Reżyseria: Josef von Sternberg
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 33 min.
Występują: Marlene Dietrich, Herbert Marshall, Cary Grant, Dickie Moore
Blond Wenus była piątym wspólnym filmem Josefa von Sternberga i jego muzy Marlene Dietrich. Tym razem za podstawę scenariusza posłużyło opowiadanie napisane przez Dietrich, później poddane przeróbkom przez von Sternberga, a następnie zamienione na filmowy skrypt przez Julesa Furthmana. Według anegdoty nożyce cenzury mocno zmodyfikowały i ugrzeczniły opowieść, wywołując duże rozczarowanie autorów. Śledząc przebieg fabuły, można dostrzec ślady cięć, które rzeczywiście utoczyły filmowi krwi, zastępując ją co najwyżej limfą. Blond Wenus to także jedna z pierwszych znaczących ról Cary'ego Granta, dopiero stojącego u progu wielkiej kariery. Choć był to jeden z mniej popularnych filmów wczesnej Dietrich, zyskał sobie jednak status produkcji kultowej, zapewne ze względu pewien trudny do zapomnienia numer kabaretowy wykonywany przez aktorkę.
Film opowiada historię rodziny Faradayów. Edward jest chemikiem, jego żona Helen byłą artystką, która obecnie poświęca się wychowaniu pięcioletniego synka. Rodzinne szczęście kończy się, kiedy Edward odkrywa u siebie rzadką chorobę wywołaną zatruciem bliżej niesprecyzowaną substancją chemiczną. Jedynym ratunkiem jest kosztowna kuracja w Europie. Żeby pomóc zgromadzić fundusze na leczenie męża, Helen, pod przybranym nazwiskiem Jones, wraca na kabaretową scenę. Bardzo szybko zyskuje sobie poklask publiczności, w tym bogatego polityka Nicka Townsenda. Kobieta potajemnie otrzymuje od niego pieniądze na kurację męża. Kiedy niczego nieświadomy Edward wyjeżdża do Europy, Helen rozpoczyna romans z Nickiem. Polityk zostaje również ulubionym wujkiem małego Johnny'ego. Helen ma zamiar zakończyć związek przed powrotem Edwarda i utrzymać wszystko w tajemnicy, okazuje się to jednak trudniejsze, niż sądziła. W efekcie rodzina staje na krawędzi rozpadu.
Powiem otwarcie, że mnie także Blond Wenus podobał się najmniej z dotychczasowych filmów Marlene Dietrich. Scenariuszowe retusze są widoczne i dotyczą przede wszystkim sfery seksualnej, która została w sposób niewiarygodny ugrzeczniona. Ponadto kilka decyzji Helen podczas jej konfliktu z mężem wydaje się co najmniej nielogiczne. To jednak mniejszy problem. Większym jest to, że Dietrich w roli kochającej matki niezbyt mnie przekonuje. Jest świetna we fragmentach filmu dotyczących jej życia miłosnego czy występów kabaretowych, natomiast w bardziej dramatycznych scenach z Edwardem i małym Johnnym jest jakaś taka... chłodna. Rozumiem, że gra twardą i trudną do złamania kobietę, ale postawiona w krytycznej sytuacji sprawia wrażenie obojętnej. Kontrastuje to z wyraźnie sprawiającymi jej radość występami na scenie. Sam nie wiem... Wydaje mi się, że będąca symbolem niezależności aktorka czuła się jako filmowa żona i matka niezbyt komfortowo.
Pomimo powyższych zarzutów Blond Wenus jest filmem von Sternberga, co oznacza, że i tak przewyższa większość tego, co produkowało wówczas Hollywood. Dynamiczna, pomysłowa praca kamery i świetne zagospodarowanie planów zdjęciowych budzą podziw lub (kiedy taki jest zamiar reżysera) zgrozę. Tani, obskurny hotel dla kobiet, pełny pijanych ulicznic grających w karty, sprawia nieodparte wrażenie, jakby skakały po nim wszy. Z kolei bliźniacze sceny otwierająca i zamykająca film, kręcone przy dziecięcym łóżeczku, wbijają w fotel pomysłową narracją obrazem i wykorzystaniem prostych rekwizytów, jak pluszowy miś czy pozytywka. No i przede wszystkim najlepszy moment Wenus, czyli ośmiominutowy numer "Hot Voodoo" z udziałem kobiet przebranych za afrykańskie wojowniczki i goryla, który... Nie, nie napiszę nic więcej, to po prostu trzeba zobaczyć. Skoro o tym mowa, nie sposób także nie wspomnieć o muzyce, składającej się przede wszystkim z numerów jazzowych, świetnie dopasowanej do poszczególnych scen i bardzo często obecnej w tle. Do pozytywów zaliczam także Herberta Marshalla i Cary'ego Granta, z których pierwszy gra męża Helen, drugi zaś jej kochanka. Są to role w pełni przekonujące i kompetentne, chociaż nie na poziomie oscarowym.
Blond Wenus nie jest najlepszą pozycją w filmografii Marlene Dietrich, ale mimo to jest filmem dobrym, zawierającym wiele elementów godnych zapamiętania. Polecam go bardziej ze względu na formę, niż na treść. Kostiumy, muzyka, kinematografia - wszystko to jest najwyższej próby. Fabuła trochę odstaje jakościowo. Nie ma jednak mowy o nudzie. Wystawiam 8 gwiazdek.
Film opowiada historię rodziny Faradayów. Edward jest chemikiem, jego żona Helen byłą artystką, która obecnie poświęca się wychowaniu pięcioletniego synka. Rodzinne szczęście kończy się, kiedy Edward odkrywa u siebie rzadką chorobę wywołaną zatruciem bliżej niesprecyzowaną substancją chemiczną. Jedynym ratunkiem jest kosztowna kuracja w Europie. Żeby pomóc zgromadzić fundusze na leczenie męża, Helen, pod przybranym nazwiskiem Jones, wraca na kabaretową scenę. Bardzo szybko zyskuje sobie poklask publiczności, w tym bogatego polityka Nicka Townsenda. Kobieta potajemnie otrzymuje od niego pieniądze na kurację męża. Kiedy niczego nieświadomy Edward wyjeżdża do Europy, Helen rozpoczyna romans z Nickiem. Polityk zostaje również ulubionym wujkiem małego Johnny'ego. Helen ma zamiar zakończyć związek przed powrotem Edwarda i utrzymać wszystko w tajemnicy, okazuje się to jednak trudniejsze, niż sądziła. W efekcie rodzina staje na krawędzi rozpadu.
Powiem otwarcie, że mnie także Blond Wenus podobał się najmniej z dotychczasowych filmów Marlene Dietrich. Scenariuszowe retusze są widoczne i dotyczą przede wszystkim sfery seksualnej, która została w sposób niewiarygodny ugrzeczniona. Ponadto kilka decyzji Helen podczas jej konfliktu z mężem wydaje się co najmniej nielogiczne. To jednak mniejszy problem. Większym jest to, że Dietrich w roli kochającej matki niezbyt mnie przekonuje. Jest świetna we fragmentach filmu dotyczących jej życia miłosnego czy występów kabaretowych, natomiast w bardziej dramatycznych scenach z Edwardem i małym Johnnym jest jakaś taka... chłodna. Rozumiem, że gra twardą i trudną do złamania kobietę, ale postawiona w krytycznej sytuacji sprawia wrażenie obojętnej. Kontrastuje to z wyraźnie sprawiającymi jej radość występami na scenie. Sam nie wiem... Wydaje mi się, że będąca symbolem niezależności aktorka czuła się jako filmowa żona i matka niezbyt komfortowo.
Pomimo powyższych zarzutów Blond Wenus jest filmem von Sternberga, co oznacza, że i tak przewyższa większość tego, co produkowało wówczas Hollywood. Dynamiczna, pomysłowa praca kamery i świetne zagospodarowanie planów zdjęciowych budzą podziw lub (kiedy taki jest zamiar reżysera) zgrozę. Tani, obskurny hotel dla kobiet, pełny pijanych ulicznic grających w karty, sprawia nieodparte wrażenie, jakby skakały po nim wszy. Z kolei bliźniacze sceny otwierająca i zamykająca film, kręcone przy dziecięcym łóżeczku, wbijają w fotel pomysłową narracją obrazem i wykorzystaniem prostych rekwizytów, jak pluszowy miś czy pozytywka. No i przede wszystkim najlepszy moment Wenus, czyli ośmiominutowy numer "Hot Voodoo" z udziałem kobiet przebranych za afrykańskie wojowniczki i goryla, który... Nie, nie napiszę nic więcej, to po prostu trzeba zobaczyć. Skoro o tym mowa, nie sposób także nie wspomnieć o muzyce, składającej się przede wszystkim z numerów jazzowych, świetnie dopasowanej do poszczególnych scen i bardzo często obecnej w tle. Do pozytywów zaliczam także Herberta Marshalla i Cary'ego Granta, z których pierwszy gra męża Helen, drugi zaś jej kochanka. Są to role w pełni przekonujące i kompetentne, chociaż nie na poziomie oscarowym.
Blond Wenus nie jest najlepszą pozycją w filmografii Marlene Dietrich, ale mimo to jest filmem dobrym, zawierającym wiele elementów godnych zapamiętania. Polecam go bardziej ze względu na formę, niż na treść. Kostiumy, muzyka, kinematografia - wszystko to jest najwyższej próby. Fabuła trochę odstaje jakościowo. Nie ma jednak mowy o nudzie. Wystawiam 8 gwiazdek.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz