Film o żywych trupach
Reżyseria: Victor Halperin
Kraj: USA
Czas trwania: 1 h 5 min.
Występują: Bela Lugosi, Madge Bellamy, John Harron, Robert W. Frazer, Joseph Cawthorn, Brandon Hurst
Pierwszy kinowy film o zombie powstał w 1932 roku jako niezależna produkcja braci Victora i Edwarda Halperinów. Obraz został zrealizowany za śmieszną (nawet wówczas) kwotę pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Bracia wykorzystali swoje znajomości w Hollywood w celu udostępnienia pomieszczeń Universal Studios. Z uwagi na koszty i ograniczoną dostępność zdjęcia kręcono tylko w nocy. Prowizorycznie sklecona scenografia korzystała z pokrytych kurzem planów zdjęciowych takich filmów jak Dzwonnik z Notre Dame czy Frankenstein. Twórcom udało się jakimś cudem namówić do zagrania roli głównego złoczyńcy Belę Lugosiego. Poza nim obsada składa się z nazwisk nieznanych lub zapomnianych. Scenariusz, napisany specjalnie na potrzeby filmu, zainspirowały haitańskie legendy o voodoo. Cuchnąca na kilometr amatorszczyzną produkcja nie zyskała sobie sympatii krytyków. A jednak widzowie chętnie przychodzili do kin. Film stał się sukcesem kasowym oraz inspiracją dla całego podgatunku filmów grozy.
Akacja Białych zombie toczy się na Haiti. Bankier Neil Parker i jego narzeczona Madeleine przyjeżdżają do posiadłości niejakiego Beaumonta, aby wziąć tam ślub. Nie wiedzą, że ich gospodarz jest skrycie zakochany w pannie młodej i uknuł plan zdobycia jej tylko dla siebie. Beaumont prosi o pomoc lokalnego czarownika voodoo nazwiskiem Legendre. Ten przy pomocy specjalnej trucizny wprowadza Madeleine w stan podobnej do śmierci śpiączki. Kolejnym krokiem jest przemiana wydobytej z grobu dziewczyny w pozbawionego świadomości, posłusznego niewolnika. Neil wspomagany przez miejscowego misjonarza staje do walki o życie ukochanej.
Scenariusz Białych zombie jest groteskowy i dość dziurawy. Zawieszenia niewiary nie wytrzymuje absurdalny pomysł z organizacją ślubu w domu człowieka przypadkowo poznanego na statku. Albo pochowania zmarłej żony w jego prywatnym mauzoleum. Nie lepiej jest z dziwacznymi planami Beaumonta co do Madeleine, z których bezsensu w końcu sam zdaje sobie sprawę. Również zakończenie filmu, błyskawicznie ucinające wszystkie wątki, jest komiczne. Sytuacji nie poprawia okropne aktorstwo "żywych" bohaterów (poza Lugosim). Gdyby poprzestać na tych wątpliwej jakości walorach, mielibyśmy do czynienia z ekranowym koszmarkiem. Film mocno nadrabia jednak klimatem.
Zombie z wyłupiastymi oczami, powykrzywianymi twarzami i sztywnymi ruchami to początek pewnej stylistycznej konwencji. Można ją lubić lub nie, ale nie sposób odmówić tu filmowi Halperinów palmy pierwszeństwa. Twórcy umieścili w nim kilka całkiem udanych scen nadających zombiakom ich niepowtarzalny charakter. Przede wszystkim jest to świetna sekwencja z żywymi trupami pracującymi w przetwórni trzciny cukrowej. Po drugie, przemiana jednego z bohaterów filmu w zombiaka zachodząca stopniowo i przy pełnej świadomości przerażonej ofiary. Po trzecie, prezentacja przez Legendre'a gromadki jego wiernych pomocników. Okazuje się, że jeden z wyszczerzonych zombie był za życia jego mistrzem, drugi ministrem spraw wewnętrznych, trzeci miejscowym katem. Czarny humor jest tu zamierzony i działa. Sądzę, że to w tych scenach twórcy duchowych spadkobierców Białych zombie dostrzegli inspirację.
Nie bez znaczenia dla popularności filmu jest także urokliwość prowizorycznej scenografii. Wszelkie niedociągnięcia sprytnie zamaskowano. Znane z innych produkcji miejsca sfilmowano z odmiennych pozycji i ujęć, tworząc godne zapamiętania obrazy. Wspomniana plantacja, cmentarz czy górskie zamczysko złoczyńcy - wszystkie te lokacje ładnie się prezentują na ekranie. No i jest jeszcze sam "biały mag voodoo" grany przed diabolicznego Belę Lugosiego. Krzaczaste brwi, szpicbródka, przeszywający wzrok, stoicki spokój, a do tego pełne nonszalancji monologi - Legendre to złoczyńca prawie idealny.
Nie bez znaczenia dla popularności filmu jest także urokliwość prowizorycznej scenografii. Wszelkie niedociągnięcia sprytnie zamaskowano. Znane z innych produkcji miejsca sfilmowano z odmiennych pozycji i ujęć, tworząc godne zapamiętania obrazy. Wspomniana plantacja, cmentarz czy górskie zamczysko złoczyńcy - wszystkie te lokacje ładnie się prezentują na ekranie. No i jest jeszcze sam "biały mag voodoo" grany przed diabolicznego Belę Lugosiego. Krzaczaste brwi, szpicbródka, przeszywający wzrok, stoicki spokój, a do tego pełne nonszalancji monologi - Legendre to złoczyńca prawie idealny.
Białe zombie są mimo wszystko filmem dość słabym. Spodobają się fanom absurdalnych i przerysowanych opowieści grozy, natomiast jako pełnowartościowa historia nie wytrzymują krytyki. Doceniam jednak wartość historyczną tego filmu i klimat kilku dobrze nakręconych scen. Za całokształt wystawiam mu 6 gwiazdek.
źródło grafiki - www.imdb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz