Film o kopaniu leżącego
Reżyseria: Frank Capra
Kraj: USA
Czas trwania: 1h 15 min.
Występują: Harry Langdon, Priscilla Bonner, Arthur Thalasso
Poza Charlie Chaplinem, Busterem Keatonem i Haroldem Lloydem w latach dwudziestych aktywni byli także inni komicy specjalizujący się w charakterystycznym slapstickowym humorze. Jednym z nich był Harry Langdon, człowiek o lichej posturze i dziecinnym wyrazie twarzy. Siłacz to efekt jego współpracy z debiutującym reżyserem Frankiem Caprą, który w przyszłości będzie twórcą wielu hollywoodzkich hitów. Efekt mocno nieudany.
Langdon wciela się w Paula Bergot, który na początku filmu jest belgijskim żołnierzem walczącym w okopach I Wojny Światowej. Paul w ramach jakiejś akcji "Napisz do żołnierza" koresponduje z Amerykanką Mary Brown, której nigdy nie widział. Po wojnie bohater emigruje do USA i zostaje pomocnikiem jarmarcznego siłacza Zandowa. Ich popisowym numerem jest wystrzeliwanie tego drugiego z armaty. Mężczyźni podróżują ze swoim pokazem od miasta do miasta, co daje Belgowi szansę odszukania Mary. Problem w tym, że Brown to popularne nazwisko, a on dysponuje tylko niewyraźnym zdjęciem. Prawdziwe opały czekają jednak bohatera dopiero wtedy, gdy będzie zmuszony zastąpić swego partnera jako strongman i żywa kula armatnia.
Fabuła nie jest w Siłaczu szczególnie ważna. W erze slapsticku liczył się przede wszystkim humor, a nacisk był położony na poszczególne skecze, nie na linię fabularną. Taka konwencja jest do przyjęcia, jeżeli humor jest na dobrym poziomie. Tymczasem Capra i Langdon stawiają głównie na żarty napędzane fajtłapowatością i mizerną posturą głównego bohatera. Paul Bergot jest nieśmiały i niepewny siebie, porusza się niezdarnie i często jest nieświadomy swego otoczenia. Notorycznie potyka się, przewraca, obrywa pod byle pretekstem od nieznajomych i robi różne głupie rzeczy. Przyznam, że nie bawi mnie ten rodzaj humoru. Slapstick w wykonaniu Wielkiej Trójki był zabawny, ponieważ bohaterowie Chaplina, Keatona i Lloyda pomimo swoich słabości byli ludźmi zaradnymi i zdeterminowanymi. Paul Bergot ma twarz stworzoną do tego, żeby rzucać w nią tortami i głównie na tego rodzaju gagach oparty jest film. Przykro jest się śmiać z kompletnej ofiary, która nie potrafi do trzech zliczyć. To podstawowa i niewybaczalna wada Siłacza. Ale nie jedyna.
Drugą rzeczą, która mi się nie podobała, jest nadmierne rozciągnięcie w czasie poszczególnych skeczy. Kiedy Paul smaruje klatkę piersiową cuchnącym serem, musimy tę niesmaczną czynność oglądać przez okrągłe pięć minut. Gdy nieporadnie wchodzi po schodach i z nich spada, powtarza się to kilkakrotnie. Bardzo to nużące. Szczytem wszystkiego są jego nieporadne próby udawania siłacza spotykające się z zupełną obojętnością widowni. Przypadek? Nie sądzę. Wreszcie trzecia wada to obecność gagów typu "zabili go i uciekł". Postacie bez skrupułów strzelają do siebie z pistoletów i armat (i nie chodzi tu o początek filmu osadzony w realiach wojennych). Oczywiście w wyniku tych strzelanin nikomu nie dzieje się krzywda i wszystko przedstawione jest jako świetny powód do śmiechu. Wyjątkowo denny to humor, przekraczający granicę dobrego smaku.
Końcowa ocena nie może być pozytywna. Harry Langdon jest aktorem, którego specyficzny wygląd i mimikę można było wykorzystać do stworzenia czegoś zabawnego, ale Frank Capra nie poradził sobie z tym wyzwaniem. Oglądanie bezdusznych drani wyżywających się na słabowitym przygłupie nie pasuje do mojej definicją dobrej zabawy. Wystawiam Siłaczowi 4 gwiazdki. Nie skreślam go całkowicie, ponieważ sposoby gnębienia głównego bohatera są różnorodne i pomysłowe. I za niezłą kinematografię końcówki filmu. Ale zdecydowanie jestem zdania, że nie w tym kierunku powinna iść kreatywność twórców.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz