Film o relacjach dobrych i niedobrych
Reżyseria: Sidney Franklin
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 49 min.
Występują: Norma Shearer, Fredric March, Charles Laughton, Maureen O'Sullivan, Una O'Connor
Elizabeth Barret i Robert Browning byli popularnymi brytyjskimi poetami epoki wiktoriańskiej. Byli też parą, która oprócz wierszy pozostawiła po sobie obfitą korespondencję, zwłaszcza z okresu narzeczeństwa. Listy były na tyle interesujące, że na ich podstawie powstała sztuka teatralna opowiadająca o konflikcie młodej Elizabeth z jej zaborczym ojcem. A na podstawie sztuki powstał film Sidneya Franklina, który został nominowany do Oscara. Nie jestem pewien, czy Barretom z ulicy Wimpole należą się peany, niemniej jednak jest to film całkiem oryginalny. Na uwagę zasługuje w nim przede wszystkim odważny jak na lata trzydzieste scenariusz oraz kreacja aktorska Charlesa Laughtona, który umocnił swoją pozycję jako najlepszy aktor charakterystyczny Fabryki Snów.
Barretowie zamieszkujący dom przy londyńskiej ulicy Wimpole do osobliwa rodzinka. Trzy siostry i bodaj sześciu braci, wszyscy dorośli i w stanie wolnym, żyją pod jednym dachem nadzorowani przez swojego oschłego, despotycznego ojca Edwarda. Najważniejsza dla nas bohaterka, Elizabeth, jest najstarszą z rodzeństwa, utalentowaną poetką i oczkiem w głowie tatusia. Ponieważ dziewczyna choruje i od dłuższego czasu ma kłopoty z chodzeniem, Edward kategorycznie zabrania jej podejmowania wysiłków i mocno ogranicza spotkania z rodzeństwem. Mimo jego sceptycyzmu Elizabeth stopniowo nabiera sił i rozpoczyna znajomość, początkowo korespondencyjną, z poetą Robertem Browningiem. Gdy więź ta przeradza się w coś więcej niż przyjaźń, ojciec zaczyna aktywnie przeciwdziałać wszelkim krokom ku uniezależnieniu się córki.
Film Sidneya Franklina stosunkowo otwarcie (jak na lata trzydzieste) portretuje patologiczną relację papy Barreta z jego dziećmi. Romans pomiędzy Elizabeth i Robertem Browningiem jest tu nie tyle centralnym wątkiem fabuły, co katalizatorem uwypuklającym niezdrowe układy panujące w rodzinie Barretów. To ciekawa scenariuszowa odmiana po zbyt licznych w tej epoce ckliwych melodramatach. Historia ubezwłasnowolnionej Elizabeth i jej drogi ku wolności jest na ich tle czymś zupełnie innym. Nie oznacza to, że film jest pozbawiony wad. Największą jest jego przesycenie dialogami, często błahymi i pozbawionymi treści. Krotochwilne rozmowy pomiędzy rodzeństwem Barretów mają stanowić kontrast dla surowej relacji z autorytarnym ojcem. Nie bardzo się to udało. Pustosłowie pozostaje pustosłowiem, nawet gdy ma służyć celom wyższym. W rezultacie pierwsza połowa filmu męczy swa monotonią. Na szczęście w dużym stopniu rekompensuje to fascynująca końcówka.
Charles Laughton, grający rolę właściwie drugoplanową, po prostu wgniata w fotel. Sama jego postawa i wzrok powodują, że milkną śmiechy, a niesforne dzieci spuszczają wzrok. Papa jest surowy i nie toleruje u swego potomstwa najmniejszego przejawu egoizmu. Najważniejsze są wszak właściwe zasady moralne. Na przykład czcić Boga. I ojca swego. Czasem nawet wymienionych w jednym zdaniu. Trudno postać narcystycznego tyrana określić jako wspaniałą, Laughton zagrał go jednak doskonale. Od początku można podejrzewać, że ten dżentelmen z zaburzoną osobowością skrywa jakąś mroczną tajemnicę. Rozwiązanie zagadki, chociaż nie ukazane wprost, jest dzięki grze aktorskiej całkowicie czytelne. Jak komentował to sam artysta "nie mogą ocenzurować mojego spojrzenia". Partnerująca Laughtonowi Norma Shearer nie jest tak dobra, ale stara się wyciągnąć możliwie wiele z roli stłamszonej ale nie złamanej Elizabeth. Trochę ogranicza ją niesprawność ruchowa bohaterki, która większość filmu spędza w obrębie czterech ścian swojego pokoju. Fredric March jako Browning jest bezbarwny, całkiem jakby starał się nie zawadzać relacji ojciec-córka, która jest istotniejsza od jego poetyckiej miłości. I tak go trochę za dużo, chociaż pojawia się dopiero po półgodzinnej scenie ekspozycji.
Barretowie z ulicy Wimpole to przyzwoity film, wyróżniający się spośród melodramatycznej sztampy lat trzydziestych oryginalnym rozwojem fabuły. Mimo to daleki jestem od zachwytów. Zbyt dużo tu romantycznego wypełniacza, który spokojnie można by ograniczyć, zamiast rozwijać go do znużenia. Z drugiej strony wbijający w ziemię Laughton i trzymające w napięciu zakończenie sprawiają, że warto było przebić się przez mniej emocjonujące momenty. Ostatecznie daje to ocenę na poziomie 7 gwiazdek.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz