Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1920. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1920. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 29 kwietnia 2018

Chronometry - nagrody blogowe (lata 1920-1922)

Czas na podsumowanie okresu 1920-1922. Kino zaczyna w tych latach nabierać dojrzałości. Pojawiły się filmy poruszające ważne problemy społeczne, mieliśmy też okazję podziwiać narodziny gwiazd aktorstwa i reżyserii filmu niemego. Zdecydowanie najważniejszym wydarzeniem początku lat dwudziestych jest rozkwit niemieckiego ekspresjonizmu, nurtu niezwykłego i bardzo odmiennego od kina amerykańskiego. Dla raczkującego Hollywood nie był to najlepszy okres i tylko kilka filmów amerykańskich wykracza ponad przeciętność. W Chronometrach zdecydowanie królują twórcy europejscy. Średnia ocen z omawianego okresu wyniosła 7,5 - znacznie więcej niż w pierwszej edycji Chronometrów. Przejdźmy do nagród.

Najlepsza kinematografia
(kategoria obejmuje zdjęcia, montaż i efekty specjalne)

Nominowani:

Czarownice za mroczne zdjęcia dopasowane do mrocznej tematyki.
Dwie sieroty za dynamiczne montaże scen akcji.
Furman śmierci za "widmowe" efekty specjalne, płynny montaż retrospekcji i pamiętną scenę z wariatem z siekierą.
Golem za klimatyczne barwienie kliszy oraz projekcję "filmu w filmie".
Nanuk z Północy za wspaniałe zdjęcia Arktyki wykonane ręką amatora.
Nosferatu - Symfonia grozy za "ekspresyjne" cienie hrabiego Orloka, pomysłowe montaże równoległe oraz upiorne efekty specjalne.

Wyłonienie filmów stosujących ciekawe techniki zdjęciowe nie było trudne. Jeżeli chodzi o najlepszych z najlepszych, blisko wygranej były oba obrazy szwedzkie. Na uwagę zasługują też dokonania amatora Roberta J. Flaherty'ego w Nanuku z Północy. Srebrny Chronometr otrzymuje jednak film Nosferatu - Symfonia grozy jako najbardziej nowatorski i artystyczny spośród nominatów.


Najlepsza scenografia
(kategoria obejmuje również kostiumy)

Nominowani:
Czarownice za zabranie widza w podróż do diabelskiego świata magii.
Dwie sieroty za kostiumy i wizualną otoczkę z czasów Rewolucji Francuskiej.
Gabinet doktora Caligari za obłędne dekoracje wyjęte wprost z umysłu szaleńca.
Golem za pomysłowo przedstawioną wieżę czarnoksiężnika i praską dzielnicę żydowską.
Nosferatu - Symfonia grozy za znakomicie dobrane tatrzańskie plenery, niemieckie kamienice i zamek wampira.
Szejk za udane wprowadzenie do filmu kawałka arabskiej Afryki.
Zmęczona śmierć za sugestywne domostwo Śmierci, wspaniałe kostiumy i charakteryzację do segmentu chińskiego oraz za latający dywan.

Co tu dużo mówić, każdy z nominowanych filmów był prawdziwą ucztą dla oczu. Wysoko oceniam zwłaszcza starannie i szczegółowo przygotowane plany zdjęciowe w Czarownicach i Zmęczonej śmierci. Ale Srebrny Chronometr otrzymuje film Gabinet doktora Caligari, w którym scenografia jest nie tylko pomysłowa, ale na równi z aktorami odgrywa istotną rolę w opowiadaniu historii.

Najlepszy scenariusz

Nominowani:
Charlie Chaplin - Brzdąc za wykorzystanie własnych doświadczeń życiowych do stworzenia wzruszającej historii.
Hans Janovitz i Carl Mayer - Gabinet doktora Caligari za film wywracający mózg na drugą stronę. Pierwszy taki w historii kina.
June Mathis - Czterech jeźdźców Apokalipsy za historię antywojenną opowiedzianą oczami niestereotypowych bohaterów.
Victor Sjöström - Furman śmierci za nieliniową opowieść o człowieku dążącym do samozniszczenia.
Thea von Harbou - Doktor Mabuse za stworzenie scenariusza do 4,5-godzinnego filmu, który nie zawiera ani jednej zbędnej sceny i który ogląda się z zapartym tchem.

Dobry scenariusz musi być oryginalny i poruszający. Każdy z nominowanych filmów spełnia te warunki. Na niższych stopniach podium umieszczam ponurego Furmana śmierci oraz znakomitego Doktora Mabuse. Srebrny Chronometr otrzymują jednak prawdziwi innowatorzy Hans Janovitz i Carl Mayer za Gabinet doktora Caligari.

Najlepsza aktorka

Nominowane:
Agnes Ayres - Szejk za rolę kobiety cierpiącej na syndrom sztokholmski. Nie do końca wiadomo, czy zagraną świadomie.
Lillian Gish - Męczennica miłości za niepowtarzalną kreację nękanej przez los młodej kobiety.
Lillian Gish - Dwie sieroty za umiejętne balansowanie między kiczem a sztuką w roli ofiary Rewolucji Francuskiej.
Gertrude Welcker - Doktor Mabuse za stworzenie postaci rozkosznej, budzącej bezwarunkową sympatię libertynki.

Niezbyt dobry okres dla aktorek. Sporym problemem był wybór choćby kilku wyróżniających się ról. Srebrny Chronometr otrzymuje Lillian Gish za film Męczennica miłości. Aktorka była w tej kategorii konkurencją głównie dla samej dla siebie.

Najlepszy aktor

Nominowani:
David Barthelmess - Tchórz za dojrzewanie na ekranie.
Charlie Chaplin - Brzdąc za pełne autentyzmu sportretowanie miłości ojcowskiej.
Rudolf Klein-Rogge - Doktor Mabuse za kreację targanego skrajnymi emocjami geniusza zła oraz jego licznych alter ego.
Max Schreck - Nosferatu - Symfonia grozy za dziesięć minut upiornej zwierzęcości.
Victor Sjöström - Furman śmierci za zaskakująco dojrzałą kreację alkoholika.
Lowell Sherman - Męczennica miłości za rolę łotra zręcznie manipulującego emocjami otoczenia.
Josef Swickard - Czterech jeźdźców Apokalipsy za oryginalną kreację oderwanego od rzeczywistości egoisty.
Rudolph Valentino - Czterech jeźdźców Apokalipsy za wykorzystanie swojego uroku osobistego do stworzenia postaci o dużej głębi.
Erich von Stroheim - Szalone żony za jedyną w swoim rodzaju rolę łajdaka, którego kochamy nienawidzić.

W przeciwieństwie do poprzedniej kategorii, wśród aktorów wskazać można bardzo dużo wyróżniających się gwiazd kina. Świetne role złoczyńców zagrali Rudolf Klein-Rogge, Erich von Stroheim i Max Schreck. Godny zauważenia jest także jedyny w swoim rodzaju Charlie Chaplin, po raz pierwszy w filmie pełnometrażowym wcielający się w Trampa. Srebrny Chronometr otrzymuje jednak Victor Sjöström za film Furman śmierci. Szwed głębią swojej kreacji przebił wszystkich pozostałych.

Najlepszy reżyser

Nominowani:
Charlie Chaplin - Brzdąc za opowiedzianą z dużym wyczuciem historię sieroty i jego opiekuna.
Benjamin Christensen - Czarownice za stworzenie pierwszego paradokumentu, w którym fakty połączone zostały z fabułą.
Fritz Lang - Doktor Mabuse za wykorzystanie rozmaitych elementów gatunku do stworzenia całkiem nowej jakości.
Henry King - Tchórz za sentymentalizm, który nader przyjemnie się ogląda. Także za wyjątkowo trafny dobór aktorów.
F.W. Murnau - Nosferatu - Symfonia grozy za stworzenie prostymi środkami wręcz halucynogennej atmosfery. Przy wykorzystaniu metronomu.
Victor Sjöström - Furman śmierci za stworzenie opowieści o bardzo przyziemnych problemach z nadnaturalną otoczką.
Robert Wiene - Gabinet doktora Caligari za pomysłowe wykorzystanie niewiarygodnego narratora do opowiedzenia w jednym filmie co najmniej dwóch historii.

Aż siedmiu reżyserów zasłużyło na wyróżnienie za zręczność, klasę i innowacyjność w opowiadaniu historii. Victor Sjöström posiada cenną umiejętność bezbłędnego prowadzenia samego siebie, odgrywając podwójną rolę reżysera i lidera obsady aktorskiej. Podobnym talentem cechuje się Chaplin. Podium zajmują jednak Niemcy. Robert Wiene miał duże oparcie w świetnym scenariuszu, natomiast Fritz Lang, choć znakomity, najlepsze lata ma jeszcze przed sobą. Srebrny Chronometr otrzymuje F.W. Murnau za prawdziwą maestrię reżyserską w filmie Nosferatu - Symfonia grozy.

Najlepszy film

Nominowani:
Brzdąc za pozbawioną lukru opowieść o życiu londyńskiej biedoty, która skłania widza zarówno do śmiechu, jak i do łez.
Czterech jeźdźców Apokalipsy za historię antywojenną, która wciąga i w inteligentny sposób przekazuje swoje przesłanie.
Doktor Mabuse za zapewnienie kilku godzin znakomitej rozrywki, dyskretne poruszenie bardzo istotnych problemów społecznych i wprowadzenie do kultury archetypu diabolicznego geniusza zbrodni.
Gabinet doktora Caligari za połączenie nowatorskiej techniki z innowacyjną fabułą i zapoczątkowanie nurtu kina ekspresjonistycznego.
Nosferatu - Symfonia grozy za bycie symbolem niemieckiego ekspresjonizmu i wprowadzenie do kina mitu wampira.
Tchórz za przedstawienie prostej historii o dojrzewaniu w sposób godny zapamiętania.


Każdy z nominowanych filmów jest dziełem ze wszech miar godnym uwagi. Jednak rywalizacja o główną nagrodę toczyła się pomiędzy dwoma obrazami powstałymi w Republice Weimarskiej. Symfonia grozy jest filmem bardziej artystycznym, co znalazło odbicie w nagrodach za zdjęcia i reżyserię. Jeżeli chodzi o przyjemność oglądania, nieznacznie wygrywa dzieło Fritza Langa. Złoty Chronometr otrzymuje film Doktor Mabuse.

sobota, 7 kwietnia 2018

Golem/Der Golem, wie er in die Welt kam (1920)


Film o żydowskim protofrankensteinie.

Reżyser: Paul Weneger, Carl Boese
Kraj: Niemcy
Czas trwania: 1h 25 min.

Występują: Albert Steinrück, Paul Wegener, Lyda Salmonova, Ernst Deutsch, Lothar Müthel

Golem, kolejny po Gabinecie doktora Caligari niemiecki horror z motywami ekspresjonistycznymi, to pozycja bardziej prostolinijna od dzieła Roberta Wienego. Film jest adaptacją żydowskiej legendy o rabinie i stworzonym przez niego potworze, zawiera też liczne wątki wspólne z opowieścią o doktorze Frankensteinie.

Akcja dzieje się w szesnastowiecznej Pradze, której żydowska społeczność dowiaduje się o edykcie cesarskim, nakazującym im w ciągu kilku dni opuścić miasto. Duchowy przywódca Żydów, rabin Loew, postanawia przekonać władcę do zmiany decyzji. W tym celu przy pomocy czarnej magii powołuje do życia gliniany posąg - golema, który od tej chwili ma być jego posłusznym narzędziem. Stwór ma dać na cesarskim dworze pokaz siły i spolegliwości. Jak jednak przystało na dobrą opowieść o twórcy i jego tworze, golem okazuje się krnąbrniejszy i inteligentniejszy, niż się rabin Loew spodziewał. Wątkiem pobocznym filmu jest romans Miriam, córki rabina, z chrześcijańskim rycerzem Florianem. Przy tej okazji widz z roku 1920 miał możliwość obejrzenia najodważniejszych scen damsko-męskich w krótkiej historii filmu. W jednym z ujęć para ląduje nawet w łóżku i, chociaż są ubrani, nie ma wątpliwości, co się między nimi wydarzyło. Rzecz nie do pomyślenia w ówczesnym kinie amerykańskim.

Golem wyróżnia się ciekawą scenografią wykorzystującą renesansową architekturę i symbolikę żydowską. Tej drugiej nie znam zbyt dobrze, więc trudno mi ocenić, czy film oddał wszystko jak należy, wrażenia są jednak zdecydowanie pozytywne. Szczególnie efektownie wyglądają sceny w synagodze, gdzie brodata starszyzna modli się na tle siedmioramiennych świeczników. Również wystrój wieży, będącej domem i pracownią rabina, został przygotowany bardzo ciekawie i jest oryginalną wariacją tematu pracowni czarnoksiężnika. Na pochwałę zasługują także zdjęcia, które trudno określić jako czarno-białe. Poszczególne sceny zabarwione są różnokolorowo, co nadaje im specyficzny klimat. Mamy nawet w Golemie przypadek filmu w filmie, kiedy Loew przy pomocy swej magii "wyświetla" cesarzowi i jego świcie sceny z historii żydowskiej.

Aktorstwo jest na przyzwoitym poziomie. Odtwarzający postać golema reżyser prezentuje styl "ekspresyjny", całkiem sprawnie operując pomiędzy mechaniczną obojętnością a szaleńczym rechotem zyskującego świadomość stwora. Lyda Salmonova jako Miriam cieszy oczy widza niecodzienną urodą. Alberta Steinrücka grającego rabina Loewa wyróżnię natomiast za scenę ożywienia golema. W tym celu bohater przyzywa demona i na chwilę odpływa w odmęty szaleństwa.

Golem jest bardzo dobrze zrealizowanym filmem fantastycznym z elementami horroru. Uprzedzam jednak, że horroru jest w nim raczej mało. Z dzisiejszego punktu widzenia film nie zwala może z nóg oryginalnością, jednak w swoich czasach prezentował obok Gabinetu doktora Caligari zupełnie nową jakość. Bardzo przyjemnie się go oglądało i Golem otrzymuje ode mnie 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 5 kwietnia 2018

Within Our Gates (1920)


 Film o rasizmie w USA z perspektywy Czarnych.

Reżyser: Oscar Micheaux
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 18 min.

Występują: Evelyn Preer, Sylvia Landry, Floy Clements, Jack Chenault, Charles D. Lucas, Bernice Ladd


Dzisiejszy film to najstarszy zachowany obraz nakręcony przez czarnoskórego reżysera. Porusza bardzo ważne problemy społeczne, jednak pod względem realizacyjnym sam jest w dużym stopniu problematyczny. Główną bohaterką Within Our Gates jest młoda Afroamerykanka Sylvia, z zawodu nauczycielka. Film przybliża nam trzy wydarzenia z jej życia. Pierwszym jest niedoszłe do skutku małżeństwo z Conradem, czarnoskórym żołnierzem. Mężczyzna w bardzo brutalny sposób zrywa zaręczyny, kiedy zazdrosna kuzynka Sylvii sugeruje mu, że narzeczona jest niewierna. Zainteresowanie bohaterką wykazuje natomiast przyrodni brat kuzynki, drobny gangster. W środkowej części filmu Sylvia usiłuje zebrać fundusze na funkcjonowanie szkoły dla murzyńskich dzieci. Przy tej okazji poznajemy poglądy białych Południowców, którzy są przeciwni edukacji i emancypacji swych dawnych niewolników. Trzecia opowieść zabiera nas kilka lat wstecz i przybliża okoliczności linczu na przybranych rodzicach Sylvii pod fałszywym zarzutem zabójstwa.

Within Our Gates, swego rodzaju odpowiedź na Narodziny narodu, wydaje mi się filmem uczciwym intelektualnie. Prezentuje bardzo różne sylwetki i postawy Afroamerykanów, jak również ich białych sojuszników i przeciwników. Mamy okazję poznać szemrane postacie z murzyńskiego półświatka, prostych czarnych wieśniaków z Południa, tak zwanych "New Negroes" czyli młodych wykształconych Murzynów, a także sługusów białych, takich jak sprzedajny pastor czy prowokujący lincz donosiciel. Aktorstwo jest na dość dobrym poziomie, chociaż "zdrajcy" odegrani są jako postacie nadpobudliwe i nieco żenujące. Ten filmowy portret sytuacji międzyrasowej uważam za zdecydowanie ciekawszy i bardziej wiarygodny od sentymentalnego dzieła Griffitha.

A jednak Within Our Gates to film ciężki w odbiorze i w gruncie rzeczy kiepski. Przyczyną jest niedopracowany scenariusz i amatorski poziom realizacji. Fabuła jest bardzo chaotyczna i momentami niezrozumiała. Nowe postacie wprowadzane są w nieprawdopodobnych ilościach i trzeba się mocno skupić, żeby spamiętać, kto jest kim. Również niektóre wydarzenia zobrazowane są dość umownie. Powodu zerwania zaręczyn przez Conrada trzeba się w dużej mierze domyślać, a podczas strzelaniny obraz zostaje zaciemniony, bo najwyraźniej nie wszystko wyszło jak należy, a zabrakło pieniędzy na dubel. W dodatku film pozbawiony jest jakiejś konkretnej osi fabularnej, będąc raczej zbiorem luźno ze sobą skleconych, mniej lub bardziej udanych scenek rodzajowych. Brak doświadczenia reżysera i niski budżet dają o sobie znać.

Within Our Gates to film o dużym znaczeniu symbolicznym. Choć nie sposób uznać go za udany z uwagi na słabości produkcji, od strony merytorycznej jest znacznie świeższy od moralizatorskich dramatów D.W. Griffitha. Otrzymuje 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 4 kwietnia 2018

Męczennica miłości/Way Down East (1920)


Film o losie samotnych matek w Ameryce lat 20.

Reżyser: D.W. Griffith
Kraj: USA
Czas trwania: 2h 26 min.

Występują: Lillian Gish, Richard Barthelmess, Lowell Sherman, Burr McIntosh, Kate Bruce

D.W. Griffith dał się już poznać jako reżyser nie bojący się kontrowersyjnych tematów. Męczennica miłości porusza kolejny z nich - samotne macierzyństwo. Tytułową męczennicą jest Anna Moore, łatwowierna dziewczyna z prowincji, która zostaje uwiedziona przez nałogowego kobieciarza Lennoxa. Mężczyzna namawia ją do szybkiego, sekretnego ślubu, opłaca dla niej ustronne mieszkanko i przez jakiś czas regularnie odwiedza. Gdy jednak dziewczyna zachodzi w ciążę, Lennox ujawnia, że ślub był sfingowany i porzuca ją. Dziecko umiera wkrótce po narodzinach, a Anna zostaje wyrzucona na bruk, ponieważ jej gospodyni nie ma w zwyczaju wynajmować pokoi kobietom, które urodziły dzieci, NIE MAJĄC MĘŻA! Pozbawiona środków do życia Anna zostaje przyjęta na służbę przez sympatyczną lecz pryncypialną rodzinę Bartlettów. Naturalnie zmuszona jest trzymać w tajemnicy swą przeszłość. Syn gospodarzy David zaczyna darzyć ją coraz większą sympatią. Annie żyje jednak w ciągłym strachu, że jej sekret wyjdzie na jaw. W końcu purytańscy Bartlettowie nie tolerują kobiet, które urodziły dzieci NIE MAJĄC MĘŻA! Kiedy w okolicy pojawia się Lennox, staje się jasne, że między byłymi "małżonkami" musi dojść do konfrontacji.

No cóż... Hipokryzja purytańskich Amerykanów była najwyraźniej przed stuleciem na poziomie ultra. Nawet tak na owe czasy odważny reżyser jak Griffith nie miał wystarczająco dużo odwagi, żeby stworzyć postać pozytywnej bohaterki, która po prostu nawiązała z mężczyzną romans bez ślubu. Stąd cała intryga z wynajęciem fałszywego pastora i sfingowaną ceremonią. Z tego samego powodu reżyser uśmiercił dziecko bohaterki zaraz po urodzeniu. Najwyraźniej również dla niego nie do wyobrażenia było, aby ktokolwiek potraktował przychylnie samotną kobietę z niemowlakiem. Smutne to. Mimo tych zastrzeżeń trzeba reżyserowi przyznać, że bierze stronę swej bohaterki. Anna zaprezentowana jest jako osoba postawiona w rozpaczliwej sytuacji przez pozbawione empatii i wyrozumiałości otoczenie. Przez ten bezlitosny ostracyzm młode kobiety spychane były na margines, z którego trudno było im się wydostać. Film jawnie potępia taką postawę społeczeństwa.

Oprócz głównej intrygi Męczennica miłości oferuje widzowi kilka innych atrakcji. Pierwszą są wątki poboczne przedstawiające z przymrużeniem oka perypetie sąsiadów Bartlettów. Niektóre z tych scenek były zabawne, ale brak ich związku z fabułą czy nawet z tematyką filmu sprawił, że raczej mnie nużyły. Drugą atrakcją, tym razem dla oczu, jest dramatyczna scena finałowa. David spieszy w niej na ratunek Annie, która uwięziona na krze lodowej dryfuje z nurtem rzeki w kierunku wodospadu. Skaczący po taflach lodu Richard Barthelmess i na wpół zanurzona w wodzie Lillian Gish zapadają w pamięć, współtworząc jedną z ikonicznych scen kina niemego. Jednak tutaj również trochę ponarzekam. Przede wszystkim scena ta została stworzona wyłącznie ze względu na jej efektowność. Wpływ na fabułę filmu ma dokładnie zerowy. Ponadto reżyser przedobrzył, łącząc ujęcia z udziałem aktorów kręcone na stosunkowo spokojnej rzeczce ze zdjęciami tafli lodu szaleńczo spadających w dół Wodospadu Niagara. Widać różnicę i kontrast ten nie prezentuje się najlepiej. W moim odczuciu akrobacje Barthelmessa byłyby dostatecznie atrakcyjne, gdyby nie wzbogacać ich o ewidentną ściemę.

Parę słów jeszcze na temat aktorstwa. Lillian Gish coraz bardziej mi imponuje. To już trzecia główna rola tej aktorki, w której tworzy kreację zachodzącą w pamięć i zupełnie inną od poprzednich. Jej niesamowita mimika sprawia, że łatwo jest się wczuć zarówno w sytuację naiwnej gąski uwiedzionej przez lowelasa, jak i zrozpaczonej matki nie potrafiącej uwierzyć w śmierć niemowlęcia, a później dziewczyny obawiającej się szczerej miłości Davida. Przy wszystkim zastrzeżeniach do fabuły oglądałem Lillian na ekranie z prawdziwą przyjemnością (podobnie jak to było w Prawdziwym sercu Susie). Znakomity jest także Lowell Sherman w roli uwodziciela-oszusta, świetnie manipulujący emocjami otoczenia. W razie potrzeby udaje szarmanckiego dżentelmena czy też zakłopotanego męża, a przyparty do muru ujawnia prawdziwą twarz cynika. Natomiast zapalczywy Barthelmess w roli Davida nie bardzo mi przypasował, zwłaszcza przy świadomości, że jego konkurentem do tej roli był ceniony przeze mnie Robert Harron.

Męczennica miłości to film, który w swoich czasach był wyzwaniem dla drobnomieszczańskiej moralności. Świadczą o tym próby cenzurowania takich jego elementów jak nieślubne dziecko, co przecież musiało wypaczać całą fabułę filmu. Dzisiaj jednak ogląda się go jak artefakt dziwacznej przeszłości, coś w rodzaju obrazka z życia dzikusów. O ile główny wątek filmu przedstawiony jest we właściwej Griffithowi atrakcyjnej dla widza formie, niestety w mojej opinii nie przetrwał próby czasu. Sytuacji nie poprawiają dodane nieco na siłę wątki poboczne, przez które film jest o jakieś pół godziny za długi. Nawet kultowa scena odsieczy dziewoi na krze lodowej nie prezentuje się tak dobrze, jak powinna. Męczennicy wystawiam 6 gwiazdek. Mogło być lepiej, panie Griffith.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 3 kwietnia 2018

Ostatni Mohikanin/The Last of the Mohicans (1920)


 Film o nabuzowanych wodą ognistą Indianach czyhających na białe squaw.

Reżyser: Maurice Tourneur i Clarence Brown
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 12 min.

Występują: Wallace Beery, Barbara Bedford, Lillian Hall, Alan Roscoe


Kiedy dowiedziałem się o istnieniu niemej wersji Ostatniego Mohikanina (znaaacznie starszej od znanego filmu z 1992 roku), postanowiłem sprawdzić, czy istnieją jakieś jeszcze inne adaptacje książki Jamesa Fenimore'a Coopera. Okazuje się, że na jej podstawie powstało jedenaście różnie zatytułowanych filmów, trzy seriale telewizyjne (w tym jeden animowany) i na dokładkę słuchowisko radiowe, opera oraz kilka adaptacji komiksowych. Najwyraźniej powieść ta musi być gotowym scenariuszem filmowym. Znany mi wcześniej z kina zahaczającego o fantasy Maurice Tourneur i debiutujący jako reżyser Clarence Brown stworzyli z tego materiału typowy film przygodowy.

Akcja Ostatniego Mohikanina rozgrywa się podczas XVIII-wiecznej Wojny o panowanie w Ameryce Północnej toczonej przez Anglików i Francuzów. Obie strony wspomagane są przez rozmaite plemiona indiańskie. Film przybliża nam historię Cory i Alice Munro, dwóch córek komendanta brytyjskiego Fortu William Henry. Kiedy do fortu zbliżają się oddziały Francuzów i Huronów, komendant wysyła córki w bezpieczniejsze rejony pod eskortą jednego ze swych żołnierzy i indiańskiego przewodnika o imieniu Magua. Po drodze napotykają Chingachgooka i Uncasa, ostatnich żyjących przedstawicieli plemienia Mohikanów, którzy uświadamiają Anglikom, że Magua prowadzi ich na manowce. Pomiędzy przewodnikiem a Mohikanami rozpoczyna się rywalizacja, której stawką są skalpy białych mężczyzn i honor będących pod ich opieką kobiet.

Ostatni Mohikanin to film zdecydowanie stawiający na akcję. Jest tu dużo przemarszów wojsk, strzelanin, dramatycznych pościgów i pojedynków. Wojna przedstawiona jest bez upiększeń. Stanowiąca punkt kulminacyjny scena ataku oddziału pijanych Huronów na pozbawiony ochrony brytyjski fort wręcz zaskakuje brutalnością. Trup ściele się gęsto, a Indianie bez zahamowań mordują kobiety i dzieci. Byłem zszokowany taką dawką przemocy, chociaż tyczy się to jednej tylko sceny w całym filmie. Sekwencje akcji Ostatniego Mohikanina są nakręcone i zmontowane bardzo sprawnie; oglądało się je naprawdę przyjemnie. Na uwagę zasługuje efektywne wykorzystanie plenerów, zwłaszcza podczas sceny finałowej konfrontacji na skalnym urwisku nad wodospadem. Nie udało mi się dotrzeć do informacji, gdzie dokładnie kręcono te ujęcia, ale wybór miejsca zasługuje na pochwałę.

Skrytykować muszę natomiast niedopracowany scenariusz filmu. Autorzy skupili się na sekwencjach akcji, natomiast nie został dopracowany rozwój bohaterów. Ostatni Mohikanin wprowadza naprawdę sporo postaci, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowych. Niestety poza siostrami Munro trudno je odróżnić, ponieważ zostały ledwie zarysowane. W sposób dalece niewystarczający ukazano ich motywacje. Nawet tytułowi Mohikanie są jacyś tacy mało wyraziści i właściwie nie wiadomo, dlaczego są przychylni bladym twarzom. Niewiele jest w filmie plansz tekstowych, a prezentowane na nich dialogi są bardzo zwięzłe, co dziwi, zważywszy na długość filmu. Naprawdę nie można było dokręcić paru scen przybliżających widzowi rozliczne postacie? Aktorstwo także jest bez wyrazu. O ile nie czuję potrzeby, żeby któregoś z aktorów skrytykować, to na wyróżnienie także nie zasłużył żaden z nich. Nie mieli ku temu wystarczająco wielu okazji.

Ostatni Mohikanin jest poprawnie, można nawet powiedzieć że efektownie zrealizowanym filmem przygodowym. Nie zawiera jednak w sobie tego, czego szukam w kinie - ciekawie przedstawionych relacji międzyludzkich. Szkoda, zwłaszcza że zalążki tego typu wątków są w scenariuszu obecne. No cóż. Wystawiam tylko 6 gwiazdek, bardzo żałując niewykorzystanego potencjału filmu.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Gabinet doktora Caligari/Das Cabinet des Dr. Caligari (1920)


Film o ludzkim narzędziu zbrodni.

Reżyser: Robert Wiene
Kraj: Niemcy
Czas trwania: 1h 18 min.
Występują: Werner Krauss, Conrad Veidt, Friedrich Feher, Lili Dagover, Hans Heinrich von Twardowski


Gabinet doktora Caligari to film, o którym napisano wiele i na którym wzorowało się wielu twórców.  Wyprodukowany w nękanej zespołem stresu pourazowego Republice Weimarskiej, jest to obraz cierpiący na swoiste rozszczepienie jaźni i to na kilku poziomach. Tytułowy Caligari jest jarmarcznym magikiem prezentującym gawiedzi Cesare'a, śpiącego od urodzenia somnambulika, który wybudzany jest tylko na czas przedstawienia. Wraz z przybyciem doktora i jego eksponatu do miasteczka Hostenwall, zaczyna się tam seria morderstw. Francis, przyjaciel jednej z ofiar, rozpoczyna śledztwo, które od początku wskazuje na parę dziwnych przybyszów. A dalej jest już tylko dziwniej. Nie będę wchodził w szczegóły fabuły, aby nie psuć zainteresowanym zabawy. Spróbuję natomiast opisać klimat filmu oraz wskazać, na czym polega jego niezwykłość.

Niejednoznacznie przedstawiona jest postać tytułowego doktora Caligari, który w zależności od interpretacji może być głównym złoczyńcą filmu lub kimś zupełnie innym. Wszystko dzięki wykorzystaniu koncepcji niewiarygodnego narratora (Francisa) oraz końcowemu zwrotowi akcji, który zmienia całkowicie sens filmu. Robert Wiene mógł być dumny, że jako pierwszy zastosował w swoim filmie rozwiązania naśladowane do dziś przez dziesiątki reżyserów kina kryminalnego i nie tylko. Była to zresztą zagrywka kontrowersyjna, wskutek której autorzy scenariusza Carl Mayer i Hans Janowitz zdystansowali się od filmu. Zainteresowanych odsyłam do pogłębionych analiz Gabinetu, ponieważ szczegóły wymagają zdradzenia zakończenia.

Inną niezwykłą nowością wprowadzoną przez Gabinet była nierealność przedstawionego w filmie świata uzyskana dzięki scenografii i specyficznemu oświetleniu. Termin ekspresjonizm jest w artykułach o filmie Wienego odmieniany przez wszystkie przypadki. W praktyce przekłada się to na pokraczne, malowane na płótnie czy też kartonie dekoracje imitujące takie miejsca jak miejski ratusz, jarmark (z jawnie tekturowymi makietami karuzel), nędzna chałupka Caligariego czy upiorny azyl dla obłąkanych. Scenografia ani myśli ukrywać swojej sztuczności. Jest celowo przerysowana, pełna ostrych krawędzi i pozbawiona kątów prostych. Dodatkowo uwypukla to światło, które eksponuje tylko fragmenty niektórych przedmiotów i dekoracji, deformując ich kształt. Podobnie zdeformowane są kostiumy i charakteryzacja aktorów. Caligari kuśtyka we wlokącym się po ziemi, o kilka numerów za dużym płaszczu, a jego niewolnik został obdarzony upiornym makijażem i fryzurą. Nawet gra aktorska tych dwóch postaci jest "ekspresyjna". Sposób poruszania się somnambulika rzeczywiście przypomina snucie się lunatyka, u Caligariego natomiast "ekspresja" realizuje się poprzez szaleńczy chichot i diaboliczne wygibasy. Wprowadza to mający swe uzasadnienie w fabule nastrój nierealności i obłędu. Mój opis może robić wrażenie, że film jest straszliwym kiczem i sam miałem takie myśli podczas seansu. Poznawszy zakończenie, uznaję jednak ekspresjonizm Gabinetu doktora Caligari za specyficznie dobrany środek wyrazu, adekwatny do dwoistej natury filmu.

Na kilka słów zasługują najciekawsze sceny filmu. Zwrócę uwagę na dwie. Pierwszą jest wizyta Caligariego w ratuszu w celu rejestracji swego przedstawienia. Już sam fakt uwzględnienia tej czynności w scenariuszu musiał wynikać z niemieckiego upodobania do biurokracji. Caligari zostaje bezlitośnie upokorzony przez nerwowego urzędnika zasiadającego podobnym do tronu dwumetrowej wysokości stołku. Ciekawe, czy Franz Kafka miał okazję obejrzeć ten film, bo skojarzenia z jego twórczością są nieodparte. Druga niesamowicie opracowana scena to zabójstwo niejakiego Alana, któremu somnambulik podczas przedstawienia przepowiada, że będzie żył tylko "do wieczora". Gdy zapada noc, widzimy Alana leżącego w łóżku, przebudzonego nagłym hałasem. A później zamiast aktorów obserwujemy już tylko ich cienie splecione w morderczym uścisku. Genialne i nieraz wykorzystywane przez naśladowców. Film jest pełen tego typu "nadrzeczywistych" scen wywołujących u widza niepokój i wrażenie, że znajduje się on w środku czyjegoś koszmarnego snu.

Wspomnę jeszcze o występującym w filmie motywie absolutnej kontroli organizacji nad jednostką. Gabinet doktora Caligari to film, który według niektórych interpretacji przestrzega przed zbliżającymi się rządami totalitarnymi, uosobionymi przez demonicznego doktora i jego śpiącego niewolnika. Chory związek tych dwóch postaci możemy zaobserwować choćby w scenie, kiedy doktor karmi pogrążonego we śnie, bezradnego Cesare'a. Ciekawie w tym kontekście wyglądają późniejsze losy aktorów. Grający Caligariego Werner Krauss stał się gorliwym nazistą i pupilkiem Goebbelsa. Odtwórca roli somnambulika Conrad Veidt, z pochodzenia  Żyd, wyjechał z Niemiec po dojściu Hitlera do władzy i zmarł na emigracji.

Moja ocena Gabinetu uwzględnia ogromny wpływ tego filmu na światową kinematografię. Pionierskie rozwiązania fabularne i odważna scenografia robią wrażenie nawet dzisiaj. Nieco mniejszy zachwyt budzi celowo przejaskrawiona gra aktorska, choć nadaje ona filmowi specyficzny klimat. Gabinet nie jest filmem, do którego będę wracał z upodobaniem, ale na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci. Wystawiam mu 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com