Film o roztańczonym rozwodzie
Reżyseria: Mark Sandrich
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 45 min.
Występują: Fred Astaire, Ginger Rogers, Alice Brady, Edward Everett Horton
Fred Astaire i Ginger Rogers to jeden z legendarnych duetów aktorskich Złotej Ery Hollywood. Mimo dzielącej ich różnicy wieku (Astaire był starszy o 12 lat), aktorzy świetnie się rozumieli na planie filmowym, a nade wszystko w tańcu. Wesoła rozwódka była ich drugim wspólnym filmem i pierwszym, w którym zagrali dwie główne role. Fabuła tej lekkiej muzycznej komedii skupiona jest wokół tematyki rozwodowej. Rozwód był sprawą bardzo kontrowersyjną dla świętoszkowatych Amerykanów, jednak film podchodzi do niej z przymrużeniem oka. Było to trudne do przyjęcia dla decydentów z wytwórni RKO, którzy polecili zmienić pierwotny tytuł - Wesoły rozwód. Bo jak rozwód mógłby być wesoły? To się po prostu nie mieściło w głowie. A jednak reżyser Mark Sandrich udowodnił, że takie zjawisko jest możliwe, przynajmniej w świecie musicali.
Film opowiada o perypetiach dwójki Amerykanów w Londynie. Guy Holden, tancerz, przebywa w Wielkiej Brytanii na gościnnych występach. Podczas spaceru po porcie przypadkowo wpada na piękną Amerykankę, której pomaga w niezręcznej sytuacji i pożycza jej nawet swój płaszcz. Guy liczy na kontynuację znajomości, ale dziewczyna odsyła mu prochowiec, nie pozostawiając swoich namiarów. Mimi, bo tak brzmi jej imię, przypłynęła do Anglii w celu uzyskania rozwodu z mężem, z którym od kilku lat nie ma kontaktu. Ma jej w tym pomóc ciotka, która wysyła siostrzenicę do swojego zaufanego prawnika. Prawnikiem okazuje się gamoniowaty Egbert Fitzgerald, który obmyśla absurdalny plan na uzyskanie pretekstu do rozwodu. Potrzebna mu tylko pomoc kogoś, kto odegra rolę płatnego amanta. Akurat na podorędziu jest jego amerykański przyjaciel, Guy Holden, który będzie miał okazję ponownie spotkać swoją portową sympatię w całkiem niespodziewanych okolicznościach.
Mimo pozornej komplikacji fabuła Wesołej rozwódki jest banalna, niezobowiązująca i absolutnie nie należy jej brać na poważnie. Kilka zwrotów akcji umieszczono w scenariuszu wyłącznie po to, żeby dać pretekst do zaczepnych konwersacji pomiędzy głównymi postaciami. No i żeby mogły ze sobą zatańczyć. W rezultacie film trzymają nad kreską wyłącznie kreacje aktorskie i oprawa muzyczna. Całe szczęście, że elementy te nie zawodzą i pusty jak wydmuszka musical ogląda się dość przyjemnie. Astaire i Rogers nie są może aktorami oscarowymi, ale ładnie się ze sobą przekomarzają, na przemian flirtując i dogryzając sobie. A później tańczą.
Oprawa muzyczna skomponowana przez Maxa Steinera jest w całości oparta na numerach jazzowych, których słucha się z prawdziwą przyjemnością. Są to odpowiadające klimatowi filmu lekkie, skoczne piosenki zachęcające do dobrej zabawy. Duet Astaire-Rogers czuje się w tej oprawie całkowicie swobodnie. Oboje zachwycają lekkością, klasą i optymizmem. On jest idealnym, pełnym elegancji dżentelmenem z nutką zawadiackości. Ona przypomina wdzięcznego motyla z gracją poruszającego się zarówno w wieczorowych sukniach, jak i w mniej obowiązującym stroju. Tańczą w duecie bądź indywidualnie, w jednym tylko długim numerze finałowym korzystając z asysty innych tancerzy. Niewątpliwie tkwi w tej parze duży potencjał, który niezawodnie wypatrzyli producenci Fabryki Snów.
Z innych zalet filmu zwrócę jeszcze uwagę na królującego na drugim planie Edwarda Everetta Hortona, który świetnie odgrywa niekompetentnego prawnika usiłującego maskować swoją mizerię za pomocą pompatycznej powagi. Wielkie brawa dla tego pana, który ostatnio często się pojawia gdzieś z boku.
Wesoła rozwódka nie zachwyciła mnie, nie dostarcza bowiem materiału do żadnych głębszych przemyśleń. Nie jest komentarzem obyczajowym, ani filmem zdolnym wywołać łezkę wzruszenia. To wyłącznie rozrywka. Mimo to nie sposób nie docenić efektownej oprawy i profesjonalnej realizacji. Może nie na miarę otrzymanej nominacji do Oscara dla najlepszego filmu, ale na tle innych musicali epoki jest dobrze. W sam raz na 6 gwiazdek. Miłośnicy komedii muzycznych mogą dodać jedną więcej.
Film opowiada o perypetiach dwójki Amerykanów w Londynie. Guy Holden, tancerz, przebywa w Wielkiej Brytanii na gościnnych występach. Podczas spaceru po porcie przypadkowo wpada na piękną Amerykankę, której pomaga w niezręcznej sytuacji i pożycza jej nawet swój płaszcz. Guy liczy na kontynuację znajomości, ale dziewczyna odsyła mu prochowiec, nie pozostawiając swoich namiarów. Mimi, bo tak brzmi jej imię, przypłynęła do Anglii w celu uzyskania rozwodu z mężem, z którym od kilku lat nie ma kontaktu. Ma jej w tym pomóc ciotka, która wysyła siostrzenicę do swojego zaufanego prawnika. Prawnikiem okazuje się gamoniowaty Egbert Fitzgerald, który obmyśla absurdalny plan na uzyskanie pretekstu do rozwodu. Potrzebna mu tylko pomoc kogoś, kto odegra rolę płatnego amanta. Akurat na podorędziu jest jego amerykański przyjaciel, Guy Holden, który będzie miał okazję ponownie spotkać swoją portową sympatię w całkiem niespodziewanych okolicznościach.
Mimo pozornej komplikacji fabuła Wesołej rozwódki jest banalna, niezobowiązująca i absolutnie nie należy jej brać na poważnie. Kilka zwrotów akcji umieszczono w scenariuszu wyłącznie po to, żeby dać pretekst do zaczepnych konwersacji pomiędzy głównymi postaciami. No i żeby mogły ze sobą zatańczyć. W rezultacie film trzymają nad kreską wyłącznie kreacje aktorskie i oprawa muzyczna. Całe szczęście, że elementy te nie zawodzą i pusty jak wydmuszka musical ogląda się dość przyjemnie. Astaire i Rogers nie są może aktorami oscarowymi, ale ładnie się ze sobą przekomarzają, na przemian flirtując i dogryzając sobie. A później tańczą.
Oprawa muzyczna skomponowana przez Maxa Steinera jest w całości oparta na numerach jazzowych, których słucha się z prawdziwą przyjemnością. Są to odpowiadające klimatowi filmu lekkie, skoczne piosenki zachęcające do dobrej zabawy. Duet Astaire-Rogers czuje się w tej oprawie całkowicie swobodnie. Oboje zachwycają lekkością, klasą i optymizmem. On jest idealnym, pełnym elegancji dżentelmenem z nutką zawadiackości. Ona przypomina wdzięcznego motyla z gracją poruszającego się zarówno w wieczorowych sukniach, jak i w mniej obowiązującym stroju. Tańczą w duecie bądź indywidualnie, w jednym tylko długim numerze finałowym korzystając z asysty innych tancerzy. Niewątpliwie tkwi w tej parze duży potencjał, który niezawodnie wypatrzyli producenci Fabryki Snów.
Z innych zalet filmu zwrócę jeszcze uwagę na królującego na drugim planie Edwarda Everetta Hortona, który świetnie odgrywa niekompetentnego prawnika usiłującego maskować swoją mizerię za pomocą pompatycznej powagi. Wielkie brawa dla tego pana, który ostatnio często się pojawia gdzieś z boku.
Wesoła rozwódka nie zachwyciła mnie, nie dostarcza bowiem materiału do żadnych głębszych przemyśleń. Nie jest komentarzem obyczajowym, ani filmem zdolnym wywołać łezkę wzruszenia. To wyłącznie rozrywka. Mimo to nie sposób nie docenić efektownej oprawy i profesjonalnej realizacji. Może nie na miarę otrzymanej nominacji do Oscara dla najlepszego filmu, ale na tle innych musicali epoki jest dobrze. W sam raz na 6 gwiazdek. Miłośnicy komedii muzycznych mogą dodać jedną więcej.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz