Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ernst Lubitsch. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ernst Lubitsch. Pokaż wszystkie posty

środa, 31 lipca 2019

Eskapada/Angel (1937)

Film o znudzonych dygnitarzach

Reżyseria: Ernst Lubitsch
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 27 min.

Występują: Marlene Dietrich, Herbert Marshall, Melvyn Douglas

Kiedy Ernst Lubitsch został kierownikiem produkcji wytwórni Paramount, z powodu nadmiaru obowiązków na pewien czas porzucił reżyserski stołek. Nawet po rezygnacji z tej funkcji długo nie mógł wrócić do formy. Eskapada była jego pierwszym filmem od 1934 roku, w dodatku nadzorowanym także ze stanowiska producenta. Nie był to triumfalny powrót. Nakręcony dość minimalistycznie film sprawia wrażenie, jakby Lubitsch próbował przypomnieć sobie wypróbowane wcześniej rozwiązania, z nie do końca udanym skutkiem. Wrażenie to potęguje Marlene Dietrich obsadzona w roli seksbomby, ale jakże odległa od swoich znakomitych ról u Josefa von Sternberga. Wydawać by się mogło, że akurat Lubitsch zdoła ją odpowiednio ułożyć i poprowadzić. Chociaż nie poniósł zupełnej klęski, równie daleko było mu do sukcesu.

Film opowiada o miłosnym trójkącie, w którego centrum znajduje się uwodzicielska Maria Baker, grana przez Dietrich. Przebywając incognito w Paryżu, przypadkiem poznaje tam Anthony'ego Haltona, byłego wojskowego, który właśnie powrócił z Indii. Oboje spędzają razem upojny wieczór, po którym rozstają się, nie poznając swoich imion, ani adresów. Maria powraca do Londynu, gdzie mieszka ze swoim mężem Frederickiem - brytyjskim dyplomatą. Romans z Anthonym miał być tylko przelotną rozrywką znudzonej żony, której mąż poświęca za mało czasu. Wszystko się zmienia, kiedy nieświadomy niczego Anthony również przybywa do Londynu. Mężczyzna przypadkowo zaprzyjaźnia się z Frederickiem i zostaje przedstawiony Marii. Pomiędzy niedawnymi kochankami rozpoczyna się gra pozorów.

Scenariusz Eskapady ma bardzo ścisłą, trzyaktową strukturę. Najpierw jesteśmy świadkami przelotnego romansu pomiędzy Marią a Anthonym w Paryżu. Później poznajemy męża kobiety i dowiadujemy się nieco więcej na temat ich relacji. Ostatecznie następuje konfrontacja, podczas której każdy z członków trójkąta udaje przed pozostałymi ignorancję, pragnąć ugrać jak najwięcej dla siebie. Mąż i kochanek zostali przedstawieni jako nienaganni dżentelmeni darzący się nawzajem szacunkiem i sympatią. Tylko niefortunny zbieg okoliczności sprawił, że muszą rywalizować o tę samą kobietę. Herbert Marshall i Melvyn Douglas posiadają duży urok osobisty, grają jednak ostrożnie, preferując angielską powściągliwość i wyraźnie starając się nie wejść w paradę Dietrich. Najwyraźniej byli przekonani, że to miał być jej film. Niestety efekt jest taki, że najlepszą sceną Eskapady jest konwersacja kamerdynerów, którzy oceniają stan emocjonalny Barkerów i ich gościa po resztkach pozostawionych przez nich na talerzach. To jedyny w filmie moment, który można nazwać błyskotliwym.

Eskapadzie brakuje zawadiackiego uroku, jaki Lubitsch potrafił nadać Sztuce życia czy Złotym sidłom. Rozmowy bohaterów zawierają sporo aluzji i dwuznaczności, ale nie są lekkie ani dowcipne. Najbardziej zawodzi Dietrich, która bez pomysłowego oświetlenia Sternberga nie wygląda już tak uwodzicielsko, zahaczając momentami o autoparodię. Najgorsze jest jednak to, że jej postać odgrywa w fabule rolę przedmiotową. To nie jest niezależna agentka wywiadu o kryptonimie X-27 ani femme fatale manipulująca kochankami jak marionetkami. Zredukowano ją do roli znudzonej żony, dla której szczytem marzeń jest wyjazd z mężem na wakacje. Nic dziwnego, że obaj rywalizujący o nią panowie zachowują emocje na wodzy. Nie było cię czym ekscytować. To tylko salonowa gierka jakich wiele.

Eskapada nie jest filmem złym. Rzecz w tym, że zawodzi oczekiwania i nie reprezentuje poziomu, do którego przyzwyczaili widzów reżyser i jego gwiazda. To przeciętny melodramat, za mało zabawny, za mało pikantny i tylko z przebłyskami dobrych pomysłów. Niczym nie odstręcza, ale zdecydowanie można go sobie darować. Wystawiam 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

sobota, 9 marca 2019

Sztuka życia/Design for Living (1933)

Film o alternatywnej drodze do szczęścia

Reżyseria: Ernst Lubitsch
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 31 min.

Występują: Miriam Hopkins, Fredric March, Gary Cooper, Edward Everett Horton

Sztuka życia Ernsta Lubitscha nie wywalczyła sobie miejsca wśród nominacji oscarowych, ani w podsumowaniach najlepszych filmów roku 1933. Mimo znanych nazwisk w obsadzie rzadko jest wymieniana jako ważny punkt w filmografii Miriam Hopkins czy Gary'ego Coopera. Również w artykułach na temat twórczości Ernsta Lubitscha nie jest przywoływana tak często, jak jego bardziej znane dzieła. Zabierając się do tego filmu, byłem co prawda pozytywnie nastawiony, nie miałem jednak żadnych szczególnych oczekiwań. Tym milej mi stwierdzić, że w moim prywatnym rankingu roku 1933 Sztuka życia zajęła wysokie miejsce. Film okazał się doskonałym przykładem zastosowania "dotyku Lubitscha" - frywolną komedią opowiedzianą z zachowaniem dobrego smaku. Powód pominięcia Sztuki w nagrodach wydaje mi się jasny. Oficjelom niezręcznie było wychwalać obraz, który w pozytywnym, dość beztroskim stylu opowiada o menage a trois.

Historia jest w zasadzie mało skomplikowana. Amerykanka Gilda poznaje swoich rodaków Toma i George'a zupełnie przypadkiem, w pociągu jadącym do Paryża. Ona jest rysowniczką pracującą dla firmy reklamowej. Oni - malarz i dramatopisarz - wspólnie klepią biedę w nędznym mieszkanku w paryskiej kamienicy. Gilda jest od początku zafascynowana obydwoma artystami. Spotyka się z Tomem za plecami George'a i z George'm w tajemnicy przed Tomem. Kiedy prawda nieuchronnie wychodzi na jaw, dziewczyna nie potrafi się zdecydować, którego z nich wybrać i przedstawia niecodzienną propozycję: cała trójka zamieszka razem. Przedsiębiorcza Gilda ma im nawet zamiar pomóc rozwinąć raczkujące kariery. Jest tylko jeden warunek - żadnego seksu.

Ernst Lubitsch i scenarzysta Ben Hecht zaadaptowali na potrzeby filmu broadwayowską sztukę Noela Cowarda. Powstały scenariusz stawia na głowie typowe hollywoodzkie konwencje. Bohaterowie żyją w poligamicznym związku, który, mimo pewnych trudności, przynosi im szczęście i życiowe sukcesy. Co więcej, kiedy którekolwiek z nich wykonuje krok w kierunku monogamii, nie mija wiele czasu, kiedy wszystko zaczyna się psuć. Wiele zabawnych sytuacji w filmie wynika z przeciwstawienia rozwoju wypadków oczekiwaniom widza przyzwyczajonego do pewnych schematów. Oczywiście subtelnie, z masą aluzji i dwuznaczności właściwych Lubitschowi. Ach, te soczyste dialogi pełne obrazowych metafor i błyskotliwych ripost. Palce lizać! Trzeba przy tym zaznaczyć, że filmowy trójkąt to nie tylko miód i orzeszki. Bohaterowie spotykają się z presją społeczną, a Tom i George usiłują zapanować nad trawiącą ich zazdrością. W tle przewija się jeszcze szef Gildy, który uparcie próbuje nawrócić ją na drogę "cnoty".

Pójściem pod scenariuszowy prąd było również umieszczenie w centrum fabuły postaci kobiecej. To Gilda nadaje ton wydarzeniom, ona podejmuje decyzje kluczowe dla łączącej bohaterów relacji. Jest również ciekawa jako osobowość. Chociaż nie ma hamulców obyczajowych i trochę manipuluje swoimi mężczyznami, nie można jej nazwać femme fatale, gdyż jej wpływ na życie Toma i George'a jest bezsprzecznie pozytywny. Ponadto jest to osoba potrafiąca cieszyć się życiem, dowcipna i świadoma własnych ograniczeń. I tak bardzo nie wpisuje się w stereotyp dobrej amerykańskiej żony, jak to tylko możliwe. Miriam Hopkins byłą pierwszym wyborem Lubitscha do roli Gildy i wspięła się na wyżyny swego talentu. Gary Cooper i Fredric March nie dali w swoich rolach plamy, ale gdzie im tam do tej wyrafinowanej koneserki życia.

Do ważnych elementów filmu dorzucę jeszcze oryginalne zabiegi narracyjne Lubitscha. Na przykład scena otwierająca przez kilka minut toczy się bez słów. Wyłącznie dzięki zręcznemu montażowi poznajemy osobowości bohaterów, którzy obserwują się nawzajem w przedziale pociągu. Kiedy natomiast zaczynają mówić... słyszymy język francuski, ponieważ wzięli się nawzajem za autochtonów. Innym podobnie zaskakującym zabiegiem jest prześmieszne wykorzystanie parawanu w końcowych minutach filmu. Tutaj jednak pozwolę sobie nie zdradzać szczegółów. Podsumowując: reżyserski talent Lubitscha połączony z odwagą w przełamywaniu wzorców dał znakomite efekty.

Sztuka życia to znakomita komedia nasycona zabawnymi sytuacjami i wykwintnymi dialogami. Oczywiście kontrowersyjna postawa życiowa bohaterów nie wszystkim może przypaść do gustu. Gdy jednak podejść do filmu z dystansem, okazuje się on pogodną opowieścią o ludziach poszukujących swojej własnej drogi do szczęścia. Jest także przykładem dla innych twórców filmowych, że stosowanie niekonwencjonalnych rozwiązań narracyjnych może prowadzić do powstania oryginalnego dzieła. Za tę podwójną odwagę, sporo śmiechu i możliwość podziwiania gry Miriam Hopkins wystawiam 9 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 25 stycznia 2019

Złote sidła/Trouble in Paradise (1932)

Film o oszustach

Reżyseria: Ernst Lubitsch
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 22 min.

Występują: Herbert Mashall, Miriam Hopkins, Kay Francis, Edward Everett Horton, Charlie Ruggles, C. Aubrey Smith

Kilkakrotnie w swoich tekstach wspominałem o "dotyku Lubitscha" - określeniu odnoszącym się do charakterystycznego stylu reżyserskiego Ernsta Lubitscha. "Dotyk" polegał z jednej strony na lekkości, frywolności i delikatności przekazu, z drugiej natomiast na dużej ilości aluzji, podtekstów i niedopowiedzeń, nierzadko o charakterze erotycznym. Przyznam się do pewnego nadużycia. Otóż "dotyk Lubitscha" wymyślono dopiero przy okazji premiery Złotych sideł, filmu realizującego wszystkie wymienione elementy tego stylu. Choć obecny również w jego wcześniejszych filmach, "dotyk" nie był jeszcze wówczas w ten sposób nazwany. Są więc Złote sidła pewnego rodzaju kamieniem milowym w karierze tego ciekawego reżysera. Ponadto jest to film dowodzący jego dystansu do siebie. Osadzony w podobnym otoczeniu co poprzednie dzieła (wyższe sfery i ich miłosne dylematy), film otwarcie drwi z oczekiwań widzów, przedstawiając historię całkiem odmienną i nowatorską.

Dwójka bohaterów, wokół których kręci się fabuła, specjalizuje się w grze pozorów. Gaston i Lily poznają się w luksusowym hotelu w Wenecji. On przedstawia się jako baron, ona jako hrabina. Znudzeni, otwarcie poszukujący przygód arystokraci rozpoczynają grę uwodzenia. Tymczasem inni hotelowi goście orientują się, że zostali okradzeni. Podczas romantycznej kolacji "arystokraci" odkrywają przed sobą karty. Oboje są oszustami, którzy udają salonowych bywalców, aby łupić naiwnych bogaczy. Na zakończenie wieczoru na klamce do pokoju Gastona zostaje zawieszona tabliczka "nie przeszkadzać". Taki jest początek pełnego namiętności partnerstwa oszustów. Wkrótce Gaston i Lily przenoszą się do Paryża, gdzie jako kolejną ofiarę upatrują sobie Mariette Colet, wdowę i właścicielkę firmy produkującej drogie perfumy. Mają zamiar oskubać ją z pieniędzy, chociaż na przeszkodzie mogą im stanąć inni oszuści oraz nieprzewidziane skrupuły.

Złote sidła posiadają wszystkie cechy dobrej komedii. Jest to film lekki, dynamiczny, z inteligentnie napisanymi dialogami i dobrym aktorstwem. Głównym źródłem humoru jest relacja pary oszustów, tak dobrych w swoim fachu, że początkowo zwodzą nawet siebie nawzajem. Między odtwórcami głównych ról, Herbertem Marshallem i Miriam Hopkins, panuje niewątpliwa chemia. Przyjemnie się słucha ich rozmów, a bezczelne ale utrzymane w dobrym tonie machinacje nieuchronnie bawią. Szczególnie przypadła mi do gustu drobna Hopkins, która z równą powagą odgrywa w kolejnych scenach znudzoną hrabinę, zalotną kokietkę, pokorną i zahukaną asystentkę, czy też po prostu spryciarę o łobuzerskim spojrzeniu. Świetna aktorka grająca świetną aktorkę dała kreację pozbawioną słabych punktów. Nieco w cieniu Hopkins pozostaje Kay Francis grająca Mariette. Jej postać jest bardziej wyważona, nieco dystyngowana i z uwagi na statyczny charakter roli nie ma tylu okazji, żeby się wykazać. Nieznany mi wcześniej Herbert Marshall jako Gaston przekonująco kreuje złodzieja dżentelmena, chociaż nie posuwałbym się w jego przypadku do superlatyw.

A co z "dotykiem Lubitscha"? Jest go sporo. Pierwszy akt filmu obejmuje wzajemne badanie się i flirt pary oszustów. Są w tym tak frywolni, zaczepni i sugestywni, że łatwo uwierzyć w ich miłość od pierwszego wejrzenia. (Ha, jednak można coś takiego przedstawić jak należy). Późniejsze działania bohaterów skupiają się na wodzeniu naiwniaków na pokuszenie, ale wszystko utrzymane jest w dobrym tonie. Gaston i Lily są ludźmi wysokiej kultury i dobrego smaku. Bo kto inny zamówiłby dla oszukanej kobiety pożegnalny bukiet z tysiąca róż na jej koszt? Na biedną nie trafiło, zdaje się puszczać oko do widza Gaston. Film posiada także świetną oprawę dźwiękową aktywnie włączającą się w opowiadanie historii. Skomponował ją W. Franke Harling, który jeszcze nieraz zaistnieje jako znaczący hollywoodzki kompozytor.

Złote sidła to wciągająca, pomysłowa komedia romantyczno-łotrzykowska. Dobry scenariusz, wysoki poziom realizacyjny i wprawna reżyseria czynią z nich jedną z lepszych pozycji z roku 1932. Myślę, że film ten spodobałby się także współczesnemu widzowi. W każdym razie ja przyznaję mu 8 gwiazdek i polecam każdemu, kto lubi dobre kino.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 11 stycznia 2019

Godzina z tobą/One Hour With You (1932)

Film o ludziach, którzy nie biorą życia serio

Reżyseria: Ernst Lubitsch i George Cukor
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 14 min.

Występują: Maurice Chevalier, Jeanette MacDonald, Genevieve Tobin, Charles Ruggles, Roland Young

W recenzji Karuzeli małżeńskiej Ernsta Lubitscha stwierdziłem, że przedstawiona w tym niemym filmie historia miłosnego czworokąta lepiej sprawdziłaby się z udźwiękowionymi dialogami. Reżyser był najwyraźniej podobnego zdania, ponieważ w osiem lat po premierze Karuzeli przystąpił do realizacji jej dźwiękowego remake'u zatytułowanego Godzina z tobą. Film otrzymał nie tylko rozbudowane dialogi, ale również oprawę muzyczną i piosenki. W międzyczasie z powodu problemów organizacyjnych Lubitsch został na stołku reżyserskim zastąpiony przez George'a Cukora. Tylko po to, aby po kilku tygodniach powrócić na to stanowisko z powodu konfliktu swojego zmiennika z gwiazdą filmu - Maurice Chevalierem. Już po premierze Lubitsch i Cukor starli się w sądzie o prawa do tytułu reżysera Godziny z tobą. Zwyciężył ten pierwszy, natomiast Cukor musiał się zadowolić tytułem "asystenta reżysera". Wspomniane wydarzenia musiały mieć wpływ na atmosferę na planie oraz końcowy efekt.

Akcenty scenariusza są w Godzinie z tobą rozłożone inaczej niż w Karuzeli małżeńskiej. W centrum uwagi znajdują się doktor Andre Bertier i jego żona Colette - szczęśliwe i nadal (w 3 lata po ślubie) zauroczone sobą małżeństwo. Bertierowie żyją w dostatku i nie doskwierają im właściwie żadne problemy. Może poza osobą Mitzi, najlepszej przyjaciółki Colette. Ta pozbawiona moralności, swawolna kobieta nie ma w zwyczaju przepuszczać żadnemu mężczyźnie, który wpadnie jej w oko. Po przypadkowym spotkaniu z mężem przyjaciółki w taksówce, Mitzi postanawia schrupać go na śniadanie. Nieważne czy za jego zgodą, czy bez. Na obrzeżach tej historii występuje jeszcze dwóch panów. Mąż Mitzi, profesor Olivier, podejrzewa ją o niewierność i wynajmuje detektywa, który ma dostarczyć dowodów. Niejaki Adolph jest natomiast przyjacielem państwa Bertier i facetem beznadziejnie zakochanym w Collette, która traktuje go jako dobrego przyjaciela. Zderzenie pragnień i planów całej piątki następuje podczas hucznego balu wydanego przez państwo Bertier. Po tym wydarzeniu nic już nie będzie takie samo... Albo i będzie.

Godzina z tobą charakteryzuje się typową dla Lubitscha frywolnością, wszechobecnością aluzji i erotycznych podtekstów. Bohaterom właściwie tylko jedno w głowie i większość czasu poświęcają dążeniu do spełnienia swych pragnień. Przy tym chętnie dzielą się swymi przemyśleniami z widzem, wielokrotnie przemawiając wprost do kamery lub śpiewając dwuznaczne piosenki. Tu przoduje stworzony do tego typu ról Maurice Chevalier, doskonały dżentelmen o kpiącym uśmiechu. Chevalier nieźle sobie radzi ze śpiewem, ma duży dystans do siebie i świetnie bawi się rolą. Jego postać jest dość podobna do tej, którą grał w Uśmiechniętym poruczniku, co wskazuje na pewnego rodzaju specjalizację aktorską. Z dwóch kobiecych bohaterek grana przez Jeanette MacDonald pani Bertier jest bardziej dystyngowana i stateczna, przez co pozostaje w cieniu konkurentki. Genevieve Tobin jako rozpustna Mitzi robi wszystko, żeby królować na ekranie. Momentami eksponuje się i prowokuje z taką ostentacją, jak gdyby chciała wszystkim pokazać, że to do niej należy ten film. Niestety jest w błędzie.

Co z dialogami, których tak bardzo mi brakowało w Karuzeli małżeńskiej? Prawdę mówiąc nie są tak błyskotliwe, jak się spodziewałem. Owszem, mamy podteksty, półsłówka, wieloznaczności, ale momentami przechodzą one w jednoznaczności. Bohaterowie nie wciągnęli mnie w swoją erotyczną gierkę. Za bardzo są zblazowani, znudzeni i najedzeni. Tak naprawdę od wyniku ich roszad nic nie zależy. Pozostaną ze sobą lub pozmieniają konfiguracje, ale nadal będą lekko ociężałymi bogaczami, którym jest właściwie wszystko jedno. Wcale się tego nie wypierają, na zakończenie filmu puszczając do widza oko i zapewniając, że każdy powinien raz w życiu spróbować skoku w bok. Ha ha, hi hi. Nie powinieneś, drogi widzu, podchodzić do życia zbyt poważnie. Cóż, nie satysfakcjonuje mnie taka konkluzja, przynajmniej nie w tym filmie. Może gdybym był rentierem...

Na koniec zwrócę jeszcze uwagę na złożoną ścieżkę dźwiękową filmu skomponowaną przez aż czterech kompozytorów. Składają się na nią zarówno piosenki, jak i utwory instrumentalne, również budzących skojarzenia z przepychem i frywolnością. To dobra muzyka i odpowiednio dopasowana do tego filmu. Ale za serce nie chwyta. Nic nie poradzę, że tym razem ceniony przeze mnie Lubitsch (w asyście Cukora) nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Żarty żartami, ale wszystko takie jakieś jałowe. Pomimo wysokiego poziomu realizacyjnego wystawiam ledwie 6 gwiazdek. Identycznie jak w niemym pierwowzorze.

źródło grafiki - www.imdb.com

niedziela, 30 grudnia 2018

Przerwana kołysanka/Broken Lullaby (1932)

Film o próbie zadośćuczynienia

Reżyseria: Ernst Lubitsch
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 17 min.

Występują: Phillips Holmes, Lionel Barrymore, Nancy Carroll, Louise Carter

Reżyser Ernst Lubitsch dotychczas znany był głównie z frywolnych komedii takich jak Parada miłości czy Uśmiechnięty porucznik. Po sukcesie tego ostatniego filmu postanowił spróbować czegoś bardziej na serio. Jego wybór padł na scenariusz napisany na podstawie sztuki Maurice'a Rostanda. Opowiadała ona o mężczyźnie, który nie potrafił się pogodzić z faktem, iż na wojnie zabił człowieka. Lubitsch był przestrzegany przed nadto pompatycznym stylem pierwowzoru, postanowił jednak zaryzykować. Efektem jego pracy jest Przerwana kołysanka - film, który podzielił krytyków na doceniających poetyckość i wzruszające przesłanie filmu, oraz na grupę, która zarzuciła reżyserowi kicz i sentymentalizm.

Film rozgrywa się w roku 1919 i opowiada historię Paula Renarda, francuskiego weterana i muzyka, który nadal nie może wrócić do równowagi po wojennych przeżyciach. Renard zabił w okopach tylko jednego Niemca, Waltera Holderlina. Przeczytawszy znalezione przy nim dokumenty odkrył, że Walter uczęszczał przed wojną do tego samego konserwatorium, co on. Wyrzuty sumienia dręczą Paula nieustannie. Nie satysfakcjonuje go otrzymane od księdza rozgrzeszenie i pocieszenie. W końcu muzyk postanawia udać się do Niemiec, odszukać rodzinę swojej ofiary i w jakiś sposób odkupić winy.

Przerwana kołysanka rzeczywiście jest sentymentalna. Jej bohater to człowiek przesadnie skupiony na sobie i najwyraźniej poszukujący jakiegoś katharsis, które w wyraźny sposób zakończyłoby jego mękę. Taka postawa może drażnić, jednak uważam, że zdecydowanie warto było poddać ją filmowemu studium. Po pierwsze dlatego, że jest to ciekawe rozwinięcie myśli pacyfistycznej i chrześcijańskiej koncepcji zadośćuczynienia. Po drugie, katharsis, które rzeczywiście następuje na końcu filmu, jest wyjątkowo przewrotne i raczej nie daje Paulowi poszukiwanego ukojenia. Historia jego wędrówki jest na tyle ciekawa i zaskakująca, że pozwolę sobie nic więcej na ten temat nie zdradzać.

Obsada aktorska Kołysanki jest nierówna. Najjaśniejszym jej punktem jest Lionel Barrymore w roli dobrodusznego lecz przybitego śmiercią syna doktora Holderlina. Ten ciepły niemiecki ojczulek w niezdarnym już ciele kryje zarówno pokłady gniewu, jak i dystyngowanej wielkoduszności. Choć nie jest głównym bohaterem filmu, w pewnym momencie przejmuje rolę wiodącą. Odgrywającego Paula Phillipsa Holmesa trudno jednoznacznie ocenić. Jego afektowane zasłabnięcia i pełzanie na klęczkach mogą budzić irytację. Osobiście uważam, że poprawnie odegrał człowieka nękanego stresem pourazowym, chociaż do klasy Barrymore'a mu daleko. Nancy Carroll w roli Elsy - dawnej narzeczonej zmarłego Waltera - jest zaledwie poprawna i można odnieść wrażenie, że nie czuje się najlepiej w swej dość wymagającej roli. Zabawną postacią jest za to czarny charakter - wybitnie antyfrancuski mieszczanin Walter Schultz sportretowany przez Luciena Littlefielda.

Eksperymentując z nietypowym dla siebie gatunkiem filmu, Ernst Lubitsch postanowił pobawić się również stylistycznie. Otwierająca film parada zwycięstwa przypomina dzieła Sergieja Eisensteina. Szybkie jak błyskawica przeskoki i "montaż intelektualny" zestawiający ze sobą triumfalne manewry wojska i beznogich weteranów, armatnie wystrzały na wiwat i przerażone krzyki pacjentów szpitala, chrześcijańskie symbole religijne i ozdobne szable żołnierzy. Bardzo to ciekawa i działająca na wyobraźnię sekwencja. Interesująca pod względem montażu jest też scena spaceru Paula i Elsy po mieście. Para jest bacznie obserwowana przez mieszkańców, którzy kolejno porzucają swe obowiązki i wychylają się z okien, drzwi oraz witryn sklepowych. Daje to widzowi przegląd ważniejszych obiektów miasteczka i podkreśla panującą w nim ścisłą kontrolę społeczną. W późniejszej części filmu, w scenach rozgrywanych nad grobem Waltera, Lubitsch wypróbowuje z kolei długie ujęcia.

Przerwana kołysanka to nietypowy element filmografii Lubitscha. Obraz ten udowadnia, że reżyser znany z poczucia humoru potrafił także opowiadać historie dramatyczne. To prawda, że cierpiętnictwo Paula Renarda ociera się o kicz, a rozwój filmowych wypadków jest mocno nieprawdopodobny. A jednak opowiadana historia jest ciekawa właśnie poprzez swoją skrajność i nietypowość. Odrobina sentymentalizmu (trącącego delikatnie ironią) raz na jakiś czas też jest potrzebna. Dlatego wystawiam Przerwanej kołysance 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

czwartek, 29 listopada 2018

Uśmiechnięty porucznik/The Smiling Lieutenant (1931)

Film o życiowych dylematach hedonisty

Reżyseria: Ernst Lubitsch
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 28 min.

Występują: Maurice Chevalier, Claudette Colbert, Miriam Hopkins, George Barbier

Jest taki typ twórców filmowych, którzy są niewrażliwi na panujące mody i konwencje. Na przestrzeni lat wytrwale trzymają się własnej niszy. Należy do nich Ernst Lubitsch, mistrz subtelnych komedii opowiadających o relacjach damsko-męskich. Lubitsch kręcił tego typu filmy jeszcze w latach dwudziestych. Z nadejściem ery dźwięku ochoczo wzbogacił swoje dzieła o piosenki, ale sardoniczny humor oraz inteligentne podejście do problemów miłosnych pozostały niezmienione. Sztandarowym przykładem stylu Lubitscha jest Uśmiechnięty porucznik - film zaczynający się jak nieco żenująca komedia romantyczna, przy zakończeniu natomiast bardzo pozytywnie zaskakujący.

Akcja rozpoczyna się w Wiedniu za czasów cesarza Franciszka Józefa. Tutaj rezyduje porucznik armii cesarskiej Nikolaus von Preyn. Wojskowy tylko z nazwy, większość czasu spędza na uganianiu się za kobietami. Jego najnowszą miłością jest Franzi, liderka kobiecej orkiestry i zarazem dziarska dziewczyna lubiąca cieszyć się życiem. Sytuacja porucznika komplikuje się wskutek pewnego zajścia. Podczas parady na cześć Adolfa XV, goszczącego w Wiedniu władcy sąsiedniego księstewka, mrugnięcie Nikolausa do stojącej w tłumie kochanki zostaje mylnie wzięte za skierowane do księżniczki Anny, córki rzeczonego władcy. Chcąc wybrnąć z sytuacji z honorem, porucznik prawi zakompleksionej dziewczynie komplementy. W efekcie rozkochuje ją w sobie i otrzymuje propozycję nie do odrzucenia - porzucić wygodne życie dekownika i wejść do rodziny książęcej. Problem w tym, że Nikolaus jest zdecydowanie bardziej zainteresowany ułożeniem sobie życia z Franzi.

Uśmiechnięty porucznik wyróżnia się wyraziście naszkicowanymi portretami charakterologicznymi bohaterek. Rzadko się w tamtych czasach zdarzało, żeby postacie kobiece nadawały ton fabule i ciągnęły akcję do przodu. Tymczasem w Poruczniku to Franzi i Anna są najważniejsze. Pierwsza jest już doświadczona życiowo i nie są jej obce "randki ze śniadaniem". Druga to trzymana pod kloszem księżniczka, która jeszcze nie odkryła swej kobiecości. Dla takiego hedonisty i konesera niewieścich wdzięków jak Nikolaus zdecydowanie atrakcyjniejsza jest Franzi, jednak los robi wszystko, żeby skończył w ramionach Anny. Rywalizacja między kobietami przez długi czas rozgrywana jest na odległość. Dopiero pod koniec filmu dwie bohaterki stają twarzą w twarz. Ich konfrontacja przybiera zaskakujący obrót i jest drugą najlepszą sceną w filmie. Zaraz po kapitalnej scenie końcowej, którą po prostu trzeba zobaczyć. Szczegóły pominę, nie chcąc odbierać potencjalnym widzom przyjemności.

Lubitsch wplótł w film sporo subtelnego humoru, w tym wiele dowcipnych i uszczypliwych dialogów. Przykładem niech będą błyskotliwe przekomarzanki Nikolausa z księciem Adolfem na temat czci jego córki lub umizgi tego pierwszego do Franzi wykorzystujące tonację muzyczną. Porucznik obficie korzysta z oprawy dźwiękowej. Często pojawia się charakterystyczny leitmotiv symbolizujący uczucie, którym darzy Nikolaus swoje sympatie. Ponadto bohaterowie od czasu do czasu śpiewają, radząc sobie nieźle, chociaż w stylu mocno kabaretowym. Jeżeli chodzi o grę aktorską, najbardziej wyróżnia się Miriam Hopkins jako zahukana lecz pełna wewnętrznego żaru Anna. Claudette Colbert w roli Franzi nie pozostaje daleko w tyle. Grany przez Maurice'a Chevaliera Nikolaus to postać, która może irytować swoim niekiedy nazbyt natarczywym uśmiechem oraz postawą pewnego siebie lenia i kobieciarza. Ale ma w sobie tyle charyzmy, że w końcu go polubiłem, w szczególności za autoironię.

Uśmiechnięty porucznik to film niepozorny, który powoli rozkręca się w znakomitą opowieść. Nieprzypadkowo najlepsze sceny filmu są na jego końcu, będąc nagrodą dla cierpliwych widzów. Ale trzeba mieć tę cierpliwość i odrobinę zaufania do reżysera, gdyż początek nie jest szczególnie obiecujący. Moim zdaniem zdecydowanie warto dać Uśmiechniętemu porucznikowi szansę. Wystawiam mu 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

wtorek, 9 października 2018

Parada miłości/The Love Parade (1929)

Film o małżeńskiej próbie sił

Reżyseria: Ernst Lubitsch
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 46 min.

Występują: Maurice Chevalier, Jeanette MacDonald

Nieme filmy Ernsta Lubitscha, takie jak Wachlarz Lady Windermere i Książę student, były popisem reżyserskiej subtelności, delikatnej zmysłowości i dyskretnego humoru. Tym, czego w nich brakowało, były udźwiękowione dialogi, które pozwoliłyby na pełen rozwój charakterystycznego stylu reżysera. W Paradzie miłości Lubitsch w końcu miał okazję, żeby się wykazać i skorzystać z najnowszych możliwości medium. Reżyser postanowił od razu pójść na głęboką wodę i nakręcić musical.

Film rozgrywa się w fikcyjnym europejskim królestwie Sylvanii. Krajem włada młoda królowa Louise, a głównym problemem wagi państwowej jest znalezienie dla niej odpowiedniego kandydata na "księcia małżonka". Do kraju powraca z Paryża hrabia Alfred Renard, ambasador odwołany za wywołanie kilku skandali obyczajowych. Jego wizyta u królowej kończy się obustronnym zauroczeniem i prędkim ślubem. Dopiero po weselu świeżo upieczony małżonek odkrywa, że zgodnie z państwową tradycją nie przysługują mu żadne uprawnienia natury państwowej. Nie wolno mu nawet służyć żonie radą. Głęboko nieusatysfakcjonowany pozycją "domowego koguta" Alfred podejmuje walkę o wpływy w małżeństwie i w kraju.

Na początek zwrócę uwagę na świetnie wyreżyserowane sceny wprowadzające obie główne postacie. W pierwszych minutach filmu Alfred zostaje przyłapany sam na sam z żoną jakiegoś dyplomaty. Jego sposób na wybrnięcie z kłopotliwej sytuacji jest tyleż błyskotliwy, co szokujący i obejmuje wykorzystanie małego pistoleciku. Tymczasem królowa Louise z wdziękiem demonstruje zatroskanym jej panieństwem dworzanom, że jest młodą, pełną życia kobietą. Objaśnienia obejmują obowiązkową kąpiel w asyście dam dworu i ostentacyjne palenie papierosów podczas czytania dokumentów. Lubitschowi w jakiś sposób udaje się zaprezentować te dwie postacie jako frywolne a jednocześnie bystre.

Parada miłości łączy w sobie cechy dowcipnej komedii i dramatu psychologicznego. Poprzez odwrócenie tradycyjnych ról przypisanych płciom Lubitsch osiągnął humorystyczny efekt. To Louise - królowa - zajmuje uprzywilejowaną pozycję i mimo miłości do męża wcale nie ma zamiaru z niej rezygnować. Co więcej, aż do finału filmu zdaje się do końca nie rozumieć dylematów Alfreda, który z pełnego energii, przedsiębiorczego mężczyzny został zdegradowany do rangi ozdoby. Jest to przewrotne postawienie sprawy, szczególnie interesujące z dzisiejszej perspektywy równouprawnienia. Pojęcie to nie było niestety znane parze głównych bohaterów. W ich sposobie pojmowania relacji miejsce jest tylko na dominację i uległość, nawet jeżeli podaną w sposób romantyczny. Trochę szkoda, ale cóż, takie czasy.

Muszę pochwalić reżysera za świetny dobór aktorów. Zarówno Maurice Chevalier jak i Jeanette MacDonald dobrze się sprawdzają w rolach niefortunnych małżonków. Oboje cechują się urokiem osobistym, wzbudzają sympatię i grają swoich bohaterów z dużym dystansem do siebie. To ostatnie przejawia się szczególnie podczas wykonywania przez nich prześmiewczych utworów muzycznych. Pomiędzy Louise a Alfredem panuje wiarygodna chemia, a jednocześnie ich relacja nie jest przesłodzona. Jednym słowem, przyjemnie się patrzy na te ich umizgi. Co do dialogów, są bardzo dobrze napisane, lekkie, frywolne i dowcipne. Dokładnie takie, jakich można było oczekiwać od Lubitscha. Dobrze uzupełniają je kabaretowe utwory skomponowane przez Victora Schertzingera. Piosenek nie jest przesadnie dużo i pojawiają się w odpowiednich scenach, uzupełniając fabułę. Za ich pośrednictwem bohaterowie nieustannie puszczają oko do widowni, przypominając nam, że to wszystko nie jest na poważnie.

Parada miłości jest bardzo dobrą komedią, która pod satyrycznym płaszczykiem przemyca ciekawe spojrzenie na kulturowe wzorce epoki. Przyjemna w odbiorze, stanowi świetną rozrywkę i rzadki przykład udanego filmu dźwiękowego z lat dwudziestych. No cóż, właśnie dla takich reżyserów jak Ernst Lubitsch wynaleziono technologię dźwięku. Film otrzymuje ode mnie mocne 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

poniedziałek, 9 lipca 2018

Książę student/Student Prince in Old Heidelberg (1927)

Film o rozstaniach

Reżyseria: Ernst Lubitsch
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 45 min.

Występują: Ramon Novarro, Norma Shearer, Jean Hersholt, Gustav von Seyffertitz

Mniej więcej w roku 1926 wytwórnia Metro-Goldwyn-Mayer zakupiła prawa do ekranizacji mało znanego niemieckiego dramatu Alt Heidelberg. Idąc typowo studyjnym tokiem pracy, producent Irving Thalberg wyłonił odtwórców głównych ról z grona popularnych aktorów. Nieco więcej kłopotu sprawił wybór reżysera. Ernst Lubitsch był dopiero czwartym kandydatem, który przyjął propozycję. Wydawać by się mogło, że Książę student będzie typowym hollywoodzkim produkcyjniakiem bez szczególnego polotu. A jednak słynny "dotyk Lubitscha" zadziałał i przyniósł całkiem ciekawy efekt finalny łączący elementy komediowe z całkiem poważnymi.

Tytułowy "książę student" to Karl Heinrich, następca tronu jednego z pomniejszych niemieckich królestw. Gdy go poznajemy, przybywa właśnie, by zamieszkać w pałacu swego wuja, króla Karola VII. Niania chłopaka zostaje błyskawicznie odesłana, by oszczędzić mu niegodnych następcy tronu łzawych pożegnań. Wychowawcą i jedynym towarzyszem zabaw osamotnionego księcia zostaje doktor Friedrich Juttner. Kilka lat później Karl Heinrich zostaje w towarzystwie swego opiekuna wysłany na studia do uniwersyteckiego miasta Heidelberg. Oderwanie od sztywnych reguł dworskiego życia jest dla niego powodem do wielkiej radości. Nawiązuje przyjaźnie z rówieśnikami i zakochuje się z wzajemnością w swojej gosposi - wesołej Kathi. Prowadząc sielankowe życie, w końcu zapomina, że kiedyś będzie musiał wrócić, by objąć tron. W końcu jednak nadchodzi czas przebudzenia ze snu.

Fabuła Księcia studenta jest z pozoru prosta i może się nawet wydawać nieciekawa. Ot, młody arystokrata korzysta z życia i przeżywa pierwszą miłość. Dopiero bardzo dobre zakończenie filmu wyjaśnia zamysł twórców i zbiera w całość wszystkie subtelnie rozmieszczone (jak to u Lubitscha) elementy układanki. Trudno napisać coś więcej, nie zdradzając finału. Napiszę tyle, że mamy do czynienia z historią człowieka przygotowywanego do roli władcy. Królowi Karolowi zależy, aby młody Karl Heinrich nabrał dystansu i nie przywiązywał się emocjonalnie do osób ze swego otoczenia. Efekty nie są udane, ale ostatecznie bohater filmu będzie musiał ponieść konsekwencje swojej postawy. Przyznam, że Lubitsch zaskoczył mnie w opowiadaniu jego historii dojrzałością nietypową dla kina amerykańskiego.

Aktorsko film stoi na przyzwoitym poziomie, ale nie jest jakoś rewelacyjnie. Ramon Novarro jako młody książę prezentuje solidne rzemiosło aktorskie, ale nie urzeka. Norma Shearer w roli Kathi jest przeurocza i ma kilka godnych zapamiętania momentów - wypicie duszkiem kufla piwa, zaloty z Karlem Heinrichem w parku i świetne sceny końcowe. To utalentowana aktorka, na którą trzeba będzie zwrócić w przyszłości uwagę. Akcenty komediowe zapewnia dobroduszny Jean Hersholt jako anielsko wręcz pogodny wychowawca księcia.

Książę student nie jest filmem zawierającym kinowe fajerwerki. To solidnie opowiedziana historia z satysfakcjonującym zakończeniem i dobrą główną rolą kobiecą. Niestety Ramon Novarro nie jest Johnem Gilbertem i jego kreacja nie pozostaje na długo w pamięci. To chyba jedyny poważniejszy zarzut do filmu, który otrzymuje ode mnie mocne 7 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

środa, 13 czerwca 2018

Wachlarz Lady Windermere/Lady Windermere's Fan (1925)

Film o obłudnikach

Reżyseria: Ernst Lubitsch
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 26 min.

Występują: Ronald Colman, May McAvoy, Bert Lytell, Irene Rich

Oscar Wilde lubił w swojej twórczości piętnować ludzką dwulicowość. Podobne skłonności miał Ernst Lubitsch, sądząc po jego filmografii. Kiedy więc ten drugi postanowił nakręcić adaptację sztuki pierwszego, w rezultacie otrzymaliśmy film pełen wszelkiej maści hipokrytów, kłamców i pozorantów w swym żywiole. Wilde'owski pierwowzór Wachlarza Lady Windermere określany jest jako cięta satyra. Wersja Lubitscha jest natomiast subtelna, nasycona lekką ironią, raczej jednak zasmucająca.

Tytułowa Lady Margaret Windermere oraz jej mąż to londyńscy arystokraci, których życie polega głównie na wydawaniu przyjęć, bywaniu w modnych miejscach i plotkowaniu. Jak każde szanujące się małżeństwo z wyższych sfer, małżonkowie mają przed sobą wstydliwe tajemnice. Ona niezbyt zdecydowanie odrzuca awanse próbującego ją uwieść Lorda Darlingtona. On w tajemnicy sponsoruje usiłującą wywalczyć sobie miejsce wśród londyńskiej śmietanki panią Erlynne. Kobieta ta nie jest jednak jego kochanką, ale szantażującą go matką Margaret, która niedawno powróciła do kraju. Uznana za zmarłą i wielbiona przez Lady Windermere, w rzeczywistości okazuje się kobietą o marnej reputacji. Windermere opłaca ją, żeby "uchronić" żonę przed poznaniem przykrej prawdy, choć można podejrzewać, że bardziej zależy mu na rodzinnej reputacji. Kiedy do Margaret docierają podsycane przez "życzliwego" Darlingtona pogłoski o romansie męża, w małżeństwie szybko zaczyna się psuć. Tymczasem Erlynne po części ze złośliwości, po części z ciekawości, szuka okazji spotkania z córką. Wszystkie kłamstwa, półprawdy i intrygi bohaterów prowadzą do kulminacji podczas przyjęcia urodzinowego Lady Windermere, kiedy przynajmniej niektóre tajemnice zostaną ujawnione, aby skryć w swym cieniu największe kłamstwa.

Podkreślę to ponownie - Lubitsch uwielbia subtelność. Upodobanie to przejawia się zarówno w prowadzeniu akcji, jak i w doborze aktorów. Fabuła filmu rozwija się niezwykle powoli, a śledzenie jej wymaga dużego skupienia, gdyż większość scen to po prostu rozmowy bohaterów. W dodatku postacie rzadko mówią otwarcie o swoich intencjach, większość uwagi poświęcając autokreacji. Zawiązanie akcji zajmuje sporo czasu, kto jednak sprostał tej dość wymagającej próbie cierpliwości, zostanie wynagrodzony intrygującym finałem filmu. Wówczas bohaterowie w końcu zaczynają działać, z każdym kolejnym krokiem wplątując się w coraz większe kłopoty. Bardzo podobała mi się w Wachlarzu gra aktorska, oszczędna, powściągliwa, a jednak wiele przekazująca. Lubitsch niechętnie korzysta z plansz tekstowych i nie przepada za ekspresyjnym stylem gry. Stawia to przed obsadą duże wyzwanie przekazania treści filmu i emocji bohaterów niemal wyłącznie za pomocą oszczędnej mimiki i gestów. Na szczęście aktorzy w Wachlarzu doskonale rozumieją intencje reżysera. Szczególnie żeńska część. May McAvoy jako tytułowa Lady Windermere może służyć za wzór wysublimowanej kobiecości. Uwagę przyciąga także Irene Rich jako enigmatyczna Erlynne. Aktorstwo jest zdecydowanie godne zapamiętania.

Przesłanie filmu podane jest w sposób zawoalowany. Brak tu jakiegokolwiek moralizatorstwa. Skutki kłamstw i nierozwagi bohaterów poznajemy, śledząc konsekwencje ich działań. Żadne z nich nie jest bez skazy, żadne nie wychodzi z konfrontacji bez szwanku. Można się dopatrzyć w Wachlarzu elementów satyry, ale również ona jest ulotna i do jej uchwycenia potrzeba czujności. Gdy poznajemy Lady Windermere, rozważa ona jakże żywotny problem sposobu usadzenia gości przy stole. Na wyścigach konnych szacowne panie z towarzystwa zajmują się głównie obgadywaniem swoich konkurentek. Obłudna "ochrona" żony przed prawdą o jej matce doprowadza małżeństwo Windermere'ów na skraj przepaści. Światek londyńskich bogaczy jest dość paskudny, choć z wierzchu wydaje się niezwykle szacownym. 

Wachlarz Lady Windermere jest filmem wymagającym dużego zaangażowania. Podobnie jak w przypadku Karuzeli małżeńskiej ulotność stylu Lubitscha cierpi nieco z powodu ograniczonych możliwości prezentowania dialogów. Wielu rzeczy trzeba się dopatrywać, odczytywać z gestów i zachowań postaci. To bardzo nietypowe doświadczenie jak na film niemy i bardzo ciekawe. Ale z pewnością nie każdemu będzie odpowiadać. Osobiście wystawiam Wachlarzowi 7 gwiazdek i mimo niewątpliwej satysfakcji z obejrzenia tego filmu, niecierpliwie czekam na dźwiękowe dzieła Ernsta Lubitscha.

źródło grafiki - www.imdb.com

piątek, 18 maja 2018

Karuzela małżeńska/The Marriage Circle (1924)

Film o przeszkodach i podchodach.

Reżyser: Ernst Lubitsch
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 25 min.

Występują: Adolphe Menjou, Monte Blue, Marie Prevost, Florence Vidor, Creighton Hale

Ernst Lubitsch był hollywoodzkim specjalistą od komedii obyczajowej. Jednymi z jego ulubionych tematów były relacje damsko-męskie oraz ukazywana w krzywym zwierciadle moralność mieszczańska. Karierę zaczynał w Niemczech, ale w roku 1924 był już uznanym reżyserem pracującym na zlecenie niedawno założonego studia Warner Brothers. Karuzela małżeńska to jego pierwszy film dla Warnerów. Jak wskazuje tytuł, opowiada o perypetiach uczuciowego czworokąta (z przyległościami).

Profesor Josef Stock i jego żona Mizzie są małżeństwem na prostej drodze do rozpadu. Są bezdzietni, znudzeni sobą, w dodatku Mizzie jest dla męża złośliwa i niezbyt dyskretnie poszukuje okazji do skoku w bok. Ich przeciwieństwem są Braunowie, świeżo po ślubie, zapatrzeni w siebie, dopiero zaczynają się "docierać". Charlotte Braun jest dobrą przyjaciółką Mizzie, Franz Braun wraz z przyjacielem doktorem Muellerem prowadzi praktykę lekarską. Mueller to wspomniane przyległości - jest beznadziejnie zakochany w żonie wspólnika. Przeplatających się ze sobą intryg mamy w filmie kilka. Mizzie postanawia uwieść męża przyjaciółki, nie bardzo się przejmując, czy jest tym zainteresowany. Mueller usiłuje wyznać miłość traktującej go jak przyjaciela Charlotte, a profesor Stock wynajmuje detektywa w celu przyłapaniu żony na niewierności.

Karuzela małżeńska pełna jest dwuznacznych sytuacji, aluzji, gestów opacznie rozumianych przez obie strony. Bohaterowie są raczej mało sympatyczni. Mizzie jest pozbawioną skrupułów degeneratką. Jednocześnie brak jej uroku, który pozwalałby widzowi "kochać ją nienawidzić". Jej mąż to pełen ironii cynik - najwyraźniej tego typu postacie były specjalnością Adolphe'a Menjou. Ma swój wdzięk, ale trudno kibicować komuś, kogo główną motywacją jest skompromitowanie żony. Poza tym to postać w cieniu pozostałych. Pozbawiono go nawet udziału w finałowej konfrontacji. Franz Braun ukazany jest jako dureń pozwalający się wodzić kobietom za nos. Najkorzystniej wypada chyba Florence Vidor jako Charlotte Braun, głównie dlatego, że ma spośród bohaterów filmu najwięcej rozsądku. Chociaż te jej sceny zazdrości o zupełnie niewłaściwą kobietę... Wycofuję się, Charlotte nie ma rozsądku za grosz. Najgorsze, że jedynie w relacji pomiędzy nią a Muellerem można dostrzec jakąkolwiek chemię, której całkiem brak w relacji z pierdołowatym Franzem. Uwodzicielski urok Marie Prevost jako Mizzie można natomiast porównać do uroku Magdy Gessler.

Jako satyra na mieszczańską moralność Karuzela małżeńska sprawdza się raczej średnio. Humor ma w filmie posmak lekkiej ironii. Przyznam Lubitschowi, że potrafi być subtelny, jednak nie udało mu się mnie rozbawić. Bo też ile różnych wariantów sytuacji in flagranti można zmieścić w jednym filmie? Lubitsch nie nadużywa plansz tekstowych i chwała mu za to, ale mimo wszystko wydaje mi się, że tematyka zalotów, podchodów i skoków w bok lepiej się sprawdza przy wykorzystaniu dialogów. Na pewno docenić trzeba odwagę, z jaką film podchodzi do tematyki niewierności, bo oprócz zepsucia i znudzenia ukazano w nim także mniej jednoznaczne moralnie przyczyny zdrad. Powiem szczerze, że bawiłem się przy Karuzeli małżeńskiej tak sobie. Chociaż nie zirytowała mnie żadną niedorzecznością, nie miała w sobie niczego, co by mnie wciągnęło. Zobaczymy, jak wypadną następne filmy Lubitscha. Temu przyznaję 6 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com