niedziela, 7 kwietnia 2019

Imitacja życia/Imitation of Life (1934)

Film o rzeczach, których nie ma

Reżyseria: John M. Stahl
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 50 min.

Występują: Claudette Colbert, Louise Beavers, Warren William, Rochelle Hudson, Fredie Washington, Ned Sparks

Francuska maksyma głosi, że hipokryzja to hołd, który występek składa cnocie, ale nie zawsze tak jest. Oblicza hipokryzji Hollywood były rozmaite, w latach trzydziestych związane przede wszystkim z wejściem w życie Kodeksu Haysa - zasad cenzury prewencyjnej, które objęły produkcje wszystkich głównych wytwórni filmowych. Cenzorzy pilnowali, żeby filmy nie zawierały zbyt dużo seksu i przemocy, zapobiegali ostatecznemu triumfowi zła i bronili wartości religijnych. Najbardziej kontrowersyjnym elementem Kodeksu były jednak reguły dotyczące relacji międzyrasowych, a przede wszystkim tak zwanej miscegenacji czyli "krzyżowania ras". W żadnym z dotychczas oglądanych przeze mnie filmów absurdalność reguł Haysa nie była tak bardzo widoczna jak w Imitacji życia. Ambitna, wielowątkowa opowieść poruszająca między innymi problem emancypacji Afroamerykanów została wskutek cenzorskiej interwencji doprowadzona do postaci karykatury. Która i tak w ówczesnych wyższych sferach zyskała sobie opinię filmu postępowego społecznie. Przejdźmy jednak do konkretów.

Imitacja życia, stworzona na podstawie powieści Fannie Hurst, opowiada o długoletniej przyjaźni dwóch kobiet samotnie wychowujących córki. Bea Pullman jest białą wdową, która próbuje jakoś związać koniec z końcem po niedawnej śmierci męża. Delilah Johnson to jej czarnoskóra gosposia mająca na utrzymaniu nieślubną córkę Peolę. Film nie wchodzi w szczegóły, ale jasna karnacja dziecka wskazuje na to, że jej ojcem był jakiś biały mężczyzna. Kobiety otwierają wspólnie naleśnikarnię, która dzięki przedsiębiorczości Bei i talentowi kulinarnemu Delilah szybko zaczyna przynosić zyski. Po kilku latach kobiety nawiązują współpracę z menadżerem Elmerem Smithem, który pomaga im przemienić jadłodajnię w dużą firmę spożywczą. Tymczasem podrastająca Peola zaczyna sprawiać poważne problemy związane z kompleksami na temat swego pochodzenia.

Muszę zaznaczyć, że fabuła tego niesłusznie nominowanego do Oscara filmu miała spory potencjał. Pierwsze sceny obrazujące rozwój spółki prowadzonej przez dwie kobiety wzbudziły mój entuzjazm. Co prawda łatwość, z jaką Bea i Delilah osiągają sukces, wygląda nieco bajkowo, ale ich pomysłowość i pracowitość to bardzo ładna ilustracja idei amerykańskiego snu. Zwłaszcza, że dotyczy duetu kobiet, samotnych matek, z których jedna jest czarna. Widzę oczami wyobraźni laurki wystawiane przez wolnorynkowców. Później wątek przedsiębiorczości odchodzi na drugi plan, ustępując miejsca problemom miłosnym i wychowawczym. Sporo miejsca poświęcono rywalizacji białej bohaterki i jej córki o względy jednego mężczyzny (który na dokładkę jest ichtiologiem, co jest źródłem nieco nużących żartów). Wątek ten jest mocno rozwinięty i w miarę sensownie rozwiązany, należy jednak do mniej interesujących elementów filmu. Nawet niezłe aktorstwo Claudette Colbert i Warrena Williama nie zdołało ukryć jego banalności. Największe zainteresowanie wzbudzają kwestie związane z postaciami czarnoskórymi. I tutaj robi się ciekawie.

Delilah przedstawiona została jako prosta gospodyni o mentalności służalczo-niewolniczej. Chociaż Bea pragnie traktować ją jak wspólniczkę, kobieta dobrowolnie rezygnuje z własnej części zysku i nawet jako osoba zamożna zamieszkuje w "niskim parterze" wspólnej rezydencji, nie uczestniczy w wydawanych przez Beę bankietach i z radością masuje jej stopy. Tak jakby była jej panią, a nie partnerką. Jest to traktowane przez całe otoczenie jako zupełnie naturalne i sympatyczne. Aż prosiłoby się pokazać negatywne reakcje córek czy wyrzuty sumienia prezentowanej jako dobra osoba Bei. Nic z tych rzeczy. Film niby sygnalizuje, że taka sytuacja nie jest w porządku, ale jednocześnie odnosimy wrażenie, że to wyłącznie wina nieskomplikowanej osobowości Murzynki. Jeszcze gorzej zaprezentowano konflikt Delilah z Paolą. Jasnoskóra córka jest posyłana do szkoły dla białych, gdzie nie przyznaje się nikomu, że jest Mulatką. Kiedy jej sekret wychodzi na jaw, wypiera się matki i traktuje ją okropnie. I znowu, sytuacja jak najbardziej możliwa w ówczesnej rzeczywistości społecznej została przedstawiona jako kuriozum. Film w żadnej scenie nie zająkuje się na temat przyczyn wstydu i kompleksów Paoli. W rezultacie bohaterka ta prezentuje się jako wyrodna egoistka, samolubne monstrum zainteresowane wyłącznie sobą. Ten jednowymiarowy wizerunek (dodatkowo wzmocniony przez fatalną grę aktorską Fredie Washington) jest konsekwencją ucieczki od prawdziwych źródeł problemu. 

Raczej nie istnieje możliwość sprawdzenia, jak wyglądał oryginalny scenariusz filmu. Zasadne wydaje się jednak założenie, że wymienione problemy wynikają z cenzorskich interwencji, o których informacje można znaleźć w artykułach na temat Imitacji życia. Obrońcy moralności publicznej pozwolili na prezentację konsekwencji rasizmu, jednocześnie nie dopuszczając do pokazania na ekranie jego przejawów. W rezultacie otrzymaliśmy niemalże kabaretowe postacie układnej niewolnicy masującej stopy swojej wspólniczki i jej jasnoskórej córki, która wstydzi się matki z powodu wewnętrznego rozchwiania osobowości. Nikogo z jej otoczenia w najmniejszym stopniu to nie interesuje. Nie ma również przyzwolenia, żeby wspomnieć cokolwiek na temat ojca Paoli. Zapewne był białym dżentelmenem i nie mógł sobie pozwolić na skazę na reputacji. Wszystkie te wstydliwie zamiecione pod dywan sekrety wskazują na głęboko osadzone w amerykańskiej kulturze rasistowskie stereotypy. Mimo że Hollywood było środowiskiem postępowym, dystrybutorzy nie odważyli się nawet na umieszczenie czarnoskórych aktorów na plakacie filmowym. Najwyraźniej obawiano się, że odstraszy to potencjalnych widzów.

Nie trzeba było wiele, żeby uczynić z Imitacji życia dobry dramat społeczny. Wystarczyłyby dwie lub trzy sceny ukazujące kontekst problemów Delilah i Paoli, kilka dodatkowych dialogów pogłębiających ich motywacje. Widz z lat trzydziestych, dobrze znający tło społeczne, w pełni rozumiał sytuację. Widz współczesny musi poszukiwać odpowiedzi, których w samym filmie nie odnajdzie. Widz całkowicie niezaznajomiony z kontekstem otrzyma niezrozumiały galimatias, w którym początkowo rozsądnie zachowujące się bohaterki nagle tracą rozum. Nie powinno tak być. Wykastrowana Imitacja życia otrzymuje ode mnie 6 gwiazdek. Miało być pięć, ale dodałem jedną ze względu na bardzo dobry występ Louise Beavers w roli Delilah. Szkoda tej dobrej aktorki, która dała z siebie wszystko w upokarzającej ją roli.

źródło grafiki - www.imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz