Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wojenny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wojenny. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 29 lipca 2019

Towarzysze broni/La Grande Illusion (1937)

Film o dobrych ludziach na złej wojnie

Reżyseria: Jean Renoir
Kraj: Francja
Czas trwania: 1 h 48 min.

Występują: Jean Gabin, Marcel Dalio, Pierre Fresnay, Erich Von Stroheim, Dita Parlo

Poważne filmy wojenne nie były w latach trzydziestych zbyt popularnym gatunkiem kinowym. Można odnieść wrażenie, że świat starał się zapomnieć o Wielkiej Wojnie, zamykając jednocześnie oczy na gromadzące się nad Europą czarne chmury. Dopiero 7 lat po Na zachodzie bez zmian pojawił się kolejny film, który mógł pretendować do miana antywojennego arcydzieła. Co więcej, Towarzysze broni nie byli dziełem amerykańskiego przemysłu filmowego, tylko indywidualnym projektem artystycznego samotnika z Francji - Jeana Renoira. Znany dotąd z kameralnych obrazów o życiu mieszczan i proletariuszy, reżyser zdołał zdobyć fundusze potrzebne do nakręcenia efektownego filmu wojennego. Od strony koncepcyjnej był to dalszy ciąg socjalistycznych rozważań Renoira, który skupił się na uwypukleniu różnic klasowych i podkreśleniu absurdu nacjonalizmu. W czasach, w których wszelkiego rodzaju totalitaryzmy rosły w siłę, był to głos bardzo potrzebny i został zauważony w kurczącym się demokratycznym świecie. W rezultacie Towarzysze broni okazali się pierwszym filmem nieanglojęzycznym, który został wyróżniony w ramach nagród Akademii Filmowej. Szkoda, że jego przesłanie nie miało bardziej namacalnych konsekwencji.

Chociaż akcja filmu toczy się podczas I Wojny Światowej, nie uświadczymy w nim żadnej bitwy. Zamiast tego śledzimy losy kilku francuskich oficerów, którzy trafiają do niemieckiej niewoli i są przetrzymywani w kolejnych obozach jenieckich. Francuzi utrzymują przyjazne stosunki ze swoimi niemieckimi strażnikami i nieustannie snują plany ucieczki. Film możemy z grubsza podzielić na trzy akty. W pierwszym bohaterowie usiłują uciec z typowego obozu jenieckiego za pomocą podkopu. Drugi obejmuje próby wydostania się z więzienia umiejscowionego w warownym zamczysku. Końcówka filmu to natomiast ukrywanie się dwójki zbiegów w chacie niemieckiej wdowy. Renoir chyba po raz pierwszy w karierze zdołał tak sprawnie połączyć film akcji z głębokim dramatem psychologicznym. Wciągająca, pełna zwrotów akcji fabuła została połączona z głęboką analizą psychologiczną bohaterów. W ten sposób obraz stał się atrakcyjnym widowiskiem dla dwóch zazwyczaj nieprzystających do siebie grup widzów.

Najważniejszymi bohaterami są trzej francuscy oficerowie przebywający w niewoli. Kapitan de Boeldieu jest arystokratą i zawodowym wojskowym, wywodzący się z rodziny robotniczej Marechal przed wojną był mechanikiem, natomiast Rosenthal pochodzi z bogatej rodziny żydowskiej. Mimo że są zbliżeni stopniem, Francuzi mocno różnią się od siebie. Boeldieu więcej wspólnego języka znajduje z komendantem więzienia, majorem von Rauffensteinem, który podobnie jak on jest arystokratą. Obaj mogą się bez przeszkód porozumiewać po angielsku, obaj też podzielają egzystencjalne poglądy klasowe (arystokraci jako klasa wymierająca). Proletariusz Marechal ma więcej wspólnego z niemieckimi strażnikami, a nawet z Żydem Rosenthalem, niż z dystyngowanym kapitanem.W końcówce filmu obserwujemy zaś miłość rodzącą się pomiędzy nim, a niemiecką chłopką, która na wojnie straciła męża i trzech braci. Z kolei Rosenthal to bezinteresowny burżuj, który otrzymuje od rodziny pękate paczki z prowiantem i chętnie dzieli się frykasami z towarzyszami niedoli. Podobno postać ta była reakcją Renoira na rosnące nastroje antysemickie.

Film jest świetnie zagrany. Wyróżnia się w szczególności dawno niewidziany Erich von Stroheim w roli niemieckiego komendanta więzienia. Jest to postać pełna tragicznego romantyzmu - as lotnictwa okaleczony podczas kraksy, służbista przekonany o bezsensie wojny i świadomy, że po jej zakończeniu nie będzie dla niego miejsca w nowym świecie. Na wilgotnym i chłodnym zamku pielęgnuje samotną doniczkę z gardenią będącą pewnego rodzaju symbolem jego sytuacji. Obok von Stroheima wyróżniłbym jeszcze Jeana Gabina w roli Boeldieu. Zawodowy oficer w jego wykonaniu jest zarówno wytworny i zdystansowany, jak gotowy do poświęceń (doskonała scena mycia nóg Marechalowi). Reszta obsady również staje na wysokości zadania. Ważnym elementem Towarzyszy jest muzyka, nie tylko towarzysząca ważnym scenom, ale pojawiająca się w mniej spodziewanych momentach. Na przykład znudzeni jeńcy wystawiają przedstawienie muzyczne, w którym część z nich występuje przebrana za kobiety. W innej zaś chwili na wieść o zwycięstwie wojsk francuskich jeńcy śpiewają na złość Niemcom Marsyliankę.

Film ma umiarkowanie optymistyczną wymowę. Renoir przedstawia przekonujące argumenty za tym, że Wielka Wojna była walką mocarstw. Zwykłych żołnierzy nie dzielił żaden interes narodowy, łączyła za wspólnota losu. Po nastaniu pokoju rządzący Europą arystokraci mieli odejść do lamusa, pozwalając robotnikom, chłopom i burżujom na harmonijne współżycie. W chwili, gdy pracował nad Towarzyszami, reżyser dobrze wiedział, że nic z tego nie wyszło. Jego film to oskarżenie wykrzyczane twarz nacjonalistom. A dla widzów, których tego rodzaju ideologiczne rozważania nie interesowały, Towarzysze mogą być po prostu piękną opowieścią o żołnierskim honorze, solidarności i przyjaźni. Nie ma tutaj czarnych charakterów, są tylko ludzie postawieni przed trudnymi wyborami. W każdej z ekranowych postaci można dostrzec szlachetność, każdej można dobrze życzyć. Niełatwe to osiągnięcie w filmie wojennym. Renoir otrzymuje za nie 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 19 lutego 2019

Na obrzeżach/Okraina (1933)

Film o absurdzie Wielkiej Wojny

Reżyseria: Boris Barnet
Kraj: ZSRR
Czas trwania: 1 h 36 min.

Występują: Siergiej Komarow, Robert Erdman, Jelena Kuźmina, Hans Klering, Nikołaj Bogolubow, Nikołaj Kriuczkow, Aleksandr Czistiakow, Michaił Żarow

W swoim poprzednim filmie Dom przy Trubnej Boris Barnet w żartobliwy sposób przedstawiał różnice klasowe jako główny czynnik konfliktów międzyludzkich. Zgodnie z założeniami marksizmu podkreślał znaczenie jedności i współdziałania klasy robotniczej przeciwko wyzyskującym ją wrogom ludu. Na obrzeżach porusza właściwie te same problemy, tyle że tym razem w poważniejszej konwencji. Film przedstawia Pierwszą Wojnę Światową widzianą z perspektywy małego rosyjskiego miasteczka. Losy jego mieszkańców wplątanych w światowy konflikt pozwalają spojrzeć na antagonizmy państw narodowych z perspektywy zwykłych ludzi. A raczej ludzi wyznających komunistyczne ideały.

Film otwiera sekwencja przedstawiająca strajk robotników. Na dźwięk syreny pracownicy zakładu szewskiego porzucają stanowiska pracy i jednoczą się z załogą sąsiedniej fabryki w buncie przeciwko kapitalistycznym właścicielom. Oczywiście zostają brutalnie rozgonieni przez wojsko. Wkrótce do miasteczka dociera informacja o wybuchu Wielkiej Wojny. To sygnał dla wszelakiej maści agitatorów, którzy namawiają do narodowej solidarności w obliczu zewnętrznego zagrożenia. Większość mieszkańców miasteczka daje się zwieść. Wracają do współpracy z wyzyskiwaczami, nieświadomie zwracając się przeciwko własnym interesom.

W zasadniczej części Na obrzeżach przeplata się ze sobą kilka wątków związanych z wojennymi losami mieszkańców miasteczka. Poznajemy między innymi dwóch braci, z których jeden zostaje powołany do wojska i szerzy tam pacyfistyczną propagandę, drugi natomiast na przekór próbującej go zniechęcić rodzinie zaciąga się na ochotnika. Jest również dwójka sąsiadów - Grieszyn i Karłowicz. Choć przyjaźnili się od lat, nagle stają się wrogami, ponieważ Karłowicz jest Niemcem. W miasteczku pojawiają się także jeńcy niemieccy, którzy z powodu braku żywności otrzymują pozwolenie na poszukiwanie pracy w tamtejszych zakładach. Jeden z nich zakochuje się z wzajemnością w Mańce, córce Grieszyna. Większość Rosjan reaguje jednak na ich związek skrajną wrogością. Jak stwierdza jeniec, z mniejszą agresją spotykał się u rosyjskich żołnierzy na froncie, niż od cywilów na tyłach.

Najważniejszym przesłaniem Na obrzeżach jest absurdalność Wielkiej Wojny. Konflikt jest przedstawiony jako szwindel kapitalistów, którzy bogacą się na dostawach dla wojska. Tymczasem robotnicy i chłopi giną na froncie, nie czując żadnej wrogości do przeciwnika i nie mając pojęcia, o co walczą. Ci, którzy nawołują do pokoju, spotykają się z ostracyzmem a nawet agresją. Barnet umiejętnie przedstawia niedorzeczność konfliktu. Na przykład w początkowej części filmu mocno rozbudowuje relacje pomiędzy Grieszynem a Karłowiczem (grają razem w szachy, Grieszyn pożycza sąsiadowi własną czapkę). Tym boleśniejsze jest ich nieprzyjazne pożegnanie. Reżyser ma talent do budowania silnego przekazu z niepozornych symboli. Świetnie skomponowano na przykład kadr, w którym przekupiony partyjny agitator wygłasza płomienną przemowę o narodowej solidarności, podczas gdy towarzyszący mu burżuje drzemią znudzeni. Na uwagę zasługują także efektowne zdjęcia przybliżające horror walki w okopach. Jedną z ciekawszych sekwencji jest przysypanie żołnierzy warstwą ziemi wzbitej przez wybuch, a następnie żartobliwe udawanie przez jednego z nich trupa.

Oczywiście cały film jest podlany obfitym sosem komunistycznej propagandy. Pozytywni bohaterowie sympatyzują z partią komunistyczną, natomiast kapitaliści i przedstawiciele konkurencyjnych ugrupowań zostali bez wyjątku przedstawieni jako kanalie. Klasowy antagonizm jest według Barneta nie do uniknięcia. Przyjaźń może przekraczać granice etniczne, ale nie przewidziano możliwości bratania się bogatych z biednymi.  Dlatego Na obrzeżach nie jest apelem o pokój na świecie. Wojna jak najbardziej musi wybuchnąć, tylko jej front będzie przebiegał całkiem inaczej. Adekwatnym zakończeniem opowieści jest wybuch Rewolucji Październikowej zapowiadającej  pokój z Niemcami i początek wojny domowej.

Mimo wyraźnego skrzywienia propagandowego film bardzo mi się podobał. Barnet potrafi umiejętnie przedstawiać swoje racje, choć trzeba brać poprawkę, że przekaz filmu spełnia przede wszystkim cele ideologiczne. Ale jakimi środkami wyrazu. Pomysłowe kompozycje kadrów, symbolizm, a nawet pewna doza czarnego humoru przemyconego przez utalentowanych aktorów. Z punktu widzenia sztuki filmowej jest to dzieło zdecydowanie udane. Wystawiam mu 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 28 października 2018

Aniołowie piekieł/Hell's Angels (1930)

Film o rozmaitości rodzajów honoru

Reżyseria: Howard Hughes
Kraj: USA
Czas trwania: 2 h 11 min.

Występują: Ben Lyon, James Hall, Jean Harlow, John Darrow, Lucien Prival

Aniołowie piekieł! Słynny film słynnego Howarda Hughesa (tego z Aviatora Martina Scorsese)! Kręcony przez cztery lata. Nękany wypadkami na planie (także śmiertelnymi). W połowie produkcji przekształcony z filmu niemego w dźwiękowy (co spowodowało konieczność wymiany głównej żeńskiej gwiazdy z Norweżki Grety Nissen na młodziutką Jean Harlow i ponownego nakręcenia wszystkich scen z udziałem jej bohaterki). Ciągłe zmiany reżyserów wspomagających Hughesa. Przegrana batalia sądowa z Warner Bros. o plagiat, jakim rzekomo miał być konkurencyjny Patrol bohaterów (zarzut całkowicie bezpodstawny). Historia powstawania Aniołów piekieł jest fascynującym obrazkiem z historii kina. Pytanie brzmi, czy sam film dorównuje towarzyszącej mu otoczce? Odpowiedź nie jest jednoznaczna.

W przeciwieństwie do współczesnych im filmów o jednoznacznym przesłaniu antywojennym, takich jak Na zachodzie bez zmian i wspomniany już Patrol bohaterów, Aniołowie piekieł uderzają bardziej w tony obyczajowe, przybliżając historię dwóch braci rozgrywającą się na tle wydarzeń wojennych. Monte i Roy Rutledge'owie są ludźmi o całkowicie odmiennych charakterach. Pierwszy z nich jest samolubnym hedonistą niechętnym do brania odpowiedzialności za swoje czyny. Roy to jego przeciwieństwo, uosobienie sumienności i honoru. I facet, który wciąż obrywa za brata. W pierwszych scenach filmu, rozgrywających się przed wybuchem Wielkiej Wojny w Monachium, Monte zostaje przyłapany in flagranti z żoną niemieckiego oficera. Wyzwany na pojedynek, czym prędzej wraca do Anglii, a wzięty przez pomyłkę za brata Roy przypłaca cały incydent raną postrzałową. Powodowany swoistym poczuciem lojalności (i wstydem z powodu niehonorowej postawy brata), zachowuje to przed Montym w tajemnicy. Bracia rywalizują także o względy pięknej Helen (wyzywająca Jean Harlow). Ta z powodzeniem udaje przed Royem porządną dziewczynę, za plecami oddając się jego bratu oraz innym chętnym oficerom. Nic to jednak. Zaczyna się wielka wojna i bracia Rutledge'owie zostają powołani w szeregi Royal Flying Corps. Za sterami samolotów będą mieli okazję dowieść swego honoru i oddania ojczyźnie.

Linia fabularna Aniołów piekieł jest raczej miałka. Nie dostrzegam niczego szczególnie pasjonującego w perypetiach braci Rutledge i kręcącej się wokół nich niedobrej dziewczyny. Scenariusz nie jest zły. To byłoby niewłaściwe słowo. Po prostu trudno pasjonować się miłosnymi dylematami braci, kiedy wokół nich trwa wojna. Nie pomaga w tym mdłe aktorstwo. Nie spisał się żaden z odtwórców głównych ról. Bena Lyona i Jamesa Halla grających braci Rutledge zacząłem odróżniać dopiero w połowie filmu. Jean Harlow wygląda powabnie i kusząco, ale poza tym nie ma w niej nic ciekawego. Na plus wybija się trochę Lucien Prival w roli ekscentrycznego niemieckiego generała, chociaż i u niego są problemy wywołane pewną drętwotą wypowiedzi. Lecz nie oszukujmy się. Cały ten wątek fabularny to tylko wypełniacz kręcony przez różnych, nie wymienionych nawet w napisach końcowych reżyserów. Gdyby jego kosztem skrócić cały film o pół godziny, byłoby całkiem strawnie. Najważniejsze są w Aniołach piekieł całkiem inne obrazy.

I tu małe zaskoczenie. Sceny lotnicze są w filmie zaledwie dwie. Pierwsza rozgrywa się mniej więcej w połowie, druga poprzedza dramatyczny finał. Ale jakie to sceny. Niezwykle rozbudowane, perfekcyjnie nakręcone, stanowią prawdziwą poezję kina. Hughes nadzorował je osobiście, przez radio koordynując poszczególne manewry statków powietrznych. Pierwsza sekwencja obejmuje potajemny przelot niemieckiego Zeppelina nad Londyn, bombardowanie i pojedynek sterowca z samolotami obrony przeciwlotniczej. Rozgrywający się we mgle pojedynek wbija w fotel. Hughes nie spieszy się, przedstawiając fascynujące szczegóły akcji dywersyjnej i dramatyczne decyzje podejmowane na pokładzie Zeppelina oraz przez brytyjskich pilotów. Pozbywanie się "balastu" przez desperacko uciekający sterowiec to poruszająca prezentacja specyficznego podejścia niemieckiego żołnierza do kwestii honoru. 

O ile epizod z Zeppelinem jest filmową sonatą, końcowy pojedynek eskadr lotniczych to prawdziwa symfonia z udziałem dziesiątek samolotów i zapierających dech w piersiach efektów specjalnych (jeszcze bardziej fascynujących, gdy weźmiemy pod uwagę, że film kręcono lata przed wynalezieniem komputera). Cóż za manewry, poczynając od bombardowania niemieckiego składu amunicji, poprzez desperacką ucieczkę pojedynczego samolociku przed eskadrą myśliwców, aż po pojedynek wrażych oddziałów (oczywiście z gościnnym udziałem Manfreda von Richthofena). Dla tych scen warto było znieść nudnawe wątki "cywilne". No i jeszcze zakończenie, nieco cierpiące skutkiem miałkiego aktorstwa, ale odważne, szokujące, dobrze podsumowujące przewijający się przez film motyw różnorakiego pojmowania honoru.

Aniołowie piekieł są rzadkim przypadkiem filmu, w którym braki fabularne i aktorskie są w dużej mierze rekompensowane przez efekty wizualne. Ta nierównomierna jakość jest niewątpliwie wynikiem zawirowań produkcyjnych. Kiedy stery przejmuje główny producent wykonawczy Howard Hughes, czapki spadają z głów. Mimo to nie mogę jego dzieła ocenić na wyżej niż 7 gwiazdek. Wady filmu są zbyt oczywiste. W razie znudzenia początkowymi scenami, radzę od razu przeskoczyć do akcji ze sterowcem i podziwiać kunszt zdjęciowy Hughesa i jego operatorów.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 18 października 2018

Patrol bohaterów/The Dawn Patrol (1930)

Film o facetach w samolotach

Reżyseria: Howard Hawks
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 47 min.

Występują: Richard Barthelmess, Douglas Fairbanks Jr., Neil Hamilton

Zmagania pilotów walczących w I Wojnie Światowej to wyjątkowo wdzięczny temat na film. Podczas gdy ich koledzy w okopach byli anonimowymi mrówkami liczącymi się tylko jako masa, lotnicy jawią się jako herosi. Podniebna rywalizacja asów pilotażu przynosiła im sławę zarówno we własnych szeregach, jak i pośród żołnierzy wroga. Pierwszym głośnym filmem poruszającym ten temat były Skrzydła Williama Wellmana, obraz częściowo tylko udany ze względu na mdły scenariusz. W roku 1930 na ekranach kin pojawiły się dwa znaczące obrazy o lotnikach nakręcone przez rywalizujących ze sobą reżyserów. Pierwszym z nich był Patrol bohaterów (później rozpowszechniany pod tytułem Flight Commander), przełomowe dzieło w reżyserskiej karierze Howarda Hawksa. Między innymi dzięki sukcesowi tego filmu Hawks stał się filarem Hollywood i jednym z pierwszych, który mógł przebierać w scenariuszach i ofertach rywalizujących ze sobą wytwórni. Drugi film to Aniołowie piekieł, o którym napiszę za kilka dni.

Patrol bohaterów wpisuje się w antywojenny nurt zapoczątkowany przez Na zachodzie bez zmian. Nie ma tutaj żadnych zbędnych wątków miłosnych, naiwnego melodramatyzmu, który tak irytował w Skrzydłach. Jest tylko bezlitosna wojna. Tytułowymi bohaterami są członkowie działającej we Francji eskadry brytyjskich sił powietrznych. Piloci wykonują głównie trudne misje zwiadowcze i dywersyjne, ponosząc duże straty. Zdarza się, że z patrolu nie powraca nawet połowa samolotów. Najlepszymi pilotami są Dick Courtney i Douglas Scott, przyjaciele i weterani będący wzorem dla żółtodziobów. Obaj pozostają w cichym konflikcie z dowódcą eskadry, majorem Brandem. Nieuczestniczący w lotach Brand traktowany jest przez podwładnych jak drań wysyłający ludzi na śmierć. Przyjaźń dwóch asów myśliwskich zostaje wystawiona na próbę, kiedy major zostaje powołany na wyższe stanowisko. By odpłacić Courtneyowi za nieustającą krytykę i oskarżenia, mianuje go swoim następcą.

Patrol bohaterów dużo miejsca poświęca stresowi towarzyszącemu ciągłym potyczkom ze śmiercią. Piloci są żołnierzami o znakomitym wyszkoleniu i reputacji, a jednocześnie żyją ze świadomością, że każdy lot może być ich ostatnim. Większość skrywa niepewność pod maską optymizmu, bądź też drwi sobie ze śmierci. Animuszu dodaje im obficie konsumowany alkohol. Emocje wychodzą jednak na wierzch, kiedy przychodzi czas pożegnać towarzyszy. Zmiany kadrowe zapisywane są na tablicy za pomocą kredy. Wymazywanie nazwisk poległych nie jest więc trudne. Wśród pilotów panuje koleżeńska atmosfera. Nowi członkowie eskadry są przyjmowani serdecznie i bez zbędnego formalizmu. Interesujące jest także honorowe podejście do lotników wroga. Wzięty do niewoli nieprzyjacielski pilot traktowany jest jako kolega do kieliszka, a zestrzelony przez Niemca po długim pojedynku członek eskadry salutuje mu na pożegnanie.

Hawks poświęca dużo miejsca napięciom, jakie przeżywa dowódca wysyłający ludzi na śmierć. Major Brand jest w pozycji nie do pozazdroszczenia. Ze strony podwładnych spotyka go ostracyzm, niemal wrogość. Nad sobą ma przełożonych ze sztabu, którzy kontaktują się tylko przez telefon, skąpią mu zasobów i oczekują rezultatów. A rozkaz to rozkaz. Wyrzuty sumienia sprawiają, że pijący jak smok Brand wydaje się nieustannie bliski załamania. Jedyną osobą rozumiejącą, pod jaką presją działa major, jest jego adiutant. Kiedy Courtney zajmuje miejsce Branda jako dowódca, szybko przekonuje się, jak przytłaczająca to odpowiedzialność. Pamięć niedawnych kolegów jest krótka, ich osąd surowy, a sztab wymaga rezultatów. Hawks osiągnął dobre rezultaty, umieszczając w drugiej części filmu kilka scen poświęconych dowodzeniu podobnych do tych z części pierwszej. Zmienia się tylko osoba dowódcy. Rozkazy i problemy pozostają podobne.

Dobremu przedstawieniu psychologii dowodzenia sprzyja dobre aktorstwo. Wyróżnia się zwłaszcza Richard Barthelmess jako niezwykle spokojny, a zarazem wewnętrznie wrażliwy Courtney. Podoba mi się dojrzałe wcielenie tego aktora, który dziewięć lat wcześniej zagrał młodego chłopaka w Tchórzu.

Oprócz wątków psychologicznych Patrol bohaterów zawiera też znakomite sceny akcji. Jest wśród nich kilka pojedynków Anglików z niemieckimi lotnikami (wśród nich zakamuflowany pod lekko zmienionym nazwiskiem Czerwony Baron Manfred von Richthofen), bombardowanie niemieckiej bazy lotniczej oraz samotny lot dywersyjny na kompleks przemysłowy. Piloci nie latają na oryginalnych modelach samolotów używanych w czasie I Wojny Światowej. Twórcy podjęli decyzję, o wyposażeniu ich w odrobinę nowocześniejsze (i bezpieczniejsze) maszyny. Nie wszystkie sceny zostały sfilmowane w naturalny sposób. W przypadku części bombardowań i podniebnych manewrów widoczne jest, że tło zostało podstawione w studiu montażowym. Rekompensuje to znakomity montaż powietrznych walk i dobre efekty specjalne w scenach wybuchów. Nie ma mowy o nudzie. Dużo wysiłku włożono także w przedstawienie przygotowań do lotu, starań obsługi naziemnej i budowę interesujących wnętrz bazy lotników.

Patrol bohaterów jest znakomitym filmem wojennym umiejętnie łączącym starannie wyreżyserowane sceny akcji z głębią psychologiczną. Poruszają zarówno powietrzne pojedynki, jak i wewnętrzne dylematy pilotów i ich dowódców. Mimo nieco przestarzałych efektów specjalnych film ten powinien spodobać się także współczesnemu widzowi gustującemu w dobrym kinie wojennym. Otrzymuje ode mnie 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 14 października 2018

Na zachodzie bez zmian/All Quiet on the Western Front (1930)

Film o ludziach w okopach

Reżyseria: Lewis Milestone
Kraj: USA
Czas trwania: 2 h 13 min.

Występują: Lew Ayres, Louis Wolheim, William Bakewell, Slim Summerville

Wszystko zaczyna się w niemieckim miasteczku, w którym trwają przygotowania do wojny. Jest rok 1914. W miejscowej szkole nauczyciel zagrzewa wychowanków, żeby zaciągnęli się do wojska. Cóż za płomienna mowa. W jego wizji chłopcy są promiennymi herosami, którzy mają szczęście w tak wspaniały sposób rozpoczynać życie. Przecież słodko i chwalebnie jest umierać za ojczyznę. Mimo oczywistej hipokryzji (i głupoty) jego słów młodzicy dają się porwać patriotycznemu uniesieniu. Cała klasa zaciąga się na ochotnika. Wkrótce poznamy konsekwencje tego wyboru. 

Tak zaczyna się jeden z najsłynniejszych filmów antywojennych. Na zachodzie bez zmian powstał na podstawie głośnej powieści Ericha Marii Remarque. Do produkcji zaangażowano grupę mniej znanych aktorów, wśród których prym wiedzie Louis Wolheim w roli zaradnego weterana. Za kamerą stanął Lewis Milestone, reżyser znany do tej pory z solidnych ale nie wyróżniających się jakoś szczególnie produkcji. Dużo zainwestowano w realistyczne plany zdjęciowe - rozbudowaną scenerię okopów i zasieków, zniszczonych bombardowaniami miasteczek i pokrytej lejami po bombach ziemi niczyjej. Do tego rzecz jasna realistyczne mundury i wyposażenie. Nie uświadczymy jednak w filmie jakichś rozbudowanych manewrów wojskowych. Na zachodzie bez zmian koncentruje się na przeżyciach jednostek - zwykłych żołnierzy rzuconych na pastwę losu. Na froncie szybko odkrywają, że ich życie lub śmierć nie mają w obliczu wojny najmniejszego znaczenia.

Kolejne sceny filmu ukazują najpierw konfrontację romantycznych wyobrażeń żołnierzy z wojenną rzeczywistością, później zaś sposoby na radzenie sobie z codziennością i bezsensownością śmierci. Jedną z dobitniejszych małych historii przedstawionych w filmie jest ta dotycząca miejskiego listonosza. Lubiany przez wszystkich doręczyciel jako wojskowy sierżant staje się sadystycznym tyranem, który bezlitośnie musztruje rekrutów w obozie szkoleniowym. Później trafia na front. Tam okazuje się, że jego ranga nie ma żadnego znaczenia. Niedawny ciemiężca staje się najpierw obiektem otwartych żartów swych niedawnych podkomendnych, a później, podczas nocnego szturmu, takim samym biegnącym na wroga mięsem armatnim jak wszyscy inni.

Pole bitwy ukazane jest jako królestwo chaosu. Podczas odpierania jednego ze szturmów oglądamy szaleńczą szarżę Francuzów, wycofanie się obrońców, kontratak i powrót do status quo. Wrażenie kompletnego obłędu osiągnięte jest dzięki szaleńczej mozaice ujęć, z jakich oglądamy walkę. Zza pleców obrońców. Wzdłuż okopu. Równolegle. Prostopadle. Z przodu na karabiny maszynowe. Płynnie wzdłuż szeregu padających jak muchy napastników. Później z góry na biegających między okopami i walczących wręcz Całkowity zamęt, który kończy się dokładnie tam, gdzie się zaczął, jeśli nie uwzględnić setek zabitych.

Żołnierze tracą zmysły. Wielu dopada samobójcza apatia lub ogarnia ich "tchórzostwo" (czyli schorzenie znane dziś jako syndrom stresu pourazowego). Inni szukają zapomnienia w alkoholu. Liczni lądują w lazaretach, gdzie umierają od ran bądź przechodzą amputacje. Utrata kończyny to prawdziwe szczęście - dla kaleki wojna jest skończona, a życie ocalone. Prawie wszyscy frontowcy popadają w końcu w obojętność, taktując śmierć nawet bliskich kolegów jako coś zupełnie naturalnego. Wpisują ich do rejestru, po czym wracają do przerwanej partyjki kart. Spokojnie czekają na swoją kolej. Symbolem tej postawy są piękne wojskowe buty, które ściągane zwłokom, kolejno przechodzą na własność kolejnych członków kompanii.

A co myślą młodzi Niemcy o "wrogu"? Francuzi czy Anglicy są dla nich zwykłymi ludźmi z drugiej strony frontu. Nie czują do nich nienawiści, bo żaden nawet nie zna Anglika. Nikt nie wie, po co właściwie ze sobą walczą i co chcą osiągnąć.  Przecież nikt tej wojny nie chciał. Dlatego chętni nie mają problemu z przekradnięciem się nocą za graniczną rzekę, żeby podzielić się prowiantem z głodnymi francuskimi wieśniaczkami i odebrać od nich zapłatę w naturze. Krótka chwila ukojenia w oku wojennego cyklonu.

Sceny z frontu zostają odpowiednio podsumowane podczas przepustki jednego z bohaterów, kiedy to powraca on do rodzinnego miasteczka. Najpierw wysłuchuje z ust oddających mu najwyższy szacunek cywili wykładu o tym, jak naprawdę jest na wojnie. Później zostaje poproszony przez pamiętnego nauczyciela o zachęcenie do boju kolejnej klasy młodych patriotów. Jego przemowa jest wstrząsająca. Mówi o bezsensie walki, o śmierci, apatii i o tym, że nie warto umierać za ojczyznę. Trudno powiedzieć, czy przynosi to jakiś skutek poza spojrzeniami pełnymi zawodu i pogardy. Żołnierz nie czuje się już częścią społeczeństwa, z którego wyszedł. Jedyne braterstwo łączy go z kolegami na froncie. Tam pozostała jedyna w życiu pewność. Wie, że w końcu przyjdzie kolej także na niego.

Na zachodzie bez zmian jest filmem wstrząsającym. Przesłanie antywojenne jest bardzo dobrze uargumentowane na poziomie intelektualnym, natomiast na poziomie emocjonalnym zwala z nóg. Nie ma tutaj taniej propagandy, romantyczne kłamstwa zostają zmieszane z błotem. Nie ma nic pięknego, ani bohaterskiego. Na końcu zostaje niewiele, bo nie ma nawet nadziei, że przyszłe pokolenia wyciągną z tej bezsensownej rzezi jakąś lekcję. Przynajmniej po śmierci każdy z nich odnajdzie upragniony spokój.

Film otrzymuje ode mnie 10 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 13 września 2018

Arsenał/Arsienał (1929)

Film o sprawie ukraińskiej

Reżyseria: Oleksandr Dowżenko
Kraj: ZSRR
Czas trwania: 1h 28 min.

Występują: Siemion Swaszenko, Amwrosij Buczma

Oleksandr Dowżenko to bardzo dziwny twórca. Jego poetyckie, surrealistyczne filmy częściowo należą do nurtu kina propagandowego, ale zdecydowanie wychodzą poza jego ramy. Ponieważ korzystają obficie z ukraińskiego kodu kulturowego, ich odczytanie jest niezwykle trudne bez znajomości kontekstu. Zwenigora traktowała o przeszłości Ukrainy i anachronizmach utrudniających jej postęp cywilizacyjny. Arsenał odnosi się do teraźniejszości. Jako środkowa część "ukraińskiej trylogii" stawia liczne pytania dotyczące tożsamości i programu dla młodego narodu. W celu realizacji swoistego dyskursu przedstawia zmitologizowaną wersję wydarzeń rozgrywających się w Kijowie pod koniec I Wojny Światowej. Tak jak w przypadku poprzedniego dzieła Dowżenki, zrozumienie filmu ułatwił mi esej Raya Uzwyszyna, którego lekturę gorąco polecam (http://rayuzwyshyn.net/dovzhenko/Arsenal.htm).

Arsenał rozgrywa się w okresie decydującym o przyszłości narodu ukraińskiego. Rosja, kolos na glinianych nogach, rozpada się. Ukraińcy, podobnie jak wiele innych nacji wchodzących w skład umierającego imperium, nagle uświadamiają sobie, że nie ciąży już nad nimi carski knut i sami mogą zadecydować o swoim losie. Palącym problemem jest zdecydowanie o swojej tożsamości, ikonach i drodze, którą powinni podążyć. Pierwsze sceny filmu zwracają uwagę na absurd i straszliwe skutki Wielkiej Wojny. Ziejące pustką ukraińskie wsie pełne są umęczonych kobiet i okaleczonych weteranów, którzy powrócili w frontu bez rąk lub nóg. Młodych, zdrowych mężczyzn nigdzie nie widać. Matka, której synów odebrała wojna, zmuszona jest sama obsiewać pole. Na froncie oszalały od gazu bojowego żołnierz na widok szczątków towarzyszy, których rozerwała mina, wybucha obłąkańczym śmiechem. Jego twarz będzie nas prześladować. Tymczasem w Petersburgu car Mikołaj II opisuje swój dzień. "Zabiłem wronę. Pogoda ładna". Powracający do Kijowa zdemobilizowani żołnierze stają przed decyzją, co dalej robić?

Dowżenko ukazuje Ukraińców jako naród rozdarty wewnętrznie. Najlepszą tego metaforą jest wiozący weteranów do domu pociąg, który pędzi bez maszynisty, z uszkodzonymi hamulcami. Podczas gdy niektórzy pasażerowie usiłują zapanować nad maszyną, przepychając się i kłocąc między sobą, inny dziarsko gra na harmonii. Kijów roku 1918 jest miastem rozpolitykowanym, debatującym nad swoim przyszłym losem. Jako dwa najważniejsze stronnictwa Dowżenko wskazuje nacjonalistów pod przywództwem Semena Petlury (kłaniają się popom, czczą Bohdana Chmielnickiego) i komunistów, których reprezentantem staje się młody zdemobilizowany żołnierz Tymosz. Dyskusja o przyszłości narodu przedstawiona jest w krzywym zwierciadle. W nowo utworzonym parlamencie przedstawiciele różnych opcji politycznych pokpiwają i szydzą z siebie nawzajem. Tymosz, młody, piękny mężczyzna szukający w tym wszystkim sensu, nawołuje do połączenia się z rewolucjonistami rosyjskimi. Kiedy nie zostaje wysłuchany, gniewnie opuszcza posiedzenie.

Tymosz jest w pewnym sensie podmiotem lirycznym filmowego poematu - Ukraińcem z krwi i kości i robotnikiem, godnym przedstawicielem tych, którzy pragnęli rozszerzać rewolucję na całą Europę. W związku z niepowodzeniem metod pokojowych staje przed dylematem - czy można zabijać wrogów ludu: burżujów i oficerów? Wzniecone przez pracowników kijowskiego arsenału powstanie odpowiada na to pytanie twierdząco. Wkrótce ulice Kijowa zapełniają się trupami. Według Dowżenki bolszewicy zwyciężą, gdyż w przeciwieństwie do nacjonalistów nie mają skrupułów. Wyraża to wstrząsająca scena, w której sędziwy nacjonalista nie ma odwagi strzelić schwytanemu rewolucjoniście w plecy, ten natomiast odbiera mu pistolet i pociąga za spust, patrząc swemu wrogowi w oczy. Chociaż powstanie komunistów zostaje stłumione, jak pokazuje zakończenie filmu, ukraiński robotnik jest dosłownie niezniszczalny. Oto głos komunisty-artysty w sprawie ukraińskiej. Co prawda z uprzywilejowanej pozycji, gdyż kręcąc film, znał już dalsze losy Ukrainy.

Od strony technicznej Arsenał jest zbiorem oryginalnie zmontowanych scen-symboli. Nie ma tu fabuły sensu stricto, są raczej kolejne wersy poematu, na które składają się poszczególne, nieraz pozornie niezwiązane ze sobą ujęcia. Są rozdziały bardziej liryczne, jak początkowe sceny na froncie, są bardziej prozaiczne, jak debata w Radzie Najwyższej. Prawdziwe postacie (Mikołaj II, Petlura) przewijają się obok bohaterów grupowych (żołnierzy, polityków) i bytów symbolicznych (Tymosz, obłąkany żołnierz, kalecy weterani, groźnie spoglądający z portretu Chmielnicki). Bolszewicka propaganda jest w filmie obecna, ale w formie wysublimowanej. Kontrast pomiędzy bohaterami rewolucji a ich przeciwnikami nie jest tak wyrazisty jak u Eisensteina. Do pewnego momentu można nawet sądzić, że reżyser uznaje racje bolszewików i nacjonalistów za równoprawne. Przeczy temu dopiero końcowa przemiana Tymosza w robotniczego półboga. 

Kino Dowżenki jest specyficzną, silnie hermetyczną niszą, która z pewnością nie każdemu przypadnie o gustu. Osobiście jestem pod dużym wrażeniem pomysłowości i odwagi artysty, który tworzy coś absolutnie jedynego w swoim rodzaju. Jednocześnie, jak na dzieło poetyckie przystało, wymaga od widza znacznego zaangażowania. Bez tego film będzie tylko zlepkiem niezrozumiałych scen z dziwnie zachowującymi się ludźmi. Mimo tego zachęcam i z dużą nadzieją czekam na Ziemię, ostatnią część ukraińskiej trylogii Oleksandra Dowżenki. Arsenał otrzymuje ode mnie 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 15 lipca 2018

Skrzydła/Wings (1927)

Film o wspaniałych mężczyznach w latających maszynach

Reżyseria: William A. Wellman
Kraj: USA
Czas trwania: 2h 18 min.

Występują: Charles "Buddy" Rogers, Richard Arlen, Clara Bow, Gary Cooper, Jobyna Ralston

Gigantyczna produkcja z nowatorskimi efektami specjalnymi, niespotykanymi wcześniej technikami filmowania, masą statystów i dekoracji. I do tego konwencjonalny do bólu scenariusz bardzo pilnujący, żeby przypadkiem nie przekazać niczego ciekawego o młodych i pięknych bohaterach filmu. Skąd my to znamy. Skrzydła są modelowym przykładem blockbustera nakręconego całkowicie pod oczekiwania masowego odbiorcy. A jednak można się w nich doszukać drugiego dna, które nieco urozmaica seans. O tym jednak za chwilę.

Skrzydła przybliżają nam losy dwóch amerykańskich lotników walczących po stronie Aliantów podczas I Wojny Światowej. O ile żołnierz piechoty stanowił na wojnie pozycyjnej anonimowe mięso armatnie, as lotnictwa był jego całkowitym przeciwieństwem. Nie korzystający z łączności radiowej, w dużej mierze zdani na improwizację lotnicy byli prawdziwymi herosami. Działali w małych grupach, tocząc indywidualne, honorowe pojedynki z pilotami przeciwnika. A przynajmniej taki ich obraz przedstawia film Williama Wellmana, który sam był wojskowym pilotem. Bohaterowie filmu, Jack i David, są świeżo upieczonymi pilotami wysłanymi na front we Francji. Bohaterowie pochodzą z jednego miasteczka i rywalizują o względy tej samej dziewczyny, Sylvii. Z tego powodu początkowo serdecznie się nie cierpią, wkrótce jednak zaczyna ich łączyć prawdziwa męska przyjaźń. Trzecią główną postacią jest Mary Preston, dziewczyna z sąsiedztwa zakochana w nieświadomym tego faktu Jacku. Ona również zaciąga się na ochotnika do wojska i przybywa do Europy jako kierowca wojskowego ambulansu. Ścieżki Mary i Jacka przetną się podczas przepustkowej balangi w Paryżu, jednak nie wszystko potoczy się po jej myśli.

Jak napisałem na wstępie, fabuła Skrzydeł jest nudnawa i mało inspirująca. Rywalizacja dwóch lotników o kobietę dzieje się gdzieś w tle i jest tylko pretekstem do kilku kłótni, które szybko idą w niepamięć w obliczu wspólnych podniebnych przeżyć. Również niefortunnie poszukująca Jacka Mary zostaje potraktowana po macoszemu. Nierozpoznana przez pijanego w sztok przyjaciela i skompromitowana podejrzeniem o romans z żołnierzem, musi prędko wracać do Stanów. Wojna to zabawa tylko dla mężczyzn, zdają się mówić twórcy. Świadomie lub nie, tworzą silne homoerotyczne napięcie pomiędzy dwójką męskich bohaterów. W miarę rozwoju fabuły staje się coraz bardziej jasne, że najważniejsza jest dla nich piękna, przeżywana wspólnie przygoda. Potwierdza to jedna z ostatnich scen filmu, kiedy jeden z nich wyznaje drugiemu, że nic na świecie nie jest dla niego ważniejsze od ich przyjaźni. Jeśli dodać do tego, że w Skrzydłach ma miejsce pierwszy w amerykańskim filmie pocałunek między mężczyznami (oczywiście braterski), wszystko staje się jasne. Naśmiewam się trochę, bo prawie na pewno wszystkie te podteksty był niezamierzone, ale oglądany w tym kontekście scenariusz nabiera jakiejś atrakcyjności. Brany całkiem na serio jest nudną do bólu sztampą. Sztampowe jest także aktorstwo, które przesadną emocjonalnością dostosowane jest do poziomu fabuły. Jeszcze ciekawostka - Skrzydła to również pierwszy amerykański film, w którym odtwórczyni głównej roli pokazuje na chwilę piersi. Mam nadzieję, że nikt z zaskoczonych widzów nie przypłacił tego atakiem serca.

Skrzydła zyskują bardzo na scenach batalistycznych, które obejmują większą część filmu. Podniebne pojedynki asów lotnictwa zostały świetnie sfilmowane. Samoloty obserwujemy zarówno z oddali, jak i z kamer zamontowanych na samych maszynach, dzięki czemu widoki są naprawdę niesamowite. Teksaskie plenery bardzo ładnie naśladują francuskie równiny, a w powietrzu Wellman zastosował sprytny zabieg, wiele walk filmując tuż nad chmurami, które zapewniają dobry punkt odniesienia. Do tego dodać należy masę efektów specjalnych obejmujących różnego typu wybuchy i katastrofy lotnicze, od zderzenia samolotów w powietrzu, poprzez kraksy, eksplozje i inne pomysły. Jest też trochę scen z walki w okopach oraz z rozmachem przedstawiony szturm Aliantów podczas Bitwy pod Saint-Mihiel, w którym biorą udział czołgi i artyleria. Podobno detonowaniem ładunków wybuchowych zajmował się osobiście reżyser. Od tej wojennej strony Skrzydła są po prostu znakomite. W szczególności sceny w powietrzu pozwalają na wczucie się w sytuację zdanych na własną pomysłowość pilotów odważnie patrolujących teatr działań wojennych i toczących ze sobą śmiertelne pojedynki.

Skrzydła są filmem niemal doskonałym technicznie i mocno ubogim fabularnie. Poradziłem sobie jakoś z tym ubóstwem, dopatrując się zabawnych dwuznaczności i koncentrując uwagę na scenach batalistycznych. Wystawiam 7 gwiazdek, bowiem osiągnięcia filmu na polu przedstawienia walki powietrznej są naprawdę nie do przecenienia.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 3 czerwca 2018

Wielka parada/The Big Parade (1925)


Film o młodych amerykańskich chłopakach, młodych francuskich dziewczynach i Niemcach z moździerzami

Reżyseria: King Vidor
Kraj: USA
Czas trwania: 2h

Występują: John Gilbert, Renée Adorée, Tom O'Brien, Karl Dane

Czas na film (anty)wojenny. Wielka parada, jeden z najpopularniejszych filmów niemych wszech czasów, wprowadziła Kinga Vidora do reżyserskiej pierwszej ligi. Odtwórcy głównych ról John Gilbert i Renée Adorée zostali obwołani gwiazdami kina, a zyski z filmu osiągnęły ponoć poziom pobity dopiero czternaście lat później przez Przeminęło z wiatrem. Czy wszystkie te laury są zasłużone? Z pewnością jest Wielka parada produkcją efektowną i oryginalną, dziełem antywojennym, jakiego przed nim nie było.

Jest rok 1917. Jim Apperson, syn bogatego amerykańskiego biznesmena początkowo negatywnie nastawiony do udziału USA w Wielkiej Wojnie, pod wpływem narzeczonej i przyjaciół zaciąga się na ochotnika do wojska i zostaje wysłany do Europy. Podczas szkolenia zaprzyjaźnia się z dwoma innymi rekrutami - nałogowo żującym tytoń Południowcem Slimem i barmanem z Bronxu Bullem. Po przybyciu do Francji kompania naszych bohaterów przez dłuższy czas przebywa za frontem, obozując w urokliwej wiosce Champillon. Żołnierze spędzają czas na zbijaniu bąków, smaleniu cholewek do francuskich wieśniaczek i innych rozrywkach. Jim zakochuje się z wzajemnością w pięknej Melisande, chociaż z powodu wzajemnej nieznajomości francuskiego i angielskiego para może się komunikować tylko na migi. W końcu kompania zostaje wysłana na front. Przygoda Jima, Slima i Bulla z polem bitwy jest bardzo krótka. Już pierwsza bitwa, w której biorą udział, decyduje o dalszych losach każdego z nich.

Wielka parada wyróżnia się pomysłowym scenariuszem. Jego autor, Harry Behn, postanowił pokazać wojnę nie z perspektywy starych wiarusów, tylko outsiderów, dla których udział w walkach jest doświadczeniem całkiem nowym. Pierwsza połowa filmu poświęcona jest wyłącznie rozwojowi postaci i ma w dużej mierze charakter komediowy. Perypetie żołnierzy w Champillon mają mało wspólnego z wojną. Trzej przyjaciele rywalizują o względy kobiet, robią sobie nawzajem dobroduszne dowcipy, korespondują z bliskimi. Bardzo ładnie ukazana jest miłość rodząca się pomiędzy Jimem (solidny, ale nie rewelacyjny John Gilbert) a Melisande (przeurocza Renée Adorée). Vidor stworzył pomiędzy nimi kilka zapadających w pamięć scen. Spotykają się, kiedy żołnierz idzie przez wieś schowany w pustej beczce mającej służyć przyjaciołom za zaimprowizowany prysznic. Na pierwszej randce (wzorowy nastrój romantyzmu) Amerykanin uczy Francuzkę żuć gumę do żucia. Kilka dni później następuje wzruszające pożegnanie, kiedy zakochani próbują się nawzajem odnaleźć w tłumie wyruszających na front ciężarówek, żołnierzy i innych dziewczyn żegnających swoich wojennych "narzeczonych". To uświadamia, że historia Jima jest tylko jedną z wielu podobnych, jakie musiały się rozgrywać na francuskiej wsi.

Rozbudowana pierwsza połowa filmu powoduje, że druga jego część, rozgrywająca się na froncie, robi mocne wrażenie. Bitwa rozpoczyna się, gdy żołnierze idą tyralierą, pokonując coraz silniejsze umocnienia niemieckie. Raz po raz któryś z nich pada martwy, reszta jednak prze dalej. Zatrzymują się dopiero pod ostrzałem artyleryjskim. Nie ma czasu na kopanie zasieków. Ich kryjówkami stają się leje po bombach. Przed trójką przyjaciół postawione zostaje zadanie zlikwidowania niemieckiego moździerza. Jest to okazja do konfrontacji ich wyobrażeń o wojennym bohaterstwie z realiami. W tej części filmu wyróżnia się Karl Dane w roli Slima. Wcześniej robiący wrażenie przygłupa, na froncie Południowiec pokazuje, co jest wart.
Słów kilka o scenografii i zdjęciach. Wielka parada korzysta z dużych ilości sprzętu wojskowego wypożyczonego od US Army. Oprócz kilku przemarszów nie ma tu jednak monumentalnych scen bojowych. Akcja jest kameralna i skupia się na tym, czego doświadcza trójka bohaterów. Mimo tego obrazy z frontu przygotowano profesjonalnie i różnorodnie. Początek bitwy rozgrywa się w lesie, następnie zapada noc i przenosimy się na usiane lejami pobojowisko, które tylko od czasu do czasu rozświetla wybuch jakiegoś pocisku. Idealna sceneria do konfrontacji bohaterów z własnym przeznaczeniem. Jest też w filmie kilka nakręconych z powietrza ujęć eskadry samolotów patrolowych - bardzo przyjemny dodatek.

Wielka parada jest ciekawym przykładem kina wojennego nakręconego z pomysłem. Scenariusz, mimo pewnego sentymentalizmu, jest dojrzały i czytelnie przekazuje antywojenne przesłanie twórców. Dobrze się to oglądało, chociaż odbiór nastąpił tylko na poziomie intelektualnym. Emocji we mnie Vidor nie rozpalił. Długo się zastanawiałem nad oceną, bo jednak jest ten cholerny sentymentalizm, ale rekompensuje go dojrzałe spojrzenie na pole bitwy. Dlatego Wielka parada otrzymuje 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 8 kwietnia 2018

Czterech jeźdźców Apokalipsy/The Four Horsemen of the Apocalypse (1921)


Film o wojnie i postawach ludzkich w jej obliczu.

Reżyser: Rex Ingram
Kraj: USA
Czas trwania: 2h 37 min.

Występują: Pomeroy Cannon, Josef Swickard, Rudolph Valentino, Virginia Warwick, Alan Hale, Mabel Van Buren, Stuart Holmes, John St. Polis, Alice Terry

Niedawno bardzo krytycznie oceniłem film Civilization, który był fatalnie pomyślanym dziełkiem antywojennym. Z wielką przyjemnością mogę dziś przedstawić film antywojenny, który nie tylko realizuje swoje przesłanie, ale jest po prostu znakomity.

Czterech jeźdźców Apokalipsy przybliża nam losy bogatych rodzin Desnoyersów i von Hartrottów. Marcelo Desnoyers - Francuz i Karl von Hartrott - Niemiec poślubili w Argentynie dwie córki bogacza Madariagi, który zbił fortunę na hodowli owiec. Po śmierci teścia Marcelo i Karl spieniężają odziedziczony majątek i wracają z rodzinami do Europy. Karl z trójką synów - wzorowych niemieckich obywateli, osiada w Rzeszy. Marcelo z żoną, synem Juliem i córką Chichi zamieszkują we Francji. Tutaj Desnoyers senior zajmuje się przepuszczaniem spadku na rosnącą kolekcję dzieł sztuki, natomiast Julio prowadzi żywot nieco pretensjonalnego artysty i kobieciarza. Młodzieniec nawiązuje nawet romans z młodą żoną przyjaciela rodziny. Sytuacja jest o krok od skandalu, kiedy wybucha I Wona Światowa, która stawia Desnoyersów i von Hartrottów po przeciwnych stronach frontu. Nie, żeby bogacze z argentyńskimi paszportami specjalnie spieszyli się do walki, ale wojna i tak upomina się o swoje. O wojennych losach bohaterów napiszę tyle, że ich charaktery zostaną wystawione na poważną próbę. Kto ciekaw szczegółów, niech obejrzy film.

Najmocniejszą stroną Czterech jeźdźców jest scenariusz, który powstał na podstawie powieści Vicente Blasco Ibáñeza. Członkowie wielopokoleniowej, hiszpańsko-francusko-niemieco-argentyńskiej rodziny zostali w nim przedstawieni jako wymykające się jednoznacznym ocenom indywidualności, w dużej mierze scharakteryzowane poprzez swoje słabości. Przodują w tym zwłaszcza Marcelo i Julio Desnoyersowie, egocentrycy o specyficznej wrażliwości na sztukę. Ojciec to dawny socjalista, który na stare lata ponad wszystko ceni swój prowincjonalny zameczek i kolekcję; syn to rozpieszczony przez dziadka młodzieniec, który odkrywa własne poczucie honoru dopiero pod wpływem miłości do zamężnej kobiety. Żaden z nich nie jest zainteresowany poświęceniem się dla ojczyzny. Pozornie trudno byłoby się identyfikować z tego typu osobowościami, a jednak są ciekawi właśnie przez to, że są postaciami z krwi i kości. Na pewno jest to w dużej mierze zasługa odtwórców tych ról - Josefa Swickarda i Rudolpha Valentino (ten drugi właśnie dzięki Czterem jeźdźcom stał się gwiazdą Hollywood). Valentino wprowadza wręcz nową jakość do filmu, tworząc archetyp filmowego lovelasa i niegrzecznego chłopca o ukrytej głębi. Zdecydowanie nie brak mu wdzięku. Scena, kiedy w argentyńskiej spelunce odbija partnerkę miejscowemu twardzielowi, tańczy z nią pełne energii tango, a później zostawia, by bronić honoru pijanego dziadka, przeszła do klasyki kina. Zasłużenie.

Choć Desnoyersowie wysuwają się na pierwszy plan, również niemiecka gałąź rodziny budzi sympatię, choć jest zdecydowanie mniej wyeksponowana. Von Hartrottowie są wyraźnie odmienni od swych krewnych, po niemiecku poukładani, rozsądni i solidni. Kiedy ich poznajemy, z godnością znoszą fakt, że nie są faworytami argentyńskiego patriarchy. Ich również wojna nie oszczędzi. Prawdę mówiąc żałuję, że film nie jest dłuższy, bo chętnie poznałbym bliżej wszystkich członków familii, tak bardzo wydają mi się interesujący. Do ważnych postaci zaliczyć trzeba również kochankę Julia - Marguerite Laurier. Alice Terry przekonująco odgrywa kobietę rozdartą pomiędzy miłością wobec kochanka, a obowiązkiem wobec męża.

Jak widać, Czterej jeźdźcy Apokalipsy są filmem silnie spersonalizowanym, skupionym na losach wybranej grupy bohaterów na tle wydarzeń wojennych. Scen batalistycznych nie ma w filmie zbyt wiele, choć te, które są, odgrywają niezwykle ważną rolę w życiu postaci. W fabułę wpleciona jest religijna symbolika. Wielka Wojna jest według jednego ze znajomych Julia realizacją przepowiedni z Apokalipsy Świętego Jana. Tytułowi jeźdźcy ukazywani są przy okazji scen batalistycznych jako widma na koniach, razem z ziejącą ogniem bestią niosący na świat śmierć i zniszczenie. Miało to być klimatyczne uzupełnienie przesłania filmu, moim zdaniem nieszczególni potrzebne. Scenki te są jednak wplecione w film na tyle nienachalne, że nie przeszkadzały mi. Efektowna jest za to finałowa scena filmu, stawiająca na realizm i rozgrywająca się na cmentarzu wojskowym, na tle setek nagrobnych krzyży.

Czterej jeźdźcy Apokalipsy są filmem antywojennym zrealizowanym dokładnie tak, jak powinien być zrealizowany film antywojenny. Ponure konsekwencje konfliktu ukazano na przykładzie tragicznych losów jednostek, które bezlitosny los pozbawia marzeń, majątku i życia. Nad wyraz ciekawi bohaterowie i bardzo dobre aktorstwo pozwoliły przekazać tę wiadomość w atrakcyjnym dla widza opakowaniu. Film jest jednym z najlepszych, które miałem okazję dotychczas obejrzeć w ramach mojego projektu. Otrzymuje 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 21 marca 2018

Civilization (1916)


Film o tym, że wszelka wojna to ZŁO.
Reżyser: Reginald Barker, Thomas H. Ince, Raymond B. West
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 28 min.
Występują: Howard C. Hickman, Hershell Mayall, George Fisher

Jakoś tak się złożyło, że wśród wyróżniających się filmów z początków kina zachowało się kilka dzieł propagandowych. Opisywany przeze mnie wczoraj Where Are My Children? był kinem propagandowym odwołującym się w dużej mierze do argumentów racjonalnych. Civilization to pamflet antywojenny oddziałujący wyłącznie na emocje widza. Czegoż tutaj nie ma. Płaczące dzieci, żony i matki. Chłopi odrywaniu od pługów i wysyłani na front. Dobrotliwi jak gołąbki zwolennicy pokoju zakrzyczani i zastraszeni przez podżegaczy wojennych. Są również przygotowane z wielkim rozmachem sceny batalistyczne z udziałem masy statystów i koni, jest artyleria, są wybuchy i pożary. Całe okrucieństwo wojny ukazane w swym przerażającym majestacie. A kiedy wydaje nam się, że nic mocniejszego twórcy filmu już nie wymyślą, Jezus zstępuje na ziemię, by przekonać króla fikcyjnego kraju do zakończenia wojny.

Fabuła Civilization jest cienka jak papier. Mieszkańcy fikcyjnego państwa dowiadują się o wybuchu wojny, co spotyka się ze zdumieniem i paniką. Decyzję podejmują politycy, którym ochoczo przyklaskuje król (cała grupa dziwnie przypomina pruskich junkrów i cesarza Wilhelma II). Nie poznajemy żadnych racjonalnych przyczyn konfliktu, nie dowiadujemy się również absolutnie niczego o przeciwnikach. Poszczególne sceny ukazują strach i cierpienie zwykłych ludzi, lecz niestety twórcy nie mają zamiaru przybliżyć nam konkretnych postaci. Lepiej poznajemy jedynie dumnego króla oraz jednego z arystokratów, dowódcę łodzi podwodnej. Na okręcie podwodnym rozgrywa się najlepsza scena Civilization, kiedy załoga otrzymuje rozkaz zatopienia statku pasażerskiego przewożącego pod osłoną cywilów zaopatrzenie dla wroga. Następuje świetnie zmontowana sekwencja, podczas której dowódca wyobraża sobie skutki takiego działania - śmierć niewinnych pasażerów. Olśniony, zwraca się przeciwko swojej załodze i zatapia własny okręt.

Civilization powstało w szczególnym okresie historycznym. W Europie toczyła się I Wojna Światowa, natomiast w USA trwała kampania prezydencka. Od wyniku wyborów mogło zależeć przystąpienie Stanów Zjednoczonych do wojny. Osadzony w tym kontekście, film stanowi prezentację stanowiska środowisk pacyfistycznych. Wojna jest ukazana jako zło absolutne, sprzeczne z prawem boskim, które ma być ważniejsze od jakiegokolwiek prawa ludzkiego. Pokój natomiast jest wartością bezwzględną i należy do niego dążyć za wszelką cenę. Nie uznano za istotne przedstawić widzowi warunków i skutków zaprzestania konfliktu, tak samo jak pominięto przyczyny wojny. Zrozumiałe jest, że scenariusz czerpie obficie z aktualnej filmowi sytuacji, w końcu I Wojna Światowa uważana była za rozpętaną bez sensownego powodu. Mimo to uważam, że brak choćby próby wyjaśnienia genezy konfliktu spłyca pacyfistyczną tematykę do granic tolerancji. Argumentację panów reżyserów Ince'a, Barkera i Westa (ludzkość osiągnie prawdziwą cywilizację dopiero po całkowitym wyrzeczeniu się jakiejkolwiek wojny) odbieram jako szalenie infantylną. Zgodnie z ich retoryką wojny obronne są równie złe, co napastnicze. Również zaangażowanie Jezusa (który rzekł przecież Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz) w roli czołowego pacyfisty wydaje mi się mocno nietrafione. Nie mówiąc już o tym, że sceny z jego udziałem (na przykład czyściec pełen kulących się, nagich mężczyzn) są szczytem absurdu. Civilization oczekuje od widza jedynie zaangażowania emocjonalnego, nie oczekując, a nawet sprzeciwiając się analizie racjonalnej. Bo przecież nie będziemy polemizować z Jezusem, a raczej jego karykaturą. Dla mnie filmem prezentującym o wiele bardziej przekonującą wymowę antywojenną jest Bitwa nad Sommą, która ocenę sytuacji pozostawia całkowicie w gestii widza.

Podsumowując, Civilization to zrealizowane z rozmachem i dużą sprawnością kinematograficzną dziełko propagandowe. Jego walory fabularne oceniam nisko, sposób prezentacji argumentów jeszcze niżej. Otrzymuje 4 gwiazdki.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 11 marca 2018

Bitwa nad Sommą/The Battle of Somme (1916)


 Film o życiu na froncie wojennym.


Reżyser: Geoffrey H. Mallins
Kraj: Wielka Brytania
Czas trwania: 1h 14 min.

Pierwsza Wojna Światowa była pierwszą wojną dającą możliwość zastosowania nowego typu propagandy - ruchomych obrazów. Bitwa nad Sommą to przykład takiego właśnie filmu propagandowego posiadającego w dodatku walory artystyczne.

Co więc ten propagandowy dokument pokazuje? Przyznam, że byłem zaskoczony ukazanym w nim obrazem wojny, który streszczę w oparciu o sześć haseł.


Mamy wspaniałą artylerię. W Bitwie nad Sommą pokazano chyba kilkanaście różnych rodzajów haubic, moździerzy i innych urządzeń artyleryjskich, za pomocą których Brytyjczycy bombardują pozycje niemieckie przed rozpoczęciem właściwej ofensywy. Nacisk położony jest na zaawansowanie technologiczne armii Zjednoczonego Królestwa, która wysłanie swoich żołnierzy do krwawej walki poprzedza ostrzałem z imponujących niekiedy machin śmierci.

Wojna to nie miejsce dla indywidualistów. W filmie nie ma bohaterów. Nie ma też chyba ani jednego ujęcia pojedynczego żołnierza. Wszystkie sceny ukazują grupy równo maszerujących, współpracujących ze sobą ludzi wykonujących różne zadania. W zasadzie (z jednym wyjątkiem o którym za chwilę) trudno byłoby wskazać jakąkolwiek charakterystyczną postać. Bohater filmu jest grupowy - armia harmonijnie wykonująca swoje zadania niezależnie od sytuacji.

Nawet w wojennym chaosie panuje ład. Bitwa nad Sommą ukazuje dobrą organizację Aliantów. Poczynając od równo maszerujących szeregowców, poprzez wszechobecne na froncie konie pociągowe i kawaleryjskie, wspomniane już cuda techniki wojskowej, aż po francuskie wieśniaczki doglądające upraw tuż za linią frontu. Nawet niemieccy jeńcy wojenni maszerują karnie i posłusznie, eskortowani przez nielicznych alianckich strażników.

Nasi przeciwnicy to też ludzie. Bardzo wyraźne, jakże odmienne od znanych z II Wojny Światowej migawek przesłanie. Właściwie najważniejsza prawda wynikająca z tego filmu. Żołnierze niemieccy ukazani są jako tacy sami ludzie jak ich brytyjscy przeciwnicy. Nie odbiegają od nich wyglądem fizycznym, właściwie momentami trudno jest ich odróżnić, na przykład kiedy jako wymieszana ze sobą grupa rannych z pola bitwy wracają zwycięzcy i ich jeńcy. Podkreślane jest, że Niemcy otrzymują taką samą pomoc medyczną jak Brytyjczycy, widzimy także, że są traktowani w sposób przyzwoity. Niezależnie od tego, jak wiele w tym z propagandy, przesłanie to jest pokrzepiające i jednocześnie przypomina, jak wielka zmiana w świadomości Europejczyków dokona się w ciągu kolejnych dwudziestu-paru lat.

Wojna to nie tylko walka. Widzimy żołnierzy posilających się, wykonujących różne zadania logistyczne, czyszczących broń, odpoczywających. Sam bój, pomijając sceny artyleryjskie, zajmuje nie więcej niż końcową 1/3 filmu.

Wojna to sprawa krwawa i poważna. Choć efekty walki widzimy dopiero pod koniec filmu, twórcy nie próbują niczego lukrować. Najpierw widzimy leje po bombach i rannych wlokących się z pola bitwy. Jedyne charakterystyczne postacie, sportretowani wcześniej oficer i jego pies - maskotka oddziału - leżą bez życia, podobnie jak zmiecione ogniem nieprzyjaciela konie. Najbardziej wstrząsające jest wieńczące film długie, panoramiczne ujęcie zrujnowanej ogniem artyleryjskim wioski - zgliszcza budynków i wypalona ziemia. Nie jest to kojarząca się z amerykańską propagandą wesoła wojenka, nie ma miejsca na bohaterszczyznę. Po przygnębiającym obrazie pobojowiska wracamy do okopów. Alianci odpoczywają, dochodzą o do siebie po pierwszych pięciu dniach ofensywy, podczas których posunęli się naprzód. Rozpoczyna się ostrzał artyleryjski przygotowujący grunt pod kolejny atak za parę dni. Bitwa nad Sommą potrwa jeszcze kilka miesięcy.

Artystyczna propaganda potrafi być bardzo przekonująca. W przypadku Bitwy nad Sommą twórcy postawili na realizm, za pomocą prostych środków ukazując wojenne życie. Co ciekawe, film nie usiłuje wprowadzać żadnej narracji - nie dowiadujemy się niczego o strategicznej otoczce bitwy, nie otrzymujemy również podanego na tacy żadnego wartościowania sytuacji. Odniosłem raczej wrażenie, że wszyscy uczestnicy konfliktu znaleźli się w nim nie do końca z własnej woli i muszą po prostu doprowadzić ten przykry obowiązek do końca. Bitwa nad Sommą nie narzuca jednak żadnych wniosków. Każdy musi je wyciągnąć sam. I za to otrzymuje 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 28 lutego 2018

Narodziny narodu/Birth of the Nation (1915)


 Film o tym, że Ku-Klux Klan to fajne chłopaki.


Reżyser: D.W. Griffith
Kraj: USA
Czas trwania: 3h 13min.
Występują: Lillian Gish, Mae Marsh, Henry B. Walthall, Ralph Lewis, George Siegmann, Josephine Crowell, Spottiswoode Aitken, Jennie Lee

Pierwszy film i od razu kontrowersje. Narodziny narodu to rzecz pięknie wykonana, innowacyjna, dopracowana, okraszona wspaniałą oprawą muzyczną. I rasistowska jak jasna cholera. Nie mówimy tutaj o półśrodkach czy doszukiwaniu się kontrowersji na siłę. Mówimy o filmie, którego pozytywnymi bohaterami są pędzący na okrytych białymi płachtami rumakach, zakapturzeni członkowie Ku-Klux Klanu walczący z pożądającymi białych kobiet, leniwymi, podstępnymi Murzynami. Tytułowe narodziny narodu symbolizuje połączenie sił weteranów Unii i Konfederacji w obronie czystości rasy aryjskiej zagrożonej małżeństwami mieszanymi i murzyńskimi bojówkami. To nie są hiperbole, takie sytuacje i zwroty znajdują się w filmie. Nie mam pojęcia, ile jest prawdy w przedstawionym obrazie Karoliny Południowej z okresu Rekonstrukcji, jednak nie ma żadnych wątpliwości, że relacje międzyrasowe przedstawione są w sposób karykaturalny. O ile pierwszą połowę filmu, która skupiała się na przedstawieniu bohaterów i wojnie secesyjnej, oglądałem z przyjemnością, druga połowa skupiająca się na stosunkach międzyrasowych wzbudzała już głównie niesmak. Taka na przykład scena w parlamencie stanowym, gdzie świeżo wybrani czarni senatorowie stawiają buty na stole, obżerają się i podśmiechują złowrogo z białej mniejszości. Albo murzyńscy bojówkarze nie pozwalający biednemu staruszkowi wrzucić kartki do urny. Tyle o minusach filmu. Teraz o plusach, bo również są, i to znaczące.

Narodziny narodu są uważane za film przełomowy jeżeli chodzi o kinematografię. W mojej opinii całkowicie zasłużenie. Ogromny profesjonalizm i pasję reżysera widzimy na każdym kroku - w dynamicznym montażu (scena z rycerzami KKK pędzącymi na odsiecz rodzinie oblężonej w chatce przez murzyńską bojówkę mimowolnie wzbudza pozytywne emocje w stosunku do odzianych w biel "bohaterów"). W bardzo ciekawej technice barwienia czarno-białej kliszy, co nadaje poszczególnym scenom różnego typu odcienie. W niezwykłych efektach specjalnych przy scenach batalistycznych - tu duże zaskoczenie, bo nie spodziewałem się po tak starym filmie podobnych zabiegów. Podobno scena zabójstwa prezydenta Lincolna została przygotowana i nakręcona, oddając bardzo wiernie rzeczywistą sytuację. Naprawdę jest na co popatrzeć w Narodzinach narodu. Twierdzenie, że film ten jest protoplastą wielkich hollywoodzkich produkcji jest w pełni uzasadnione. To samo odnosi się również do konstrukcji scenariusza. Mamy tu przedstawienie bohaterów, zawiązanie akcji, obligatoryjny wątek miłosny (a nawet kilka), powiązanie losów jednostek z wydarzeniami historycznymi, mały punkt kulminacyjny w połowie filmu i w końcu wielki finał.

Co z aktorstwem? Nie wszyscy bohaterowie mnie przekonali. Zwłaszcza przedstawiana jako główna gwiazda filmu Lilian Gish oraz aktorzy grający synów obydwu rodzin nie zaprezentowali moim zdanie nic szczególnego. W pamięć zapada kreacja Mae Marsh jako żywiołowej najmłodszej córki rodziny Południowców, która "ze skały skoczyła, bo nie chciała Murzyna" oraz dwóch głównych złoczyńców [sic!] filmu: Ralph Lewis jako chromy senator Austin Stoneman walczący o równouprawnienie rasowe oraz George Siegmann jako Silas Lynch, przywódca murzyńskich bojówkarzy. Obaj bardzo przekonująco ukazali nikczemność swoich kreacji. Co ciekawe, Siegmann to biały aktor, który został ucharakteryzowany na Murzyna za pomocą tzw. techniki "blackface" (można powiedzieć, że pomalowano go pastą do butów), podobnie jak wielu innych aktorów grających role Afroamerykanów. Rzekomo powodem była niedostępność czarnoskórych aktorów lub skrupuły (czyje?) w dopuszczeniu, by Czarni grali w scenach wymagających cielesnego kontaktu z białymi aktorkami.

Najlepsze sceny:
Bohaterska szarża "Małego Pułkownika" na okopy Unii podczas Bitwy o Petersburg.
Zabójstwo Abrahama Lincolna podczas przedstawienia teatralnego.
Ucieczka Flory przed pragnącym ją "poślubić" Afroamerykaninem, zakończona samobójczym skokiem z urwiska.
Odsiecz rycerzy na białych rumakach w finale filmu. Poezja.

Czas na ocenę. Będzie nią 6 gwiazdek. Film zdecydowanie ponadprzeciętny i zasługujący za uwagę, jednak odrażające przesłanie nie pozwala ocenić go wyżej.

źródło grafiki - www.imdb.com