Film o fobiach i urazach
Reżyseria: Edgar G. Ulmer
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 5 min.
Występują: Boris Karloff, Bela Lugosi, David Manners, Julie Bishop, Egon Brecher, Harry Cording
Do tego spotkania na ekranie po prostu musiało dojść. Bela Lugosi i Boris Karloff zostali legendami kina grozy dokładnie w tym samym czasie, wcielając się odpowiednio w Księcia Draculę i monstrum Frankensteina. Poza specyficznym emploi mieli ze sobą dużo wspólnego - dwaj Europejczycy w średnim wieku, o poważnym wyglądzie, nie obawiający się żadnej, nawet najbardziej dziwacznej roli. Widzowie pokochali ich i kochają do dzisiaj. A specjaliści od kina grozy doskonale zdawali sobie sprawę z ich potencjału. Po raz pierwszy (z ośmiu) duet Lugosi-Karloff pojawił się razem w filmie Czarny kot wyreżyserowanym przez niedawno przybyłego do USA Niemca Edgara G. Ulmera. Reżyser wniósł do filmu klimat wzorowany na dziełach niemieckich ekspresjonistów. Scenarzysta Peter Ruric dołożył szalone pomysły pozwalające na wykorzystanie niezwykłego talentu filmowych gwiazd. A jednak Czarny kot jest też przykładem reżyserskiej niezręczności. Chociaż zrealizowany w oparciu o profesjonalny budżet, pozostaje przykładem połączenia nieokiełznanej kreatywności z niemalże campowym poziomem kiczu. Dzięki temu można ów film kochać, ale także nienawidzić.
Akcja filmu rozgrywa się na Węgrzech, gdzie dwójka Anglików - Peter i Joan Alison - spędza swój miesiąc miodowy. W pociągu spotykają psychiatrę i weterana wojennego Vitusa Werdegasta, który właśnie wraca w rodzinne strony po piętnastoletnim pobycie w kolonii karnej na Syberii. Autobus podróżnych ma wypadek, w wyniku którego Joan zostaje ranna. Werdegast zabiera małżeństwo do rezydencji swojego przyjaciela Hjalmara Poelziga, żeby tam opatrzyć rany kobiety. Tutaj Alisonowie mimowolnie stają się pionkami w rozgrywce pomiędzy dwójką mężczyzn, których łączy mroczna przeszłość.
Trwający zaledwie 65 minut Czarny kot jest tak wypełniony makabrycznymi pomysłami, że każdy fan pulpowej rozrywki będzie wprost zachwycony. Czegóż tu nie ma. Odmienne stany świadomości, dziwaczne fobie, okultystyczne teksty czytane do poduszki i wiele innych ekscentryzmów, wśród których Karloff i Lugosi poruszają się niemal z nonszalancją. Film obmyślono jako rywalizację mistrzów podstępu, którzy w jednej ze scen toczą nawet rzeczywisty pojedynek szachowy. Tajemnica uchylana jest kawałek po kawałku, składając się w nieco przerażającą całość. Aktorsko postać Lugosiego jest bardziej zniuansowana i emocjonalna, podczas gdy Karloff poszedł w stronę wyeksponowania zimnej potworności swojego antybohatera. Raczej nie chciałbym stawiać któregoś z nich przed drugim - obaj mistrzowie grozy świetnie się uzupełniają.
Ekscentryzm filmowej scenografii i rozbudowane postacie antagonistów wyraźnie czerpią z dorobku Fritza Langa i takich jego dzieł jak Szpiedzy czy Testament doktora Mabuse. Pomysłowa, złożona z fantazyjnie zaprojektowanych pomieszczeń rezydencja Poelziga wyraźnie inspirowana jest lokacjami z tych filmów. Ważną rolę odgrywają w niej na przykład kręte schody rzucające złowieszczy cień albo obrotowa cela, w której złoczyńca więzi swe ofiary. Nie mówiąc już o jego niezwykłych eksponatach przechowywanych w formalinie. Operator John J. Mescall umiejętnie operuje światłem i z upodobaniem ustawia kamerę pod kątami tworzącymi klaustrofobiczną atmosferę osaczenia. Wszystko uzupełnia monumentalna muzyka organowa złożona z utworów klasycznych kompozytorów zaaranżowanych na potrzeby filmu przez Heinza Erica Roemhelda. W jednej ze scen na organach przygrywa nawet sam Boris Karloff.
Czarny kot ma jednak także swoją mniej ekscytującą stronę. Tworzony w atmosferze kreatywnego szaleństwa, zawiera liczne niedoróbki scenariuszowe i reżyserskie. Bohaterowie nierzadko plączą się po kadrze, wyraźnie przebywając tam tylko dlatego, żeby wziąć udział w kolejnej scenie, wejść komuś w linię strzału lub znienacka zdradzić wcześniejszych sojuszników. Niektóre działania postaci pozbawione są logiki i służą tylko realizacji założeń scenariusza. Szczególnie jest to widoczne w końcówce filmu. W rezultacie Czarny kot jest widowiskiem pełnym świetnych pomysłów powiązanych ze sobą trochę prowizorycznie. Nie wątpię, że widza oczekującego ostrej jak brzytwa historii będzie to irytować. Nie będę jednak udawał, że chociaż przez chwilę mi ten fakt przeszkadzał. Zbyt dobrze się bawiłem. Czarny kot otrzymuje ode mnie 8 gwiazdek.
Akcja filmu rozgrywa się na Węgrzech, gdzie dwójka Anglików - Peter i Joan Alison - spędza swój miesiąc miodowy. W pociągu spotykają psychiatrę i weterana wojennego Vitusa Werdegasta, który właśnie wraca w rodzinne strony po piętnastoletnim pobycie w kolonii karnej na Syberii. Autobus podróżnych ma wypadek, w wyniku którego Joan zostaje ranna. Werdegast zabiera małżeństwo do rezydencji swojego przyjaciela Hjalmara Poelziga, żeby tam opatrzyć rany kobiety. Tutaj Alisonowie mimowolnie stają się pionkami w rozgrywce pomiędzy dwójką mężczyzn, których łączy mroczna przeszłość.
Trwający zaledwie 65 minut Czarny kot jest tak wypełniony makabrycznymi pomysłami, że każdy fan pulpowej rozrywki będzie wprost zachwycony. Czegóż tu nie ma. Odmienne stany świadomości, dziwaczne fobie, okultystyczne teksty czytane do poduszki i wiele innych ekscentryzmów, wśród których Karloff i Lugosi poruszają się niemal z nonszalancją. Film obmyślono jako rywalizację mistrzów podstępu, którzy w jednej ze scen toczą nawet rzeczywisty pojedynek szachowy. Tajemnica uchylana jest kawałek po kawałku, składając się w nieco przerażającą całość. Aktorsko postać Lugosiego jest bardziej zniuansowana i emocjonalna, podczas gdy Karloff poszedł w stronę wyeksponowania zimnej potworności swojego antybohatera. Raczej nie chciałbym stawiać któregoś z nich przed drugim - obaj mistrzowie grozy świetnie się uzupełniają.
Ekscentryzm filmowej scenografii i rozbudowane postacie antagonistów wyraźnie czerpią z dorobku Fritza Langa i takich jego dzieł jak Szpiedzy czy Testament doktora Mabuse. Pomysłowa, złożona z fantazyjnie zaprojektowanych pomieszczeń rezydencja Poelziga wyraźnie inspirowana jest lokacjami z tych filmów. Ważną rolę odgrywają w niej na przykład kręte schody rzucające złowieszczy cień albo obrotowa cela, w której złoczyńca więzi swe ofiary. Nie mówiąc już o jego niezwykłych eksponatach przechowywanych w formalinie. Operator John J. Mescall umiejętnie operuje światłem i z upodobaniem ustawia kamerę pod kątami tworzącymi klaustrofobiczną atmosferę osaczenia. Wszystko uzupełnia monumentalna muzyka organowa złożona z utworów klasycznych kompozytorów zaaranżowanych na potrzeby filmu przez Heinza Erica Roemhelda. W jednej ze scen na organach przygrywa nawet sam Boris Karloff.
Czarny kot ma jednak także swoją mniej ekscytującą stronę. Tworzony w atmosferze kreatywnego szaleństwa, zawiera liczne niedoróbki scenariuszowe i reżyserskie. Bohaterowie nierzadko plączą się po kadrze, wyraźnie przebywając tam tylko dlatego, żeby wziąć udział w kolejnej scenie, wejść komuś w linię strzału lub znienacka zdradzić wcześniejszych sojuszników. Niektóre działania postaci pozbawione są logiki i służą tylko realizacji założeń scenariusza. Szczególnie jest to widoczne w końcówce filmu. W rezultacie Czarny kot jest widowiskiem pełnym świetnych pomysłów powiązanych ze sobą trochę prowizorycznie. Nie wątpię, że widza oczekującego ostrej jak brzytwa historii będzie to irytować. Nie będę jednak udawał, że chociaż przez chwilę mi ten fakt przeszkadzał. Zbyt dobrze się bawiłem. Czarny kot otrzymuje ode mnie 8 gwiazdek.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz