Reżyseria: Tay Garnett
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 7 min.
Występują: William Powell, Kay Francis, Aline MacMahon, Frank McHugh, Warren Hymer
Czasem miło jest obejrzeć film, który pozwala uciec od rzeczywistości. Oderwać się od przyziemnych problemów i odfrunąć do krainy, w której liczy się tylko piękne, uwznioślone uczucie. No, może nie wszyscy to lubią, ale popyt na tego rodzaju produkcje wyraźnie istniał, skoro Hollywood wyspecjalizowało się w ich wytwarzaniu. Droga bez powrotu jest kwintesencją wyidealizowanego melodramatu. Wzruszająca, pełna patosu, a jednocześnie, gdyby tę opowieść brać na poważnie, skrajnie nierealistyczna. Reżyser Tay Garnett dokonał jednak trudnego zadania - tak sprytnie wykreował atmosferę filmu, że przyjąłem go jako wspaniałą historię o miłości, chociaż jakiś głos z tyłu głowy podpowiadał, że przecież to wszystko nie ma sensu.
Akcja Drogi bez powrotu rozgrywa się na statku transoceanicznym podczas trwającego miesiąc rejsu z Hong Kongu do San Francisco. Jednym z pasażerów jest Don, mężczyzna skazany za morderstwo i eskortowany przez policjanta Steve'a na egzekucję. Z uwagi na pewien układ między nimi Don ma swobodę poruszania się po statku. Steve pozostaje tez dyskretny co do prawnego statusu swego współpasażera. Jako nienaganny dżentelmen Don zwraca uwagę poznanej jeszcze w Hong Kongu uroczej Joan. Również ona skrywa tajemnicę - jest śmiertelnie chora i pozostało jej najwyżej kilka tygodni życia. Zauroczeni sobą Dan i Joan rozpoczynają romans. Żadne nie przyznaje się drugiemu, że ich szczęście może trwać najwyżej do końca rejsu. W wątku pobocznym śledzimy poczynania dwójki oszustów, pozującego na pijaczka Skippy'ego i udającej hrabinę Betty, którzy wspierają Dana w jego utarczkach ze Steve'em. Początkowo traktują policjanta tylko jako kolejnego frajera, którego trzeba oszukać. Z czasem między Steve'em a Betty również zaczyna iskrzyć.
Niedorzeczności w fabule Drogi bez powrotu jest bez liku, jednak wpisują się one w naturę filmu. Wszystkie oglądane na ekranie postacie oszukują się nawzajem, zatem w grę tę włącza się także reżyser, zalepiając widzowi oczy romantycznym lukrem. Zacznijmy od postaci Joan, która jak na umierającą jest zadziwiająco sprawna, pogodna i piękna. Ot, mdleje od czasu do czasu i to wszystko. Nie ma to jak odchodzić w takim nieskazitelnym stanie. Z kolei Dan przedstawiony jest jako szlachetny, idealny dżentelmen. Nie otrzymamy wyjaśnienia, kogo i dlaczego zamordował. Liczy się jego tu i teraz, jako człowieka przeznaczającego ostatnie dni życia na piękny romans. I jeszcze ten dziwny układ pomiędzy nim a Steve'em. Policjant pozwala mu chodzić swobodnie po pokładzie. Ma to swoje uzasadnienie, ale głównie wynika z miękkiego serca policjanta. Naturalnie nie ma on zamiaru ostrzegać kobiety romansującej z mordercą, z kim ma do czynienia. Tak, na pewno w ten sposób eskortowano ludzi skazanych na śmierć.
Wszystkie powyższe zarzuty bledną jednak w blasku morału opowieści. Tay Garnett i jego aktorzy z wielkim kunsztem sprzedają nam piękną bajkę. Romans miłych i sympatycznych ludzi, którzy prawdopodobnie niedługo umrą, ogląda się z sercem na dłoni. Trudno odebrać czarującej, delikatnej Joan (znakomita Kay Francis) ostatnie chwile szczęścia. Przecież widzimy, że ten człowiek nie próbuje jej wykorzystać, że jego uczucie jest szczere i szlachetne. William Powell stworzył wiarygodną kreację Dana jako egoisty, który świadomie rozszerza swój krąg zainteresowania o jeszcze jedną osobę. Początkowo jego uwaga dzielona jest między piękną Joan a szukanie okazji do ucieczki. Stopniowo coraz bardziej angażuje się uczuciowo, zapominając o sobie. Romantycznej atmosferze sprzyja odizolowane miejsce akcji. Statek jest duży i pełen ludzi, ale nie można z niego uciec. Spędzony na pokładzie miesiąc można potraktować jako osobny rozdział życia, który można w jasny sposób oddzielić od tego, co było przed i będzie później.
Z kwestii mniej związanych z głównym wątkiem zwrócę uwagę na świetną Aline MacMahon w roli fałszywej arystokratki. Sardoniczna aktorka o charakterystycznej urodzie wnosi do filmu sporo humoru i odrobinę dystansu, który sprawia, że historia nie jest przesłodzona. Klimat eskapizmu wzmacnia bardzo dobra muzyka utrzymana głównie w klimacie rejsowych jazzujących "pobrzękiwań". No i jeszcze sprawa kieliszków, które Dan i Joan symbolicznie tłuką po wypiciu wspólnego toastu. Ten przewijający się kilkakrotnie motyw bardzo pomysłowo wykorzystano w zakończeniu filmu, znakomitym i idealnie podsumowującym odrealniony, górnolotny klimat.
Droga bez powrotu jest nietypowym przykładem obrazu, w którym umiejętna stylizacja dość pretensjonalnej fabuły przynosi dobry efekt. Pomimo wszystkich niedorzeczności obejrzałem historię romansu Joan i Dana z przyjemnością. To piękna bajka dla tych, którzy lubią się wzruszać. Tay Garnett podał kicz w taki sposób, że można go uznać nieomal za dzieło sztuki. Wystawiam 8 gwiazdek.
Akcja Drogi bez powrotu rozgrywa się na statku transoceanicznym podczas trwającego miesiąc rejsu z Hong Kongu do San Francisco. Jednym z pasażerów jest Don, mężczyzna skazany za morderstwo i eskortowany przez policjanta Steve'a na egzekucję. Z uwagi na pewien układ między nimi Don ma swobodę poruszania się po statku. Steve pozostaje tez dyskretny co do prawnego statusu swego współpasażera. Jako nienaganny dżentelmen Don zwraca uwagę poznanej jeszcze w Hong Kongu uroczej Joan. Również ona skrywa tajemnicę - jest śmiertelnie chora i pozostało jej najwyżej kilka tygodni życia. Zauroczeni sobą Dan i Joan rozpoczynają romans. Żadne nie przyznaje się drugiemu, że ich szczęście może trwać najwyżej do końca rejsu. W wątku pobocznym śledzimy poczynania dwójki oszustów, pozującego na pijaczka Skippy'ego i udającej hrabinę Betty, którzy wspierają Dana w jego utarczkach ze Steve'em. Początkowo traktują policjanta tylko jako kolejnego frajera, którego trzeba oszukać. Z czasem między Steve'em a Betty również zaczyna iskrzyć.
Niedorzeczności w fabule Drogi bez powrotu jest bez liku, jednak wpisują się one w naturę filmu. Wszystkie oglądane na ekranie postacie oszukują się nawzajem, zatem w grę tę włącza się także reżyser, zalepiając widzowi oczy romantycznym lukrem. Zacznijmy od postaci Joan, która jak na umierającą jest zadziwiająco sprawna, pogodna i piękna. Ot, mdleje od czasu do czasu i to wszystko. Nie ma to jak odchodzić w takim nieskazitelnym stanie. Z kolei Dan przedstawiony jest jako szlachetny, idealny dżentelmen. Nie otrzymamy wyjaśnienia, kogo i dlaczego zamordował. Liczy się jego tu i teraz, jako człowieka przeznaczającego ostatnie dni życia na piękny romans. I jeszcze ten dziwny układ pomiędzy nim a Steve'em. Policjant pozwala mu chodzić swobodnie po pokładzie. Ma to swoje uzasadnienie, ale głównie wynika z miękkiego serca policjanta. Naturalnie nie ma on zamiaru ostrzegać kobiety romansującej z mordercą, z kim ma do czynienia. Tak, na pewno w ten sposób eskortowano ludzi skazanych na śmierć.
Wszystkie powyższe zarzuty bledną jednak w blasku morału opowieści. Tay Garnett i jego aktorzy z wielkim kunsztem sprzedają nam piękną bajkę. Romans miłych i sympatycznych ludzi, którzy prawdopodobnie niedługo umrą, ogląda się z sercem na dłoni. Trudno odebrać czarującej, delikatnej Joan (znakomita Kay Francis) ostatnie chwile szczęścia. Przecież widzimy, że ten człowiek nie próbuje jej wykorzystać, że jego uczucie jest szczere i szlachetne. William Powell stworzył wiarygodną kreację Dana jako egoisty, który świadomie rozszerza swój krąg zainteresowania o jeszcze jedną osobę. Początkowo jego uwaga dzielona jest między piękną Joan a szukanie okazji do ucieczki. Stopniowo coraz bardziej angażuje się uczuciowo, zapominając o sobie. Romantycznej atmosferze sprzyja odizolowane miejsce akcji. Statek jest duży i pełen ludzi, ale nie można z niego uciec. Spędzony na pokładzie miesiąc można potraktować jako osobny rozdział życia, który można w jasny sposób oddzielić od tego, co było przed i będzie później.
Z kwestii mniej związanych z głównym wątkiem zwrócę uwagę na świetną Aline MacMahon w roli fałszywej arystokratki. Sardoniczna aktorka o charakterystycznej urodzie wnosi do filmu sporo humoru i odrobinę dystansu, który sprawia, że historia nie jest przesłodzona. Klimat eskapizmu wzmacnia bardzo dobra muzyka utrzymana głównie w klimacie rejsowych jazzujących "pobrzękiwań". No i jeszcze sprawa kieliszków, które Dan i Joan symbolicznie tłuką po wypiciu wspólnego toastu. Ten przewijający się kilkakrotnie motyw bardzo pomysłowo wykorzystano w zakończeniu filmu, znakomitym i idealnie podsumowującym odrealniony, górnolotny klimat.
Droga bez powrotu jest nietypowym przykładem obrazu, w którym umiejętna stylizacja dość pretensjonalnej fabuły przynosi dobry efekt. Pomimo wszystkich niedorzeczności obejrzałem historię romansu Joan i Dana z przyjemnością. To piękna bajka dla tych, którzy lubią się wzruszać. Tay Garnett podał kicz w taki sposób, że można go uznać nieomal za dzieło sztuki. Wystawiam 8 gwiazdek.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz