Reżyseria: Lenie Riefenstahl
Kraj: Niemcy
Czas trwania: 1 h 50 min.
Występują: Adolf Hitler, Rudolf Hess, Viktor Lutze, Baldur Von Schirach, Heinrich Himmler
Gdyby kogoś interesowało, w jaki sposób postrzegali samych siebie ci, których historia osądziła później jako złoczyńców, Triumf woli będzie doskonałym przykładem takiego właśnie spojrzenia. Nakręcony w 1934 roku podczas hucznego kongresu NSDAP w Norymberdze, przedstawia całą galerię nazistowskich osobistości niedługo po tym, jak dorwali się do władzy. "Bohaterowie" dokumentu w momencie jego powstawania nie byli jeszcze zbrodniarzami. Film pokazuje początek drogi, która dwanaście lat później doprowadziła większość z nich na szubienicę. Ciekawy to zbieg okoliczności, że zawiśli na niej również w Norymberdze. Triumf woli to także najsłynniejsze dzieło niemieckiej reżyserki Leni Riefenstahl. Chociaż sama nie należała do partii nazistowskiej, a w latach powojennych wypierała się prohitlerowskich sympatii, film jasno zdradza, jakie były jej prawdziwe zapatrywania. Riefenstahl została wskazana do nakręcenia relacji z partyjnego kongresu osobiście przez Adolfa Hitlera. Celowo wybrał osobę niezaangażowaną politycznie, za to znaną już wówczas ze swego talentu. Fuhrerowi zależało na spojrzeniu kogoś z zewnątrz, kto nada właściwy wydźwięk skomplikowanym partyjnym rytuałom i przedstawi je w formie atrakcyjnej dla widza. Film pozbawiony jest jakiegokolwiek komentarza. Jesteśmy świadkami
wydarzeń z takiej samej perspektywy, jaką miał w latach trzydziestych
zwykły Niemiec. Z tego względu jest cennym źródłem historycznym.
Dokument przybliża kilkudniowy zjazd partyjny, w którym uczestniczy Hitler i całe jego otoczenie. Początek uroczystości oglądamy z perspektywy samego wodza, który obserwuje oczekujące go miasto z okien samolotu, a następnie wita tłumy zgromadzone na lotnisku. Kolejne sceny wypełniają defilady, przemówienia i ceremonie przypominające obrzędy religijne. Jest masa pochodni, sztandarów i wielka pompa. Przybywający "z nieba" Hitler nosi znamiona co najmniej mesjasza. Dobrotliwy ale wymagający, dogląda swoich wyznawców, pokazuje im właściwa drogę, wynagradza wiernych i przebacza tym, którzy zbłądzili.
Z ciekawszych postaci pojawiających się u boku Fuhrera trzeba wymienić jego "zastępcę" Rudolfa Hessa, który przypomina raczej arcykapłana absurdalnej religii, wygłaszającego peany na temat swego wodza w niemal seksualnym podnieceniu. Inną, dzisiaj całkiem zapomnianą postacią jest Viktor Lutze, dowódca SA, który właśnie awansował na to stanowisko w nagrodę za pomoc w wykończeniu swego poprzednika Ernsta Rohma. Ukazany jest równorzędnie do wchodzącego właśnie na szczyty władzy Heinricha Himmlera, dowódcy konkurencyjnego SS. W jednej ze scen obaj stoją na ogromnym podium po prawicy i lewicy Hitlera, przyjmując defiladę SA- i SS-manów. Sam Hitler odnosi się pośrednio do niedawnej Nocy Długich Noży, wspaniałomyślnie komunikując SA-manom, że nie żywi do nich pretensji "za cudze błędy".
Z obrazu Partii i Rzeszy przedstawionego w filmie wyłania się totalitarny od samego początku charakter hitleryzmu. Partia zaangażowana jest we wszystkie szczeble życia społecznego. W uroczystościach uczestniczą przedstawiciele Wehrmachtu, więcej jest jednak organizacji cywilnych. Obok bojówek SS i SA mamy młodzież skupioną w ramach Hitlerjugend, którą Fuhrer czule pozdrawia. Dziwnie się patrzy na pełnych entuzjazmu młodych chłopaków, przypominających w swoim wesołym współzawodnictwie harcerzy, wiedząc, że za kilka lat staną się mordercami. Najbardziej absurdalną z defilujących przed Hitlerem organizacji jest jednak Front Pracy. Adolf zapewnia w swej przemowie, że nadszedł koniec niesłusznego stawiania pracy umysłowej ponad fizyczną. I rzeczywiście, ci zmilitaryzowani robotnicy maszerują ze szpadlami zarzuconymi na ramiona niczym karabiny!
Jak podsumowuje całą uroczystość podniecony Rudolf Hess, Hitler to Niemcy, a Niemcy to Hitler. Zjazd zgromadził w Norymberdze dziesiątki tysięcy aktywistów partyjnych, ale nie tylko oni przywitali z entuzjazmem swego przywódcę. Wiwatujący z okien mieszkańcy miasta są nim autentycznie zachwyceni. Najwyraźniej Niemcy rzeczywiście kochali Hitlera. A jak prezentuje się on sam? Podczas swoich przemów krzyczy i gestykuluje. Poza tym wydaje się raczej dobrotliwym bóstwem. Nietrudno uwierzyć, że kochał zwierzęta. Uśmiecha się, poklepuje ludzi po plecach, podniosłą powagę zachowując tylko na rytualne obrzędy i kazania. Riefenstahl zaprezentowała w Triumfie woli jego dopracowany wizerunek. Można powiedzieć, że przygotowała produkt do masowego rozpowszechniania.
Wizualna otoczka Fuhrera i jego wojowników została starannie przemyślana. Dekoracje i wystrój przygotowano specjalnie na potrzeby nakręcenia filmu. Zaprojektowano odpowiednie podwyższenia dla przywódców, starannie rozmieszczono poszczególne grupy ludzkie (ach te marsze, które tak harmonijnie wyglądają z dalekich ujęć) i rekwizyty takie jak gigantyczne posągi orłów czy ogromne znicze. Jako symbol szacunku dla starych nazistów są nawet relikwie w postaci pamiątkowych sztandarów z Puczu Monachijskiego, które Hitler "błogosławi". Z filmu wycięto wszelki przekaz negatywny. Fuhrer i jego podwładni mówią o wielkości Niemiec i świetlanej przyszłości, natomiast bardzo oszczędnie wypowiadają się o wrogach. Adolf wspomina wprawdzie, że w narodzie niemieckim nie ma miejsca dla słabych, a Julius Streicher czyni jakieś niejasne aluzje do wpływów innych nacji, na tym jednak koniec. Żadnego antysemityzmu, żadnego agresywnego militaryzmu. Wszystko zostało starannie wyczyszczone. Współczesnemu widzowi nie potrzeba jednak słów, żeby połączyć obrazy Triumfu woli z tym, co miało wkrótce nadejść. Ziarna zbrodni zostały zasiane i, starannie pielęgnowane, rozwijały się.
Wizualna otoczka Fuhrera i jego wojowników została starannie przemyślana. Dekoracje i wystrój przygotowano specjalnie na potrzeby nakręcenia filmu. Zaprojektowano odpowiednie podwyższenia dla przywódców, starannie rozmieszczono poszczególne grupy ludzkie (ach te marsze, które tak harmonijnie wyglądają z dalekich ujęć) i rekwizyty takie jak gigantyczne posągi orłów czy ogromne znicze. Jako symbol szacunku dla starych nazistów są nawet relikwie w postaci pamiątkowych sztandarów z Puczu Monachijskiego, które Hitler "błogosławi". Z filmu wycięto wszelki przekaz negatywny. Fuhrer i jego podwładni mówią o wielkości Niemiec i świetlanej przyszłości, natomiast bardzo oszczędnie wypowiadają się o wrogach. Adolf wspomina wprawdzie, że w narodzie niemieckim nie ma miejsca dla słabych, a Julius Streicher czyni jakieś niejasne aluzje do wpływów innych nacji, na tym jednak koniec. Żadnego antysemityzmu, żadnego agresywnego militaryzmu. Wszystko zostało starannie wyczyszczone. Współczesnemu widzowi nie potrzeba jednak słów, żeby połączyć obrazy Triumfu woli z tym, co miało wkrótce nadejść. Ziarna zbrodni zostały zasiane i, starannie pielęgnowane, rozwijały się.
Leni Riefenstahl stworzyła doskonały film propagandowy. Ponieważ nie zawarła w nim komentarza, bohaterowie Triumfu woli świadczą sami o sobie. Ich gigantomania i krok defiladowy bez zginania kolan mogą się wydawać groteskowe. A jednak hitlerowski magnetyzm jest w filmie obecny i dla podatnych umysłów był on niewątpliwie skuteczną trucizną. Nieskazitelny w formie i złowieszczy w treści, Trium woli zmusza do zadania sobie pytania, czy zło może być dziełem sztuki? Każdy musi sobie sam na nie odpowiedzieć. Dlatego tez pozostawiam film bez oceny.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz