czwartek, 28 czerwca 2018

Moana (1926)

Film o sielskim życiu wyspiarzy.

Reżyseria: Robert J. Flaherty
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 37 min.

Występują: Fa'agase Su'a-Filo, Pe'a, Ta'avale, Tugaita

W dwudziestoleciu międzywojennym wśród antropologów badających zwyczaje tubylczych kultur panowała moda na tak zwaną "obserwację uczestniczącą" - badacz brał czynny udział w życiu obserwowanej społeczności, co dawało mu lepszy wgląd w jej strukturę i obyczaje. Robert J. Flaherty w swoich fabularyzowanych dokumentach etnograficznych poszedł nawet krok dalej. Nie tylko prowadził "obserwacje uczestniczące", ale na potrzeby swych filmów kreował wydarzenia i odtwarzał zwyczaje tubylców, które poszły w zapomnienie po przyjęciu przez nich kultury europejskiej. W ten sposób powstał na przykład wyśmienity Nanuk z Północy opowiadający o życiu kanadyjskich Inuitów. W 1926 roku Flaherty opublikował tworzony przez ponad dwa lata film o życiu Samoańczyków zatytułowany Moana (od imienia jednego z bohaterów). Podczas jego przygotowania twórca z rodziną prawie przez dwa lata mieszkał na wyspie Savai'i.

Dokument przybliża widzowi życie Polinezyjczyków na przykładzie mieszkańców wioski położonej na wybrzeżu wyspy. Obserwujemy ich przy codziennych czynnościach takich jak obróbka korzeni taro, łowienie ryb czy też przygotowanie z roślinnych włókien tkaniny do wyrobu odzieży. Samoańczycy jawią się jako ludzie weseli i dość beztroscy. Żyją w przyjaznym klimacie, nie mają trudności ze zdobyciem pożywienia, a los najwyraźniej nie traktuje ich zbyt surowo. Bohaterowie Moany występują w tradycyjnych samoańskich strojach (kobiety chodzą z odkrytymi piersiami), co jest rezultatem prośby reżysera. W rzeczywistości w latach dwudziestych nosili się już po europejsku.

Widoczne są starania Flaherty'ego, aby zawrzeć w filmie jak najwięcej obrazów unikalnych dla życia na tropikalnej wyspie. Wrażenie robi na przykład scena wspinaczki młodego chłopca na dziesięciometrowy pień plamy, żeby z jej szczytu postrącać kokosy. Inne niezwykłe ujęcie to polowanie grupy Samoańczyków na wielkiego żółwia morskiego, który później posłuży na zupę dla całej osady. Dużo miejsca poświęcono także rytuałowi wejścia młodego Polinezyjczyka w dorosłość, co wiązało się z wykonaniem na jego ciele specjalnego tatuażu oraz odtańczeniu rytualnego tańca. Obserwowanie pracy mistrza tatuażu jest fascynujące, jednak również w tym przypadku Flaherty sięgnął po zarzucony już zwyczaj. Nakłonienie młodego mężczyzny do wytatuowania się kosztowało ponoć reżysera niezła sumkę.

Moana jest dokumentem interesującym, ale momentami zanadto się ciągnie. Reżyserowi brakuje krytycznego oka montażysty. Odnosi się wrażenie, że był zbyt przywiązany do swych zdjęć, żeby odrobinę skrócić co monotonniejsze ujęcia. Druga problematyczna kwestia to sielankowa wizja życia Samoańczyków. Nie oceniam tu jej prawdziwości, ale siłą rzeczy opowieść o Moanie jest mniej intrygująca od relacji z walki człowieka ze srogą naturą, jaką obserwowaliśmy w Nanuku z Północy. Moana przedstawia raczej świat harmonii - Samoańczycy mają pod ręką wszystko, czego im potrzeba do szczęścia, a jednocześnie jawią się jako ludzie o dość nieskomplikowanych potrzebach. Trzeba zaznaczyć, że Flaherty interesuje się głównie kulturą materialną tubylców, natomiast pomija zupełnie kwestię duchowości. Taki już jego urok.

Na marginesie dodam, że było mi dane oglądać odrestaurowaną wersję tego filmu, do której córka reżysera dograła ścieżkę dźwiękową wraz z odgłosami natury i tradycyjną muzyką Samoańczyków. Bardzo wzbogaca i uatrakcyjnia to film. Tym niemniej nie uwzględniam dźwięku przy ocenie filmu, ponieważ nie było go w oryginalnej wersji.

Moanę oglądało się ciężej niż Nanuka, tym niemniej film zawiera wiele interesującego materiału o świecie, który odszedł już w przeszłość. Wystawiam mu 7 gwiazdek. Warto obejrzeć, choć w niektórych momentach trzeba uzbroić się w cierpliwość.

źródło grafiki - www.imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz