wtorek, 7 maja 2019

Bengali/The Lives of a Bengal Lancer (1935)

Film o prawdziwych mężczyznach w dzikim kraju

Reżyseria: Henry Hathaway
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 49 min.

Występują: Gary Cooper, Franchot Tone, Richard Cromwell, Guy Standing, C. Aubrey Smith, Douglass Dumbrille

Bengali, w USA znany pod bardziej skomplikowanym tytułem The Lives of a Bengal Lancer, został okrzyknięty filmem bardziej probrytyjskim, niż kiedykolwiek ośmieliliby się nakręcić sami Brytyjczycy. Osadzony w Indiach i opowiadający o kolonialnych oficerach toczących boje z buntowniczymi tubylcami, łączy w sobie pionierskiego ducha męskiej przygody i przemycone chyba nie do końca świadomie cywilizacyjne poczucie wyższości. Mieszanka ta okazała się na tyle atrakcyjna, że zapoczątkowała serię epickich filmów przygodowych osadzonych w egzotycznych zakątkach globu. Bengali stał się również trampoliną dla kariery Gary'ego Coopera, który tą właśnie rolą wyrobił sobie markę ekranowego twardziela i człowieka czynu. Bengali był obok Buntu na Bounty jednym z najpopularniejszych filmów roku 1935, co zaowocowało także garścią oscarowych nominacji i zwycięstwem w nieco kuriozalnej kategorii dla najlepszego asystenta reżysera. (Trudno powiedzieć, w jaki sposób jurorzy oceniali zaangażowanie asystentów, musiało to w każdym razie być niezwykle zabawne zadanie).

Bengali opowiada o przygodach trójki młodych oficerów służących w 41. Pułku Bengalskich Lansjerów. Alan McGregor to weteran przebywający w Indiach od wielu lat, słynący z troski o podkomendnych i niewyparzonego języka. John Forsythe i Donald Stone dopiero co przybyli z Anglii. Pierwszy jest beztroskim żartownisiem, drugi synem dowódcy pułku, który pragnie udowodnić ojcu swoją wartość. Nie będzie to łatwe, ponieważ pułkownik Tom Stone jest zwierzchnikiem oschłym, wymagającym i nie ma zamiaru ściągać na siebie jakichkolwiek podejrzeń o faworyzowanie syna. Akcja filmu początkowo toczy się wokół oswajania dwóch żółtodziobów z nowym dla nich środowiskiem. Później zaś oficerowie wyruszają na misję przeciwko Mohammedowi Khanowi, przywódcy miejscowych rebeliantów, któremu marzy się wykurzenie z Indii brytyjskich okupantów.

Klimat Bengali nieodparcie kojarzy się z kolonialną odmianą westernu. Indie przedstawiono jako kraj półdziki, do którego Brytyjczycy niosą kaganek cywilizacji. Jak sami twierdzą, na ich barkach spoczywa bezpieczeństwo 300 milionów Hindusów. Przewaga cywilizacyjna bohaterów potraktowana jest jako coś oczywistego - nie tylko dysponują lepszą bronią, ale są także odważni i sprawiedliwi, w przeciwieństwie do rebeliantów, którzy torturują więźniów, wbijając im bambusowe drzazgi pod paznokcie. Zwykłych tubylców nie przedstawiono ich w jednoznacznie negatywnym świetle - ci, którzy współpracują z Brytyjczykami, są dobrzy, chociaż nieco nieokrzesani. I wyznają dziwne przesądy, na przykład brzydzą się świniami. Jednym słowem, można znaleźć sporo paraleli pomiędzy filmowymi Hindusami a popularnym wizerunkiem Indian z czasów Dzikiego Zachodu.

W tym nieco podszytym rasizmem klimacie nasi bohaterowie przeżywają całkiem ciekawe i ekscytujące przygody. Trójka protagonistów została trafnie dobrana charakterologicznie. MacGregor to pyskaty wobec przełożonych i łagodny dla kolegów stary wiarus. Forsythe jest bezlitosnym kpiarzem, który chętnie wchodzi z nim przyjacielską rywalizację. Donald Stone to postać bardziej pogubiona. Nękają go kompleksy w stosunku do ojca i ma problemy w odnalezieniu się w sytuacji, kiedy ten jest jego przełożonym. Starszy ze Stone'ów, wzorowo zagrany przez Guya Standinga, jest w tym duecie ciekawszą osobowością. Podczas gdy młody Donald momentami zachowuje się niczym rozkapryszony smarkacz, Standing zdołał wzorowo oddać rozdarcie starego służbisty pomiędzy ojcowskimi instynktami a żołnierską powinnością. I to bez użycia nadmiaru słów czy wykładania wszystkiego na tacę.

Bengali wyróżnia się umiejętnie rozłożonymi akcentami pomiędzy rozwojem postaci, humorem i akcją. Każdy z tych elementów ma swoje miejsce, żadnego nie jest za dużo. Występuje nieco smaczków etnicznych (na przykład przywoływanie kobry grą na flecie), są też westernowe pojedynki w górskich kanionach oraz widowiskowa finałowa bitwa w górskiej fortecy. Protagoniści popadają także w niewolę, co daje im okazję do wykazania się szorstką męskością. Niezależnie od okoliczności na ekranie króluje Gary Cooper. Zazwyczaj sztywny jakby kij połknął, w Bengali wspiął się na wyżyny aktorskich umiejętności, znakomicie wcielając się w nieszablonowego człowieka czynu. Zdecydowanie lepiej mu w takim otoczeniu niż w roli amanta.

Film oferuje także atrakcyjne widoki. Scenografią zajął się niezawodny Hans Dreier współpracujący z Rolandem Andersonem. Początkowo planowano kręcenie filmu w oryginalnych indyjskich plenerach, ale zapasy taśmy filmowej uległy uszkodzeniu w niekorzystnym tropikalnym klimacie. W rezultacie Indie zagrały wzgórza i wyżyny Kalifornii, a w Hindusów wcielili się członkowie plemienia Pajutów. Efekty są nadspodziewanie dobre. Ze zdjęć aż bije tropikalnym żarem, skałki, w których ukrywają się rebelianci, wyglądają odpowiednio egzotycznie, a końcowa bitwa to prawdziwe kinematograficzne cacko.

Można się czepiać nieco rasistowskiej wymowy Bengali, ale nie zapominajmy, że film ten był produktem swoich czasów. Dzięki entuzjazmowi i czarno-białemu światopoglądowi hollywoodzkich producentów powstał świat bardziej epicki i prostszy niż prawdziwe Indie. Dlatego też jako źródło eskapistycznej rozrywki jest Bengali ze swoimi wyraziście nakreślonymi bohaterami, rozbudowaną fabułą i wartką akcją produktem pierwszej klasy. Trudno się dziwić, że posłużył jako wzór dla późniejszych "egzotycznych" produkcji. Ode mnie otrzymuje 8 gwiazdek.

źródło grafiki - www.imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz