Film o kolektywizacji made in USA
Reżyseria: King Vidor
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 17 min.
Występują: Karen Morley, Tom Keene, Barbara Pepper, Addison Richards
W Człowieku z tłumu, filmie który śmiało można nazwać jego magnum opus, King Vidor trafnie zdiagnozował lęki Amerykanów przed bezwzględnym, wielkomiejskim środo-wiskiem zagrażającym depersonalizacją i utratą podmiotowości. Wielki Kryzys, który szalał w USA na początku lat trzydziestych, potwierdził jego obawy. Wskutek gospodarczego krachu wielu mieszkańców miast utraciło dorobek życia i wylądowało na bruku. Bezrobotni i zadłużeni, błąkali się, tworząc zaimprowizowane dzielnice nędzy na wysypiskach śmieci. Atmosfera bezradności i beznadziei nie trwała jednak długo. Na scenie pojawił się prezydent Franklin Roosevelt ze swoją polityką państwowego interwencjonizmu. Hollywoodzkie wytwórnie chętnie wsparły polityczny zwrot filmami zawierającymi elementy optymizmu. Również Vidor poczuł się zobowiązany do zaproponowania pewnych rozwiązań. Jego samodzielnie wyprodukowany Nasz chleb powszedni okazał się swoistym sequelem Człowieka z tłumu. Bohaterowie, chociaż zagrani przez innych aktorów, noszą te same nazwiska co główne postacie filmu z 1928 roku. Fabuła nie stanowi bezpośredniej kontynuacji wydarzeń, przedstawiając zamiast tego późniejsze losy małżeństwa Simsów, które postanowiło poszukać szczęścia z dala od miejskiego zgiełku.
W pierwszych scenach klepiący biedę Mary i John Simsowie decydują się opuścić niegościnny dla nich Nowy Jork. Od jednego z krewnych otrzymują w dzierżawę opuszczoną farmę. Żadne z nich nie ma pojęcia o uprawie ziemi, wpadają jednak na genialny pomysł. Dzięki rozstawionym przy drodze tablicom z ogłoszeniami zapraszają do osiedlenia się ludzi podobnych do nich - szukających okazji do zaczęcia wszystkiego od nowa i posiadających jakiś fach. Wkrótce na farmie pojawiają się tłumy chętnych do współpracy mieszczuchów - murarze, stolarze, szewcy, kowale, a nawet grabarz i muzyk. John Sims zostaje jednogłośnie obrany przywódcą "kolonii". Kolejne sceny filmu przedstawiają tworzenie przez osadników harmonijnej społeczności, czego symbolem stanie się wspólna budowa rowu irygacyjnego dostarczającego wodę na nękane suszą pola.
Fakt, że w indywidualistycznym i kapitalistycznym do bólu USA powstał taki film jak Nasz chleb powszedni, wzbudził moje niemałe zdziwienie. Vidor w sposób całkowicie otwarty i entuzjastyczny promuje idee socjalistyczne. Mam wrażenie, że jego dzieło mogłoby być bez żadnych interwencji cenzury wyświetlane w ogarniętym kampanią kolektywizacji ZSRR. Co prawda bohaterowie Chleba nieśmiało sugerują, że wyjazd na wieś jest zarazem powrotem do tradycyjnego stylu życia dawnych osadników, trudno jednak się z tym zgodzić. Mieszkańcy farmy Simsów [sic!] tworzą prawdziwą komunę, w której środkiem płatniczym staje się wzajemna wymiana usług, a dochód z uzyskanych plonów jest wspólny. Nie ma tu miejsca na indywidualizm. W pozytywnym świetle ukazana została bezinteresowność, natomiast nieliczni chciwi i egoistyczni mieszkańcy farmy szybko zostają z niej wykurzeni przez praworządną większość. W niczym nie przypomina to libertariańskich miasteczek Dzikiego Zachodu. Budowa osławionego rowu irygacyjnego to już entuzjastyczny czyn grupowy godny prawdziwych przodowników pracy. Gdyby spytać o różnice z socjalizmem radzieckim, wskazałbym głównie na decentralizację. Mieszkańcy farmy mają złe wspomnienia z życia w mieście. Kontakt ze światem zewnętrznym nawiązują tylko z konieczności, niechętnie, traktując go raczej jako zagrożenie dla zagospodarowanego wspólnymi siłami skrawka ładu. Państwo ich zawiodło i nadal pozostaje raczej symbolem opresji niż wsparcia.
Kolektywizm promowany przez Vidora wyraża się także w doborze aktorów. Nie ma w obsadzie znanych nazwisk. Królują everymani wyglądający jak zwykli, przeciętni Amerykanie. W przeciwieństwie do zdepersonalizowanych postaci z Człowieka z tłumu mieszkańcy farmy różnią się między sobą wyglądem, strojem i fachem, natomiast hierarchia społeczna jest ograniczona do minimum. Co prawda Simsowie jako pomysłodawcy wspólnoty są przywódcami, "pierwszymi wśród równych", jednak w kilku scenach wyraźnie zaznaczono, że jest to pozycja honorowa i bynajmniej nie przyznana na stałe. Film zawiera także zaadaptowaną wersję innego z amerykańskich mitów. Tak jak cała społeczność otrzymuje szansę na nowy początek, w szczególny sposób dotyczy to jednego z jej członków. Wcześniej będąc poszukiwanym przestępcą, człowiek ten zostaje na farmie kimś w rodzaju szeryfa. Z oddaniem pilnuje porządku i bardziej ofiarnie niż inni poświęca się dla wspólnego dobra. Wiejska komuna Simsów staje się dla niego miejscem odkupienia win i odcięcia się od niechlubnej przeszłości. Można się tu doszukiwać paraleli z zakończeniem w USA nieodpowiedzialnego okresu powojennego kapitalizmu, który doprowadził do Wielkiego Kryzysu i potrzebą zaczęcia wszystkiego od nowa.
Nasz chleb powszedni to interesujące i bardzo nietypowe spojrzenie na problemy społeczne USA w początkach tak zwanego New Dealu. Można się z jego przesłaniem zgadzać lub nie, ale zdecydowanie warto je poznać. Film nie zaskarbił sobie takiej popularności jak Człowiek z tłumu, również dlatego, że od strony artystycznej nie oferuje fajerwerków. To nieco zgrzebny produkt socrealistycznego rzemiosła pozbawiony efektowności swojego poprzednika. Przyczyn można się doszukiwać w braku wsparcia produkcyjnego wielkiej wytwórni, prowincjonalnego miejsca akcji lub zmiany ideologicznego paradygmatu Kinga Vidora. Myślę, że w największy wpływ odegrał trzeci z tych czynników.
Nasz chleb powszedni otrzymuje ode mnie 7 gwiazdek.
W pierwszych scenach klepiący biedę Mary i John Simsowie decydują się opuścić niegościnny dla nich Nowy Jork. Od jednego z krewnych otrzymują w dzierżawę opuszczoną farmę. Żadne z nich nie ma pojęcia o uprawie ziemi, wpadają jednak na genialny pomysł. Dzięki rozstawionym przy drodze tablicom z ogłoszeniami zapraszają do osiedlenia się ludzi podobnych do nich - szukających okazji do zaczęcia wszystkiego od nowa i posiadających jakiś fach. Wkrótce na farmie pojawiają się tłumy chętnych do współpracy mieszczuchów - murarze, stolarze, szewcy, kowale, a nawet grabarz i muzyk. John Sims zostaje jednogłośnie obrany przywódcą "kolonii". Kolejne sceny filmu przedstawiają tworzenie przez osadników harmonijnej społeczności, czego symbolem stanie się wspólna budowa rowu irygacyjnego dostarczającego wodę na nękane suszą pola.
Fakt, że w indywidualistycznym i kapitalistycznym do bólu USA powstał taki film jak Nasz chleb powszedni, wzbudził moje niemałe zdziwienie. Vidor w sposób całkowicie otwarty i entuzjastyczny promuje idee socjalistyczne. Mam wrażenie, że jego dzieło mogłoby być bez żadnych interwencji cenzury wyświetlane w ogarniętym kampanią kolektywizacji ZSRR. Co prawda bohaterowie Chleba nieśmiało sugerują, że wyjazd na wieś jest zarazem powrotem do tradycyjnego stylu życia dawnych osadników, trudno jednak się z tym zgodzić. Mieszkańcy farmy Simsów [sic!] tworzą prawdziwą komunę, w której środkiem płatniczym staje się wzajemna wymiana usług, a dochód z uzyskanych plonów jest wspólny. Nie ma tu miejsca na indywidualizm. W pozytywnym świetle ukazana została bezinteresowność, natomiast nieliczni chciwi i egoistyczni mieszkańcy farmy szybko zostają z niej wykurzeni przez praworządną większość. W niczym nie przypomina to libertariańskich miasteczek Dzikiego Zachodu. Budowa osławionego rowu irygacyjnego to już entuzjastyczny czyn grupowy godny prawdziwych przodowników pracy. Gdyby spytać o różnice z socjalizmem radzieckim, wskazałbym głównie na decentralizację. Mieszkańcy farmy mają złe wspomnienia z życia w mieście. Kontakt ze światem zewnętrznym nawiązują tylko z konieczności, niechętnie, traktując go raczej jako zagrożenie dla zagospodarowanego wspólnymi siłami skrawka ładu. Państwo ich zawiodło i nadal pozostaje raczej symbolem opresji niż wsparcia.
Kolektywizm promowany przez Vidora wyraża się także w doborze aktorów. Nie ma w obsadzie znanych nazwisk. Królują everymani wyglądający jak zwykli, przeciętni Amerykanie. W przeciwieństwie do zdepersonalizowanych postaci z Człowieka z tłumu mieszkańcy farmy różnią się między sobą wyglądem, strojem i fachem, natomiast hierarchia społeczna jest ograniczona do minimum. Co prawda Simsowie jako pomysłodawcy wspólnoty są przywódcami, "pierwszymi wśród równych", jednak w kilku scenach wyraźnie zaznaczono, że jest to pozycja honorowa i bynajmniej nie przyznana na stałe. Film zawiera także zaadaptowaną wersję innego z amerykańskich mitów. Tak jak cała społeczność otrzymuje szansę na nowy początek, w szczególny sposób dotyczy to jednego z jej członków. Wcześniej będąc poszukiwanym przestępcą, człowiek ten zostaje na farmie kimś w rodzaju szeryfa. Z oddaniem pilnuje porządku i bardziej ofiarnie niż inni poświęca się dla wspólnego dobra. Wiejska komuna Simsów staje się dla niego miejscem odkupienia win i odcięcia się od niechlubnej przeszłości. Można się tu doszukiwać paraleli z zakończeniem w USA nieodpowiedzialnego okresu powojennego kapitalizmu, który doprowadził do Wielkiego Kryzysu i potrzebą zaczęcia wszystkiego od nowa.
Nasz chleb powszedni to interesujące i bardzo nietypowe spojrzenie na problemy społeczne USA w początkach tak zwanego New Dealu. Można się z jego przesłaniem zgadzać lub nie, ale zdecydowanie warto je poznać. Film nie zaskarbił sobie takiej popularności jak Człowiek z tłumu, również dlatego, że od strony artystycznej nie oferuje fajerwerków. To nieco zgrzebny produkt socrealistycznego rzemiosła pozbawiony efektowności swojego poprzednika. Przyczyn można się doszukiwać w braku wsparcia produkcyjnego wielkiej wytwórni, prowincjonalnego miejsca akcji lub zmiany ideologicznego paradygmatu Kinga Vidora. Myślę, że w największy wpływ odegrał trzeci z tych czynników.
Nasz chleb powszedni otrzymuje ode mnie 7 gwiazdek.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz