Film o dobrych policjantach i złych gangsterach
Reżyseria: William Keighley
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 26 min.
Występują: James Cagney, Robert Armstrong, Margaret Lindsay, Ann Dvorak, Barton MacLane, Lloyd Nolan
W reakcji na falę filmów gangsterskich, która zalała kina amerykańskie na początku lat trzydziestych, co najmniej kilka tęgich głów zauważyło potrzebę stworzenia dla nich jakiejś przeciwwagi. Co prawda kino gangsterskie dokonywało jednoznacznej oceny moralnej swoich protagonistów, ale nie sposób zaprzeczyć, że zanim nadchodził żałosny koniec, życie filmowego przestępcy miewało swoje uroki. Problematyczne było już samo osadzenie w centrum akcji kryminalistów, szczególnie że grali ich tak charyzmatyczni aktorzy jak Robinson, Muni czy Cagney. Odpowiedzią wytwórni Warner Bros na te kontrowersje miał być film Agenci policji śledczej, czyniący głównym bohaterem młodego rekruta federalnej policji, który staje do bohaterskiej walki z gangsterami. Lokomotywą filmu stał się James Cagney, wcześniej znany z roli kryminalisty we Wrogu publicznym nr 1. Tym razem niespożyta energia tego niewielkiego wzrostem aktora miała służyć sprawie dobra.
Cagney wciela się w młodego prawnika Jamesa "Bricka" Davisa, który po długich wahaniach decyduje się na wstąpienie do federalnej policji. Nie jest to dla niego łatwa decyzja. Choć sam jest krystalicznie uczciwy, jego prawniczą edukację opłacał zaprzyjaźniony gangster. W Waszyngtonie Brick przechodzi szkołę życia. Nadzorujący go instruktor Jeff McCord nie przepada za prawnikami i znajduje przyjemność w utrudnianiu życia pewnemu siebie rekrutowi. Brick szybko udowadnia swoją wartość, identyfikując po drobnym szczególe sprawcę brutalnego morderstwa. Prawdziwa próba czeka go jednak, kiedy będzie zmuszony stanąć przeciwko swoim znajomym z czasów młodości.
Pomysł na Agentów policji śledczej był niezły. W scenariuszu przemycono ciekawe smaczki z początków FBI - funkcjonariusze nie mogą nosić broni, ani ścigać podejrzanego poza stan, w którym popełniono przestępstwo. Dopiero fala zbrodni gangów skłania Kongres do przyznania praktycznie bezbronnym agentom większych uprawnień. Bohater Cagneya przedstawiony został jako człowiek stojący w rozkroku pomiędzy lojalnością wobec dawnych znajomych, a zobowiązaniami związanymi ze służbą. To niezła rola, dynamiczna i niepozbawiona akcentów komediowych. Brick jest twardzielem, który nie daje sobie w kaszę dmuchać, ale ma także swoje słabości. Jeden ze sparingpartnerów na siłowni zamiata nim podłogę, a przełożeni pokazują mu jego miejsce, kiedy zbyt ochoczo pragnie nadawać ton śledztwu. Niestety gwieździe filmu nie dorównuje aktorskim kunsztem Robert Armstrong grający wrednego instruktora. Jego rola jest niezgrabna i momentami (przede wszystkim z uwagi na nieprzyjemny śmiech) irytująca. Z zalet filmu wymienię jeszcze dobre zdjęcia Sola Polito, który wzorowo wykorzystuje oświetlenie, tworząc mroczne kompozycje podobne do tych z Człowieka z blizną. Niestety zdjęciom nie dorównuje nieudolny montaż. W rezultacie ze scen strzelanin wieje monotonią, w dodatku często trudno rozgryźć, kto jest kim i co się dokładnie dzieje.
Największym problemem Agentów policji śledczej jest niedopracowany scenariusz. Autorzy próbowali upchnąć zbyt wiele materiału w niespełna półtoragodzinnym filmie. W rezultacie żaden z wątków nie doczekuje się satysfakcjonującego rozwiązania. Motyw rozdarcia głównego bohatera pomiędzy dwoma światami ostatecznie nie prowadzi do żadnego dramatycznego wyboru. Przełożeni po odkryciu jego przeszłości ostrzegają, że będą mu patrzeć na ręce i na tym koniec. Z kolei gangsterski mentor nie ma do niego żadnych pretensji, kiedy James dobiera mu się do skóry. W końcu sam go namawiał do wstąpienia do policji. Okeeeej. Bardzo zaniedbano także wątki obu bohaterek żeńskich - dawnej dziewczyny Bricka, która została żoną gangstera oraz nowej sympatii, będącej siostrą jego instruktora. Panie pojawiają się w kluczowych scenach, ale obie są tam jakby od niechcenia, mało wyraziste i zepchnięte na ubocze.
Każdy element fabuły Agentów razi schematyzmem. Reżyserowi nie udało się zmienić tej historii w pełnokrwistą opowieść. Poszczególne postacie realizują po prostu swoje scenariuszowe funkcje, ginąc lub usuwając się na bok w momencie, kiedy przestają być potrzebne. W dodatku bije od nich sztampą. Oglądając ten film ani przez chwilę nie poczułem emocji, nie martwiłem się losem żadnego z bohaterów, nie poczułem do nikogo szczególnej sympatii bądź niechęci. Zbyt sztuczne i wyrachowane to wszystko. Szkoda. Agenci policji śledczej otrzymują ode mnie 5 gwiazdek.
Cagney wciela się w młodego prawnika Jamesa "Bricka" Davisa, który po długich wahaniach decyduje się na wstąpienie do federalnej policji. Nie jest to dla niego łatwa decyzja. Choć sam jest krystalicznie uczciwy, jego prawniczą edukację opłacał zaprzyjaźniony gangster. W Waszyngtonie Brick przechodzi szkołę życia. Nadzorujący go instruktor Jeff McCord nie przepada za prawnikami i znajduje przyjemność w utrudnianiu życia pewnemu siebie rekrutowi. Brick szybko udowadnia swoją wartość, identyfikując po drobnym szczególe sprawcę brutalnego morderstwa. Prawdziwa próba czeka go jednak, kiedy będzie zmuszony stanąć przeciwko swoim znajomym z czasów młodości.
Pomysł na Agentów policji śledczej był niezły. W scenariuszu przemycono ciekawe smaczki z początków FBI - funkcjonariusze nie mogą nosić broni, ani ścigać podejrzanego poza stan, w którym popełniono przestępstwo. Dopiero fala zbrodni gangów skłania Kongres do przyznania praktycznie bezbronnym agentom większych uprawnień. Bohater Cagneya przedstawiony został jako człowiek stojący w rozkroku pomiędzy lojalnością wobec dawnych znajomych, a zobowiązaniami związanymi ze służbą. To niezła rola, dynamiczna i niepozbawiona akcentów komediowych. Brick jest twardzielem, który nie daje sobie w kaszę dmuchać, ale ma także swoje słabości. Jeden ze sparingpartnerów na siłowni zamiata nim podłogę, a przełożeni pokazują mu jego miejsce, kiedy zbyt ochoczo pragnie nadawać ton śledztwu. Niestety gwieździe filmu nie dorównuje aktorskim kunsztem Robert Armstrong grający wrednego instruktora. Jego rola jest niezgrabna i momentami (przede wszystkim z uwagi na nieprzyjemny śmiech) irytująca. Z zalet filmu wymienię jeszcze dobre zdjęcia Sola Polito, który wzorowo wykorzystuje oświetlenie, tworząc mroczne kompozycje podobne do tych z Człowieka z blizną. Niestety zdjęciom nie dorównuje nieudolny montaż. W rezultacie ze scen strzelanin wieje monotonią, w dodatku często trudno rozgryźć, kto jest kim i co się dokładnie dzieje.
Największym problemem Agentów policji śledczej jest niedopracowany scenariusz. Autorzy próbowali upchnąć zbyt wiele materiału w niespełna półtoragodzinnym filmie. W rezultacie żaden z wątków nie doczekuje się satysfakcjonującego rozwiązania. Motyw rozdarcia głównego bohatera pomiędzy dwoma światami ostatecznie nie prowadzi do żadnego dramatycznego wyboru. Przełożeni po odkryciu jego przeszłości ostrzegają, że będą mu patrzeć na ręce i na tym koniec. Z kolei gangsterski mentor nie ma do niego żadnych pretensji, kiedy James dobiera mu się do skóry. W końcu sam go namawiał do wstąpienia do policji. Okeeeej. Bardzo zaniedbano także wątki obu bohaterek żeńskich - dawnej dziewczyny Bricka, która została żoną gangstera oraz nowej sympatii, będącej siostrą jego instruktora. Panie pojawiają się w kluczowych scenach, ale obie są tam jakby od niechcenia, mało wyraziste i zepchnięte na ubocze.
Każdy element fabuły Agentów razi schematyzmem. Reżyserowi nie udało się zmienić tej historii w pełnokrwistą opowieść. Poszczególne postacie realizują po prostu swoje scenariuszowe funkcje, ginąc lub usuwając się na bok w momencie, kiedy przestają być potrzebne. W dodatku bije od nich sztampą. Oglądając ten film ani przez chwilę nie poczułem emocji, nie martwiłem się losem żadnego z bohaterów, nie poczułem do nikogo szczególnej sympatii bądź niechęci. Zbyt sztuczne i wyrachowane to wszystko. Szkoda. Agenci policji śledczej otrzymują ode mnie 5 gwiazdek.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz