym. Z wielką przyjemnością mogę dziś przedstawić film antywojenny, który nie tylko realizuje swoje przesłanie, ale jest po prostu znakomity.

Czterech jeźdźców Apokalipsy przybliża nam losy bogatych rodzin Desnoyersów i von Hartrottów. Marcelo Desnoyers - Francuz i Karl von Hartrott - Niemiec poślubili w Argentynie dwie córki bogacza Madariagi, który zbił fortunę na hodowli owiec. Po śmierci teścia Marcelo i Karl spieniężają odziedziczony majątek i wracają z rodzinami do Europy. Karl z trójką synów - wzorowych niemieckich obywateli, osiada w Rzeszy. Marcelo z żoną, synem Juliem i córką Chichi zamieszkują we Francji. Tutaj Desnoyers senior zajmuje się przepuszczaniem spadku na rosnącą kolekcję dzieł sztuki, natomiast Julio prowadzi żywot nieco pretensjonalnego artysty i kobieciarza. Młodzieniec nawiązuje nawet romans z młodą żoną przyjaciela rodziny. Sytuacja jest o krok od skandalu, kiedy wybucha I Wona Światowa, która stawia Desnoyersów i von Hartrottów po przeciwnych stronach frontu. Nie, żeby bogacze z argentyńskimi paszportami specjalnie spieszyli się do walki, ale wojna i tak upomina się o swoje. O wojennych losach bohaterów napiszę tyle, że ich charaktery zostaną wystawione na poważną próbę. Kto ciekaw szczegółów, niech obejrzy film.

Najmocniejszą stroną Czterech jeźdźców jest scenariusz, który powstał na podstawie powieści Vicente Blasco Ibáñeza. Członkowie wielopokoleniowej, hiszpańsko-francusko-niemieco-argentyńskiej rodziny zostali w nim przedstawieni jako wymykające się jednoznacznym ocenom indywidualności, w dużej mierze scharakteryzowane poprzez swoje słabości. Przodują w tym zwłaszcza Marcelo i Julio Desnoyersowie, egocentrycy o specyficznej wrażliwości na sztukę. Ojciec to dawny socjalista, który na stare lata ponad wszystko ceni swój prowincjonalny zameczek i kolekcję; syn to rozpieszczony przez dziadka młodzieniec, który odkrywa własne poczucie honoru dopiero pod wpływem miłości do zamężnej kobiety. Żaden z nich nie jest zainteresowany poświęceniem się dla ojczyzny. Pozornie trudno byłoby się identyfikować z tego typu osobowościami, a jednak są ciekawi właśnie przez to, że są postaciami z krwi i kości. Na pewno jest to w dużej mierze zasługa odtwórców tych ról - Josefa Swickarda i Rudolpha Valentino (ten drugi właśnie dzięki Czterem jeźdźcom stał się gwiazdą Hollywood). Valentino wprowadza wręcz nową jakość do filmu, tworząc archetyp filmowego lovelasa i niegrzecznego chłopca o ukrytej głębi. Zdecydowanie nie brak mu wdzięku. Scena, kiedy w argentyńskiej spelunce odbija partnerkę miejscowemu twardzielowi, tańczy z nią pełne energii tango, a później zostawia, by bronić honoru pijanego dziadka, przeszła do klasyki kina. Zasłużenie.

Choć Desnoyersowie wysuwają się na pierwszy plan, również niemiecka gałąź rodziny budzi sympatię, choć jest zdecydowanie mniej wyeksponowana. Von Hartrottowie są wyraźnie odmienni od swych krewnych, po niemiecku poukładani, rozsądni i solidni. Kiedy ich poznajemy, z godnością znoszą fakt, że nie są faworytami argentyńskiego patriarchy. Ich również wojna nie oszczędzi. Prawdę mówiąc żałuję, że film nie jest dłuższy, bo chętnie poznałbym bliżej wszystkich członków familii, tak bardzo wydają mi się interesujący. Do ważnych postaci zaliczyć trzeba również kochankę Julia - Marguerite Laurier. Alice Terry przekonująco odgrywa kobietę rozdartą pomiędzy miłością wobec kochanka, a obowiązkiem wobec męża.

Jak widać, Czterej jeźdźcy Apokalipsy są filmem silnie spersonalizowanym, skupionym na losach wybranej grupy bohaterów na tle wydarzeń wojennych. Scen batalistycznych nie ma w filmie zbyt wiele, choć te, które są, odgrywają niezwykle ważną rolę w życiu postaci. W fabułę wpleciona jest religijna symbolika. Wielka Wojna jest według jednego ze znajomych Julia realizacją przepowiedni z Apokalipsy Świętego Jana. Tytułowi jeźdźcy ukazywani są przy okazji scen batalistycznych jako widma na koniach, razem z ziejącą ogniem bestią niosący na świat śmierć i zniszczenie. Miało to być klimatyczne uzupełnienie przesłania filmu, moim zdaniem nieszczególni potrzebne. Scenki te są jednak wplecione w film na tyle nienachalne, że nie przeszkadzały mi. Efektowna jest za to finałowa scena filmu, stawiająca na realizm i rozgrywająca się na cmentarzu wojskowym, na tle setek nagrobnych krzyży.

Czterej jeźdźcy Apokalipsy są filmem antywojennym zrealizowanym dokładnie tak, jak powinien być zrealizowany film antywojenny. Ponure konsekwencje konfliktu ukazano na przykładzie tragicznych losów jednostek, które bezlitosny los pozbawia marzeń, majątku i życia. Nad wyraz ciekawi bohaterowie i bardzo dobre aktorstwo pozwoliły przekazać tę wiadomość w atrakcyjnym dla widza opakowaniu. Film jest jednym z najlepszych, które miałem okazję dotychczas obejrzeć w ramach mojego projektu. Otrzymuje 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com